Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 30 czerwca 2022

Kiedy babcia wszystkich zapomina, a mieszczuchy zamieszkują na wsi

 


Nie znałyśmy wcześniej Hedwigi, ale wiemy dzisiaj, że już wkrótce zabierzemy się do lektury wcześniejszych tomów. Moje córki i chrześnica były naprawdę zachwycone i ciągle prosiły o kolejny rozdział, a i mnie czytało się tę książkę doskonale. Taka lektura to czysta przyjemność. Na czym polega fenomen powieści Fridy Nilsson? Czytajcie dalej.

Akcja „Hedwigi i lata ze Sznyclem” rozpoczyna się – co się dziwić? – z początkiem wakacji. Niestety nie zapowiadają się najlepiej, ponieważ najlepsza przyjaciółka dziewięciolatki właśnie wyjechała nad morze. Na domiar złego jej ukochanej babci przytrafił się wypadek. Po wylewie ma problemy z pamięcią i rozpoznawaniem otoczenia. Hedwiga początkowo myśli, że babcia sobie z niej żartuje, udając, że nie zna swej wnuczki, że droczy się jedynie ze swym mężem i synem, i te babcine zachowania wcale jej się nie podobają. Rodzice tłumaczą jej, że to nie zabawa, ale poważny problem i należy babci dać czas, Hedwiga jednak nie radzi sobie z nową sytuacją i się na babcię obraża.

Tymczasem do pobliskiego domu, będącego prawdziwą ruiną, wprowadzają się na letni czas nowi sąsiedzi. Ojciec z synem, typowe mieszczuchy, dla których wieś jest habitatem o tyle intrygującym, co obcym. Hedwiga nie byłaby sobą, gdyby nie zechciała poznać sympatycznego grubaska, który zdaje się mieć wielką ochotę z nią zaprzyjaźnić (a nawet uczynić ją swoją pierwszą dziewczyną). Razem czeka ich cała seria niewiarygodnych przygód, które zakończą się… a nie, nie napiszę, jak. Sami przeczytajcie.

„Hedwiga i lato ze Sznyclem” porusza wiele trudnych tematów. Znajdziemy tu takie kwestie jak: radzenie sobie ze śmiercią, z rozwodem rodziców, chorobą w najbliższej rodzinie, byciem grubym, wyśmiewanym i niedocenianym, przyklejanie ludziom łatek (gruby, dziwak, narkoman).

Szalone pomysły Hedwigi i Sznycla (podchody, śledzenie sąsiadów, misje niczym w filmach akcji, a nawet fragmenty zbliżające się do dziecięcej wersji horroru) rozśmieszają czasem do łez. Ich rozmowy są rozbrajające, a jednocześnie tak naturalne. Zarówno one, jak i trudne sytuacje w życiu obojga dzieci (bo i Sznycel ma niemało problemów, nie tylko ze względu na swoją wagę) wywołują w czytelniku cały wachlarz emocji. Od bezradności i smutku, po szalony chichot.

To powieść, która sprawia wiele frajdy, ale jest też świetnym przyczynkiem do wielu ważnych, czasami bardzo trudnych, rozmów. Warto czytać ją razem, nawet jeśli dziecko już czytać potrafi. Choć sama lektura szła nam bardzo szybko, to robiłyśmy sporo przerw na omówienie wielu kwestii. A i tak mam wrażenie, że jeszcze nie wyczerpałyśmy całego katalogu i do tej książki jeszcze wrócimy. Dlaczego? Bo jest mądra, pokazuje prawdę życia – z jego cieniami i blaskami. Jest do bólu prawdziwa i do bólu (brzucha) zabawna. A do tego jeszcze bardzo ładnie zilustrowana. Choć ilustracji jest niewiele, to pięknie komponują się z tekstem.

Polecamy z całego serducha!

 

 

 

Hedwiga i lato ze Sznyclem – Frisa Nilsson

Wydawnictwo: Dwie Siostry

Warszawa 2019

Oprawa: twarda

Liczba stron: 216

Tytuł oryginału: Hedwig och sommaren med Steken

Przekład (z j. szwedzkiego): Barbara Gawryluk

Ilustracje: Anke Kuhl

ISBN: 978-83-8159-042-5

 

piątek, 3 czerwca 2022

Gdy las staje się domem...

 


 

Dawno już nie czytałam tak dobrze napisane książki historycznej. Dawno też nie miałam okazji pisać o książce, która tak wiele wnosi, ma tak wysoki poziom merytoryczny, a jednocześnie pozostawia po sobie takie poczucie niedosytu. Dlaczego? Przeczytajcie recenzję do końca.

Nowogródek, Słonim, Baranowicze, Zdzięcioł. Mniej i bardziej znane miejsca, obecnie w granicach Białorusi. Kiedyś polskie. Kiedyś w dużej mierze zamieszkiwane przez Żydów. Wszystko to, całe ich spokojne życie, rozwijający się handel i usługi, nauka, historia, kultura, miało się zmienić, kiedy do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler. Zaradny, dobrze wykwalifikowany Moryc i piękna, mądra, pracowita Miriam prowadząca sklep apteczny. Ich rodzice, liczne rodzeństwo, kuzynostwo, ich dzieci w końcu… Tylko nieliczni przeżyli. A gdy wrócili do domów, po wojnie, nie było tam już nic z tego, co zostawili. Nie było żydowskiej społeczności, nie było latami budowanych domów, nie było bliskich, którzy by na nich czekali. Zanim jednak powrócili, przyszło im przeżyć prawdziwe piekło.

Początek wojny nie był łatwy. Spokojny Zdzięcioł musiał się zmienić, ale mieszkańcy nie mieli pojęcia, o ile lepiej im się żyje od tych Żydów, którzy znaleźli się pod auspicjami hitlerowskimi. Ich codzienne trudy zdawały się wielkie, ale szok miał dopiero nadejść, gdy radzieckie wojska zaczęły się cofać pod naporem wroga. Naziści pokazali zdzięcielskim Żydom najgorszą ludzką twarz.

Zamknięci w gettach, umierali z głodu i wycieńczenia. Zbierani co jakiś czas na apele, wywożeni do lasu, poddawani co i rusz brutalnym selekcjom. Znamy te wydarzenia z lekcji historii. Wiemy, co Niemcy robili. Getto nowogródzkie niewiele różniło się chyba od łódzkiego czy warszawskiego. Kiedy jednak przychodzi nam śledzić losy konkretnej rodziny, przeżywamy to wszystko głębiej. Ile osób przeżyje, jaki odsetek doczeka końca wojny? I jak sobie poradzą z całym tym straszliwym bagażem doświadczeń?

Ucieczka z getta zdaje się w pewnej chwili być jedyną szansą na przetrwanie. Moryc powie jednak po wielu latach, że gdyby wiedział, co czeka ich w Puszczy Nalibockiej, nigdy nie zdecydowałby się opuszczać getta.

Życie w ciągłym strachu, w ziemiankach, z obcymi ludźmi. Poleganie na tym, co znajdzie się w lesie. Liczne choroby, ocieranie się o śmierć właściwie każdego dnia. Głód, smród, zarazki. Zapuszczający się do lasu niemieccy żołnierze. Naloty. Siedzenie godzinami pod ziemią, bez powietrza, bez jedzenia, bez picia. Wśród smrodu niemytych ciał. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić tego strachu, tego lęku o najbliższych. Wybory nie do pomyślenia. Bo co zrobić, kiedy zakwili noworodek? Czy można skazać na takie ryzyko towarzyszące nam kilkanaście osób? Jak matka może wybrać, czy oszczędzić bobasa czy nastolatka, kiedy bobas bez wątpienia zdradzi ich kryjówkę... 

Moryc był człowiekiem zaradnym i dlatego jego najbliższa rodzina poradziła sobie w lesie. Dlatego wielu, w tym obcych, szło za nim i nie chciało go odstąpić nawet wtedy, gdy zmienia lokalizację. Jego towarzystwo było potencjalnie gwarantem bezpieczeństwa. A przecież i Miriam bliska była śmierci, gdy zachorowała na tyfus. Wszy, z którymi dzisiaj walczymy specjalnymi szamponami, tam, w lasach, dziesiątkowały ocalałą ludność Zdzięcioła, Nowogródka i okolic. Kogo nie zabił niemiecki pocisk, mogły zabić wszy. 

Nieopodal stacjonowali radzieccy partyzanci. Czasem wspomogli, czasem rekrutowali w swe szeregi, co często prowadziło do śmierci, czasem przepędzali Żydów, którzy mogli niechcący wydać ich lokalizację wrogowi. Dziewczynki przebierano w chłopięce ubrania, bo radzieccy partyzanci mieli "swoje potrzeby" i nawet żydowskie dziewczynki nie były bezpieczne. Ba, któż był?!

Wyzwolenie na ziemiach białoruskich przyszło wcześniej niż w Polsce centralnej. Niemcy wycofali się na dobre wówczas, gdy Warszawa walczyła w powstaniu. Choć ludzie z lasu mogli wyjść i wrócić do domów… nie było zazwyczaj do czego wracać. Wielu z nich przeniosło się później do Polski, na początku głównie do Lublina, w tym rodzina Rabinowiczów. I tam jednak czekały ich trudy, a mieszkanie z widokiem na kominy obozu w Majdanku przysparzało niemało koszmarów.

W końcu Moryc i Miriam postanowili ziścić swój syjonistyczny sen: zaplanowali wyjazd do Palestyny. I tu spotkali na swej drodze ludzi dobrych i pomocnych, ale i wiele przeszkód. Przedzierali się nielegalnie przez pół Europy, by w końcu dotrzeć do Włoch, gdzie zatrzymali się na dłużej. Dziewczynki odczuły dość boleśnie swa inność, bo wśród opalonych, radosnych Włochów wyglądały mizernie i biednie. Odzyskiwały jednak radość życia. Powoli rodzina zaczynała oddychać wolnością. Kulminacją tego był ostateczny wyjazd. Nie do Palestyny jednak, a do Stanów Zjednoczonych, gdzie odnaleźli się bliscy Moryca. 

Kolejne lata, aż do współczesności, Rabinowiczowie spędzili właśnie tam. Budując szczęśliwy dom, szczęśliwe rodziny, odnajdując bliskich i znajomych, opłakując tych, którzy nie przetrwali. Pielęgnując kulturę, historię. Pamiętając o tym całym źle, które było ich udziałem, łapali w życiu to, co najpiękniejsze. Celebrowali je. Bo o tym też w dużej mierze jest ta książka. O celebrowaniu życia właśnie. W każdym położeniu, w każdej sytuacji. Choć od kilku lat Miriam i Moryc już nie żyją, pozostała po nich niezwykła spuścizna, którą warto poznać. Żyją ich córki, i to dzięki nim i ich bliskich udało się Rebece Frankel odtworzyć historię żydowskich rodzin ukrywających się w Puszczy Nalibockiej. 

Nie zatrzymała się jednak tylko na wspomnieniach Rochel i Tani, zakładają, że wspomnienia z lat dziecięcych to za mało i zbyt nieprecyzyjnie. Odnalazła wiele osób, wiele wspomnień, wczytała się w setki dokumentów, skontaktowała z badaczami tamtych terenów i czasów. Przez pięć lat pracowała nad książką, którą Wam polecam. Pełną niesamowitych postaci, ludzi z krwi i kości, których historia porusza. Ludzi prawdziwie niezłomnych. Ale i tło historyczne, liczne ciekawostki, dopowiedzenia sprawiają, że widzimy szerszą perspektywę. Powojenne losy emigracyjne są równie ciekawe.

Szczerze mówiąc początek książki czytało mi się dość ciężko. Odkładałam, czytałam coś innego, wracałam. Część przedwojenna i czasy w getcie „przemęczyłam”. Dopiero kiedy Rabinowiczowie znaleźli się w lesie poczułam, że naprawdę chcę czytać dalej. A czas emigracji właściwie „połknęłam”. Polecam również posłowie i podziękowania. To jakby dodatkowe rozdziały, nie zwyczajne wyliczanki. Wzruszyłam się przy tych podziękowaniach.

Dodatkowym atutem tej pozycji są zdjęcia z rodzinnych archiwów. Pozwalają jeszcze bardziej zbliżyć się do bohaterów. Dobrze, że się w książce znalazły.

Na koniec wyjaśnienie, dlaczego czuję niedosyt. Książka jest reklamowana jako porywająca, trzymająca w napięciu powieść, od której nie można się oderwać i którą czyta się niczym thriller. Oczekiwałam więc rzeczywiście trzymającej w wielkim napięciu historii, pełnej emocji i zwrotów akcji. Owszem napięcie było, choć dopiero po połowie, jakoś nawet getto było tak opisane, że to napięcie odczuwałam znacznie mniejsze niż przy lekturze innych książek o Holokauście. Zwroty akcji też się pojawiały, choć ich było niewiele. Najtrudniej jest mi odnieść się do części dotyczącej thrillera i emocji. Najbardziej emocjonujące fragmenty to… posłowie autorki i podziękowania. Nie zrozumcie mnie źle – „Pod osłoną lasu” to wyśmienita książka, którą naprawdę warto przeczytać. Polecam ją z całego serca. Nie nastawiajcie się jednak na emocjonującą opowieść o ludziach, którzy uciekali przed nazistami. To zdecydowanie literatura faktu, ubrana bardzo delikatnie w płaszczyk literatury pięknej. Dialogów uświadczycie w całej książce zaledwie kilka, a o emocjach znanych z literatury obyczajowej zupełnie zapomnicie. Czy to źle? Nie, absolutnie nie. Takie książki są nam bardzo potrzebne. Szkoda jedynie, że są nie do końca dobrze „”.

Zdecydowanie lektura, z którą warto się zapoznać.

 

 

 

 

 

Pod osłoną lasu. Walka, miłość i przetrwanie w czasach Zagłady – Rebecca Frankel

Wydawnictwo: Poradnia K

Warszawa 2021

Oprawa: miękka

Liczba stron: 352

Tytuł oryginału:Into the Forest: A Holocaust Story of Survival, Triumph and Love

Przekład (z j. angielskiego): Kaja Gucio

ISBN: 978-83-67195-12-6

 

 

 

 

 

Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Poradnia K