Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Poradnia K. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Poradnia K. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 listopada 2021

Miłość na święta – Christina Lauren

 

Wydawnictwo: Poradnia K
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: In a Holidaze
Przekład (z j. angielskiego): Aleksandra Dzierżawska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 328
ISBN: 978-83-66555-85-3

 


 
 

Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, pomyślałam sobie, że chciałabym dostać szansę się wyspać. Odkąd mąż ma ortezę na dłoni i nie może prowadzić, właściwie wszytko na mojej głowie. A poranne wstawanie do przedszkola to dla mnie prawdziwy bój. I chciałabym móc rano pospać chwilę dłużej. Cóż, nic z tego. W środę, w dniu premiery „Miłości na święta”, nie jechałam do przedszkola, ponieważ czekała mnie rano wymiana opon na zimówki. Wstać i uszykować dzieci jednak i tak musiałam. Pojechałam, oddałam samochód mechanikom i pomyślałam, że teraz czeka mnie miły, półgodzinny spacer. Skoro nie mogę się wyspać, to chociaż dotlenię się w naszym rezerwacie przyrody. Kochani, uważajcie, czego sobie życzycie! Najpierw naskoczyły na mnie dwa psy (ja w ogóle boję się psów więc było to podwójnie stresujące). Dosłownie kilka minut później otrzymałam wiadomość, że cała nasza grupa przedszkolna trafiła właśnie na kwarantannę. Chciałam się wyspać? Proszę bardzo. Przez kolejny tydzień z okładem nie muszę po ciemku szykować dzieci na zajęcia. Zamiast tego mam zdalną racę z dwiema pięciolatkami, które cały czas chcą się ze mną bawić, wszystkie codzienne obowiązki bez chwili spokoju i jeszcze zdalną naukę. Brawo ja! 

Dlaczego w ogóle piszę o tym w recenzji książki? Ponieważ Maelyn też miała do wszechświata prośbę. Niby niepozorną, jako i moja. Chciała zrozumieć, co tak właściwie by ją w życiu uszczęśliwiło. Cóż, na kwarantannę nie trafiła (choćby dlatego, że powieść została napisana jeszcze przed pandemią), ale... wpadła w pętlę czasu. Wracała wciąż w ten sam moment, kiedy samolotem podróżowała w celu spędzenia spokojnego tygodnia świątecznego z rodziną i przyjaciółmi. Wydaje się, że można trafić gorzej, czyż nie? Szczególnie, że dla niej ten czas, ci ludzi i to miejsce to najprzyjemniejsze, co się trafia przez cały rok. Tyle że, pomijając w ogóle pomysł podróżowania w czasie, coś jest bardzo nie tak.

Zacznijmy jednak od początku i uporządkujmy sobie kilka spraw, byście mogli pojąć, dlaczego ta książka jest wyjątkowo mądra i naprawdę błyskotliwa.

Mae ma dwadzieścia sześć lat i nadal mieszka w rodzinnym domu. Z mamą, siedemnastoletnim bratem i nowym mężem mamy. Wyprowadziła się co prawda jakiś czas temu, ale wróciła, gdyż pierwsze zetknięcie z prawdziwym życiem nie okazało się dla niej łaskawe. Pracę ma beznadziejną, nie znosi jej, choć miała co do niej wielkie oczekiwania. Jest singielką, od trzynastu lat na zabój zakochaną w tym samym facecie, Andrew Hollisie. Spędziła w nim właśnie kilka wspaniałych dni okołoświątecznym. Są przyjaciółmi od pieluch, a on wcale nie zdaje sobie sprawy z jej uczuć. Do tego Maelyn już przywykła. Problem tkwi w czym innym. Po pierwsze, w stanie odurzenia alkoholowego obściskiwała się z jego młodszym bratem. Niezbyt komfortowo, nieprawdaż? Na domiar złego tuż przed powrotem do domu dowiaduje się, że ich ukochany domek, w który od kilku dekad parę zaprzyjaźnionych rodzin spędza każde ważniejsze święta razem, ma zostać sprzedany. Wszystko to doprowadza ją do cichej rozpaczy. Zła na wszechświat, na siebie, na brata, który ją irytuje, i pewnie na jeszcze kilka innych osób, wypowiada życzenie. Chciałaby dowiedzieć się, co mogłoby ją uszczęśliwić. Chwilę później, samochód, którym podróżuje bierze udział w kolizji. Gdy Mae otwiera oczy, nie widzi jednak roztrzaskanego auta, poranionych najbliższych, krwi i śniegu. Znów jest w samolocie, leci do chatki, cofnęła się w czasie o niemal cały tydzień i będzie musiała przemyśleć, co zrobić inaczej, by swoją szansę dobrze wykorzystać. Prób będzie kilka, a każda kolejna, choć zbliża ją do celu, przede wszystkim frustruje i ukazuje jej, że to nie wszystko wokół winno się zmienić, ale ona sama. To ona, Maelyn Jones, kieruje swoim losem i ona musi swoje życie poukładać. Przepracować wiele spraw i przede wszystkim zacząć myśleć bardziej o sobie, a mniej o tym, co pomyślą inni.

Bohaterów powieści spotka wiele ciekawych przygód, choć przecież nie wybierają się na wyprawę polarną, a jedynie pragną spędzić świąteczny tydzień zgodnie z wypracowanymi przez lata tradycjami. Bo tradycje w tym gronie urastają do miana świętości, których nie można zmieniać. Co więc stanie się, gdy budowanie śnieżnych potworów przemieni się w dziką bitwę na śnieżki, a po świąteczne drzewko pojadą do centrum ogrodniczego Mae i Andrew zamiast ich ojców? Przełamywanie rutyny, zmiana rytuałów to ważne zagadnienie w tej powieści. 

Chatka to miejsce, w którym Maelyn czuje się osadzona, bezpieczna. Rutyna towarzysząca corocznym spotkaniom, dokładna możliwość przewidzenia, co będzie się działo każdego dnia, wszystko to sprawia, że ciągnie do tej bezpiecznej przystani (słowo przystań będzie miało w powieści też inne, ważkie, znaczenie). 

Niesamowicie ważne jest w tej historii towarzystwo, w którym obraca się od małego Mae. Przyjaciele jej rodziców, przyjaciele, którzy są razem na dobre i na złe (rozwody, ciężkie choroby itd). Przyjaźnie, które kształtują kolejne pokolenia. I w tym właśnie otoczeniu Mae się wychowuje, dorasta, dojrzewa. W nim pozostaje jako dorosła. Bo choć większość z „dzieci” zbliża się już do trzydziestki i spokojnie mogłaby doczekać się własnego potomstwa, co roku gromadzą się w tym samym miejscu, by tradycji stało się z dość. To jednak coś znacznie więcej. Jest między nimi prawdziwa, głęboka więź. Każdy z ich naprawdę chce ten magiczny czas spędzić z pozostałymi, nawet jeśli konkretne działania uważa za nieco już nudne i przewidywalne.

To powieść nie tylko na okres świąteczny. Sprawdzi się w każdym czasie i miejscu. To nie tylko komedia romantyczna. Poszukiwanie siebie w wydaniu Mae jest niebanalne. Choć w pewnych momentach historia wydawała się być nieco naiwna (Mae i Andrew zachowują się nieraz jakby byli co najmniej o dziesięć lat młodsi) i przewidywalna, w innych zaskakiwała świeżym podejściem. Z pewnością napisana jest ładnie i zgrabnie, a wielkim atutem jest zdolność autorek (tak, bo pod pseudonimem kryje się pisarski duet) do dostrzegania cech ludzkich, o których niewielu innych pisze. Oczywiście, jest możliwe, że tak bardzo mi się ta lektura podobała, ponieważ dostrzegłam w Mae niesamowicie wiele moich własnych cech. Może dlatego płakałam w tych, a nie w innych momentach. Ale nie były to łzy typowe dla rozczulających romansów, ale takie subtelne połączenie bólu z odnalezienia siebie i radości z... odnalezienia siebie. 

„Miłość na święta” to napisana lekkim piórem, z ogromną dozą humoru, a jednocześnie bardzo dobrze punktująca ludzkie cechy, powieść okraszona sporą dawką magii i miłości. Nie tani romans do przeczytania i zapomnienia, ale książka, która – choć nie aspirująca do literatury nagradzanej za wybitność – jest mądra i skłania do przemyśleń. Co tak naprawdę mogło by uszczęśliwić ciebie? Gdzie i z kim czujesz się naprawdę bezpieczny? Co musi się zdarzyć, byś wziął życie we własne ręce i zmierzył się ze swoimi ograniczeniami, pozwolił się ponieść marzeniom, pokazał ludziom swoją prawdziwą twarz?



 

 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Poradnia K


poniedziałek, 18 października 2021

Jaśminowa saga. Czas goryczy – Anna Sakowicz

 

Wydawnictwo: Poradnia K
Warszawa 2021
Jaśminowa saga, tom 3
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 552
ISBN: 978-83-66555-67-9

 

 

Z niecierpliwością czekałam na zakończenie opowieści o gdańskim rodzie Jaśmińskich. I samym Gdańsku, bo ta saga jest również o samym mieście, nie sposób tego nie dostrzec. W subtelny sposób prowadzi nas Anna Sakowicz jego uliczkami, zaułkami, poprzez port, pomiędzy kamienicami, przez biedniejsze i bogatsze dzielnice. I przez kolejne dekady burzliwego wieku dwudziestego.

Akcja tego tomu rozpoczyna się od wydarzeń marcowych 1968 roku. Dla Jaśmińskich będzie to ważny rok, przepełniony bólem i radością. W pewnym stopniu zakończy się jakiś etap, będzie to taki czas graniczny. Szczególnie dla Stasi i Katarzyny. A jak sobie z nagonką na Żydów poradzą Joseph i Hania? Komu ta sytuacja polityczna wywróci życie do góry nogami? Ktoś odejdzie, ktoś powróci, ktoś umrze i ktoś się narodzi. Odwieczne koło życia. Pewnych prawidłowości nie da się ominąć, szczególnie w tak burzliwej historii, jaka jest udziałem mieszkańców Gdańska w ubiegłym stuleciu. 

Przemiany polityczne, gospodarcze, społeczne niepokoje nie są tu tylko tłem dla wydarzeń na łonie rodziny. Nie sposób od nich uciec, gdy jest się w samym ich środku. Nawet ci, którzy starają się robić tylko swoje, nie angażować się politycznie, nie brać udziału w strajkach, nie wygłaszają wszem wobec swoich opinii – nie są bezpieczni. Bo kiedy Polak strzela do Polaka to kto może czuć się bezpiecznie? Dlaczego, mimo że od zakończenia wojny minęły już przeszło dwie dekady, wciąż na ulicach czai się śmierć? Dlaczego wciąż bieda, wciąż strach, wciąż podzielone rodziny? Anna Sakowicz w piękny, wzruszający, i jakże prawdziwy, sposób odmalowuje życie tamtych pokoleń. Nienachalnie pokazując szczegóły, wtrącając cytaty z ówczesnej prasy, umieszczając co jakiś czas dyskusje pomiędzy bohaterami. A przecież całej panoramy i tak nie mogła ukazać, bo wiele jeszcze innych kwestii dzieliło ówczesne społeczeństwo. Tym bardziej więc wyraźnie ukazuje nam, jak trudny to był czas. Czas goryczy dla tych, którzy liczyli, że po wojnie nastanie pokój, sytuacja się ustabilizuje i w końcu będzie czuć prawdziwą wolność.

Strajk na wybrzeżu, powstanie "Solidarności", stan wojenny. Te momenty poznaczyły karty gdańskiej historii. Zaznaczyła je rozlana krew. Także krew Jaśmińskich. Co kilka lat Stasia wyjmowała pudełeczko z suszonymi płatkami jaśminu i rzucała je na trumny kolejnych członków rodziny, którzy umarli. Niektórzy naturalnie, inni tragicznie. Śmierć niektórych była przypadkiem (choć ponoć przypadków nie ma), innych wynikiem wydarzeń historycznych. Pamiętajmy jednak, że choć jedni umierali, rodzili się kolejni. Rosły następne pokolenia i one inaczej już widziały otaczający je świat. Świetnym przykładem jest tutaj Hania, która, choć przecież urodzona na początku wojny i pamiętająca strach i biedę tamtych dni bez rodziców, nie przejmuje się specjalnie niczym. Jako nastolatka zostaje mamą i korzysta z tego, że jej mąż marynarz, przysyła dolary i zagraniczne paczki. najważniejsze dla niej są, źle pojmowana, wolność, ustawienie się, korzystanie z tego, co dostaje "od życia". Jest zupełnie różna od starszej siostry. Nie chce się uczyć, bo i po co, skoro mąż daje jej wszystko? A jednak czuje się zawsze od Izy gorsza. I to właśnie to poczucie pcha ją ku dalszemu hulańczemu trybowi życia. Bo różne są przesłanki do działań bohaterów sagi Sakowicz. Bo każdy  nas jest inny. Nie ma dwóch jednostek, które by w każdej sytuacji zachowały się tak samo. 

Doskonałym przykładem są tutaj także ucieczki z komunistycznego kraju. Nie chcę Wam za wiele zdradzić, więc nie napiszę, kto wyjechał i dlaczego. Były to jednak dwie osoby i każdy z tych wyjazdów oceniam (oceniamy?) zupełnie inaczej. Bo sam wyjazd to jedno, ale znaczenie ma przecież powód i stosunki rodzinne tej osoby. Inaczej patrzymy na ucieczkę człowieka, który ma małżonka, dzieci, zobowiązania, a inaczej na młodą osobę, która nie widzi dla siebie szans w państwie  wyrzucającym ze swych granic ludzi tylko dlatego (i to zaledwie dwie dekady po zakończeniu wojny), że są Żydami.

Koniec PRLu też nie dla wszystkich okazał się czasem łaskawym. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości bywało trudne. Szczególnie, jeśli z tą zmianą w parze szły znaczne zmiany w życiu rodzinnym. Musiało też dojść do pewnych rozliczeń z przeszłością i to jest chyba coś, czego mi najbardziej w tej powieści zabrakło (poza niezakończonymi wątkami Antosi i Heli, które nagle zupełnie znikają, jakby przestały być częścią rodziny). Rozliczenie społeczne z upadłym systemem było dla wielu rodzin kluczowym elementem, rzutującym na kolejne dekady życia dwóch, trzech pokoleń. Mam wrażenie, że nikogo na kartach książki to w żaden sposób nie dotknęło. 

Pięknie natomiast podsumowany był w pewnym momencie okres PRLu. To, jak różnie postrzegali go ludzie, którzy go przeżyli jako dorośli i jak zapamiętały go dzieci. Od lat o tym myślę, bo sama jestem jednym z tych dzieci schyłkowego etapu Polski Ludowej. Pamiętam ją zupełnie inaczej niż moi rodzice. I tu, po raz pierwszy, spotkałam się ze stwierdzeniem niemalże wyjętym z moich ust po tych długich przemyśleniach. Bardzo to celna uwaga, bo pokazuje, że nie trzeba być człowiekiem o lewicowym albo prawicowym poglądzie na świat, by zupełnie inaczej go widzieć, a potem wspominać.

Na końcu, niestety, miałam wrażenie, że zaczął się jakiś maraton, a kolejne rozdziały są tylko po to, by móc pokazać odwieczny cykl życia – w tym samym roku odchodzi ktoś i ktoś się rodzi. Rodzina kurczy się u korzeni, ale rozrasta na gałęziach. Oczywiście dzieje się to zawsze w momencie jakichś ważniejszych wydarzeń historycznych.

"Czas goryczy" to liczne dramaty: rodziców tracących dzieci, niespodziewane powroty i, mniej lub bardziej legalne, wyjazdy. To obraz społeczno-polityczny zmieniającego się Gdańska. Miasta, które zawsze chciało być europejskie, wolne. Którego mieszkańcy czuli się gdańszczanami, ale wciąż musieli komuś udowadniać swoją lojalność. To bunt przeciwko opresji władzy. To próba pokazania, jak wielką rolę w codziennym życiu rodzin i społeczności odgrywają kobiety. To perspektywa wielu osób z różnych środowisk, w różnym wieku, z różnym wykształceniem i bagażem doświadczeń. To w końcu miłość do grobowej deski, miłość od pierwszego wejrzenia – ale romantyzm romantyzmem, a życie to nie tylko buziaki i kwiatki, ale zwykła, jakże trudna nieraz, doświadczająca bólem, stresem, strachem, biedą, brakiem zrozumienia i zaufania, codzienność. I na koniec, choć przecież ważna od pierwszych stron "Czasu grzechu", miłość do książek, wszak Jaśmińscy to rodzina introligatorów.

Okazuje się, że od sztambuchów Stasi rozpoczęła się cała jej wielka historia z Josephem, ale i dzięki nim być może zakończy się strach przed klątwą, w wyniku której co pokolenie umierają w rodzinie młodzi chłopcy.

Moim ulubionym bohaterem nadal jest Joseph. Wprawdzie to saga o rodzie Jaśmińskich, ale jakoś najbardziej poruszały mnie losy Hirshów. Oboje, Joseph i Hanka, są tak złożonymi osobowościami, kryją w obie tyle mroku, a jednak kibicuje się im, pragnie się, by znaleźli szczęście, albo choćby ukojenie i spokój ducha.

Wielokrotnie w czasie lektury płakałam. Czasem ze wzruszenia, nieraz ze smutku, innym razem po prostu dlatego, że ta czy inna sytuacja przypominała mi jakąś moją rodzinną historię. Jak choćby wtedy,, gdy uświadomiłam sobie, że ksiądz Piotr Jaśmiński urodził się w tym samym roku, co mój ukochany dziadek. Ale takich momentów było sporo. Śmierć kolejnych członków rodziny to jednak nie jedyny powód do łez. Przekonacie się sami, czytając "Czas goryczy".

Dodatkowym plusem powieści jest drzewo genealogiczne znajdujące się na końcu książki. Niestety są na nim błędy, których z łatwością można było uniknąć. W ogóle w książce jest wiele błędów, nie chodzi mi tylko o literówki czy błędy gramatyczne. Mylenie imion bohaterów, godzin, gdy scena jest opisywana na następnej stronie, wieku bohaterów, dat. Redakcja się tym razem, niestety nie popisała. Mimo tego, bardzo polecam lekturę, ponieważ wciąga niczym wir i pokazuje nam świat, którego już nie ma, ale który bardzo mocno tkwi w świadomości wielu ludzi, i który jest naszym dziedzictwem.

Na marginesie niejako zapytam, czy i Waszym zdaniem na okładce książki jest Hanka, czy tylko i się tak wydaje?

 

 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Poradnia K


piątek, 9 kwietnia 2021

Jaśminowa saga. Czas gniewu – Anna Sakowicz

 

Wydawnictwo: Poradnia K
Warszawa 2021
Jaśminowa saga, tom 2
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 550
ISBN: 978-83-66555-35-8
 
 




 

Z niecierpliwością czekałam na drugi tom sagi o gdańskiej rodzinie Jaśmińskich i bardzo cieszę się, że premiera miała miejsce właśnie teraz, tuż przed Wielkanocą. Choć w tym wyjątkowym czasie trudno było znaleźć chwilę na lekturę, to książkę pochłonęłam. Bo właśnie do takich ona należy. Do powieści, które się chłonie, połyka, od których ciężko jest się oderwać i które na długo pozostają w pamięci. Dlaczego? Oto kilka głównych powodów.

Wybuchła wojna i wszystko wywróciła do góry nogami. Choć w Gdańsku już od dawna drżało w posadach i trudno było mówić o spokojnym życiu. Teraz dopiero mieszkańcy miasta dostrzegli, jak wiele potrafi ich dzielić, choć przecież są sąsiadami i znają się od pokoleń. Czy przyjaźń Antoniego i Adama przetrwa? Co stanie się z dziećmi Stasi, które są przecież w połowie Niemcami? Czy plan Josepha uratuje jego rodzinę od zguby? Już na samym początku czeka nas wiele pytań, a jeszcze ich z upływem lat przybędzie. Bo Joseph trafi do obozu w Stutthofie. Stasi, a wcześniej Maciejowi, przyjdzie spędzić niekrótki czas na przymusowych pracach, Nikodem dostanie powołanie do wojska... do Wermachtu... Iza i Julia będą pracowały w szpitalu. Tymczasem Kasia i Zygmunt stoczą niełatwe bitwy w okupowanej Warszawie, gdzie pod rządami nazistów homoseksualiści mieli tak samo trudno jak Żydzi. Antoni straci swój warsztat i to, na domiar złego, na rzecz Hansa. Czy w całym tym piekle wojenne zawieruchy znajdzie się chwila wytchnienia? Chwila spokoju, najmniejszego chociaż szczęścia? Jak poradzi sobie Stasia, kiedy na świat przyjdzie Hania, córka Żyda? Czy miłość Izy okaże się silniejsza od wojny, od narodowości, w końcu od rodzinnych przeszłych animozji?

Choć Stasia, Julia i Kasia nadal wiodą prym w tej historii, Sakowicz wiele miejsca poświęca ich dzieciom. Bo kolejne pokolenie Jaśmińskich, choć noszących już przecież nazwiska Reitzig, Zapolski i Cichońska, ma też wiele do powiedzenia. Niejednokrotnie wprowadzając chaos, strach, łzy. A i Antoni przecież ma jeszcze swoje kilka groszy do dorzucenia, choć lat mu nie ubywa. Również Carla odegra w tym tomie znacznie ważniejszą rolę, niż można by się początkowo spodziewać. Autorka pokaże nam również Piotra, brata Stasi, Julii i Kasi, który w "Czasie grzechu" był postacią raczej trzecioplanową. Pamiętajmy jednak, że trwa wojna, toczą się bitwy, codziennością Polaków pod okupacją są bombardowania, łapanki, wywózki do obozów koncentracyjnych, przydziały do pracy. Ludzie giną w różnych okolicznościach i nie macie co liczyć na to, że wszyscy Jaśmińscy spotkają się w dniu zakończenia wojny i będą świętowali zwycięstwo nad nazistami. I im przyjdzie oddać ziemi swoich bliskich. Kogo? Tego nie zdradzę, to już musicie sami przeczytać. Gwarantuję jednak wiele emocji, wiele wzruszeń.

Lepiej też poznajemy Josepha, bo już nie jest tylko ukochanym Stasi. Staje się jakby pełnoprawnym bohaterem. A może antybohaterem? To już sami oceńcie. Sakowicz pozwala nam wejść w jego psychikę, widzimy jego działania i dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, ale Autorka go nie ocenia. A ja, choć sama nie wiem, dlaczego, wciąż mu kibicuję. Jemu i Stasi. Choć obiektywnie rzecz ujmując, raczej nie powinnam za nim przepadać. Zresztą takich barwnych (bo w żadnym razie nie można ich nazwać szarymi) postaci znajdziemy w tym tomie znacznie więcej. Takich ani czystych, ani brudnych. Bo i ten czas, czas gniewu, taki był. Mówi się, że ciężkie czasy sprawiają, że z dobrych ludzi wychodzi więcej dobra, a ze złych uwalnia się większe zło. Nie jestem co do tego przekonana. Już obecna pandemia pokazała, że świat jest wielobarwny, a tym bardziej tak straszliwa wojna jak tamta, musiała wyzwalać w ludziach wiele skrajnych emocji i zmuszać ich do niezwykle trudnych wyborów. Czasem między złem a większym złem. Między dobrem a większym dobrem. Między życiem swoim a życiem innych. I cieszę się, że ocenę każdego bohatera (może z jednym wyjątkiem) Sakowicz pozostawiła czytelnikom. 

Podoba mi się stałość Piotra,, który mimo ciężkich przeżyć wojenny, mimo szykan nowej władzy nigdy nie zwątpił, nie przestał kochać i służyć. Nic go nie złamało. Niezwykły jest wojenny związek Izy i Christophera Lentza (sic!). Dylematy i skutki tego związku bardzo wiele zmienią w życiu Jaśmińskich. Doprowadzą również do tego, że Antoni pozna mroczną historię gwałtu, którego ofiarą padła przed laty jego pierworodna. Wzruszająca i dzika jak sama Hania jest jej historia i to, jak bardzo zatrzęsła posadami tej, bądź co bądź, raczej tradycyjnej rodziny. I pojawienie się w życiu Cichońskich Antosi, córeczki, która uświadomiła Kasi, że papierowe małżeństwo dające jej wiele swobód to nie wszystko, czego potrzebowało jej serce – niezwykle ważny akcent opowieści. Antoni natomiast to taka trochę babcia Bronia ze "Stulecia Winnych" – kurczowo trzymająca się życia i będąca podporą rodziny, nawet, kiedy młodsze pokolenia w niewielu sprawach się z nim zgadzają. Wzruszająca była scena pożegnania z rodziną, kiedy leżał na łożu śmierci. 

Na stronach powieści pojawią się poczucie winy za śmierć, którą inni ponieśli, bym ja mógł być wolny (tu postać Josepha), rozważanie, czy feminizm ma coś wspólnego z prlowskim równouprawnieniem kobiet (moje przemyślenie, że te kobiety na traktorach to przecież jednak był przejaw równouprawnienia, a nie tylko wynik tego, ze wielu mężczyzn zginęło na wojnie; wszak na Wielkiej wojnie też ginęli, a jednak kobiety nie mogły w związku z tym na wiele liczyć). Wiele ważnych społecznych zjawisk, które były skutkiem wojny i zmiany ustroju. Wszystkie te szczegóły i drobiazgi nadają całości charakteru, sprawiają, że opowieść jest bardziej wiarygodna, a jednocześnie jest dobrą lekcją historii. 

W "Czasie grzechu" Sakowicz wciąż pięknie oddaje realia tamtych lat. Plastyczność i szczegółowość opisów opanowała doskonale. Sprawiają one, że czujemy się, jakbyśmy tam naprawdę byli. Sporym plusem jest też podanie na końcu źródeł, z których korzystała. Chętni mogą doczytać więcej o ówczesnym Gdańsku.

To powieść o ciągłym poszukiwaniu siebie, bo przecież gdańszczanin to kto? Polak, Niemiec? Antoni sarkastycznie mówi, że być może w pewnej chwili sojusznicy ze Wschodu każą mu udowadniać, że jest Rosjaninem. Tym ludziom było naprawdę trudno. Rany, nam, dzieciom urodzonym pod koniec PRL czy jeszcze później trudno to sobie wyobrazić. Dla nas Gdańsk jest polskim miastem. Od dziecka się tego uczymy, leży w naszych polskich granicach. Nie zastanawiamy się nad tym. Ale ówczesnym mieszkańcom tego nadmorskiego miasta portowego nieraz niełatwo było znaleźć własną tożsamość. Oni uważali się po prostu za gdańszczan i takie zaszufladkowanie, jakiego od nich wymagano było dla nich wręcz nie do pojęcia. Byli i tacy, którzy czuli się Polakami i tacy, którzy byli Niemcami. A co z rodzinami mieszanymi? Rewelacyjnym przykładem jest tutaj Iza, wnuczka Antoniego (Polaka) i Carli (Niemki). Co wybierze, gdy będzie mogła opuścić siermiężną rzeczywistość PRL i pojechać do Niemiec, by tam pracować jako lekarka? Czy czuje się Polką, czy Niemką? 

Jeśli chcecie zgłębić swą wiedzę w tej kwestii, to polecam Wam również książkę "Gdańsk 1930-1945. Koniec pewnego Wolnego Miasta".

Jest i Warszawa, ale nawet powstanie jest opisane jedynie zdawkowo. Sakowicz naprawdę skupia się na dziejach Gdańska i gdańszczan, co jest wielkim plusem tej sagi. Chciałabym przeczytać takie powieści również o innych miastach, w szczególności o moim Poznaniu. Bo o Warszawie jest duo. Można też znaleźć takie sagi o Śląsku, Krakowie, czy Kresach, ale o zachodniej Polsce brakuje. A może Wy znacie jakieś poznańskie sagi?

Mam jeden zarzut, ale jest to ogólny zarzut dotyczący większości tego typu pozycji. W czasie świątecznym rozmawiałam o tym z Mamą. Byłam właśnie w trakcie lektury, postanowiłam więc na jej przykładzie przeprowadzić pewien krótki (i mimo wszystko dość reprezentatywny) test. Powieść ma 550 stron. Sześć lat wojny i okupacji zajmuje w niej ponad 400 stron. Pozostałe 150 stron to kolejne... 23 lata! Na rok wojny i okupacji przypada niemalże 100 stron, niewiele więcej na kolejne ponad dwie dekady. Przypomina mi się od razu jedna z dyskusji (a było takich więcej) w Internecie na temat tego, dlaczego ludziom trzeci sezon "Stulecia Winnych" podoba się mniej od poprzednich. Otóż, poza zmianą aktorek (w naszym przypadku zupełnie nieistotna zmienna) chodzi o to, że skończyła się wojna i nie ma już nic ciekawego do opowiedzenia. Tak, naprawdę Polacy uważają, że po wojnie było już tyko nieciekawie i nie ma o czym opowiadać. Moim zdaniem jest odwrotnie. Lubię literaturę wojenną, okupacyjną, czytam tego na pęczki, że tak powiem. Ostatnio jednak z coraz mniejszą chęcią, ponieważ, co za dużo to niezdrowo. Zdecydowanie bardziej jestem ciekawa tych lat powojennych, tego, jak ludzie odbudowywali nie tylko miasta, ale swoje pokaleczone dusze, swoje rodziny, swoją codzienność. Mam nadzieję, że takich książek znajdzie się coraz więcej. Ostatnie 150 stron "Czasu grzechu" pozostawiły u mnie spory niedosyt. Chciałabym więcej. Na szczęście jest jeszcze szansa. Ten tom kończy się w 1968 roku. Przed nami jeszcze nagonka na Żydów, która być może nie oszczędzi Josepha, Hani, Andrzeja i Jurka. A Autorka zapowiada, że ostatni tom będzie jeszcze grubszy. Czekam z niecierpliwością na dalsze losy moich znajomych już gdańszczan, Wam natomiast gorąco polecam zakupienie "Czasu gniewu".

 

 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Poradnia K