Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo WAB. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo WAB. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 marca 2021

Cokolwiek wybierzesz – Jakub Szamałek

 

Wydawnictwo: WAB
Warszawa 2019
Ukryta sieć #1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-2806-124-8
 
 


 

Słyszałam, że świetnie się czyta. Że wartka akcja. Że po lekturze całkowicie zmienię patrzenie na świat mediów, w szczególności społecznościowych. Że zupełnie inaczej będę podchodziła do umieszczanych w Internecie treści. Ponieważ, choć to tylko fikcja literacka, to jest bardzo mocno osadzona w naszej aktualnej rzeczywistości. Czy to wszystko prawda?

Zacznijmy od samego początku. Akcja. Ta, przyznaję, jest wartka, trzymająca w napięciu. Pojawia się kilka ciekawych zwrotów akcji, Autor potrafi się z czytelnikiem bawić, sprawiać mu przyjemność z lektury, zaskakiwać. Używa do tego przystępnego języka, choć są i wyjątki, o czym jeszcze będzie w dalszej części recenzji, ponieważ różnych rodzajów języka możemy w tej powieści spotkać kilka, a ich odbiór w czasie czytania może być naprawdę różny.

Wartka akcja, ok. Ale o czym w ogóle przyjdzie Wam czytać, jeśli zdecydujecie się sięgnąć po "Cokolwiek wybierzesz"? Na początku poznajemy kilkoro osób, które w miarę upływu czasu wiele połączy. Jednak teraz jeszcze się nie znają i każda z nich toczy swoje życie. Policjant, grafik, haker (a nawet dwóch), dziennikarka. Ona jest tak naprawdę centrum całej powieści, ale to od grafika wszystko się zaczyna. Pewnego dnia jedzie do pracy. Za nim przyspiesza samochód. Kierowca coś wrzeszczy. Zaraz go staranuje. W końcu grafik umyka na inny pas, a tamten... wjeżdża w barierkę i ginie na miejscu. Ot, głupi wypadek. Ale... czy na pewno? 

Julita pracuje w redakcji portalu internetowego. Czegoś na wzór Pomponika i Pudelka. Liczy się, żeby czytelnicy klikali. To kliki generują kasę. Tekst nie musi być napisany ładnie, nie musi być poparty zbyt wieloma dowodami. Ma być chwytliwy, ma mieć ciekawe fotosy. Dużo wykrzykników i wielkich liter. W końcu medialna piramida Maslowa to cycki, krew i na samej górze... kotki. Julita marzy o prawdziwym dziennikarstwie, ale jakoś trzeba zarabiać na chleb. Kiedy więc dostaje cynk, że wypadek, w którym zginął znany i lubiany aktor być może wcale nie był wypadkiem, rzuca się w wir pracy. Dziennikarstwo śledcze jawi jej się jako ziszczenie najśmielszych marzeń. Niestety, zabawa w detektywa ma też złe strony, bywa niebezpieczna, czasem trzeba wiele położyć na szali. Wkrótce i Julita się o tym przekonuje. 

Akcja czasami zwalnia, czasem przyspiesza. Szamałek nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Przekonuje nas o tym, że Internet, może być pułapką. Jest pułapką, w którą często gęsto sami się zapuszczamy i nie potrafimy już wyjść. Choć w wielu sprawach ułatwia życie (czego najlepszym przykładem jest obecna pandemiczna sytuacja), to wykorzystywany jest również w złych celach. Ukryta sieć to narkotyki, płatne morderstwa, kradzieże, dziecięca pornografia. Internet daje niemal nieograniczone możliwości i to od ludzi zależy to, jak z niego korzystają. Musimy o tej złej, ciemnej stronie pamiętać. Klikając na Fejsie, polubiając na Instagramie, grając w internetowe gry, linkując, przesyłając dalej, w końcu, szczególnie, publikując własne treści. Może macki sieci złapią nas dzisiaj, może za rok, może oberwie się naszym dzieciom. Ale w Internecie nic nie ginie i to Szamałek bardzo bezpośrednio pokazuje tworząc opowieść o Julicie.

Tekst jednak nie dotyczy jedynie bezpieczeństwa w sieci. Porusza wiele ważnych i niesamowicie aktualnych treści. Jedną z nich jest pornografia dziecięca. Temat trudny, bolesny, złożony. Wciąż często zamiatany pod dywan. Niszczący całe rodziny. Niezwykle poruszająca jest opowieść hakera Emila o tym, co przytrafiło się jego synowi. I australijskiego policjanta, który działał pod przykrywką, próbując rozbić pedofilskie podziemie działające w ukrytej sieci. Szamałek nie ocenia, pozwala każdemu samemu odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie znajduje się granica. W którym momencie działanie takie może przynieść więcej szkód niż korzyści. I, niezależnie od tego, zwraca uwagę na to, że są ludzie, którzy są gotowi poświęcić właściwie wszystko dla ochrony innych, dla sprawiedliwości, dla złapania złoczyńców.

W ogóle kreacja bohaterów to mocny atut w rękach Autora. Naprawdę świetnie sobie z tym poradził. Jego bohaterowie nie są sztampowi, papierowi, sztuczni. Widzimy ich proces dojrzewania do prawdy o otaczającym świecie i o nich samych. Julita z marzycielki i ignorantki przemienia się w mądrą, ostrożną, dojrzałą kobietę, która chce chronić innych. Towarzyszymy jej w tym procesie dojrzewania. Z kolei Janka poznajemy już niejako na końcu jego drogi, a dopiero cofając się, dowiadujemy się, co nim kierowało i jakimi przesłankami kierował się w swoim życiu i pracy. Jak wiele musiał często poświęcać dla prawdy. Genialna jest kreacja prokuratora Bobrzyckiego, którego do połowy książki posądzałam o bycie "po złej stronie mocy", a tymczasem się mile jego osobą zaskoczyłam. 

Genialny jest język, którym Szamałek się w tej powieści posługuje. Powinnam właściwie powiedzieć języki. Dużo jest tu nazewnictwa z branży IT, co może niektórych zniechęcać. Przyznaję, że mnie takie słownictwo raczej męczy, ale w tym wydaniu było inaczej. Z zainteresowaniem czytałam wywody komputerowe serwowane Julicie przez Janka. Ominęłam chyba tylko jeden kod, który i tak został za chwilę wyjaśniony. Kolejną sprawą jest korpojęzyk, którym posługują się pracownicy Meganewsów (gdzie pracuje początkowo również Julita). Specyficzne wyrażenia, które w języku potocznym brzmią co najmniej śmiesznie, często są nie do końca zrozumiałe dla osób niemających styczności z tym środowiskiem. Jednocześnie w żadnym razie nie jest to język specjalistyczny, raczej zawodowy żargon z wieloma zapożyczeniami, głównie z angielskiego, których tłumaczenie na język polski jest, delikatnie mówiąc, średniej jakości. Język, który się w tym środowisku przyjął, nadając mu specyfikę i dodając swoje trzy grosze do stworzenia zamkniętej poniekąd kliki. I tym korpojęzykiem Szamałek również doskonale operuje, dzięki czemu klimat w redakcji jest bardzo specyficzny i od razu rozpoznawalny na tle zwyczajnych rozmów bohaterów. Zresztą takich smaczków w powieści jest więcej. Dla nie-warszawiaków być może niewykrywalnych, ale dla osób mieszkających, pracujących czy często bywających w stolicy – rozpoznawalnych. Jak choćby krótki, aczkolwiek bardzo trafnie ukazujący korpoświat, fragment dotyczący bitwy o kanapki, które przywozi Pan Bułka.

Cały świat współczesnych mediów, pędzących, goniących za tanią sensacją, liczących jedynie na kliki czytelników został doskonale odmalowany i obraz ten jest zatrważający. Autor potrafi stawiać trafne diagnozy dotyczące społecznych bolączek. Zadaje przy tym ciche pytanie "dokąd zmierzamy?". Przykładem niech będą choćby młodzi ludzie, których wielkie studenckie marzenia roztrzaskały się o warszawski bruk. Julita, która chciała być prawdziwym dziennikarzem, a trafiły do pracy w portalu porównywanym z Pudelkiem. Leon, który po skończeniu ASP marzył o twórczej pracy i zajmowaniu się sztuką, a od dłuższego czasu pracuje nad się kampaniami reklamowymi firmy produkującej sok z kiszonej kapusty i jego rozważania dotyczą głównie tego, czy uśmiechnięta beczka kapusty, Don-Kiszon, powinien na grafice jeździć na deskorolce czy hulajnodze. Świat marzeń, po spotkaniu się z brutalną codziennością, nie ma siły przebicia. Bardzo smutny, czarny wręcz scenariusz dla naszych dzieci.

Jeśli mam mieć jakieś zastrzeżenia, to będą to dwa błędy logiczne i kilka bardzo irytujących wyrażeń, które pojawiły się właściwie nie wiadomo skąd i w jakim celu. Poza tym to rewelacyjna lektura. Ja pochłonęłam ją, zawalając przynajmniej dwie noce. Ciężko się było oderwać, a teraz czekam na chwilę wolnego, by przeczytać kolejne dwa tomy. I, jak się dowiedziałam, Jakub Szamałek sprzedał prawa do filmowej adaptacji swej trylogii, pozostaje nam więc mieć nadzieję, że historię Julity i pozostałych bohaterów "Ukrytej sieci" zobaczymy za jakiś czas na ekranach telewizorów, kin czy komputerów. To może być prawdziwa gratka, ponieważ powieść jest bardzo plastyczna i zdaje się być idealną kanwą dla filmu.

 

 

 

 

 




Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki

czwartek, 19 marca 2020

Uległość – Michel Houellebecq

Wydawnictwo: Wydawnictwo WAB
Warszawa 2015
Tytuł oryginału: Soumission
Przekład (z j. francuskiego): Beata Geppert
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 285
ISBN: 978-83-2802120-4





 
 

Czy zdarza Wam się czytać takie książki, o których nie potraficie powiedzieć, czy się Wam podobały, czy nie? Czytacie z zainteresowaniem, chcecie wiedzieć, co będzie dalej, ale wciąż nie umiecie otwarcie przyznać, że ta książka się "podoba"? Tak mniej więcej miałam w czasie lektury "Uległości". 
Warto chyba zacząć od samego początku, czyli od oczekiwań. Na podstawie notki na tylnej okładce miałam pewne wyobrażenie, o czym ta powieść jest. Jak się okazało – myliłam się. Właściwie przypuszczałam, że "Uległość" będzie w pewnym stopniu przypominała "Meczet Notre Dame rok 2048" Eleny Czudinowej (recenzję możecie znaleźć na Dune Fairytales). Jednak wspólnego mają one właściwie tylko to, że w pewnym momencie do władzy dochodzą muzułmanie i rzecz dzieje się we Francji.
Druga sprawa – główny bohater jest wykładowcą francuskiej literatury. Specjalizuje się w twórczości Jorisa-Karla Huysmansa. Oczywiście nie ogranicza się do tego pisarza, a w całej powieści mnóstwo jest odniesień do różnych francuskojęzycznych dzieł literackich. Czy to problem? Zależy dla kogo. Jak się okazało, mimo całej humanistycznej edukacji i zamiłowania do książek, niewiele wiem o francuskiej literaturze. Owszem, zaczytywałam się swego czasu w "Nędznikach" Hugo, kocham "Królów przeklętych" Druona, jak każdy pobieżnie znam powieści Dumasa. Pewnie zetknęłam się jeszcze z kilkoma autorami (choćby z Bernanosem), coś z leekcji z czasów liceum pamiętam o poetach. Niewiele tego, szczególnie, że – jak wynika z przypisów w "Uległości" – większość twórczości Huysmansa nie została nigdy na polski przełożona. Zupełnie więc nie potrafiłam się odnaleźć w tych odwołaniach. To jest utrudnienie da wszystkich, którzy z literaturą francuską nie są specjalnie obeznani. Swoją drogą zrobiłam sobie smaka na Huysmansa i chyba po niego niedługo sięgnę.
Tyle tytułem, niezbyt zachęcającego, wstępu. Teraz będzie lepiej, jako że powieść jest naprawdę ciekawa. Z trudem odkładałam ją późnym wieczorem i z chęcią sięgałam po nią kolejnego dnia. I dość szybko ją przeczytałam, choć nie jest to przecież lektura łatwa w odbiorze. Przyznam też, że robiłam sobie przerwy na... wygooglanie pewnych spraw, o których miałam niewielkie pojęcie.
Pewnym problemem było dla mnie ogarnięcie francuskiej sceny politycznej, jako że nie mam na ten temat zielonego pojęcia. "Uległość" bowiem jest w dość dużym stopniu powieścią polityczną. Przejęcie władzy przez muzułmanów odbywa się w majestacie prawa (nie sposób nie porównywać tej sytuacji z przejęciem władzy przez Hitlera), a zwycięstwo w wyborach jest wynikiem długotrwałej, zsynchronizowanej, ciężkiej pracy Bractwa Muzułmańskiego. Pracy naprawdę od podstaw. Podziw należy się autorowi za taką konstrukcję, bo właściwie przez większą część fabuły obserwujemy jak powoli muzułmanie przejmują kolejne ważne "stołki", aż do tego najwyższego urzędzu. I, co może nas tu i teraz dziwić, wybór nie spotyka się z większym odzewem, nie ma żadnego buntu, wszscy przechodzą z tym do porządku dziennego i właściwie się cieszą. Poza katolikami, ale tych we Francji Houellebecqa jak na lekarstwo. Główny bohater, Francois, odżegnuje się od pomysłu, że mógłby być jednym z nich, jakby to była zaraza jakaś, czy co. 
Smutny ten obraz przedstawiony w powieści, smutny. Cała francuska kultura, historia sprowadzone właściwie do oportunizmu pod płaszykiem demokracji i zasad republikańskich. Jeśli tylko opłaca ci się, przechodzisz na islam. Dostajesz znacznie wyższą pensję, ładny dom czy mieszkanie, możesz sobie wziąć kilka żon. Oczywiście wszystko to pod warunkiem, że jesteś mężczyzną. Kobieta, jak wiadomo, nie ma większego znaczenia wśród wyznawców islamu. I choć Franccois boleśnie odczuwa zniknięcie kobiet z niektórych stref życia i przyodzianie ich w typowe muzułmańskie stroje, to właściwie większego sprzeciwu nie przejawia. W końcu sam jest raczej zdecydowanym piewcą patriarchatu. Kobieta może być albo kurą domową albo dziwką (jego słowa). Nie ma kobiet pomiędzy. Przynajmniej nie w teorii, bo przecież takie kobiety w życiu Francois są, zna je, utrzymuje z nimi kontakt, choćby na uczelni. Kiedy jednak przychodzi do filozofowania i przyczepiania ludziom etykieteek, to dla kobiet są wyznaczone jedynie te dwa miejsca.
Straszliwie drażniły mnie okołoseksualne rozważania bohatera. Facet po czterdziestce, może pod pięćdziesiątkę (nie pamiętam dokładnie, choć można sobie było wyliczyć jego przybliżony wiek), który dotąd całkowicie skupił się na karierze naukowej i sypianiu ze studentkami. Już sam fakt, że nie jest to w żaden sposób potępiane, ale zdaje się normalne w opisywanym społeczeństwie pokazuje, jak słaba jest jego kondycja. Teraz nagle traci pracę (w końcu przejście na islam wymaga pewnego przemyślenia, a wykładowcy muszą być tego wyznania), traci "dostęp" do studentek, szuka jakiegoś zamiennika. Wciąż rozmyśla o seksie, wciąż o nim nam opowiada. Aż do znudzenia. Rozumiem, że taki ma charakter i już, ale wszystko ma swoje granice. W pewnych momentach było to już mocno niesmaczne.
Mam wrażenie, że Autorowi chodziło o ukazanie zderzenia duchowości  z oportunizmem. We Francji, jaką on widzi wygrywa ten ostatni. Na duchowość nie ma miejsca. Liczy się tylko to, co się opłaca, z czym łatwiej i wygodniej żyć. Duchowość temu raczej przeszkadza. Choć trudno nie zauważyć, że Francois w pewnym stopniu szuka swojej duchowości, to te poszukiwania są bardzo powierzchowne i kończą się niesamowicie szybko. Jeśli coś nie jest łatwe, wymaga poświęcenia i czasu, nie jest warte kontynuowania. Ważne są szybkie efekty. 
Książka jest w pewnym stopniu fascynująca. Myślę, że warto się z nią zapoznać. Daje do myślenia. Czy jesteśmy już blisko tej zapaści, którą pokazuje Houellebecq? Mam nadzieję, że nie. Koronawiruus zdecydowanie nam wystarczy...
 

 
 


 
Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki