Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 30 lipca 2020

Doktor Irka. Wojna, miłość i medycyna – Katarzyna Droga

Wydawnictwo: ZNAK
Kraków 2020
Oprawa: miękka
Liczba stron: 334
ISBN: 978-83-240-7023-7






 

Widziałam dużo "reklam" tej książki w Internecie. Wyświetlały mi się w różnych miejscach. Przeczytałam więc krótki opis i pomyślałam, że bardzo chciałabym ją mieć. Zbeletryzowana biografia wojennej lekarki. Na dodatek napisana na podstawie jej pamiętników. Brzmiało bardzo zachęcająco.
Myślałam, że jest to powieść raczej luźno inspirowana postacią Ireny Ćwiertni, tymczasem okazało się, że dość dokładnie bazuje na jej pamiętnikach oraz opowieściach jej syna. Co jednak na końcu "wstrząsnęło" mną najbardziej to jej zdjęcie. Nie to, o którym w posłowiu wspomina Katarzyna Droga. Owszem, chciałam zobaczyć fotografię, która spowodowała, że Autorka zainteresowała się postacią pani doktor. Jednak pierwszym wynikiem poszukiwania było zdjęcie Ireny Ćwiertni w bardzo już podeszłym wieku (zmarła w grudniu 2018 roku, mając 98 lat). Zdjęcie, które doskonale kojarzę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Wówczas uświadomiłam sobie, że słuchałam jej wypowiedzi, że znam jej głos. I, szczerze mówiąc, strasznie żałuję, że tego posłowia nie przeczytałam na początku. Jakże ciekawsze musiałoby być czytanie powieści z taką świadomością...
Zresztą lektura i bez tego była niezmiernie ciekawa. Choć na tylnej okładce pogrubioną czcionką zaznaczono, że "wojna to najgorszy czas na miłość", to jednak ta miłość zawarta jest już w samym tytule książki. Wyraża ją również jedno z najbardziej znanych zdjęć czasu powstania warszawskiego, fotografia ze ślubu Alicji i Bolesława Biegów. Nie liczcie jednak na rzewne romansidło. Co to, to nie. To książka o ludziach z krwi i kości. Dlatego też poza walką, partyzantką, małym sabotażem, tajnym nauczaniem, czy zwyczajnych schodzeniem Niemcom z drogi i staraniom o przeżycie jest w niej miejsce na radość i śmiech, które – na co zwraca uwagę sama Irka  – towarzyszyły jej bohaterom każdego dnia. 
Akcja rozpoczyna się w 1990 roku, na szpitalnym korytarzu. Doktor Ćwiertnia zostaje wezwana do jednego ze swych pacjentów. Biegnąc do niego upuszcza na podłogę książkę, którą podnosi pielęgniarka Joasia. Zaczyna rozumieć smutek i zadumanie doktor Ireny. Teraz, po zmianie ustrojowej, wszyscy już wiedzą, że była w powstaniu. Wcześniej o tym nie mówiła, wcześniej unikała tematu. Jak wielu, którzy w tamtych dniach oddawali swe życie, zarówno w służbie, jak i we krwi. Irena zaczyna opowiadać Joasi swoją wojenną historię. Historię, w której kluczowe miejsce ma jej ukochany, Jerzy.
W ten oto sposób cofamy się do 1941 roku, kiedy to, pod przykrywką zawodowej szkoły, Fachschule Zaorskiego, powstaje w ramach tajnego nauczania Wydział medyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Na liście przyjętych znajduje się również nazwisko Irki. Będzie się uczyła na lekarza, choć Niemcy nie pozwalają na to Polakom. Ci mogą zostać co najwyżej sanitariuszami, pomocami medycznymi, masażystami. Jednak Polacy, zaprawieni w stawianiu pozytywistycznego oporu, wszak mają za sobą ponad wiek zaborów, potrafią obejść i te ograniczenia. Nie bez wyrzeczeń, rzecz jasna. Tajne nauczanie wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami, nawet w formie nauki indywidualnej, a co dopiero przy powołaniu całego wydziału. Przecież to nie tylko studenci i wykładowcy, ale również sale wykładowe, pomoce naukowe, a w przypadku lekarzy, żywi ludzie, których się bada, leczy, operuje... Nie sposób w tym miejscu nie pomyśleć, na jak wielkie trudności napotykali nasi przodkowie, kiedy chcieli się kształcić. W XX wieku, w środku Europy, w cywilizowanym świecie przecież. A dzisiaj? Przyszła pandemia, trzy miesiące zdalnego nauczania i wielki horror! Co będzie we wrześniu, bo przecież rodzice mają dość siedzenia w domu z dziećmi... Dla takich marudnych ludzi powinno się jako lektury obowiązkowe ustanowić książki o tajnym nauczaniu.
Było ciężko. Śmierć groziła za tak wiele "przewinień". Nikt nie wiedział, czy wychodząc rano z domu, wróci jeszcze do niego. Ginęli  żołnierze, ale i cywile. Każdego dnia. Z głodu, zmęczenia, wyziębienia w zimie, braku wody, z chorób, na które nie było leków, od niemieckich kul, zrzucanych bomb, wybuchów... A jednak był to też czas na miłość. Był to też czas na śmiech. Był to też czas na radość, na przyjaźń. Nawet w czasie powstania ludzie się zakochiwali, pobierali, rodziły się dzieci. I o tym życiu w obliczu śmierci jest właśnie ta powieść. O pełni życia, niemalże wbrew wszystkiemu i wszystkim. O potrzebie posiadania nadziei i celu. Bo kiedy nadejdzie upragniona wolność... Bo kiedy staniemy przed ołtarzem... Bo kiedy i my zatańczymy na weselu... Bo kiedy... Ta nadzieja na lepszy świat napędzała ówczesnych ludzi. Również do wytężonej pracy. Bo w wolnej Polsce będą potrzebni lekarze. Jak się okazało, byli potrzebni znacznie wcześniej. I w czasie warszawskiego zrywu dali z siebie wszystko.
Nie zapominajmy jednak, że wojna (podobnie jak pandemia) jest w stanie wycisnąć z każdego człowieka jego prawdziwe ja. Nawet wśród Niemców byli tacy, którzy nieśli pomoc Polakom. Nawet wśród polskich lekarzy byli tacy, którzy, nieraz z najniższych pobudek, donosili na Gestapo. Irka i jej najbliżsi spotkali na swej drodze i jednych i drugich. Każdy stawał przed trudnymi wyborami, każdy mógł nieść pomoc, każdy mógł przyłożyć rękę do czyjejś śmierci. Chcąc, nie chcąc. Różnie bywało. I ta świadomość pozostawała we wszystkich, nieraz w bardzo mocny sposób zmieniając, a nawet kończąc, ich życie. W jaki sposób? Przekonajcie się sami, bo takich historii jest w tej powieści kilka.
Choć Irka nie była w strukturach państwa podziemnego, już na początku powstania wyruszyła pomagać rannym jako sanitariuszka. Zresztą różne można było wówczas podjąć formy pomocy. I  o tym Katarzyna Droga też pamiętała. Jak i rodzinnych wartościach, o tym, co kształtowało pokolenie Kolumbów. Dom Irki jest przedstawiony jako miejsce, w którym mogła się czuć bezpiecznie. To do mieszkania dziadków mogła przyjść z każdym problemem, smutkiem, z każdą radością. To dziadków i mamę mogła zawsze prosić o radę. Z kolei grono najbliższych przyjaciół to osoby, które wielokrotnie udowodniły, że mają mocny kręgosłup moralny i zawsze można na nich polegać. To nie tylko Jerzy, ale również Halina, z którą po powstaniu na dłuższy czas zwiąże się życie Irki jeszcze bardziej, to Elżbieta, która za wolną Polskę odda wszystko, to Witek, który razem z Władkiem, Jędrkiem i innymi studentami Fachschule pójdzie walczyć przeciw okupantowi. Wyraźnie widać, że Irka nie jest samotną wyspą, że stanowi element nierozerwalnej układanki, jest członkiem grupy, którą łączą więzy miłości, przyjaźni, szacunku i lojalności. Od pierwszego dnia szkoły, przez powstanie, obóz przejściowy w Pruszkowie, przesiedlenie, pracę w "wolnej" Polsce. Aż po spotkanie kombatantów w 1990 roku.
Nie jestem z Warszawy. Prawie trzydzieści lat mieszkałam w Poznaniu. Teraz w Jankach, pod Warszawą. Jednak powstanie warszawskie zawsze było mi jakieś bliskie. Często o nim czytam. I każda z tych lektur zwraca uwagę na jakiś inny szczegół. Tym razem moje serce płakało najbardziej przy opisie wyjścia z Warszawy po upadku powstania. Płonąca Warszawa za plecami. W perspektywie obóz w Pruszkowie. Dalej nie wiadomo co. Mieszkam obecnie na wsi i z racji tego, że jestem wciąż zajęta, nie mam specjalnie czasu na tęsknoty. Czytając fragment o powrocie Wandy Ćwiertni, mamy Irki, do Warszawy po jej wyzwoleniu, tak niesamowicie zatęskniłam za miastem. Nie za Warszawą ( choć za nią również), nie za Poznaniem (choć i za nim), ale za ideą miasta jako pewnej społeczności rządzącej się swoimi prawami. Chapeau bas, pani Katarzyno! Nie łatwo jest tak pisać, by wzbudzić takie emocje.
W dwóch, czy trzech miejscach znalazłam jakieś niekonsekwencje czasowe, których nie umiałam sobie w żaden sposób wyjaśnić, ale to jedyne zastrzeżenia jakie mam. Nawet nie zauważyłam żadnych literówek, więc wydanie naprawdę świetnie zredagowane. 
To książka nie tylko na sierpień, nie tylko dla warszawiaków, ale dla wszystkich. Nawet nie tylko dla tych, którzy lubią "wojenne" klimaty. To powieść o życiu, o pełni życia. Pokazująca, jak wiele można mieć, nie mając niemalże nic. I jak można doceniać to niewiele, które nam zostało. I jak bardzo nie warto wciąż narzekać. Lepiej usiąść i zastanowić się nad tym, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani mieszkając w wolnym kraju, mając w kranach wodę, prąd w gniazdkach, dach nad głową i ciszę, której nie burzą nadlatujące bombowce.
Na pytanie, które przez całe życie zadawała sobie Irka "Czy było warto?" nie poznamy odpowiedzi nigdy. Jedyne, co możemy zrobić, to oddać hołd tym, którzy oddali siebie, żebyśmy my byli dzisiaj tu, gdzie jesteśmy.
 




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa ZNAK

czwartek, 23 lipca 2020

Savoir-vivre młodego chrześcijanina. Jak zachować się w kościele – Diego Goso

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2020
Tytuł oryginału: l galateo del (GIOVANNE) 
CRISTIANO. Come comportarsi in chiesa
Przekład (z j. włoskiego): Krystyna Kozak
Oprawa: miękka
Liczba stron: 48
ISBN: 978-83-8144-151-3







Ciągnąc temat dobrego wychowania, zamówiłam dla Arii i Rebeki książkę zatytułowaną "Savoir-vivre młodego chrześcijanina. Jak zachować się w kościele" autorstwa Diego Goso, wydaną właśnie nakładem wydawnictwa Jedność. 
Dziewczynki tęsknią za Mszą świętą i czekają, kiedy znowu będzie dla nich bezpiecznie pojechać ze mną do Kościoła. Tym bardziej więc, by nie zapomniały "z czym to się je", postanowiłam przypomnieć im to, co już wiedzą i tę ich wiedzę uzupełnić. Wszak czterolatki całkiem sporo już rozumieją i ogarniają, a my cały czas liczymy, że jesienią jednak druga fala pandemii się nie pojawi i wszystko wróci jako tako do normy. A wtedy... będą wiedziały jeszcze więcej.
Zaczynam od okładki, choć jest najmniej istotna. Minus. Nie podoba mi się. Ten wesoły gostek, pokazujący kciuka i przechodzący przez obrotowe drzwi, wygląda jakby właśnie zrobił udane zakupy w centrum handlowym. Naprawdę, widział ktoś kościół z takimi wrotami? Na razie Dziewczynki nie zwróciły na to uwagi, na szczęście, ale mnie to strasznie drażni.
Dobrze, że w środku jest znacznie lepiej. Książka podzielona jest na 13 niedługich rozdziałów. Nie mam pojęcia, dla jakiej grupy wiekowej jest przeznaczona według Jedności, ale spokojnie nada się już dla czterolatków. Tematyka, począwszy od podstaw, czyli znaku krzyża, a na posługach w Kościele kończąc, jest wyłożona bardzo przejrzyście. Kolorowa czcionka pozwala od razu zauważyć, które treści są najważniejsze do zapamiętania, stanowią niejako podsumowanie rozdziału. Jest też sporo wyliczeń, są różne ramki. Do tego ładne, schludne, barwne i nienarzucające się ilustracje. Nie chodzi w nich o żadne dodawanie uroku całości, ale dosłownie o zilustrowanie treści  –  tak, by tytułowy młody chrześcijanin łatwiej mógł je ze sobą powiązać i zapamiętać.
W rozdziale 12 ponadto znajduje się wiele modlitw, zarówno tych "najpopularniejszych", jak i nieznanych mi, przeznaczonych raczej dla dzieci, co też jest dużym plusem. 
Jeśli chodzi o samą treść  –  ogólnie przyjęłam ją bardzo pozytywnie, choć mam wrażenie, że książka została przetłumaczona z włoskiego na nasze, ale już bez zwrócenia uwagi na polskie realia. Owszem, Kościół jest jeden, ale w poszczególnych krajach można dostrzec różnice, nawet (a może szczególnie) w liturgii. I tego się czepiam, bo akurat jest to moje pole zainteresowań. Moje Córeczki na razie same nie czytają, czytam ja i mogę treść nieco dostosować, ale... zastrzeżenia pozostają . Bodaj w dwóch miejscach, tyle potrafię sobie teraz przypomnieć.
Ogólnie rzecz ujmując, jestem zadowolona z posiadania tej pozycji. Mimo pewnych krytycznych uwag, systematyzuje sporo zagadnień, jest przyjemna w odbiorze i stanowi świetny punkt wyjścia do wielu ciekawych rozmów i rozwinięcia mnóstwa tematów.




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

czwartek, 16 lipca 2020

Elementarz dobrych manier pana Szopa – Patrycja Wojtkowiak-Skóra

Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron: 96
Ilustracje: Joanna Myjak
ISBN: 978-83-280-7571-9







 
 
 
Na rynku wydawniczym nie brakuje pozycji traktujących o dobrym wychowaniu. Książki, których tematem jest savoir-vivre "zawsze" cieszyły się popularnością (zresztą w najbliższym czasie pojawi się recenzja kolejnej). Sama z dzieciństwa pamiętam, że miałam kilka takich, na różnym etapie dorastania. Nowość od Wilgi przeznaczona jest natomiast dla przedszkolaków, dzieciaczków w wieku od 3 do 5 lat. 
Kolorowa, bardzo wesoła, rymowana. Naszym (właściwie dzieci) nauczycielem jest tytułowy pan Szop. Swoje dobre rady, w formie niedługich, wpadających w ucho i zapadających w pamięć wierszyków deklamuje w swoistych blokach tematycznych.  Zaczyna od najbardziej podstawowych zasad, a więc mówienia "proszę", "dziękuję", "przepraszam". Tłumaczy, dlaczego nie powinno się krzyczeć, dlaczego warto słuchać innych i grzecznie się do nich zwracać, co zrobić, by nie podsłuchiwać cudzych rozmów. Opowiada o tym, jak należy zachowywać się przy stole (tu naprawdę sporo rad), które zachowania są niemile widziane i dlaczego. Wyjaśnia, jak ważna jest pomoc innym, serdeczność, kultura osobista, szacunek dla innych, punktualność. 
Czytałyśmy książeczkę z wielką przyjemnością. Muszę przyznać, że aż sama byłam w szoku, bo tematycznie obejmuje ona tak dużo zachowań, które próbuję u dzieci wyeliminować, o których mówię często, tłumaczę i jak grochem o ścianę. Nagle, dwa razy przeczytałyśmy "Elementarz..." i Dziewczynki same powtarzają, że przecież pan Szop mówił, że... Niesamowite. I po zaledwie dwóch czytaniach już podłapały niektóre rymy i dokańczają za mnie zdania!
Bohaterami książki są przemiłe zwierzaki. Na jej stronach znajdziemy szopy, koty, ośmiornice, krokodyle, myszki, sowy, żyrafy, kury, a nawet skunksa. Doprawdy przebogata menażeria. Joanna Myjak idealnie zilustrowała wierszyki Patrycji Wojtkowiak-Skóry. Wesołe i kolorowe postaci sprawiają dzieciom przyjemność i pomagają zapamiętać zasady savoir-vivre'u.
Książka wydana jest na ładnym, kredowym papierze i pachnie zabójczo. Mogłabym ją wąchać i wąchać. Oczywiście to pół żartem, pół serio. Już tak naprawdę serio  – to po prostu gorąco polecam!
 

 




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Wilga
-

piątek, 10 lipca 2020

Baw się z nami! (i z wydawnictwem Wilga)

"Wesoły autobus"
Redaktor prowadząca: Anna Kapuścińska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron:8
Ilustracje: Yu-hsuan Huang
ISBN: 978-83-280-7341-8
 





"Wesoły pajączek"
Redaktor prowadząca: Anna Kapuścińska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron:8
Ilustracje: Yu-hsuan Huang
ISBN: 978-83-280-7330-5
"Wycieczka z przyjaciółmi"
Redaktor prowadząca: Anna Kapuścińska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron:8
Ilustracje: Yu-hsuan Huang
ISBN: 978-83-280-7340-1
"Wszystkiego najlepszego!"
Redaktor prowadząca: Anna Kapuścińska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron:8
Ilustracje: Yu-hsuan Huang
ISBN: 978-83-280-7338-8



Tym razem coś nie dla moich Dziewczynek, ale dla maluchów. Nakładem wydawnictwa Wilga ukazały się właśnie cztery fantastyczne książeczki dla najmłodszych "czytelników". Seria nazywa się "Baw się z nami!" i rzeczywiście jest przyczynkiem do świetnej, kształcącej zabawy.
Te kolorowe, kartonowe książeczki nie są grube. Wiadomo, osiem stron dla rocznego czy niewiele starszego dziecka zupełnie wystarczy. Szczególnie, kiedy na tych ośmiu stronach dzieje się naprawdę wiele.
Książeczki są piękną adaptacją angielskojęzycznych rymowanek dla dzieci. Chyba każdy współczesny rodzic spotkał się z nimi choćby na YouTube. Mamy więc historię małego pajączka mieszkającego w rynnie, którego zmył deszcz, czy też wesoły autobus, którego koła kręcą się, a wycieraczki włączają się, gdy zaczyna padać deszcz. Tekstu jest niewiele, zdania krótkie i łatwo przyswajalne dla maluchów. Do tego co jakiś czas pada jakieś pytanie, które pozoruje rozmowę z młodym czytelnikiem. Z czasów, kiedy Ariunia i Rebeczka były malutkie, pamiętam, że taka forma była idealna, bo zwracała bardzo ich uwagę na to, co się dzieje, choć same przecież nie mogły w żaden sposób odpowiedzieć. 
Trochę mi na początku brakowało rymów, które występują w oryginalnych, angielskich tekstach. Jednak po przeczytaniu książeczek po raz drugi i trzeci doszłam do wniosku, że nie są potrzebne, a bezrymowa forma ma swoje plusy, bo skupia uwagę na opowiadanej historii, a nie jedynie słowach.
Bohaterami wszystkich historyjek są zwierzątka, co  –  jak być może wiecie  –  dzieci bardzo lubią. 
Jako że książeczki te są typowymi pozycjami dla maluchów, niezmiernie ważną, o ile nie kluczową, rolę odgrywają ilustracje. Są śliczne, bardzo kolorowe, przyciągają wzrok, jednocześnie są bardzo wyraźne, dzięki czemu młody wielbiciel literatury, który właśnie uczy się otaczającego go świata, nie będzie się nudził.
Już samo to, co napisałam powyżej wystarczyło by, abym tę serię Wam polecała. Jednak Wilga poszła dalej. Książeczki mają mnóstwo ruchomych elementów. I to takich, które dzieciom będzie trudno uszkodzić. Niestety mieliśmy już do czynienia w książeczkami, które Dziewczynki, pomimo delikatności i sporej uwagi, zniszczyły niemal natychmiast. Ruchome elementy odpadały na potęgę, gięły się, wyklejały. Choć książki były przeznaczone dla ich wieku. Tym razem nie bójcie się, drodzy rodzice! Tutaj naprawdę ciężko coś uszkodzić, natomiast zabawy jest co nie miara. Nawet ja świetnie się nimi bawiłam. 
Seria jest dobrze przemyślana i naprawdę bardzo ładnie wydana. Aż żałuję, że pojawiła się dopiero teraz, kiedy moje Córeczki są już na nią za duże. Polecam gorąco wszystkim, którzy mają w domu (albo wśród najbliższego otoczenia) dzieciaczki w okolicy pierwszych urodzin.








Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Wilga

środa, 1 lipca 2020

Wygrana!!!

Dzisiaj nieco prywaty :)
Wczoraj dotarły do mnie wspaniałe wieści o tym, że jestem jednym ze zwycięzców konkursu na "polecajkę" do najnowszego tomu Superedycji "Wojowników" Erin Hunter. Moja "polecajka" znajdzie się na okładce "Odwetu Wysokiej Gwiazdy"!!! Wciąż skaczę z radości, niczym dziki kot, hehe.
Was zapraszam do zapoznania się z recenzjami pierwszych tomów pierwszej serii "Wojowników", ja natomiast kontynuuję lekturę Superedycji. Czas nadrobić zaległośc :)