Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

I sprawisz, że wrócę do prochu – Ambrose Parry

Wydawnictwo: Zysk i S-ka 
Poznań 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 454
Tytuł oryginału: The Way of All Flesh
Przekład (z j. angielskiego): Jędrzej Polak
ISBN: 978-83-8116-609-6





 
Urzekła mnie okładka tej książki i zapowiedź, że będę czytała kryminalną powieść, której akcja rozgrywa się w Edynburgu czasów wiktoriańskich. Cóż, trudno nie ulec takim zapowiedziom. Wszak to się musi okazać rarytasem, prawda?
Zacznijmy jednak od tego, że tej książki nie napisał Ambrose Perry.  Jest to pseudonim pary, małżeństwa mieszkającego w Glasgow. Ona jest konsultantem anestezjologicznym, on natomiast popularnym powieściopisarzem. Każde ma duże doświadczenie w swojej pracy, dlatego udało im się stworzyć historię niebanalną, na naprawdę wysokim poziomie. 
Jednak początkowo mój zachwyt malał ze strony na stronę. Choć powieść napisana jest pięknym językiem (przyczepiłabym się do czegoś w tłumaczeniu, ale nie wypada), naszpikowana wiedzą medyczną odpowiednią do poziomu, jakim dysponowali ówcześni lekarze, bohaterowie są intrygujący, a klimat wiktoriańskiego Edynburga oddany wyśmienicie... czegoś mi brakowało. Mianowicie kryminału. Tak naprawdę dopiero gdzieś od połowy ta powieść staje się dobrą historią kryminalną. Wcześniej niemal ze świecą szukać "tych trupów", których morderstwa należy wyjaśnić. Oczywiście śmierć zbiera spore żniwo, ale to w większości za sprawą warunków, w jakich rodziły ówczesne kobiety, szczególnie te z nizin społecznych.
Bohaterami powieści są głównie położnicy i ich najbliżsi. Will Raven, asystent znanego położnika, doktora Simpsona. Tenże we własnej osobie. I jego pokojówka, Sara, która pomaga również w przychodni, a o chorobach i ich leczeniu wie z pewnością więcej niż niejeden apteczny subiekt, czy zaczynający pracę w zawodzie lekarski asystent. Od razu widać, że wątków będzie sporo, ale to dobrze, lubię mocno rozbudowane pod względem bohaterów opowieści. Życie tak właśnie wygląda, nikt z nas nie jest samotną wyspą, nie ogranicza się li  tylko do trzech czy czterech osób z najbliższego otoczenia. I to wielki plus tej powieści. Tu naprawdę widać życie. Z jego wzlotami, upadkami, okropnościami. Ludzką tragedią. Nierównością społeczną. Można bez owijania w bawełnę przyznać, że Edynburg to dwa różne światy. Raven sam wielokrotnie to zauważa. Stare i Nowe Miasto... a jednak przenikają się każdego dnia i to na wielu  płaszczyznach. Uciec przed Starym Miastem jest bardzo trudno, pozostać w granicach Nowego Miasta nie sposób, nie bywając raz po raz w tym drugim. 
Poznajemy kolejne osoby, ich zawiłe historie, powody, dlaczego znalazły się "tu i teraz".  Każdy ma jakiś głęboko skrywane tajemnice. Od razu więc podejrzewamy, że będzie się działo. A że kobiety czasami umierają przy porodach... wszak wielebny Grissom twierdzi, że tak być musi, bo kobieta w bólach rodzić ma, zgodnie ze słowami Starego Testamentu. Jednak nie we wszystkich wypadkach jest to śmierć naturalna. W pewnym momencie staje się również jasne, że Evie, sprzedająca swe wdzięki dziewczyna, której Raven chciał pomóc, nie umarła w męczarniach jako jedyna. Takich jak ona jest coraz więcej. Czyżby o mieście grasował seryjny morderca? Kto to i jak działa? Dlaczego to robi? I jaki z tym wszystkim mogą mieć związek starające się spędzić płód młode kobiety oraz pojawienie się nowych środków anestezjologicznych?
W książce jest naprawę dużo medycyny. Nie przesadzam.  Nie spodziewałam się aż takiego natężenia, choć może powinnam była. Doprawdy przerażające są opisy większości porodów, o których możemy przeczytać na kolejnych stronach. Co i rusz przechodziły mi po ciele ciary, przypominając najbardziej straszne fragmenty zajęć z medycyny sądowej i kryminalistyki. Tylko dla ludzi o w miarę mocnych nerwach. 
Powieść skłania również do zadania ważnych pytań o naukę. Gdzie jest granica badań, jaką cenę można zapłacić, a jaka to już za dużo? Czy naprawdę ludzi można podzielić na dwie kategorie – tych, dla których wygody wciąż unowocześniamy procedury i środki i tych, którzy stają się tanim materiałem do tych badań? A może... może chodzi tylko o sławę i pieniądze? Jaka kara będzie odpowiednia dla bezdusznego potwora? I jak daleko posunie się porządny człowiek, by takiego potwora usunąć z gry?
Minusy? Poza początkowo zbyt delikatnym wątkiem kryminalnym (czy niemalże jego brakiem na początku) to sam tytuł. Zupełnie mi nie odpowiada. Nie brzmi ładnie po polsku i nie daruję tego. Można z nim było zrobić coś znacznie lepszego. Choćby dlatego, że my do prochu nie wracamy, ale w proch się znów obracamy. Ale i tak nijak to nie współgra z oryginałem... Druga sprawa to to, że nawet niezbyt lotny czytelnik dość szybko domyśli się, kto jest mordercą. Choć autorzy starają się zmylić, kombinują wraz z bohaterami, podrzucają nowe pomysły, jakieś poszlaki, to jednak raczej wiadomo gdzieś od połowy, kto wstąpił na złą stronę mocy.
Choć jestem dużą fanką seriali, nie lubię tych o lekarzach. Z różnych powodów. Natomiast czytanie o nich to zupełnie inna sprawa. Szczególnie w takiej oprawie. I cieszę się ostatecznie, że się na tę lekturę zdecydowałam, choć początkowo nieco mnie zawiodła. Druga połowa to prawdziwa petarda, która na ostatnich stronach dosłownie wybucha.


 
 
 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:

czwartek, 8 sierpnia 2019

Niezwykłe przygody aniołów – Robert M. Rynkowski

Wydawnictwo: PETRUS
Kraków  2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 112
Ilustracje: Agnieszka Korfanty
ISBN: 978-83-7720-424-5









 
Już od najmłodszych lat należy uczyć dzieci o tym, co w życiu najważniejsze. A jedną z takich właśnie kwestii jest odwieczna walka dobra ze złem. Walka tocząca się od zarania dziejów, w każdej chwili naszego życia. Zawsze. Naprzeciw potrzebom dzieciaków (a może raczej ich rodziców) wyszedł Robert Rynkowski w swej pięknej książce zatytułowanej "Niezwykłe przygody aniołów".
Na książkę tę składa się 19 rewelacyjnie napisanych opowiadań. Głównymi bohaterami są: dziewczynka Karolinka, jej Anioł Stróż Karolina i jej diabeł Kamil. Znajdziemy tu jednak również całą plejadę postaci drugoplanowych, które odegrają znaczącą rolę w poznawaniu przez Karolinkę świata, a w nim tego, co dobre i złe. Jak to bowiem w życiu bywa, dziewczynka wchodzi w liczne interakcje, głównie ze swoimi rodzicami i koleżankami. Ale i anioł z diabłem nie są osamotnieni. Pojawiają się więc i anioły i diabły "przypisane" innym dzieciom, a nawet sam Lucyfer.
Opowiadania Rynkowskiego napisane są językiem doskonale zrozumiałym dla dzieci (nawet moich trzylatków), a jednocześnie nie w sposób infantylny. Nawet ja, wyrobiony, dorosły czytelnik, odczuwałam prawdziwą przyjemność z lektury, co nie zawsze mogę powiedzieć przy czytaniu książek przeznaczonych dla dzieci. Poza tym tematyka kolejnych opowiadań jest bardzo aktualna, dotyczą one niebanalnych przypadków, omawiają niebezpieczeństwa współczesnego świata, z których rodzice muszą sobie coraz wcześniej zacząć zdawać sprawę. W pierwszej chwili byłam mocno zaskoczona tematem pornografii, ale uświadomiłam sobie, że rzeczywiście, w dobie Internetu, już najmłodsze dzieciaki mogą się z nią spotkać i trzeba umieć o tym z nimi rozmawiać. "Niezwykłe przygody aniołów" zaś to wyśmienity przyczynek do wielu rozmów.
Na kolejnych stronach książki Karolinka przeżywa mnóstwo przygód. Ale wiele dzieje się także u Karoliny i Kamila. Przy czym nie bez znaczenia, szczególnie dla młodego czytelnika, pozostaje fakt, że Karolina to mądry, roztropny anioł, który osiąga sukcesy dzięki temu, że jest dobry, Kamil z kolei to nieco fajtłapowaty, wciąż żyjący w stresie i strachu przed Lucyferem diabełek raczej niż diabeł, który co i rusz przegrywa, ponieważ reprezentuje zło. Moje Dziewczyny dzięki tej książce nauczyły się, że zawsze mają Anioła Stróża obok, bardzo blisko siebie. I że to on podpowiada im takie rzeczy, jak bycie grzecznym, czy przeproszenie, gdy się coś przeskrobie. Jednocześnie to diabeł, który jest po drugiej stronie głowy, szepce do drugiego ucha same złe rzeczy i namawia do bycia nieznośnym.
Rewelacyjny  humor, który dodaje wszystkiemu lekkości, a nie odbiera powagi poruszanym tematom oraz bardzo ładne ilustracje to dodatkowe atuty ten niezwykłej, mądrej książki. Rodzinnie polecamy!



 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PETRUS
https://www.wydawnictwopetrus.pl/

piątek, 2 sierpnia 2019

Nasze miejsce – Sonja Yoerg


Wydawnictwo: Burda książki
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: True Places
Przekład (z j. angielskiego): Monika Wiśniewska
ISBN: 978-83-8053-590-9









Tekst znajdujący się na tylnej okładce, który dostałam jako zachętę do przeczytania książki nie przekonał mnie w pełni, że będzie to lektura dla mnie. Natomiast informacja, że ta powieść jest bestsellerem "Washington Post" podziałała  i sprawiła, że postanowiłam po nią sięgnąć. Gdzieś z tyłu głowy miałam jednak taką myśl – czy to nie będzie bardziej young adult? A to za sprawą okładki, którą widziałam w formie pliku jpg. Nie jest zachwycająca, jak widzicie powyżej. Kiedy jednak paczka do mnie dotarła, a książka znalazła się w moich dłoniach... zakochałam się w tej okładce do szaleństwa. Jest cudowna i w niczym nie ustępuje wyśmienitej lekturze, która znajduje się wewnątrz. Z ciekawości, zasiadając do pisania tej recenzji, zerknęłam na okładkę oryginału  i muszę przyznać, że nasza znacznie bardziej ujmuje za serce.
Już pierwszy rozdział sprawia, że czujemy się zauroczeni poetyką języka, którym posługuje się Autorka. Jednocześnie zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń tak niesamowitych, że od razu chcielibyśmy wiedzieć, jak do tego w ogóle mogło dojść i... co będzie dalej. Interesuje nas natychmiast zarówno przeszłość bohaterów, jak i ich przyszłość. 
Sonja Yoerg pokazuje nam niejako dwa światy. Jeden to ten, który doskonale znamy z codzienności – samochody, komputery, lodówki, równo przystrzyżone trawniki, dzieciaki w szkole, rodzice zagonieni codzienną pracą. W tym przypadku akurat dość bogate małżeństwo mieszkające na przedmieściach. On ciężko pracuje w nieruchomościach i osiąga sukcesy. Ma swój cel i jest bliski jego osiągnięcia. Ona zajmuje się domem, nastoletnimi dziećmi, organizowaniem spotkań w szkole, klubie sportowym, eventów charytatywnych. Oboje strasznie zabiegani, nie mają czasu na nic. Dzieciaki się uczą. Córka jest popularna w szkole, najważniejszy dla niej jest wygląd i życie w mediach społecznościowych. Syn, wycofany nieco buddysta, chce mieć spokój i odciąć się od materialistycznego podejścia do życia, które reprezentuje jego rodzina, szczególnie ojciec. Ojciec nie dogaduje się z synem, matka nie umie już trafić do córki. Do tego jeszcze jej rodzice – apodyktyczna babcia, która uważa, że najważniejsze jest "dobre towarzystwo" i to, żeby mąż zajmował się pracą, a żona mężem i dziećmi. Nagle w ich życiu pojawia się dziewczyna... z tego drugiego świata. Iris, która od szesnastu lat mieszka w lesie. Od trzech lat sama, jest już sierotą. Wcześniej mieszkała tam z rodzicami, którzy swoich dzieci strzegli przez zgubnym życiem, które może zaoferować współczesny świat. Umie zapolować, przemykać się cichcem, przyzwyczajona jest do spania pośród liści i traw, kocha las, rozumie zachowania zwierząt. Nagle trafia do świata nie tylko zupełnie jej obcego, ale takiego, przed którym przestrzegli rodzice. Nie rozumie podstawowych zasad, nie widzi sensu w codziennych zachowaniach i działaniach otaczających ją osób. Choć jest bardzo inteligentna, oczytana to nie potrafi się dopasować do tej "szklanej pułapki".
Zestawienie tych dwóch światów, dwóch zupełnie innych światopoglądów i sposobów życia nie jest jednak banalne. Autorka daleka jest od oceniania, który z nich jest lepszy. Czy to Iris powinna się dopasować, czy może Suzanne i Whit z dziećmi powinni przejąć część jej zachowań? Właściwie wszyscy bohaterowie oddziaływują na siebie non stop, jak to w prawdziwym życiu bywa. I to jeden z największych plusów tej powieści – jest do bólu autentyczna. Nie ma w niej jakichś złotych myśli, które można sobie wypisać i powiesić nad łóżkiem. Nie ma rad, jak żyć. Jest po prostu życie. W całym swoim pięknie, w całym swoim brudzie. Przyjaźń, miłość, uzależnienie, strach, pogarda, poszukiwanie siebie, zależność od drugiego człowieka, niezagojone rany z przeszłości, marzenia... Wszystko to, i znacznie więcej, znajdziecie w "Naszym miejscu". 
Czytając powieść, nie mogłam odpędzić od siebie myśli, jak często widziałam w Suzanne siebie. A jednocześnie, co mnie niezmiernie cieszy, wciąż zdawałam sobie sprawę, że nie jestem jednak do niej aż tak bardzo podobna, że jeszcze się tak w życiu nie pogubiłam. Bo wszyscy bohaterowie najnowszej powieści Yoerg są w jakiś sposób zagubieni. A odnalezienie siebie nie jest proste, szczególnie, jeśli nie zdajemy sobie sprawy z tego, że się zgubiliśmy. Jak to jest, że wszystkie utopijne historie, w których życie ma być idealne, są takie sielsko-anielskie? Wioska, piękny ogród, kawał lasu i jezioro, uprawa warzyw, wolność, świeże powietrze. Biały płotek, pod nim malwy, na nim kotek... A jednocześnie szczycimy się tym, że mieszkamy w dużych, "ważnych" metropoliach, że posyłamy dzieci do dużych, znanych szkół, że pracujemy w takich a takich korporacjach? Być może najważniejszym wnioskiem po przeczytaniu "Naszego miejsca" jest właśnie to: jesteśmy strasznie niekonsekwentni. Chcemy jednego, a robimy coś, co prowadzi nas dokładnie w drugą stronę. Nie chciałabym jednak, byście odnieśli wrażenie, że ta powieść jest jakaś przygnębiająca. O nie, jest bardzo pozytywna i ostatecznie daje nadzieję, że można jakoś poukładać życie. Tylko... trzeba zrobić pierwszy krok. I nieraz polega on na naprawdę ostrym cięciu. Takim, na jakie odważyła się Suzanne. Co takiego zrobiła? Musicie przekonać się sami. 
Podsumowując – "Nasze miejsce" to naprawdę wyśmienita proza. Silne, niezależne, ciekawie nakreślone postaci, wartka akcja i dużo ważnych spostrzeżeń dotyczących życia współczesnych nam rodzin.
Z ciekawostek mogę dodać, że tytuł jest nawiązaniem do fragmentu z "Moby Dicka". Niestety, choć cytat ten znajduje się na początku książki, trudno go w naszej wersji wyłuskać, ponieważ tytuł powieści został przetłumaczony zupełnie inaczej. Czy to dobrze? Niech każdy odpowie sobie sam.
Znalazłam kilka błędów, których można było uniknąć, ale i tak nie były w stanie popsuć mi prawdziwej literackiej uczty. Gorąco polecam!






trong, independent characters
strong, independent characters
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Burda książki
http://www.burdaksiazki.pl/