Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 27 sierpnia 2020

Doktor Bogumił – Ałbena Grabowska

 

Wydawnictwo: Marginesy
Warszawa 2020
Trylogia: Uczniowie Hippokratesa, tom 1
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-66500-63-1
 



Twórczość Ałbeny Grabowskiej poznałam, kiedy napisała drugi tom "Stulecia Winnych". Wówczas też miałam przyjemność i zaszczyt przeprowadzić z nią wywiad (możecie go znaleźć tu). Od tego czasu śledzę jej literackie poczynania, kilkakrotnie udało nam się również spotkać i porozmawiać. Oczywiście oglądam serial na podstawie jej bestsellerowej sagi i, choć podoba mi się, zdecydowanie wolę wersję książkową. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko dotarła do mnie wieść, że Ałbena Grabowska zaczyna kolejny cykl, od razu chciałam się z nim zapoznać. Zatem przedstawiam Wam "Doktora Bogumiła", książkę bardzo ważną dla samej autorki, traktującą o lekarzach,bo i ona jest z wykształcenia i wieloletniej praktyki lekarzem. 
Autorka świetnie poradziła sobie oddając klimat XIX-wiecznej Polski (tak, wiem, że Polski nie było wówczas na mapach). Pięknie opisała nie tylko światek medyczny, ale i inne grupy społeczne. Jednak klimat wyczuwalny jest nie tylko na poziomie fabuły, charakterystyk bohaterów, czy opisów miejsc, ale również w języku i kompozycji powieści. Rozdziały są długie, mają około 50-60 stron. Cała powieść ma 500 stron i zaledwie siedem rozdziałów. Choć nie do końca. Ponieważ pomiędzy nimi są jeszcze "krótsze" przerywniki, o których za chwilę. Poczułam się trochę jak przy lekturze "Ziemi obiecanej" Reymonta, którą kończę, a która niesamowicie mi się podoba. Do tego dochodzą jeszcze opisy, czego w danym rozdziale czytelnik się dowie. Rewelacja, jak w starych powieściach z XIX i początków XX stulecia! To naprawdę nadaje klimat lekturze. Niby drobiazg. a tak wiele zmienia.
Język samej powieści nie jest sztucznie archaizowany, ale bardzo literacki, ładny. To nie jest współczesne romansidło pisane przez grafomankę, ale literatura z wyższej półki, którą należy smakować. Wspomniałam o przerywnikach. Ciekawym elementem kompozycyjnym powieści jest to, że pomiędzy rozdziałami mówiącymi o perypetiach głównych bohaterów możemy poczytać o realnych lekarzach, którzy kładli podwaliny pod nowoczesną medycynę. Takich pionierów w tej dziedzinie. Zarówno takich, którzy w swoim czasie zostali uznani, jak i takich, którzy zakończyli życie jako przegrani, czasem z poczuciem, że to oni przysporzyli pacjentom cierpienia, albo przyczyniali się do śmierci dziesiątek ludzi działaniem, które miało ich uleczyć.
Przejdźmy do głównej części powieści, czyli do opowieści o tytułowym doktorze Bogumile i jego otoczeniu. Bogumił Korzyński pochodził ze wsi, "cudem" otrzymał spadek po zmarłej ciotce, co pozwoliło mu na kształcenie się na Uniwersytecie Wileńskim. Tam właśnie został lekarzem. Niestety, z Wilna musiał uciekać (dlaczego, nie zdradzę, żeby nie psuć Wam przyjemności czytania) i w ten oto sposób zastajemy go w Warszawie. Właściwie poznajemy go w Krakowie,do którego udał się na pokazową sekcję zwłok. Tak, tak! Pokazowe sekcje zwłok dla lekarzy w tamtych czasach to mogło być naprawdę coś! Smród, brud, robaki podgryzające wnętrzności, latające wokoło muchy, krew i fragmenty ludzkich tkanek na ubraniach i butach lekarzy...Brrr! Poczujecie się jak w prawdziwej mordowni!
Po powrocie do domu Bogumił zostaje po raz trzeci ojcem (znowu dziewczynki!) i otrzymuje pracę w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Wydawałoby się, że spełnia się właśnie większość jego marzeń, ale... przed nim jeszcze wiele trudności, jak to w życiu. Będzie musiał poradzić sobie z nowymi współpracownikami, irytującą rodziną żony, bratem-nierobem, który pakuje się ciągle w nowe problemy, pewną staruszką, której tożsamości nie mogę teraz zdradzić... Czekają go nowe badania, nowe odkrycia, kilku ciekawych pacjentów i spotkania z równie intrygującymi lekarzami. Bogumił skrywa wiele tajemnic ze swej przeszłości, spróbuje również zrozumieć, co powodowało niedoszłym teściem jego żony, że spowodował wielki skandal, w którym oczernił Domicelę i niemalże zniszczył jej reputację, co w ostateczności doprowadziło do jej ślubu z Bogumiłem.
Jeśli sądzicie, że to wiele, to pomyślcie, że to jedynie wierzchołek góry lodowej. W "Doktorze Bogumile" akcja jest wartka, jest w niej mnóstwo zwrotów akcji. Niektórych tajemnic czytelnik może się domyślić wcześniej niż bohaterowie, ale to wcale nie psuje lektury. 
Bohaterami powieści są nie tylko lekarze. Niezmiernie ważnymi osobami są członkowie rodziny Domiceli oraz brat Bogumiła. A wielu z nich jest niejednoznacznych, trudnych do rozgryzienia. Tym ciekawsi są, bardziej realni. Niektórzy chcą walczyć o dobro pacjenta, są idealistami, widzą swoją pracę jako posługę. Inni myślą jedynie o wygodzie i łatwo zarobionych pieniądzach. Niektórzy uczynili więcej zła niż dobra, inni całe swe życie poświęcają niosąc pomoc bardziej potrzebującym. Mają różne zainteresowania, różne, bardzo ciekawe, historie do opowiedzenia... albo przemilczenia.
Niesamowite jest to, na jaki opór napotykali lekarze, którzy chcieli unowocześnić medycynę. Można by pomyśleć, że każdy chciałby, aby jego pacjenci nie cierpieli  i przeżywali ciężkie choroby i operacje bez bólu, a potem żyli "długo i szczęśliwie". Mycie rąk jest dla nas czynnością codzienną. Teraz, w dobie pandemii jest czymś wykonywanym kilkadziesiąt razy dziennie. Aż trudno sobie wyobrazić i uwierzyć, że w połowie XIX wieku lekarze nie myli rąk nawet wtedy, kiedy odchodzili od stołu sekcyjnego i szli badać żywych i chorych pacjentów! Włosy stają dęba, kiedy się o tym pomyśli. Ileż zarazków. Ileż chorób wywołanych brakiem higieny. Niby tak niewiele potrzeba, trochę wody i mydła, ale... tak naprawdę trzeba najpierw totalnie zmienić sposób myślenia, a na to wielu, nawet najwybitniejszych, uczniów Hippokratesa nie było gotowych.
Ciężko tu pisać więcej o fabule, gdyż to powieść wielowątkowa. Poza tym nie chcę za wiele zdradzać, bo roi się w niej od tajemnic, zagadek, zwrotów akcji, pojawiają się ludzie, których nikt by się nie spodziewał, a przeszłość każdego w końcu doścignie.
Warto jeszcze nadmienić, że to nie tylko książka o medycynie. Znajdziecie tu przyjaźń, miłość ("bo każdy chce być kochany"), oddanie, lojalność, zrozumienie, dzielenie wspólnych pasji. Będą walki bokserskie, meliny, a nawet dość widowiskowy napad na pociąg.
Jednym słowem to doskonała lektura, którą mogę polecić każdemu, kto lubi mądre książki, w których wartka akcja łączy się z bogatym panteonem bohaterów oraz wiedzą naukową, z której na ogół nie zdajemy sobie sprawy. Wszystko to ubrane w bardzo klimatyczne opisy, język i konstrukcję tekstu.
Przyznam jednak, że ostatnie akapity mnie zawiodły. Wolałabym jednak inne zakończenie. Natomiast z wielką niecierpliwością oczekuję dalszego ciągu.

 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Marginesy:


czwartek, 20 sierpnia 2020

Licząc gwiazdy – Urszula Jaksik

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2020
Oprawa: miękka ze skrzydełka
Liczba stron: 296
ISBN: 978-83-8116-989-9
 




Ile cierpień może znieść jeden człowiek? Wydawałoby się, że w pewnym momencie każde kolejne jest już niemożliwe. A jednak... Fatum na Magdalenie zdaje się ciążyć od pokoleń, choć ona o swoich przodkach właściwie nic nie wie.
Wszystko zaczyna się od powrotu z wakacji na Islandii. Magda razem z synkiem Piotrusiem udają się do Warszawy. Do mieszkania Konrada. Jej męża, jego taty. Choć mieszkają na stałe w Katowicach, ona ma swoje mieszkanie właśnie w stolicy. Od lat z niego korzysta, uciekając przed codziennymi troskami. A tych życie rodzinie Kostrzewskich nie szczędzi. Najpierw ciężka choroba ich córeczki Sary, potem jej śmierć. Konrad zdaje się zupełnie sobie z tym nie radzić, wypiera ze świadomości te wydarzenia. Teraz jest gdzieś w Ameryce. Kiedy wróci, nie wiadomo. Magda dojrzewa do poważnej rozmowy z mężem, bo dociera do niej, że tak dalej żyć nie można. Rodzina powinna być razem.
Do tych wniosków doszła na Islandii, w domu na skale. W domu dziadka Einara. Niespokrewnionego z nią człowieka, który otoczył ją opieką. Pojechała tam w towarzystwie jego wnuka, Michała. Takie wakacje zorganizował im Konrad. Z tym że Magda zaczyna czuć coś do Michała, coś, czego się boi, czego nie rozumie, a co jednak sprawia, że w innym świetle zaczyna widzieć swoje małżeństwo. Na Islandii wiele sobie poukładała. Zaczęła dostrzegać siebie jako jednostkę. Szukać swojego miejsca w świecie. To w tym mroźnym, dzikim kraju, gdzie ludzie żyją znacznie bliżej Natury, Magda odnalazła spokój i chęć do zrobienia czegoś ze sobą. 
Mieszkanie Konrada jest wspaniałe, a jednak ona czuje się w nim obco (Piotruś jest zachwycony i mieszkaniem i samą Warszawą). Nie tylko dlatego, że nigdy wcześniej, będąc jego żoną, w nim nie była. To miejsce jest takie dopieszczone, takie inne od ich wspólnego lokum, takie eleganckie. I nie ma w nim żadnych zdjęć Sary, czego Magda nie potrafi pojąć ani wybaczyć. Jakby Konrad zupełnie wymazał córkę z ich życia. Są jednak liczne zdjęcia, pamiątki z wielu podróży, bibeloty, filmiki nagrywane w czasie wyjazdów. Wszystko to, co potwierdza, jak wiele Konrad w życiu osiągnął. A jednak zupełnie kłóci się to z tym, co zawsze mówił – że pamiątki nie mają znaczenia, że przeszłość się nie liczy, że ważna jest tylko rodzina i to, co się robi teraz. Magda nie potrafi rozgryźć męża.
Zrozumienie i wybaczenie nadejdzie dopiero ponad rok później. W zupełnie innych okolicznościach, których tamtego lata nie dało się przewidzieć. Tak wiele zawirowań, tak wiele strat, tyle otwartych, uchylonych furtek, które nagle się przed nią zatrzaskują. Magdę i czytelnika czeka prawdziwa jazda bez trzymanki. Okaże się bowiem, że Konrad od lat ma przerażającą tajemnicę. Sekret, który wychodzi na jaw, kiedy jest już, dosłownie, za późno, by cokolwiek zrobić. Nowa sytuacja jest dla Magdy i Piotrusia bardzo trudna. Czeka ich mnóstwo zmian. Długie poszukiwanie siebie w świecie, w którym dotąd była zawsze dla kogoś. Taka, jak chcieli ją widzieć inni. Teraz zapragnie być sobą. Ale co to znaczy?
Powieść napisana jest lekkim językiem i naprawdę trzyma w napięciu. Znajdziecie w niej doprawdy szaloną fabułę, mnóstwo zwrotów akcji, nietuzinkowe postaci. Wiele tajemnic z różnych czasów, bo nie tylko dotyczących Konrada. Bardzo podoba mi się wątek odkrywania rodzinnej przeszłości, poznawania przodków, o których istnieniu Magda nie miała pojęcia. Poznawania nie tylko ich historii, ale ich samych, osobiście. Dużo rozważań, piękne widoki na Islandii i w Andach, romans.
Czy istnieje dobre kłamstwo? Czy prawda jest ponad wszystkim? Czy da się żyć tak niewinnie, jakby chciała Magda? Tak, żeby wszystko było jasne, czyste, proste, niezakłamane? Czy człowiek może się diametralnie zmienić, a jednocześnie wciąż chcieć od życia tego samego? Wiele takich pytań padnie w czasie czytania"Licząc gwiazdy".
To naprawdę niezwykłe, ale przeczytałam tę powieść w dwa wieczory. Z tymi wszystkimi obowiązkami to niemalże niewykonalne. A jednak. Nie mogłam się oderwać. Czyta się doskonale. Gdyby wyszła dwa miesiące temu, napisałabym, że to idealna lektura na wakacje. Jako że lato dobiega końca, napiszę, że jest idealna właściwie na każdy czas. I tak właśnie jest. Polecam całym sercem!



 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:

czwartek, 13 sierpnia 2020

Zwierzęta nocą. Nocne safari z latarką w ręku – Lisa Regan

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2020
Tytuł oryginału: Animals at Night
Przekład (z j. angielskiego): Karolina Tudruj
Ilustracje: Marc Pattenden
Oprawa: twarda
Liczba stron: 18
ISBN: 978-83-8144-247-3





 
W nasze ręce trafiła właśnie niesamowita książka, którą całym sercem pragnę Wam polecić. Jeśli Wasze pociechy interesują się światem zwierząt to jest to pozycja właśnie dla nich. Jeśli nie... to z pewnością się dzięki niej zainteresują.
Nauka poprzez zabawę to pierwsze hasło, które przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o "Zwierzętach nocą...". Ta książka jest zupełnie inna od wszystkich, jakie dotychczas posiadaliśmy, a przez to przyciąga niczym magnes. Na czym polega jej niezwykłość?
Na samym początku otrzymujemy instrukcję, jak korzystać z książki... Hmmm, przecież wiecie... Otóż, nie do końca. Tu bowiem nie tylko o czytanie i oglądanie chodzi, ale o poszukiwanie. I nie takie zwyczajne, jak w książkach dla maluchów. Tutaj potrzebna jest latarka. Specjalna latarka, którą należy wycisnąć z książki (jest zatem w zestawie, nie bójcie się). Jest więc ona wykonana z grubego kartonu i "rzuca biały snop światła". Na początku bałam się, że moje żywiołowe czterolatki mogą tę latarkę szybko pognieść i zniszczyć (na przykład kłócąc się o nią), ale szybko dotarło do mnie, że to nie problem. System jest prosty, głównym elementem latarki jest biały kartonik. Jeśli nawet, z takich czy innych powodów, uległaby ona zniszczeniu, szybko sami możemy wykonać zastępczą latarkę z białego kartoniku (czy nawet zwykłego białego papieru do drukarki).
Co dalej? Dalej rozpoczyna się podróż. Najpierw dzieci dowiadują się, że istnieją różne środowiska. Niby oczywiste, ale dość istotne. Niech Was nie zmyli hasło safari w podtytule, książka nie ogranicza się jedynie do Afryki. Przemierzymy z nią różne strefy klimatyczne.
Młodzi przyrodnicy poczytają o papugach arach, jaguarach i  tapirach mieszkających w lasach deszczowych. Poznają ciekawostki o jeżozwierzach, łuskowcach i pawianach zamieszkujących afrykańską sawannę. W górach Europy spotkają się z rysiem, dzikiem i borsukiem, a na wielkich równinach natrafią na skunksa, grzechotnika i syczonia krzykliwego. Swą niezwykłą podróż zakończą z niedźwiedziami polarnymi, maskonurami i pardwami, poznając życie na Arktyce. Czyż to nie przygoda godna prawdziwego podróżnika?
Układ książki jest stały i bardzo przejrzysty. Na stronach lewych znajdują się informacje o niektórych zwierzętach zamieszkujących dane środowisko. Następnie jest wąski pasek, mniej więcej szerokości typowej zakładki. Na jego przedniej stronie dalszy ciąg ciekawostek. Na tylnej natomiast lista zwierząt do znalezienia w nocnych ciemnościach. Dalej strona, która na pierwszy rzut oka zdaje się być czarna. Należy pod nią podłożyć latarkę, a wówczas w miejscu, w którym kończy się "snop światła" zobaczymy bujne życie. 
Ciemna strona jest wykonana z folii (?), a pod nią znajduje się czarna karta. Kiedy podkładamy białą latarkę, widać dokładnie nadruk na folii. Czeka nas sporo szukania, ponieważ listy zwierzaków są naprawdę długie. Jest to więc zabawa na długie godziny. Gdyby komuś jednak poszukiwanie nie szło najlepiej, zawsze można zajrzeć do podpowiedzi z tyłu książki. Szczególnie, że chyba mało kto wie, jak wygląda pasikoniszka, skolopendra czy eland (ja nie miałam pojęcia, poza skolopendrą).
Książka jest przepięknie wydana. Na grubych kartonowych stronach znajduje się całkiem sporo ciekawostek, zamkniętych naprawdę trwałą okładką. Wszystko to na drucie, zupełnie jak kołonotatniki, dzięki czemu książka pięknie się do końca rozkłada i nie ma ryzyka, że strony zaczną się wyklejać. Ilustracje są przepiękne, a sam pomysł po prostu rewelacyjny. 
To świetna edukacyjna przygoda zarówno dla tych, którzy potrafią już czytać, jak i dla młodszych – przecież samo wyszukiwanie zwierząt i mówienie o nich to już spora dawka nauki.
Naprawdę jestem zachwycona i bardzo gorąco polecam!
 
 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

czwartek, 6 sierpnia 2020

Na kłopoty inspektor Mysz. Ratunku! Pomocy! Złość! – Sybille Rieckhoff

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2020
Tytuł oryginału: Kommissar Maus löst jeden Fall
Alarmstufe Wut!
Przekład (z j. niemieckiego): Anna Taraska-Pietrzak
Ilustracje: Valeska Scholz
Oprawa: twarda
Liczba stron: 28
ISBN: 978-83-8144-357-9




Książki o emocjach zawsze bardzo chętnie czytamy. Wiadomo, każdy sobie z emocjami musi jakoś radzić, a dzieci dopiero się tego uczą. Dlatego często sięgamy po różne pozycje książkowe dotykające tej tematyki. Stąd też bardzo ucieszyłam się, kiedy otrzymałam najnowszy tom z serii o inspektorze Myszy.
Dla kogo jest ta książka? Wydaje mi się, że dla małych dzieci. Na pewno czterolatki są już na nią "za stare". Szczególnie, jeśli czytały już inne książki o emocjach.
Emilka i Paweł tak bardzo się pokłócili, że inspektor Mysz usłyszał ich kłótnię, spacerując w pobliżu ich mieszkania. Zagląda więc przez okno, by zorientować się, co też dzieje się w tym domu niedobrego.
Emilka wyzywa Pawła od głupich, Paweł leży pod łóżkiem. Mieli się pobawić, ale Emilka wpadła w szał, zaczęła krzyczeć, psuć zabawki... Inspektor prosi dziewczynkę, by wskazała jak bardzo jest zezłoszczona. Służy do tego specjalny wskaźnik złości. Okazuje się, że jest naprawdę źle. Do tego momentu książka jest jeszcze ok, ale dalej już mi się nie podoba. Po założeniu specjalnych okularów, inspektor Mysz zagląda do brzucha Emilki i widzi tam cztery krasnale, z których każdy odpowiada za inne uczucia. Oczywiście teraz rządzi Złośnik.
Być może dla maluchów jest to jakieś wytłumaczenie, ale dla starszaków już niekoniecznie. I nie chodzi mi o to, że nie uwierzą w krasnoludki, bo uwierzą. Jednak tłumaczenie różnych emocji i uczuć tym, że zależą od mieszkających w brzuchu krasnali totalnie do mnie nie przemawia. Nie do końca też podoba mi się tablica, na której inspektor Mysz pokazuje dzieciom, co wolno, a czego nie wolno, kiedy mają napad złości. To już akurat bardzo indywidualna sprawa, ja się nie zgadzam z tymi listami, ale być może dla innych są jak najbardziej właściwe. Nie wiem.
Całe tłumaczenie i uspokojenie kończy się walką na poduszki, po której cały pokój wręcz tonie w pierzu... Nie, bardzo nie dla mnie. Wiadomo, że każdy musi sobie znaleźć sposób na wyładowanie złych emocji, ale totalne niszczenie poduszek i bałaganienie nie jest dobrym sposobem, ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Nie podoba mi się takie rozwiązanie.
Nie przekonało mnie ani tłumaczenie pochodzenia różnych uczuć, ani –  tym bardziej –   przedstawienie sposobów, jak sobie z nimi poradzić. Wynika to w pewnej mierze ze sposobu wychowania, ale wydaje mi się, że wielu rodziców może mieć do tego podobne podejście.
Rysunki również niespecjalnie do mnie przemawiają, choć to już naprawdę kwestia gustu. Widziałam znacznie mniej, dla mnie, przyjemne ilustracje w książkach dziecięcych, które jednak polubiłam, co pozwoliło mi przyzwyczaić się również do ich szaty graficznej. Ot, choćby Pucio, do którego na początku trudno mi było przywyknąć.
Jak pewnie zauważyliście, uwielbiam książki wydawane przez Jedność, tym więc trudniej mi pisać tak niekorzystną recenzję, jednak ta pozycja naprawdę mi się nie spodobała.







Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność