Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 24 sierpnia 2022

Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa jako centrum świata wielu rodzin

 


Plac Konstytucji – Dominika Buczak

Wydawnictwo: Wielka Litera

Cykl: Pabisiakowie, tom 1

Warszawa 2019

Oprawa: miękka

Liczba stron: 320

ISBN: 978-83-8032-347-6

 
 

Dziewczyny z Placu – Dominika Buczak

Wydawnictwo: Wielka Litera

Cykl: Pabisiakowie, tom 2

Warszawa 2020

Oprawa: miękka

Liczba stron: 304

ISBN: 978-83-8032-3484-8

 

Nie sposób nie porównywać tego dwutomowego cyklu do serialu „Dom”, który kocham i o którym pisałam niemal dekadę temu. Zresztą wydawnictwo również nie omieszkało o nim wspomnieć w swych zachętach. Cykl „Pabisiakowie” dorównuje kunsztem tej naszej serialowej epopei i zdecydowanie warto się z nim zapoznać. Dla mnie osobiście była to nie tylko dobra, przyjemna, pouczająca lektura, ale również bardzo osobista wędrówka, która zaowocowała pewną zwykłą-niezwykłą wycieczką. Żywię też nadzieję, że członkinie naszego Dyskusyjnego Klubu Książki postanowią w najbliższym czasie także się z nią zapoznać i porozmawiać o niej na naszym spotkaniu.

Tymczasem, do rzeczy. Uwikłanie bohaterów w Historię przez duże H jest oczywiste już od pierwszych stron, na których poznajemy młodziutką Manię, która przyjechała do Warszawy, a studia łączy z pracą przy budowie Placu Konstytucji właśnie. Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa miała być z założenia wizytówką całego odbudowywanego z gruzów miasta. Wspólnym darem. I z pewnością wielkim prezentem dla tych, który mieli tam zamieszkać. Wszyscy głęboko w to wierzyli. A Mania nie wyróżniała się z tłumu. Pragnęła widzieć piękno socrealistycznej architektury (do której i ja mam wielką słabość), dostrzegać jedynie dobro i wspólny wysiłek ku chwale Ojczyzny i ludu pracującego. Jej życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała, jednak na Placu, przy którego budowie wylewała pot i łzy, przyszło jej mieszkać przez wiele dekad. I przeżyć tam wielkie i małe radości, wielkie i małe smutki. Jak każdemu, bo na tym polega życie.

Opowieść o rodzinie Mani ciągnie się począwszy od początku lat ‘50 aż do współczesności. Pewną, również symboliczną, granicą jest rok 1968, na którym kończy się akcja tomu pierwszego. Choć to nie do końca prawda, ponieważ powieści napisane są dwutorowo. Rozdziały z przeszłości, chronologicznie od ostatnich przygotowań do oddania MDM mieszkańcom, przeplatają się ze współczesnymi wydarzeniami, które rozpoczynają się od Euro 2012. I choć w tych drugich Mania jest już sędziwą kobietą, opowieść skupia się na jej sąsiadach i wnuku. Ich losy splatają się na różne sposoby, a pewnych kwestii czytelnik długo nie będzie się mógł domyślić.

Mania przeżywa swe pierwsze zauroczenie w dniu otwarcia Placu Konstytucji. Ten dzień będzie wyjątkowy pod każdym względem, ponieważ jego owocem będzie... dziecko, a co za tym idzie rodzina, której losy przyjdzie nam poznawać. Nie liczcie jednak na romantyczną historię z happy endem. Warszawa czasów PRLu bywała barwna, ale i była zwyczajna. Westchnienia, kolacje przy świecach, kwiaty i piękna biżuteria, czy wspólne małżeńskie weekendy nikomu nie przychodziły do głowy. Szczególnie, gdy ślub brało się raczej z konieczności czy dla uzyskania pewnych korzyści. Tak, jak to miało miejsce w przypadku Mani i Pabisiaka. Każde z nich na tym ślubie skorzystało, żadne jednak nie potrafiło poczuć pełni szczęścia, bo gdy rodzinę buduje się na kłamstwach, niedomówieniach i braku pokrewieństwa dusz, trudno mówić o miłości.

Plac Konstytucji jest, jak zdaje się zauważać Buczak, taką rodziną. Tętni życiem, jest miejscem, w którym ludzie się spotykają, spędzają czas, rodzą się i umierają, ale… kiedy mija pierwsze zauroczenie, a brak dobrych podwalin: brzydnie, kruszy się, szarzeje. Piękny na pierwszy rzut oka, ukazuje rysy. Kamień robi się brudny i nieciekawy, farba na klatkach schodowych zaczyna odpadać, traci barwę, ba, nawet kwiaty wystawiane u wspólnej uciesze, więdną i nadają się jedyne do wyrzucenia. Sąsiedzi, którzy początkowo spędzali ze sobą czas, lubili się, rozmawiali ze sobą, tworzyli społeczność, odsuwają się od siebie, kłócą, zdradzają na różnych płaszczyznach, by pewnego dnia jedynie nieznacznie kiwać do siebie głową, gdy gdzieś się nieopatrznie spotkają. Każdy zamyka się w swoim mieszkaniu, każdy myśli już tylko o sobie. 

Smutny obraz? Owszem, ale jakże prawdziwy. Przyznać trzeba, że Autorka wyciągnęła z tych ciężkich, szarych czasów wiele piękna, wiele dobrych cech, które dzisiaj – wśród barw, bogactwa i radości – zanikają, o ile nie zaniknęły już całkowicie. Wielu z nas zbudowało sobie złote klatki, niczym Mania. Tyle że często nie dostrzegamy, albo dostrzegamy za późno, że złota klatka wciąż pozostaje klatką. Po zakończeniu lektury nie można nie zauważyć, że to bardzo wnikliwa analiza naszego społeczeństwa przez ostatnie siedemdziesiąt lat. 

Wpływ wielkiej Historii na bohaterów jest spory, jednak to ich osobiste, jednostkowe wybory prowadzą do zmian w ich życiu. Buczak pokazuje, że nie ma przypadków. Zazwyczaj sami wybieramy sobie ścieżkę, po której kroczymy. Bo cóż by się stało, gdyby Mania dla wygody nie wyszła za Pabisiaka? A gdyby Jurek nie postanowił, z tego samego powodu, wychowywać nieswojego dziecka? A gdyby Adam nie powiedział żonie prawdy o sobie? Albo gdyby Irena była lepszą matką dla Siwego? A gdyby Pabisiak pewnego dnia nie poczuł czegoś więcej do jednej z sąsiadek? Albo Mania, spotkawszy na ulicy swą dawną przyjaciółkę, nie postanowiła odbudować relacji z Zosią?

Cykl „Pabisiakowie” to wciągająca opowieść o zwyczajnych ludziach. Napisana pięknym językiem oddająca prawdę historyczną w najmniejszych nawet detalach. Choć nietrudno zauważyć, że ci o poglądach lewicowych są zdecydowanymi faworytami Autorki. Nie sprawiało mi to jednak żadnego problemu w czasie czytania, bo historia jest bardzo wciągająca i każdy może sobie sam wybrać, kogo polubi, a kogo nie. Choć z pewnością Magda miała należeć do tych lubianych, ja jej po prostu nie trawię. Jednocześnie Siwy budzi we mnie pewne pozytywne uczucia i, wbrew wszystkiemu, widzę go jako postać przyzwoitą, a bardzo pokrzywdzoną przez los.

Dominika Buczak nie boi się, szczególnie w drugim tomie, poruszać bardzo trudnych tematów. Pojawia się więc duży wątek dotyczący homoseksualistów i transwestytów, szukania swej tożsamości w świecie, w którym wszyscy powinni dopasować się do jednego, właściwego wzoru. Pojawiają się kibole (nie kibice) i ich jednoznacznie prawicowe, niemal faszyzujące zachowania. Są marsze równości i marze niepodległości. Jest zawieranie małżeństw dla korzyści, są zdrady. Oczywiście kwestia przyjaźni z Żydami w 1968 roku, z członkami Solidarności w latach '80, czy feministkami w roku 2012. Jest też bardzo trafne ukazanie pokolenia współczesnych młodych, dla których liczą się zupełnie inne rzeczy niż dla ich dziadków, którzy mają zupełnie odmienne marzenia i często również moralność. Dużo przemyśleń pozostaje po zakończeniu lektury. Dużo ważnych kwestii do rozważenia, dużo pytań do zadania sobie samym.

Jednym słowem, gorąco wszystkim polecam!

wtorek, 9 sierpnia 2022

O wikingach, podróżach w czasie i marzeniach, które się spełniają... czyli Radosław Lewandowski o sobie słów kilka

 

1.       Kiedy zaczął Pan pisać?

Chyba zawsze chciałem pisać, nie sądziłem jednak, że to marzenie się ziści. Od kiedy sięgam pamięcią, próbowałem sobie wyobrazić współczesnego człowieka, a konkretnie siebie samego w przeszłości. To były długie godziny, podczas których rozważałem co zapakowałbym do plecaka wiedząc, że za chwilę przeniosą mnie w czasie i będę musiał przetrwać w obcym środowisku, zdany jedynie na własne siły. I nie był to zwykle X wiek, ale czasy tygrysów szablozębych, neandertalczyków, początków ludzi z Cro-Magnon. To naprawdę fascynujące wycieczki, którym zresztą dałem wyraz w swojej pierwszej książce pt. „Yggdrasil. Struny czasu”, gdzie „cofnąłem” o trzydzieści tysięcy lat, całą słowiańską wioskę wraz z kilkuosobowym oddziałem najemnych wikingów.

Pierwsze opowiadanie właśnie w tym nurcie pojawiło się, gdy miałem dwadzieścia lat. I… trafiło na bardzo długo do szuflady, ponieważ palmę pierwszeństwa przejęło życie: dom, dzieci, praca. Po wielu latach, grubo po czterdziestce, powróciłem do tego tekstu. Sam byłem już jednak inny: z życiowym doświadczeniem, wiedzą, tysiącami przeczytanych powieści w głowie i sercu.

 

2.       Co jest, Pana zdaniem, największym atutem książek Pańskiego autorstwa?

Ciekawe i niełatwe pytanie. W rodzaju: co w sobie lubisz? W mojej subiektywnej ocenie wielką wartością moich powieści, zarówno tych czysto historycznych, jak i z gatunku sf, są barwne fragmenty z historii ludzkości, które wykorzystuję jako szkielet opowieści. Jestem pewien, że tetralogia wikingowie mogłaby w znakomity sposób uzupełnić szkolne lekcje historii, podobnie jak opisany w „Australijskim piekle” XVII-wieczny rejs żaglowca Batavia. Ten ostatni przykład, z uwagi na tragiczne losy bohaterów i naturalne okrucieństwo relacji, zapewne co najmniej dla uczniów liceów.

 

3.       Kiedy znajduje Pan czas na pisanie? Czy ma Pan jakiś system? Pisze Pan systematycznie, czy kiedy ma „natchnienie”?

Przez kilka lat pisałem zawodowo. Orka od rana do wieczora, z higienicznymi przerwami na posiłki i spacer z psem. To znaczy, żona wyprowadzała mnie i psa na spacer. Fajny, szalony czas, ale i pod pewnymi względami niepokojący. Z natury jestem introwertykiem, wtedy stałem się odludkiem. Obecnie pisanie godzę z pracą zawodową. I nie, nie wierzę w natchnienie. Emocje w trakcie tworzenia, radość z odkrywania pojawiają się oczywiście, ale generalnie to systematyczna praca daje efekty. 


 

4.       Co jest największym paliwem, które napędza Pana do pisania?

Pierwszą myślą było: węgiel, ale to spaczenie płynącymi z telewizora wieściami o podwyżkach cen paliw kopalnych. Uczciwie odpowiadając stwierdzam, że jak w każdej innej dziedzinie, uskrzydlają nas sukcesy. Pierwszą powieść piszemy z potrzeby własnej, pozostałe dla czytelników i to ich głosy są tu benzyną. Gdy „Australijskie piekło” zostało książką 2021 roku w konkursie Brakująca Litera, przez kilka wspaniałych tygodni czułem się niby król świata. Brakuje mi teraz tego. Poproszę o kolejne dawki.

 

5.       Co Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?

Jak wyżej z małą uwagą – niekiedy trafimy na tak niesamowity i pisarsko żyzny temat, że niesie nas on swoją magią. Najświeższym przykładem jest tu rejs statku VOC „Batavia” z Amsterdamu na Jawę. Wiele osób zapewne zgodzi się ze mną, że robiąc komuś przyjacielskiego psikusa, czujemy grożące wybuchem podniecenie. Nie chcąc się zdradzić, tłumimy je w sobie, ale mało nie pękniemy z niecierpliwości. Gdy trafiam na wspaniałą i mało wyeksploatowaną historię, mam podobne wrażenie. Gram z czytelnikami w grę, której finałem jest zaskoczenie. Cieszę się niby dziecko na myśl o tym momencie.     

 

6.       Seria „Yggdrasil” to był dla mnie przed niemal dekadą prawdziwy powiew świeżości w polskim science fiction. Skąd taki pomysł?

Z marzeń? Yggdrasil to jesion łączący swoimi gałęziami wszystkie światy nordyckiej mitologii. Nazwa Yggdrasil dosłownie oznacza koń Yggra, czyli koń Odyna, którego jednym z imion jest Yggr (Straszliwy). Innym znaczeniem nazwy Yggdrasil jest „Ja Nosiciel” – gdyż do tego drzewa przybił się własną włócznią Odyn, by zyskać duszę.

      Zawsze chciałem napisać powieść o podróżach w czasie. Takie marzenie, które w końcu udało się spełnić. Przeniosłem bezpowrotnie, trzydzieści tysięcy lat w przeszłość, całą dziesięciowieczną wioskę. Tetralogia o wikingach, była naturalną kontynuacją, więcej, choć to obecnie oddzielna i niezależna seria powieści historycznych, łączy się poprzez wspólnych bohaterów z „Yggdrasilem” w naturalną całość. 



 

7.       Czy pisząc, tworząc własne światy, bohaterów, dużo Pan czerpie z tego, co już znane? W recenzjach „Yggdrasilu” wymieniałam różne powieści, do których nawiązania widziałam w czasie lektury Pańskich powieści.  Czy to był świadomy zabieg, czy po prostu „tak wyszło”, bo nieraz trudno jest tego uniknąć – pewne schematy już po prostu istnieją?

Haruki Murakami twierdzi, że najbystrzejsi nie piszą książek, ale korzystają z życia. Mario Vargas Liosa zaś uważa, że piszemy, bowiem jest w nas jakaś niezgoda pomiędzy rzeczywistością a wyobrażeniem, jak powinna ona wyglądać. Nie cytuję tych pisarzy dokładnie, ale z grubsza oddaję sens ich przemyśleń. Może podobnie jest z czytaniem?

      Wracając teraz do Pani pytania, zawsze dużo czytałem i wiele z tych lektur przeciekło do mojej twórczości. Zgadzam się przy tym z mistrzem Harukim – nie jestem największym bystrzakiem, więc te przesiąknięcia mają naturalną, spontaniczną naturę. Piszę ze słuchu, bez drobiazgowego planu, co zapewne ma tu pewne znaczenie.

      Z pisaniem jest trochę jak z gotowaniem potraw – pisarz łączy ogólnodostępne składniki w proporcjach i techniką, które jemu odpowiadają. Nie odkrywamy pieprzu, soli, mięsa drobiowego, makaronu, czy sera, ale to my decydujemy jaki będzie ostateczny kształt i smak tej twórczej zapiekanki.  

 

8.       Pamiętam, że w połowie poprzedniej dekady Pańska twórczość spotykała się z dość skrajnym odbiorem. Było trochę hejtu – zarówno na same teksty, jak i na ich wydania. Wiele osób wyśmiewało okładki. Jak sobie Pan z tym radził i czy płynęło to w jakiś sposób na dalszą pracę nad kolejnymi powieściami?

Nauczyłem się czytać recenzje od końca. Gdy było źle, wracałem do nich w dobrym dla mnie czasie. Czy nie bolało? To zawsze boli, ale nie znaczy, iż recenzenci muszą pisać laurki. Z drugiej strony, my tworzymy szkielet przygód, który dopiero w wyposażonym w wiedzę i własne przeżycia umyśle czytelnika, obleka się w ciało. Nie sposób więc zadowolić każdego, tak jak brak dwóch identycznych osobowości.

Druga prawda, okładka pierwszego wydania powieści „Yggdrasil. Struny czasu” była koszmarna.

Pomagają sukcesy: serię „Wikingowie” sprzedano w dwudziestotysięcznym nakładzie, „Australijskie piekło” zostało książką 2021 roku. Takie życie.

 

9.       Nie sposób nie zauważyć, że bliscy są Panu wikingowie. Jednym z głównych bohaterów „Yggrdasilu” uczynił Pan wikinga Eryka, no i sam tytuł również nie pozostaje bez znaczenia. Potem napisał Pan cała serię zatytułowaną „Wikingowie”. Dlaczego właśnie oni? Co w nich tak fascynuje?

Ponieważ przeczytałem w dzieciństwie powieść Gunnara Bengtssona „Rudy Orm”? Z uwagi na fakt, iż pochłonęła mnie swego czasu seria „Czarne okręty” Macieja Słomczyńskiego piszącego pod pseudonimem Joe Alex? Kto wie.

      Jednym z bohaterów mojej historycznej serii o wikingach, również jest Erik Eryksson, syn Eryka Zwycięskiego i Sygridy Storrady.  

      Gdy zaczynałem eksploatować w swoich powieściach temat wojowników z Północy, w literaturze szeroko znane były ich przygody na terenach dzisiejszej Anglii i Francji. Mniej natomiast można było znaleźć opowieści o odkryciu przez wikingów w X wieku Ameryki Północnej, o wyprawach przez rzeki Rusi do Bizancjum, o walkach tego dzielnego kupieckiego ludu w szeregach bizantyjskich cesarzy. To były perły, a ja, choć wieprz, zacząłem je zbierać i stał się cud.

 

10.   Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego pytania: czy oglądał Pan serial „Wikingowie”, a jeśli tak, to jaki jest Pański odbiór?

Tak, z przyjemnością obejrzałem pierwsze sezony. Potem już było gorzej. W serialu odnajdywałem echa własnych powieści i zachęcam do lektury fanów przygód Ragnara Lodbroka (skand. Włochate Portki). Przygody moich bohaterów rozgrywają się w Skandynawii, na Półwyspie Iberyjskim, w Ameryce, w Rusi, Polsce, w Bizancjum (dzisiejsza Turcja), czy wreszcie na Sycylii.

Może doczekamy ekranizacji moich książek o wikingach? Kto wie…


 

11. W ogóle napisanie powieści o czasach minionych jest trudniejsze od tych, których akcja osadzona jest współcześnie. Czy dużo czasu poświęca Pan czytaniu o przeszłości i badaniom nad światem ówczesnym? Jak rozkładają się akcenty między czasem poświęconym na badania, a tym, kiedy już Pan rzeczywiście pisze?

W zasadzie pierwszą część „Wikingów” pisałem trzy lata i cały ten czas zbierałem materiały. Z drugą poszło szybciej, gdyż trening czyni mistrza. Trzecią część pt. „Topory i sejmitary”, napisałem w osiem pełnych ciężkiej pracy miesięcy, podobnie jak czwartą, „Kraina Proroka”. Ale było warto. Gdy Jacek Ring, przeprowadzający redakcję tekstu, przesłał mi zmiany do ewentualnego zatwierdzenia, pochłonąłem książkę jednym tchem i to pomimo faktu, iż znałem wcześniej jej treść! Czyżby łączyła mnie jakaś tajemna wspólnota z jej autorem? Jakaś astralna nić?

Jeśli chodzi o podział czasu na zbieranie materiałów i pisanie, to nie umiem tego zrobić. Zauważyłem wcześniej, że nie należę do bystrzaków, więc zrozumiecie. Ponieważ piszę bez planu, akcja i przygody moich bohaterów żyją własnym życiem. Skoro tak, muszę co rusz uzupełniać swoją wiedzę historyczną.

Pisanie powieści historycznych istotnie jest trudniejsze z uwagi na poszukiwanie źródeł, ale i pod pewnymi względami łatwiejsze – nie musimy tworzyć światów, z całą ich skomplikowaną strukturą społeczną, zasobami, mitologią, wyimaginowaną historią. Zresztą, nie to stanowi największą trudność, ale panowanie nad wymyślonym materiałem podczas pisania książki. Tak przecież łatwo stracić u czytelnika wiarygodność, a wtedy, nie da się on wciągnąć z butami w naszą opowieść.   

 

12.   Jeszcze jedno pytanie o postaci pojawiające się na kartach powieści. Czy miał Pan na nich pomysł od razu? Jakąś charakterystykę? Czy żyli własnym życiem, rozwijali się, dojrzewali wraz z kolejnymi stronami?

Jak wyżej, to byty niematerialne, które mnie wiodły na postronkach. Muszę przyznać, że celowo dałem tak sobą kierować. Nie znoszę przewidywalnych powieści i filmów. Skoro losy moich bohaterów były niejako intuicyjne, liczyłem na to, iż czytelnik również będzie miał kłopot z szybkim określeniem „kto zabił” przyjmując wyjątkowo, że nie był to lokaj.

      Drodzy czytelnicy, gdy natkniecie się więc na nich na kartach książki, podejdźcie z szacunkiem, bowiem to pierwsze egzemplarze w pełni świadomej sztucznej inteligencji. Z własnymi marzeniami, dążeniami, swarliwością, chutliwością, nieśmiałością i skłonnością do nieoczekiwanej miłości.

 

13.   Czy ma Pan jakichś ulubionych bohaterów spośród tych, których Pan stworzył?

Raczej nie, może dlatego z taką łatwością zabijam protagonistów? Inaczej, niektórzy wzbudzają we mnie ciepłe uczucia, inni wręcz przeciwnie. Moim pisarskim bóstwem jest jednak pewien realizm, brak naiwności. Czytelnicy często chcą szczęśliwych zakończeń, ale życie rzadko spełnia takie prośby. Szczególnie, gdy piszemy o czasach miecza, tarczy, krwi i głodu. Zresztą, to nie tyczy się jedynie powieści historycznych. Jeśli zacznę pisać książki dla dzieci, postaram się bardziej.

      Ale uważni czytelnicy odnajdą dorastającego podczas wyprawy na wiking Erika, gnębionego przez ojca Oddiego, syna Asgota Czerwonej Tarczy, Wiebbe Hayesa z „Australijskiego piekła” czy syna afrykańskiej ziemi Eitsi z tej samej książki. 


 

14.   Seria „Yggdrasil” została przełożona na angielski i wydana zagranicą. Skąd taki pomysł i jak to wyglądało ze strony technicznej? Niestety niewiele naszych rodzimych powieści trafia na rynek zagraniczny. Panu się udało.

Skontaktowało się ze mną wydawnictwo z siedzibą w USA z propozycją tłumaczenia i wydania. Z radością się zgodziłem i książki są dostępne na Amazonie. Marzy mi się nie tyle tłumaczenie, co ekranizacja mojej najnowszej książki „Australijskie piekło”. To doskonały materiał na film w stylu „Pan i Władca. Na krańcu Świata” czy „Bunt na Bounty”.

 

15.   Jak wyglądała współpraca z tłumaczem?

Nie przeszkadzaliśmy sobie 😊

 

16.   A jak powieści zostały tam przyjęte?

Dobrze, ale nie zdobyłem we frontalnym ataku anglojęzycznych rynków, a szkoda. Z końcem tego roku wrócą do mnie z wydawnictwa MUZA prawa do serii „Wikingowie”, mam już w rękach serię „Yggdrasil”, eksperymentalną powieść „Wyprawa po śmierć” wydałem na razie jedynie w formacie elektronicznym, może wtedy wspólnie zawojujemy świat?  

 

17.   Mieliśmy okazję publikować w kwartalniku „Świat E-boków”, a nawet pisać do tego samego numeru. Czy nadal pisze Pan do magazynów czy już jedynie skupia się na powieściach?

Raczej powieści.

Mam kilka gotowych opowiadań z uniwersów: „Wikingowie”, „Yggdrasil” i „Wyprawa po śmierć”. Jeśli dostanę ciekawą propozycję, kto wie. Na razie myślę o wydaniu ich w jednym tomie w ramach self-publishingu.


 

18.   „Australijskie piekło”, Pańska najnowsza powieść, zostało bardzo dobrze przyjęta. Ba, wyśmienicie! Otrzymało tytuł „książki 2021 roku” w konkursie „Brakująca litera”. Gratuluję raz jeszcze. Co to dla Pana oznacza?

Skrzydła, tym bardziej, że wydałem tę książkę sam. Miałem propozycję od „klasycznego” wydawcy, ale zdecydowałem się powalczyć z polskim rynkiem książki.

To niełatwa i nie dla każdego droga, a moje spostrzeżenia opisałem w poradniku dla pisarzy: „Jak napisać i wydać powieść”. Przedstawiam tam nie tylko narzędzia, ale dużo miejsca poświęcam promocji, publikacji za granicami Polski, wydawaniu we współpracy z wydawnictwem i na własną rękę. Poradnik jest dostępny w księgarniach jedynie w formie elektronicznej. To uzupełniona wersja analogowej książki wydanej wespół z Książnicą Płocką „Kuchnia pisarza”.

 

19.   Ta najnowsza powieść opowiada o czasach nowszych od wczesnego średniowiecza czy, tym bardziej, paleolitu. Rzecz dzieje się w XVII wieku. Znów musiał Pan sporo czasu poświęcić na czytanie o tamtym okresie. Co skłoniło Pana, by podjąć ten temat?

Niesamowity temat. Tylko tyle i aż tyle. Powieść „Wyprawa po śmierć” jest twórczą relacją z pechowego rejsu holenderskiego statku „Batavia” z początku XVII wieku. To z założenia historia marynistyczno-awanturnicza, z silnie rozwiniętymi wątkami destrukcji, związanej z ludzkimi zachowaniami w sytuacji zagrożenia życia.

      Jak podają relacje z tamtego okresu, jednostka płynęła z Amsterdamu na Jawę. Pod koniec podróży, na skutek próby przejęcia statku przez załogę (przewoził dwanaście skrzyń ze złotem o wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy guldenów) i pecha, „Batavia” wpadła na rafy w pobliżu Australii. Rozbitkowie przez kilka miesięcy żyli na rafowych wyspach, mordując się nawzajem i walcząc o zasoby. Buntownikom przewodził szaleniec i hedonista – Jeronimus Cornelisz. Utworzyli rodzaj społeczności opartej na przemocy i rozdziale łask. Brzmi świetnie, prawda?

 

20.   Powieść awanturnicza czy jednak fantastyka? W którym gatunku czuje się Pan lepiej, tworząc?

Z perspektywy wydanych siedmiu powieści, to historia jest moją silniejszą stroną. Pisarz tworząc postaci powinien umieć wcielić się w nie tak, by zyskały kształty i kolory. Przychodzi mi to łatwiej w konwencji średniowiecznej, nawet język brzmi naturalniej. Może to zasługa mojej prostej natury? Nie zmienia to jednak faktu, że jestem wielkim fanem fantastyki. Może do niej wrócę… 


 

21. Doszły mnie słuchy, że znowu chce Pan pisać o Australii. To cudowna wiadomość! Sama o niej piszę. Czy zdradzi Pan coś więcej?

Na moim blogu na stronie: https://radeklewandowski.pl/, opisałem arcyciekawe historyczne odkrycia związane z pobytem w Australii… Egipcjan. W miejscowości Kariong odkryto liczące, jak twierdzą niektórzy naukowcy ok. 5000 lat hieroglify opisujące losy ekspedycji księcia Nefertiru. Wyprawa opisywana naskalnymi kartuszami miała prawdopodobnie miejsce krótko po panowaniu Cheopsa, rządzącego Egiptem w latach 2604-2581 p.n.e. czyli w okresie zwanym Starym Państwem. Wspaniały materiał na powieść?

 

22.   Pańska ulubiona książka z dzieciństwa to…

Nie mam tu jednego wskazania. Drobny wycinek książek, które wspominam i z pewnością odcisnęły swój ślad na mojej twórczości. Przyznacie, iż jest to gatunkowy misz-masz:

Juliusz Verne – „Tajemnicza wyspa”

Ignacy Kraszewski – „Stara baśń”

Alfred Szklarski – cykl przygód Tomka Wilmowskiego

Harry Harrison – „Stalowy szczur”

Jack Whyte – „Honor rycerza”

Lawrence Watt-Ewans – „Jednym zaklęciem”

John Christopher – „Śmierć trawy”

Margaret Weis Don Perrin – „Brygada śmierci”

Anne McCaffrey – „Jeźdźcy smoków”

Gordon R. Dickson – „Smoczy rycerz”

James P. Hogan – Trylogia gigantów

Frank Herbert – „Diuna”

Jack McDevitt – „Brzegi zapomnianego morza”

Isaak Asimov z cyklem „Fundacja”

Harry Harrison z cyklem „Planeta śmierci”.

Siergiej Sniegow – „Dalekie szlaki”; „Ludzie jak bogowie”

 

23. A co lubi Pan robić w czasie wolnym?

Staram się w miarę możliwości zwiedzać świat, póki ludzie nie zadeptali i nie zniszczyli wszystkiego. Sporo czytam, moim ostatnim odkryciem jest czytnik e-booków.  

 

24. Przez przypadek do akwarium w Pańskim domu trafi złota rybka i jest bardzo chętna, by spełnić… jedno życzenie, specyficzne, polegające na tym, że może Pan zjeść obiad z wybraną przez siebie osobą i spędzić z nią całe popołudnie. Może to być ktoś znany, ceniony, ktokolwiek. Rybka jest magiczna, więc może to być nawet ktoś z zamierzchłej przeszłości, o kim piszą w podręcznikach do historii. Z kim zatem chciałaby Pan zjeść obiad?

Przyznam się do złego – nie jestem smakoszem i w tej materii zaspokajam tylko potrzeby. To dla mnie ogromna strata, jednej barwy mniej w tęczy życia, ale…

Ponadto, jaki introwertyk wiodę raczej samotniczy tryb życia, a będąc dyslektykiem, muszę w takich razach uruchamiać mózgowe turbodoładowanie, by nie wypaść na gapę.  Naprawdę chce mi Pani to zrobić?

Skoro to złota rybka, to poproszę ją o hollywoodzką ekranizację „Australijskiego piekła” i o usunięcie wszystkim politykom pewnej części ciała, by przestały im w głowach buzować hormony. Dzięki temu zabiegowi, skupiliby się wreszcie nad przyszłością ludzkości i naszej planety. Nie mamy innego domu.

 

25.  Co myśli Pan o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze?

Ja generalnie oceniam stan literatury jako dobry – każdy może znaleźć coś na własną miarę – gorzej z czytelnikami. Świat i technika dostarczają tylu bodźców, iż by to ogarnąć i nie oszaleć, maksymalnie upraszczamy rzeczywistość. To pole do żerowania dla różnej maści światowych populistów. To niebezpieczna ścieżka, która może nas zaprowadzić w przepaść, o ile nie stworzymy tarczy wiedzy, która pomoże oddzielić ziarno od plew. Książki są tu dobrym budulcem.

      W Polsce czytelnictwo mocno kuleje i nie widzę przesłanek, by ten stan miał się radykalnie poprawić. To zresztą dotyka całej kultury. Pyta Pani, czy będzie dobrze? Oczywiście, ale nie wszystkim i nie wszędzie. Tam jednak, gdzie jest to możliwe i rodzice mają świadomość potęgi i mocy słowa pisanego, trzeba walczyć. Nie odniosłem pełnego sukcesu, z trójki moich dzieci, dwójka czyta.


Dziękuję bardzo.