Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 31 marca 2021

Frank Carnegie. R-26 – Sylwester Kowalski

 

Wydawnictwo: Media Group Consulting
Szczecin 2021
Oprawa: miękka
Liczba stron: 424
ISBN: 978-83-65211-25-5
 
 


 

Ostatnio jedna z koleżanek zaskoczyła się tym, że czytuję książki wojenne. Nie tylko rodzinne sagi, których akcja rozgrywa się m.in. w czasie wojny, ale również takie typowe warbooki. Chyba jednak nie zdziwi się, kiedy doczyta, że lubię również kryminały. Wiele kobiet kryminały czytuje i lubi. Zaliczam się do tej grupy od wielu lat. Czasem wręcz mówię, że teraz potrzebuję przeczytać konkretnie właśnie jakiś kryminał, ponieważ – niezależnie od tego, co czytam – potrzebna mi jest odmiana. Coś szybkiego, dość lekkiego, mocno trzymającego w napięciu, co się dość szybko czyta. Stąd zainteresowała mnie propozycja przeczytania i tej powieści.

"Frank Carnegie. R-26" to książka, która wciąga właściwie od pierwszych stron i do ostatnich trzyma w napięciu. Z jakichś jednak powodów nie czyta się jej zbyt szybko. I to nie dlatego, że jest dość gruba. Po prostu czytanie, choć naprawdę przyjemne, idzie raczej wolno. Dlaczego? Nie umiem powiedzieć. Tak jednak było w moim przypadku. Nie powiem też, że był to jakiś specjalny minus. I tak lekturę zakończyłam po sześciu dniach, więc przy moich możliwościach czasowych całkiem nieźle mi poszło.

Główny bohater jest reporterem telewizyjnym. Dowiadujemy się tego z narracji. Owszem, zdarza mu się nawet kilka razy zaszczycić redakcję swoją obecnością, ale dopiero na ostatnich stronach możemy dostrzec jego pracę reporterską. Bo przez większość książki nie ma z nią wiele wspólnego i to nie tylko dlatego, że jest ściganym listem gończym podejrzanym o wielokrotne morderstwa. Zawód i wykonywana przez niego praca po prostu przez większą część akcji nie mają dla nas znaczenia, choć Autor nam o nich co jakiś czas przypomina. Słowami jedynie, nie działaniem Franka. Mnie to nieco irytowało, ale ok, taka licentia poetica.

Trzeba przyznać, że Sylwester Kowalski miał naprawdę ciekawy pomysł. Akcja niejeden raz mnie zaskoczyła, a to wielki plus, szczególnie w kryminałach. Powieść trzyma w napięciu jak dobry hit kinowy. Mamy więc piękne kobiety, szybkie samochody, nowinki techniczne, liczne pościgi, walki z wrogiem, uniki, ucieczki, niesłuszne pomówienia. Trup ściele się w pewnych momentach całkiem gęsto. No i oczywiście nie możemy zapomnieć o wielkiej intrydze, uknutej po to, by... ocalić skórę wielu ludziom a wysokich stanowiskach.

Mimo, że bohaterów jest wielu, nie sposób ich pomylić. A to za sprawą bardzo wyraźnych cech charakterystycznych każdego z nich. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście bohater tytułowy. Pozornie zwykły dziennikarz, który specjalizuje się w reportażach dotyczących prac śledczych. Jak się jednak dowiadujemy, to odważny, pełen werwy, silny chłop, jakich mało. Ma świetną kondycję, umie strzelać niemal z każdej broni, zna różne sztuki walki, jest płetwonurkiem, skacze ze spadochronu... James Bond przy nim wymięka.

Na początku akcja przypominała mi trochę "Cokolwiek wybierzesz" Jakuba Szamałka. Choć wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem tamtej książki, nie chciałam powtórki. Na szczęście okazało się, że jedynie początek jest troszkę podobny, natomiast reszta pozostaje nieznana i potrafi być doprawdy zaskakująca. Dużym plusem powieści są jej bohaterowie. Niektórych podejrzewamy o niecne czyny, innych uważamy za tych stojących po właściwej stronie mocy, ale tak do końca nikogo nie jesteśmy pewni. Ba, nawet Frank nie jest taki jednoznaczny w ocenie. A i niemałe znaczenie ma to, że policjanci stoją w zdecydowanej większości przeciw niemu, naszemu, bądź co bądź, bohaterowi. Nie tylko nie ma on więc wsparcia z ich strony, ale w swym poszukiwaniu prawdy musi przed nimi wielokrotne uciekać.

Minusy? Niestety nie można tego pominąć milczeniem. Korekta i redakcja dały ciała, jak mało kiedy. Błędów jest naprawdę dużo. Literówki, błędy gramatyczne, złe użycie wyrażeń frazeologicznych, w końcu błędy logiczne. W kilku miejscach totalne pomylenie z poplątaniem. Naprawdę bardzo zaniża to ocenę powieści. Autorowi doradzam zadbać o dobrą korektę i redakcję drugiego tomu, na który – mimo tak beznadziejnych błędów – naprawdę z niecierpliwością czekam. Chciałabym bardzo dowiedzieć się, co jeszcze przytrafi się Frankowi Carnegiemu (tak, takie nazwiska normalnie się odmienia).







Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Media Group Consulting i Perfectbook.pl
 



czwartek, 25 marca 2021

Mopsik, który chciał zostać syrenką – Bella Swift

 

Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: The Pug who wanted to be a Mermaid
Przekład (z j. angielskiego): Ewa Kleszcz
Oprawa: miękka
Liczba stron: 139
ISBN: 978-83-280-8447-6
 
 

 

Kiedy zobaczyłam zapowiedź nowego tomu z serii o mopsiku Peggy, zaklaskałam w dłonie. Wiedziałam, że ta historia sprawi nam wielką radość. Nie tylko moim Dziewczynkom, ale i mnie, ponieważ Peggy stała się naszą ulubienicą. 

Morze, gorący piasek, szum fal, muszelki. Syrenki! Marzymy o tym, siedząc, mniej czy bardziej, zamknięci w swoich domach. Marzymy o wolności, o powiewie morskiego powietrza. Chcielibyśmy wspominać zeszłoroczne wakacje, ale na nie nie pojechaliśmy. Oby w tym roku się udało. Kierunek? Morze, oczywiście. Bella Swift nie mogła więc trafić lepiej.

Kończy się rok szkolny. Rodzina Chloe szykuje się do wakacji. Spędzą je raczej w domu, ponieważ mama rozkręca biznes i musi dopilnować swej kawiarni, o której problemach mogliśmy przeczytać w "Mopsiku, który chciał zostać reniferem". Koledzy i koleżanki opowiadają o swoich planach i o tym, że nieraz trzeba zostawić swojego pupila w hotelu dla zwierząt. Tu okazuje się, że nawet najwspanialszy hotel, z perspektywy człowieka uważany za miejsce wręcz idealne dla jego zwierzaka, z perspektywy tegoż może być miejscem paskudnym, z którego chce on jak najszybciej wrócić do domu. Hotel dla zwierząt to niekoniecznie wakacje dla pupila. Sami widzicie, że w delikatnej otoczce już od pierwszych stron powieści Autorka sygnalizuje ważne zagadnienia, które należy przemyśleć, kiedy planuje się przyjęcie pod swój dach zwierzęcego domownika. 

Okazuje się jednak, że rodzice mają dla dzieciaków niespodziankę. Pojadą na tydzień nad morze! To wspaniała wiadomość, szczególnie dla fanek "Małej Syrenki" (do których i ja się zaliczam). Czas mija szybko i w końcu rodzinka pakuje się do samochodu. Wszystko na szybko, na ostatnią chwilę, są nieco zwariowani i... zapominają o Peggy. Już czułam, jak dzieci zaczynają płakać, rozpaczać, użalać się nad mopsikiem. Na szczęście Chloe szybko zauważyła, że w aucie kogoś brakuje i wrócili po psiaka. Uff. Jeden kryzys zażegany.

Docierają nad morze, zamieszkują w domku Syrenki, poznają miłych ludzi i spędzają wspaniały czas. No dobrze, nie wszyscy. Peggy, jak zawsze, za cel stawia sobie uszczęśliwienie swej przyjaciółki. Tym razem postanawia odnaleźć prawdziwą syrenkę i zrobi wszystko, by to marzenie Chloe spełnić. Możecie się domyślić, że czeka ją wiele fascynujących przygód i szalonych perypetii. Czasem naprawdę niebezpiecznych. Ot, choćby wówczas, gdy wskakuje do morza i zaczyna się topić. Na szczęście ma swoich zwierzęcych przyjaciół i wychodzi cało z wszystkich opresji. Ludzie jednak długo nie mogą pojąć, dlaczego Peggy tak dziwacznie się zachowuje. A ona chce tylko jednego – by jej rodzina miała niezapomniane, szczęśliwe wakacje.

Mopsik jest postacią tak słodką i o tak dobrym sercu, że dzieciaki go kochają. Dorośli zresztą również. A i rodzina, u której przyszło psiakowi mieszkać jest bardzo miła. To kochająca się grupka, która wspiera się w potrzebie. Ale nie wyidealizowana. Mają problemy, niech przykładem będzie choćby kawiarnia mamy. Rodzeństwo się kocha, ale dokucza sobie całkiem często, jak to wśród brai i sióstr bywa. Bardzo naturalna sytuacja.

Ostatecznie, o dziwo (!), Peggy syrenki nie znajduje, ale to dzięki niej rodzina jest świadkiem najpiękniejszego i wyjątkowego widowiska, które zaskakuje i zachwyca nawet miejscowego kapitana Pete'a. 

Książka napisana jest przystępnym językiem i dużą czcionką. Wyśmienita do czytania wieczorem oraz dla dzieciaków zaczynających swoją przygodę z samodzielnym czytaniem. Do tego nie można pominąć milczeniem przepięknych ilustracji w odcieniach szarości. I czy Peggy jako syrenka nie wygląda uroczo?

Bella Swift doprawiła swoją powieść wybornym humorem, którego prawdziwą mistrzynią jest... mewa Perła. 

Książkę bardzo gorąco polecam, a sama mam nadzieję, że to jeszcze nie ostatni tom z serii. Chętnie poznałybyśmy kolejne przygody kochanej, zabawnej, uroczej i nieco szalonej mopsiczki Peggy.

 






Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Wilga

wtorek, 9 marca 2021

Cokolwiek wybierzesz – Jakub Szamałek

 

Wydawnictwo: WAB
Warszawa 2019
Ukryta sieć #1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-2806-124-8
 
 


 

Słyszałam, że świetnie się czyta. Że wartka akcja. Że po lekturze całkowicie zmienię patrzenie na świat mediów, w szczególności społecznościowych. Że zupełnie inaczej będę podchodziła do umieszczanych w Internecie treści. Ponieważ, choć to tylko fikcja literacka, to jest bardzo mocno osadzona w naszej aktualnej rzeczywistości. Czy to wszystko prawda?

Zacznijmy od samego początku. Akcja. Ta, przyznaję, jest wartka, trzymająca w napięciu. Pojawia się kilka ciekawych zwrotów akcji, Autor potrafi się z czytelnikiem bawić, sprawiać mu przyjemność z lektury, zaskakiwać. Używa do tego przystępnego języka, choć są i wyjątki, o czym jeszcze będzie w dalszej części recenzji, ponieważ różnych rodzajów języka możemy w tej powieści spotkać kilka, a ich odbiór w czasie czytania może być naprawdę różny.

Wartka akcja, ok. Ale o czym w ogóle przyjdzie Wam czytać, jeśli zdecydujecie się sięgnąć po "Cokolwiek wybierzesz"? Na początku poznajemy kilkoro osób, które w miarę upływu czasu wiele połączy. Jednak teraz jeszcze się nie znają i każda z nich toczy swoje życie. Policjant, grafik, haker (a nawet dwóch), dziennikarka. Ona jest tak naprawdę centrum całej powieści, ale to od grafika wszystko się zaczyna. Pewnego dnia jedzie do pracy. Za nim przyspiesza samochód. Kierowca coś wrzeszczy. Zaraz go staranuje. W końcu grafik umyka na inny pas, a tamten... wjeżdża w barierkę i ginie na miejscu. Ot, głupi wypadek. Ale... czy na pewno? 

Julita pracuje w redakcji portalu internetowego. Czegoś na wzór Pomponika i Pudelka. Liczy się, żeby czytelnicy klikali. To kliki generują kasę. Tekst nie musi być napisany ładnie, nie musi być poparty zbyt wieloma dowodami. Ma być chwytliwy, ma mieć ciekawe fotosy. Dużo wykrzykników i wielkich liter. W końcu medialna piramida Maslowa to cycki, krew i na samej górze... kotki. Julita marzy o prawdziwym dziennikarstwie, ale jakoś trzeba zarabiać na chleb. Kiedy więc dostaje cynk, że wypadek, w którym zginął znany i lubiany aktor być może wcale nie był wypadkiem, rzuca się w wir pracy. Dziennikarstwo śledcze jawi jej się jako ziszczenie najśmielszych marzeń. Niestety, zabawa w detektywa ma też złe strony, bywa niebezpieczna, czasem trzeba wiele położyć na szali. Wkrótce i Julita się o tym przekonuje. 

Akcja czasami zwalnia, czasem przyspiesza. Szamałek nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Przekonuje nas o tym, że Internet, może być pułapką. Jest pułapką, w którą często gęsto sami się zapuszczamy i nie potrafimy już wyjść. Choć w wielu sprawach ułatwia życie (czego najlepszym przykładem jest obecna pandemiczna sytuacja), to wykorzystywany jest również w złych celach. Ukryta sieć to narkotyki, płatne morderstwa, kradzieże, dziecięca pornografia. Internet daje niemal nieograniczone możliwości i to od ludzi zależy to, jak z niego korzystają. Musimy o tej złej, ciemnej stronie pamiętać. Klikając na Fejsie, polubiając na Instagramie, grając w internetowe gry, linkując, przesyłając dalej, w końcu, szczególnie, publikując własne treści. Może macki sieci złapią nas dzisiaj, może za rok, może oberwie się naszym dzieciom. Ale w Internecie nic nie ginie i to Szamałek bardzo bezpośrednio pokazuje tworząc opowieść o Julicie.

Tekst jednak nie dotyczy jedynie bezpieczeństwa w sieci. Porusza wiele ważnych i niesamowicie aktualnych treści. Jedną z nich jest pornografia dziecięca. Temat trudny, bolesny, złożony. Wciąż często zamiatany pod dywan. Niszczący całe rodziny. Niezwykle poruszająca jest opowieść hakera Emila o tym, co przytrafiło się jego synowi. I australijskiego policjanta, który działał pod przykrywką, próbując rozbić pedofilskie podziemie działające w ukrytej sieci. Szamałek nie ocenia, pozwala każdemu samemu odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie znajduje się granica. W którym momencie działanie takie może przynieść więcej szkód niż korzyści. I, niezależnie od tego, zwraca uwagę na to, że są ludzie, którzy są gotowi poświęcić właściwie wszystko dla ochrony innych, dla sprawiedliwości, dla złapania złoczyńców.

W ogóle kreacja bohaterów to mocny atut w rękach Autora. Naprawdę świetnie sobie z tym poradził. Jego bohaterowie nie są sztampowi, papierowi, sztuczni. Widzimy ich proces dojrzewania do prawdy o otaczającym świecie i o nich samych. Julita z marzycielki i ignorantki przemienia się w mądrą, ostrożną, dojrzałą kobietę, która chce chronić innych. Towarzyszymy jej w tym procesie dojrzewania. Z kolei Janka poznajemy już niejako na końcu jego drogi, a dopiero cofając się, dowiadujemy się, co nim kierowało i jakimi przesłankami kierował się w swoim życiu i pracy. Jak wiele musiał często poświęcać dla prawdy. Genialna jest kreacja prokuratora Bobrzyckiego, którego do połowy książki posądzałam o bycie "po złej stronie mocy", a tymczasem się mile jego osobą zaskoczyłam. 

Genialny jest język, którym Szamałek się w tej powieści posługuje. Powinnam właściwie powiedzieć języki. Dużo jest tu nazewnictwa z branży IT, co może niektórych zniechęcać. Przyznaję, że mnie takie słownictwo raczej męczy, ale w tym wydaniu było inaczej. Z zainteresowaniem czytałam wywody komputerowe serwowane Julicie przez Janka. Ominęłam chyba tylko jeden kod, który i tak został za chwilę wyjaśniony. Kolejną sprawą jest korpojęzyk, którym posługują się pracownicy Meganewsów (gdzie pracuje początkowo również Julita). Specyficzne wyrażenia, które w języku potocznym brzmią co najmniej śmiesznie, często są nie do końca zrozumiałe dla osób niemających styczności z tym środowiskiem. Jednocześnie w żadnym razie nie jest to język specjalistyczny, raczej zawodowy żargon z wieloma zapożyczeniami, głównie z angielskiego, których tłumaczenie na język polski jest, delikatnie mówiąc, średniej jakości. Język, który się w tym środowisku przyjął, nadając mu specyfikę i dodając swoje trzy grosze do stworzenia zamkniętej poniekąd kliki. I tym korpojęzykiem Szamałek również doskonale operuje, dzięki czemu klimat w redakcji jest bardzo specyficzny i od razu rozpoznawalny na tle zwyczajnych rozmów bohaterów. Zresztą takich smaczków w powieści jest więcej. Dla nie-warszawiaków być może niewykrywalnych, ale dla osób mieszkających, pracujących czy często bywających w stolicy – rozpoznawalnych. Jak choćby krótki, aczkolwiek bardzo trafnie ukazujący korpoświat, fragment dotyczący bitwy o kanapki, które przywozi Pan Bułka.

Cały świat współczesnych mediów, pędzących, goniących za tanią sensacją, liczących jedynie na kliki czytelników został doskonale odmalowany i obraz ten jest zatrważający. Autor potrafi stawiać trafne diagnozy dotyczące społecznych bolączek. Zadaje przy tym ciche pytanie "dokąd zmierzamy?". Przykładem niech będą choćby młodzi ludzie, których wielkie studenckie marzenia roztrzaskały się o warszawski bruk. Julita, która chciała być prawdziwym dziennikarzem, a trafiły do pracy w portalu porównywanym z Pudelkiem. Leon, który po skończeniu ASP marzył o twórczej pracy i zajmowaniu się sztuką, a od dłuższego czasu pracuje nad się kampaniami reklamowymi firmy produkującej sok z kiszonej kapusty i jego rozważania dotyczą głównie tego, czy uśmiechnięta beczka kapusty, Don-Kiszon, powinien na grafice jeździć na deskorolce czy hulajnodze. Świat marzeń, po spotkaniu się z brutalną codziennością, nie ma siły przebicia. Bardzo smutny, czarny wręcz scenariusz dla naszych dzieci.

Jeśli mam mieć jakieś zastrzeżenia, to będą to dwa błędy logiczne i kilka bardzo irytujących wyrażeń, które pojawiły się właściwie nie wiadomo skąd i w jakim celu. Poza tym to rewelacyjna lektura. Ja pochłonęłam ją, zawalając przynajmniej dwie noce. Ciężko się było oderwać, a teraz czekam na chwilę wolnego, by przeczytać kolejne dwa tomy. I, jak się dowiedziałam, Jakub Szamałek sprzedał prawa do filmowej adaptacji swej trylogii, pozostaje nam więc mieć nadzieję, że historię Julity i pozostałych bohaterów "Ukrytej sieci" zobaczymy za jakiś czas na ekranach telewizorów, kin czy komputerów. To może być prawdziwa gratka, ponieważ powieść jest bardzo plastyczna i zdaje się być idealną kanwą dla filmu.

 

 

 

 

 




Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki