Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Luiza Dobrzyńska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Luiza Dobrzyńska. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 sierpnia 2014

Nie jestem już dzieckiem – Luiza Dobrzyńska

Wydawnictwo: Białe Pióro
Warszawa 2014
Cykl: Wiedźma z Podhala, część 2.
Oprawa: miękka
Liczba stron: 211
ISBN: 978-83-64426-13-1






Edi przywykła już do Małej Świerkowej i jej mieszkańców. Szczerze pokochała ciotkę Janinę i wuja Freda. Nawiązała przyjaźnie w szkole i poza nią, poznała świat, o istnieniu którego większość ludzi nie ma pojęcia. Wśród jej najbliższego otoczenia są wampiry, biesy, czarownice, tytani, a nawet sama Żywia. Na domiar złego wielkimi krokami zbliża się... matura.
Druga część "Wiedźmy z Podhala" w niczym nie ustępuje pierwszej. Nadal mamy wartką akcję – może nawet czasami bardziej fascynującą i trzymającą w napięciu, niż w pierwszej części. Wiemy już, kto jest kim, mamy świadomość, że na Edi czyha wielkie niebezpieczeństwo. Czy poznamy w końcu tajemniczego i groźnego Wolanda? Czy dowiemy się, jakie tajemnice ukrywa przed siostrzenicą Janina? Czy Edi odkryje, dlaczego jej matka zrezygnowała ze swych mocy – czy stała za tym rzeczywiście jedynie miłość do ludzkiego mężczyzny? Dlaczego tytan Helion ma taką słabość do nastoletniej przyszłej adeptki? I kim właściwie jest Marek, którego Edi od pierwszej chwili obdarzyła nieufnością i niechęcią?
W "Nie jestem już dzieckiem" pojawią się nowi bohaterowie, których wcześniej nie poznaliśmy, co spowoduje niemałe zamieszanie wśród członków rodziny Batorych i ich towarzystwa. Inni odkryją swoje drugie "ja" i zaskoczą zarówno swoje otoczenie, jak i czytelnika. 
Czarne chmury zbierają się nad niewielką podkrakowską miejscowością. Nawet czarownice nie mają wystarczająco dużo mocy, by je przegonić. Na dodatek wciąż brakuje jednej czarownicy, a Edi – mimo, że jeszcze niedojrzała – musi pomagać. Uczy się w szkole, zajmuje zwierzętami w szpitaliku ciotki, odkrywa tajemnice wszechświata, walczy z łowcami wampirów. Niełatwe zadanie dla nastolatki, która przecież dopiero poznaje prawdziwe życie, której wciąż jeszcze brakuje wiedzy i, przede wszystkim, doświadczenia. Tym razem jednak dziewczyna nie przyjmuje wszystkiego tak łatwo i naiwnie, jak w pierwszej części historii. Zadaje więcej pytań, próbuje lepiej zrozumieć otaczający ją świat i prawa nim rządzące. Zaczyna rozumieć prawdziwą cenę magii...
"Nie jestem już dzieckiem" to świetna kontynuacja "Jesteś na to zbyt młoda". Luiza Dobrzyńska pokazała, że potrafi sobie doskonale poradzić z długą historią. Szkoda jedynie, że musimy teraz czekać na część trzecią, bo aż chce się po nią wyciągnąć macki i czytać dalej, razem z Edi odkrywać ten niesamowity świat.
Jeśli chodzi o samo wydanie, to nie znalazłam chyba żadnej literówki, a przynajmniej żadnej sobie nie wynotowałam. Natomiast w dwóch miejscach miałam wrażenie, że czasoprzestrzeń została zaburzona i coś się mocno nie zgadza. To właściwie jedyna krytyczna uwaga dotycząca tej pozycji. 
Nie mogę się już doczekać kontynuacji historii. Z jednej strony mam nadzieję, że na trylogii się skończy, ponieważ nie wyobrażam sobie czekania na kolejne tomy, z drugiej zaś chciałabym, by było ich więcej, bo historia jest doprawdy porywająca. Może więc kompromis? Na przykład czterystustronicowe zakończenie w jednym tomie?
Polecam z całego serducha.


Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Literackiego Białe Pióro







Książka przeczytana w ramach Wyzwania:
 

piątek, 8 sierpnia 2014

Jesteś na to zbyt młoda – Luiza Dobrzyńska

Wydawnictwo: Papierowy Motyl
Warszawa 2013
Cykl: Wiedźma z Podhala, część 1.
Oprawa: miękka
Liczba stron: 248
ISBN: 978-83-63818-10-4








Edi, czyli Edytę Gwerską, poznajemy w momencie, który dla większości nastolatków jest życiową tragedią. Zostaje sierotą. Ojciec – dyplomata i matka – jego asystentka, giną w katastrofie, zostawiając czternastolatkę samą na świecie. Istna tragedia! Choć Edi nie do końca tak to postrzega. Owszem, kochała rodziców na swój sposób i oni pewnie też darzyli ją ciepłymi uczuciami, ale... nigdy ich nie było. Domem zajmowały się opłacone sprzątaczki, gosposie, oraz Tamara, która opiekowała się dziewczynką. Teraz wszystko się zmieni. Z Warszawy przyjdzie jej się wyprowadzić do Małej Świerkowej, niewielkiej wioski pod Krakowem. Do domu ciotki Janiny i wuja Freda, o których nigdy wcześniej nie słyszała. Starsze rodzeństwo jej matki to jej jedyni krewni i Edi nie jest tą perspektywą zachwycona. Szczególnie, że musi pożegnać się z ukochaną Tamarą...
To moje drugie spotkanie z twórczością Luizy Dobrzyńskiej. Cały czas mam w pamięci jej znakomite "Dzieci planety Ziemia", czyli czyste sf z górnej półki. Okazuje się jednak, że Autorka ma prawdziwy talent pisarski również do snucia opowieści... młodzieżowych? fantasy? przygodowych? Trudno jednoznacznie sklasyfikować "Jesteś na to zbyt młoda". Bez wątpienia jednak jest to powieść ciekawa, porywająca i zabawna, a do tego dobrze napisana.
Mała Świerkowa okazuje się pełna tajemnic i Edi jeszcze pokocha ten polski koniec świata. Zanim jednak podejmie mnóstwo dojrzałych decyzji, wplącze się w niejedną aferę. Ciotka Janka i wuj Fred z pewnością odbiegają od wizerunku Maryli i Mateusza Cuthbertów – a tak ich sobie Edi początkowo wyobrażała. Kim naprawdę jest piękna i młodziutka na oko pani weterynarz oraz piekielnie przystojny pracownik kluboksięgarni? Czy pojawienie się w ich życiu nastoletniej siostrzenicy nie okaże się problematyczne?
Edi daleko do aniołka. Potrafi odpyskować, nie ucieka przed bójkami, jest silna, mądra, wysportowana, trenuje sztuki walki. Budzi zainteresowanie. Pojawia się w nowej szkole i od razu znajduje przyjaciółkę od serca i... zaciekłych wrogów, którzy przysporzą jej niejednego problemu, a być może staną się naprawdę dużym zagrożeniem.
"Jesteś na to zbyt młoda" to mądra i zabawna historia młodej dziewczyny i różnych bytów nadprzyrodzonych. Bo na stronicach powieści Dobrzyńskiej spotkacie czarownice, wampiry, driady, strzygi i tytanów. A to dopiero początek! Puszysty kociak, nastroszony puchacz i wywołujący lęk wśród sąsiadów pies to kolejni domownicy Jodełki, czyli posiadłości rodziny Batory. Tak, Batory. Jakie jeszcze tajemnicze stworzenia spotkacie na drogach Małej Świerkowej i ulicach Krakowa? Przekonajcie się sami.
Autorka w swej powieści mówi o miłości i przyjaźni, poczuciu braterstwa i zobowiązaniach, a także – i może przede wszystkim – o trudnościach okresu dojrzewania. Wszak czternastolatki zawsze czują się dorosłymi i dopiero, gdy rzeczywiście się nimi stają, zaczynają doceniać młodość, która już za nimi. Choć Edi nie raz udowodni, że jest bardziej dojrzała, niż można by się spodziewać spoglądając do jej szkolnej legitymacji, ostatecznie jednak, zdaje się, zrozumie, że niektóre czary wymagają naprawdę olbrzymiego poświęcenia, na które nie jest jeszcze gotowa.
W powieści mamy całą galerię ciekawych postaci. Bardzo podoba mi się to, jak zgrabnie Dobrzyńska połączyła mitologię słowiańska i obcą, choćby grecką. Jak pięknie wybrnęła z trudnego tematu dotyczącego tego, którzy bogowie byli (i są) prawdziwi. Czasami jedynie drażni trochę to, że Edi tak łatwo wszystko przyjmuje – cały jej świat obraca się do góry nogami i sunie niczym pociąg TGV – a ona po prostu żyje sobie dalej, jakby nie działo się nic specjalnie dziwnego. Może czarownice tak już mają, nawet jeśli są zbyt młode na czary...
Minusy? Mnóstwo literówek. Korekta i redakcja dały ciała. Autorce mylą się co jakiś czas dwa nazwiska rozpoczynające się na tę sama literę i to również dobra redakcja w mig by wychwyciła, ponieważ nawet nieuważny (tym razem, ze zmęczenia) czytelnik, w podróży, czytający powieść po weselu i poprawinach (czyli ja) zauważył. Denerwowało mnie również nazywanie Edi kuzynką Janki i Freda, kiedy była przecież ich siostrzenicą. 
Więcej uwag nie zgłaszam. Książkę Wam szczerze polecam, szczególnie w wakacje, ponieważ jest lekką i zabawna historią w sam raz na letni odpoczynek. Jeśli Wam się spodoba, informuję, że wkrótce wydany zostanie drugi tom, zatytułowany "Nie jestem już dzieckiem!". Recenzja ukaże się w ostatnich dniach sierpnia.




Książka przeczytana w ramach Wyzwania:


Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

środa, 29 stycznia 2014

Dzieci planety Ziemia – Luiza Dobrzyńska

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
Warszawa 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 314
ISBN: 978-83-64426-00-1



Będzie to jedna z najcięższych recenzji, do jakich usiadłam w ostatnim czasie. Ta niepozorna ze względu na swą objętość (przecież zaledwie 300 stron właściwego tekstu) powieść spowodowała u mnie prawdziwą lawinę przemyśleń. Zarówno w sferze filozoficznej, jak i językowej. Dawno już nie zdarzyło się, bym tak drobiazgowo podeszła do jakiejkolwiek lektury i zrobiła sobie w czasie czytania tyle notatek. Czy to dobrze? Przekonajcie się sami.
Autorka ma już na koncie trzy powieści, a za "Duszę" zdobyła na zeszłorocznym Falkonie II nagrodę literacką Nautilius. Jest wielką fanką Star Treka i... to widać w jej powieści, o czym jeszcze wspomnę. Szczególnie, że widoczne to jest w zupełnie innych sferach, niż można by się spodziewać. "Dzieci planety Ziemia" nie mają właściwie wiele wspólnego ze space operą. Przypuszczam jednak, że gdyby miały – też, jako fanka serii – byłabym ukontentowana. Luiza Dobrzyńska idzie jednak o krok dalej i jest to dość duży krok.
Nie sądź książki po okładce? Dlaczego nie? Okładka powieści – o dziwo – bardzo mi się podoba. Z reguły wolę spokojniejsze, a jednak coś w niej jest. Zaproszenie do poznania tego nowego świata, planety Patris, na którą przybyli ludzie z dalekiej Ziemi? Chyba tak, zaproszenie to dobre słowo. Zastrzeżenia? Mało wyróżniający się tytuł. Wolałabym, by był zapisany czarną czcionką, jak nazwisko Autorki.
Przejdźmy do treści. Wspomniałam już, że rzecz się dzieje na planecie Patris. Ludzie przybywają tam w nie do końca jasnych dla mnie okolicznościach. Wiemy, że na Ziemi miała miejsce katastrofa ekologiczna i w związku z tym od lat prowadzony jest program kosmiczny mający na celu znalezienie miejsc, które staną się nowymi domami ludzkości. Dlaczego jednak na wyprawę udali się ci konkretni bohaterowie, nie wiemy. W niektórych miejscach wydaje się to zupełnie logiczne, aż tu nagle okazuje się, że wybudzona pasażerka w ogóle nie wiedziała, że wysłano ją w podróż kosmiczną. Innym razem znów wybudzony zostaje kryminalista, a przecież wiadomo, że tacy są w ziemskim społeczeństwie usuwani. Cóż... na amen, że tak kolokwialnie powiem. Takie maleńkie niekonsekwencje są do wychwycenia przy uważnym czytaniu, choć mimo wszystko nie przeszkadzają za bardzo. Chciałabym... przeczytać jakieś opowiadanie nawiązujące do tej powieści, które wytłumaczyłoby mi, jak wyglądał wybór tej załogi i pasażerów. Być może takie wyjaśnienie znajduje się w trzech wcześniejszych powieściach Autorki. Chyba się na nie skuszę ;)
"Dzieci planety Ziemia" to przygodówka, obyczajówka, kryminał, sf i romans w jednym. Pewnie jeszcze o jakimś gatunku zapomniałam, ponieważ powieść porusza tak wiele zagadnień i tak pięknie je łączy w spójną całość, że chylę czoła przed Luiza Dobrzyńską. Już samo to, że zaskakiwała mnie właściwie na każdej stronie jest wielkim sukcesem. Co prawda przewidziałam ostatnia scenę... chyba jest do przewidzenia dla wnikliwej czytelniczki. Tak, czytelniczki. Myślę, że mężczyźni mogą się nie domyślić. Jednakże jeśli chodzi o pozostałe strony – ciągle byłam zaskoczona. W pewnym momencie przestałam już nawet próbować zgadnąć, co się będzie dalej dziać. I tak bym nie zgadła, tyle tu niesamowitych niespodzianek. Rzeczywiście czułam się, jakbym wraz z kapitanem Kirkiem Willnerem, Estrellą Solis i resztą bohaterów trafiła na tę niesamowitą, pełną tajemnic planetę.
Patris wydawała się być niemalże rajem dla osób, które pamiętają jedynie miasta i nieliczne tereny ekologiczne, do których wstęp mieli tylko wybrańcy. To prawdziwa kraina mlekiem i miodem płynąca. Zieleń, mnóstwo przydatnych kopalin, zwierzęta, które w większości (poza harpoidami) zdają się nie być dla człowieka groźne, a stanowić mogą całkiem dobry pokarm. Szczególnie w porównaniu z chemicznymi zamiennikami jedzenia, do których załoga już przywykła. Owszem, zbudowanie całej infrastruktury, nowego świata właściwie, to nie jest coś prostego i zdają sobie z tego sprawę. Szczególnie teraz, kiedy utracili kontakt z rodzinną planetą i nawet nie wiedzą, czy ona jeszcze istnieje. Patris zdaje się oddawać im wszystko, co ma w sobie najlepszego. Czy jednak na pewno nie jest niebezpieczna? W końcu już wcześniej próbowano ją skolonizować, ale wieści o załodze Hawkinga przepadły. Jakby... stało się coś złego.
Świat, który opisuje Dobrzyńska jest zupełnie inny od tego, ktory znamy dzisiaj. A jednak... Tak łatwo uwierzyć, że do tego właśnie nieuchronnie zmierzamy. Czy "Dzieci planety Ziemia" mają być dla nas przestrogą? Swego rodzaju drogowskazem? Wszakże wiele już takich dzieł powstało, które to miały nas wystraszyć przed zgubnym zapatrzeniem w technologię, grzebaniem w ludzkim DNA czy próbami stworzenia sztucznej inteligencji... Przestrzegały, opisywały straszliwe skutki, my czytaliśmy, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się i... dalej przecież robimy swoje. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że zamiast pisać teraz recenzję go gazety, siedzę na blogu. Jak daleko posunie się ludzkość, by ułatwić sobie codzienne życie? Czy powróci do programów eugenicznych, nad którymi przecież pracowano w hitlerowskich Niemczech? Czy spartańska zasada porzucania kalekich znów powróci do łask? Czy być może normalnym stanie się, że światem rządzić będzie wojsko, utrzymując pokój swą żelazną ręką, ręką naprawdę świetnie uzbrojoną? Co się stanie, jeśli naukowcom uda się stworzyć prawdziwe androidy, niczym Data ze Star Treka, czy Raul z powieści? Czym jest tak naprawdę człowiek, co sprawia, że jesteśmy gatunkiem wyróżniającym się spośród innych istot? Na te i wiele innych pytań Dobrzyńska stara się odpowiedzieć w swej najnowszej powieści. Choć chyba odpowiedzieć to złe słowo. Stara się nas naprowadzić, skierować nasz tok myśli na te problemy. Odpowiedzieć musimy sobie sami. A potem... już tylko działać, albo znów zapomnieć...
Muszę tu również pochwalić, że bohaterowie tej historii próbują naprawdę zrozumieć otaczający ich świat. I to nie tylko naukowo. Autorka świetnie pokazuje relatywizm ocen. To, czy coś jest dobre, czy złe. Wystarczy czasami jedno pokolenie, by zupełnie odwróciły się wartości, którymi ludzie się kierują. Kilkaset lat to prawdziwa przepaść i nieraz aż trudno pojąć, że o takiej jednej pewnej przecież rzeczy można było w ogóle myśleć w inny sposób. Bo jakże to? A jednak. Takie ukazanie zmian w świadomości społeczeństw bardzo podwyższa ocenę tej powieści.
No to jeszcze kilka plusów. Autorka zdecydowanie wie, o czym pisze. Jej wiedza w zakresie biologii, chemii, biochemii musi być olbrzymia. Wie także dużo na temat kształtowania się planet, życia na nich, kolejnych faz ewolucji. "Dzieci planety Ziemia" to naprawdę dobra powieść science fiction, a nie tylko fiction. Nagromadzenie danych jednak tak ładnie wplecione zostało w fabułę, że absolutnie nie razi. Zresztą na końcu książki znajduje się jeszcze słowniczek wyjaśniający niektóre trudne pojęcia oraz te, które Autorka stworzyła na potrzeby tego konkretnego tekstu. Niektóre hasła znalazły się tam – moim zdaniem – niepotrzebnie, być może jednak mniej zaznajomionemu z sf czytelnikowi się przydadzą. 
Bardzo ładnie komponują się z całością wyjątki z kroniki prowadzonej przez Estrellę, czyli Ettę. Być może wiecie już, że zawsze lubię takie dodatki, pokazujące zdarzenia z perspektywy danej osoby... pamiętniki, listy, zapiski wszelakie. Te akurat tworzą oficjalną i publiczną kronikę, a nie są jedynie zdaniami pisanymi do poduchy, ale i tak bardzo dobrze uzupełniają treść, przy okazji w żaden sposób nie zdradzając, co się za chwilę stanie.
Zanim dojdę do ostatniego plusa, zapoznajcie się z kilkoma negatywnymi uwagami. Przede wszystkim przecinki. Czasami postawione są w dziwnych miejscach, co dezorientowało mnie w czytaniu. To jest, niestety, największy minus całej książki. Trochę za często też pojawiały się w początkowej fazie wyrażenia w cudzysłowie. Nie pojmowałam tego zapisu, na szczęście około setnej strony Autorka przestała ich używać. Denerwowały mnie krótkie łączniki zamiast długich myślników, które powinny być używane w dialogach.
W jednym miejscu nastąpiła swego rodzaju konsternacja. Cały akapit został powtórzony słowo w słowo i już myślałam, że to błąd i jakieś fragmenty wydrukowano dwukrotnie. Okazało się, że jednak nie. Rozumiem, że zadano jedno i to samo pytanie dwa razy, w związku z czym udzielono takiej samej odpowiedzi. Jednak użyłabym innych słów, a nie przepisywała całą odpowiedź, jak wykutą na pamięć regułkę, szczególnie, że udzielał jej człowiek, a nie android, którego można by o takie powtórzenie posądzić.
Moje ostatnie "ale". Powieść napisana jest dojrzale, szczególnie w warstwie merytorycznej. Powiedziałabym nawet, że bardzo dojrzale. Dlatego dziwią w niektórych momentach frazy, które wyglądają, jakby wyszły prosto z wypracowania gimnazjalisty. Przypadków takich było, na szczęście, tylko kilka i można je pominąć, ale dziwiły bardzo, ponieważ reszta jest napisana na dość wysokim poziomie (pomijając nieszczęsne przecinki).
Ostatni plusik na zakończenie. Autorka puszcza oczko do fanów Star Treka. Jakie oczko? Ano takie, że niektórych swych bohaterów nazwała... trekowo. Np. jeden z nich to Rod Denberry (dla tych, którzy nie wiedzą, twórca kultowej serii to Gene Roddenberry), a kapitan ma na imię Kirk (nazwisko kapitana z oryginalnej serii ST). Ponadto pojawia się w powieści również doktor Derkacz, a kim w rzeczywistości jest Piotr Derkacz, fandom polski doskonale wie.
Podsumowanie? Cieszę się, że nie wprowadziłam systemu oceniania typu ileś punktów na ileś, bo wówczas – za te nieszczęsne przecinki – ocena mogła by okazać się znacznie zaniżona. Jeśli kogoś takie rzeczy nie denerwują, to koniecznie po tę powieść musi sięgnąć. Właściwie, nawet jeśli denerwują, to musi, ponieważ "Dzieci planety Ziemia" to historia niebagatelna, mądra, dobrze przemyślana, wciągająca... Po prostu naprawdę bardzo, bardzo dobra. Ma dużą szansę, by znaleźć się wśród najlepszych w tym roku, choć wiadomo – mamy dopiero styczeń. W każdym razie gorąco ją Wam polecam, a sama niedługo zorientuję się w kwestii zakupienia wcześniejszych pozycji autorstwa Luizy Dobrzyńskiej.




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Literackiego Białe Pióro
http://bialepioro.pl/


Książka przeczytana w ramach Wyzwania



Książka przeczytana w ramach Wyzwania