Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Czytelnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Czytelnik. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 czerwca 2014

Sześćdziesiąty pierwszy – Wiesław Kępiński

Wydawnictwo: Czytelnik
Warszawa 2006
Oprawa: miękka
Liczba stron:101
ISBN: 978-83-07-03081-4






Sześćdziesiąty pierwszy... Rozstrzelano sześćdziesięciu. 5 sierpnia 1944 roku na Woli. On, cudem, uszedł z życiem. Jeden, jedyny (choć później okazało się, że jeszcze był ktoś)...
Dla mnie 5 sierpnia kojarzy się z poznaniem mojego Męża, a także z zaręczynami. Poznaliśmy się równo sześćdziesiąt lat po tamtym tragicznym dniu, kiedy mały Wiesiu z Woli stracił najbliższych. Dla mnie ta data kojarzy się ze szczęściem, dla Wiesława Kępińskiego na zawsze pozostanie wspomnieniem tamtej tragedii, choć również... początku nowego życia. Bo bez wątpienia dostał drugą szansę i dobrze ją wykorzystał, choć nie obyło się bez wielkiej pomocy ze strony osób trzecich.
Książka nie zaczyna się jednak od roku 1944, ale od opowieści o przedwojennej Woli, na której zamieszkiwali państwo Kępińscy. Niewiele tych najwcześniejszych wspomnień, bo przecież Autor był zaledwie siedmioletnim podlotkiem, gdy Niemcy zaatakowały Polskę. Choć rozdział jest krótki, czytelnik bardzo wczuwa się w tę opowieść. 
U Kępińskich nigdy się nie przelewało, a czasy okupacyjne zmusiły ich do jeszcze większego zaciśnięcia pasa. Jednak rodzina radziła sobie, mogła też polegać na sąsiadach, z którymi zawsze żyła w zgodzie. Starsze rodzeństwo małego Wiesia założyło własne rodziny, a on biegał po podwórkach i zajmował się najmłodszym braciszkiem. Życie w okupowanej Warszawie było ciężkie, ale wzajemna miłość, życzliwość i pomoc pozwalały je przetrwać. Aż nadszedł tamten dzień. Piąty dzień powstania... dzień, w którym dla Wiesia skończył się stary świat.
Życie miało jednak swój plan względem chłopca. Tułaczka zakończyła się w lutym 1947 roku. Wiesio razem ze starszą siostrą dotarł na Stawisko. Dzięki interwencji redaktor "Ekspresu Wieczornego", pani Karoliny Beylin, znaleźli się ludzie, którzy postanowili przyjąć go do swego domu, traktować jak syna, kochać, wychowywać i łożyć na jego wykształcenie. Tymi ludźmi okazali się Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie.
Życie na Stawisku okazało się diametralnie różne od tego, które chłopiec poznał do tej pory. Choć początkowo trudno było mu się przyzwyczaić, okazał się nad wyraz dobrze wychowany, elokwentny i ambitny, a przy tym wszystkim z wdzięcznością odpłacał się za okazane mu dobro. Stał się częścią rodziny, dzięki której zaznał nie tylko wiele miłości, ale miał również okazję poznać wiele wybitnych osobistości.
Autor przez czterdzieści lat pracował w Telewizji Polskiej i w swym długim życiu przyszło mu spotkać się z wieloma ludźmi sławnymi. Sam jednak w duszy pozostał małym Wiesiem z Woli. Takie miałam przynajmniej wrażenie, kiedy czytałam książkę. Historia jest bardzo wzruszająca i dotyka do głębi. Dodatkowo opatrzona jest fotografiami, nielicznymi z okresu przed zamieszkaniem na Stawisku, bo zdjęcia rodzinne się właściwie nie zachowały. Ściska za gardło opowieść o "okrywaniu" osoby matki i uświadamia, jak wiele dzieci w czasie wojny straciło nie tylko opiekę rodziców i ich miłość, ale również tożsamość, ponieważ za mali byli, by o rodzicach wiedzieć coś więcej ponad to, że byli. Nie dane im było poznać ani matki, ani ojca, a później... później było już za późno.
Naprawdę polecam Wam tę niedługą książkę, będącą wzruszającym świadectwem osoby, która przeżyła własną śmierć.
Gwoli dokładności dodam jedynie, że co do wydania nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.

sobota, 7 grudnia 2013

Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca – Ilia Erenburg

Wydawnictwo: Czytelnik
Warszawa 1957
Oprawa: Twarda z obwolutą
Liczba stron:287
Przekład (z rosyjskiego): Maria Popowska
Tytuł oryginału: Бурная жизнь Лазика Ройтшванеца
ISBN: brak



Zacznę od tego, co najbardziej dziwi, czyli tłumaczenia tytułu. Dlaczego pani Popowska zmieniła imię głównego bohatera? Cóż, zapytać już chyba nie mogę, nie sądzę, by jeszcze po tym świecie chodziła. Szkoda, bo zupełnie nie mogę tego zjawiska pojąć. szczególnie, że w związku z ta zmianą, niektóre dialogi tracą znaczenie i jeśli ktoś nie potrafi oryginalnego tytułu przeczytać to kompletnie nie zrozumie, czym Lejzorek (czyli Łazik, a więc Łazarz) mówi... Bardzo szkoda.
Przechodząc jednak do rzeczy – dzisiaj dość krótko i zwięźle, gdyż o tej powieści trudno opowiadać. Trzeba ją po prostu przeczytać. Ja zrobiłam to już dwa razy (po raz pierwszy czytałam jakieś dwanaście lat temu).
Lejzorek (będę, z przyzwyczajenia używała tego imienia) to krawiec mężczyźniany z Homla. Czy krawiec dobry? Trudno powiedzieć, gdyż zdanie o tym, jak szyje znamy tylko jego. Grunt w tym, że Lejzorek to myśliciel, filozof i wielki piewca bolszewizmu. Nic to, że nie przeczytał właściwie żadnego dzieła Lenina, skoro wie, o czym ten pisał.Ironia losu sprawia, że jedno nieszczęsne westchnięcia na wieść o śmierci jednego z towarzyszy sprawi, iż Lejzorek zostanie postawiony przed sądem, oskarżony o znieważenie symboli państwowych i skazany na uwięzienie. Nic strasznego, nie wywieziono go gdzieś na Syberię. Spędził trochę czasu za kratkami, miał czas na swoje filozofowanie, a kiedy wyszedł... No właśnie... Kiedy wychodzi z więzienia nic już nie jest takie samo – nie ma swego mieszkania, nie ma zakładu, przychodzi mu więc podjąć decyzję, co dalej. Rusza więc w świat, zajmując się przeróżnymi zajęciami. Rozmnaża nieistniejące króliki, jest pisarzem, poetą, malarzem. Na ogół prędzej, czasem później dostaje od życia kolejnego kopniaka, jednak nie poddaje się, wyznając zasadę, że trzeba się pchać, pchać do przodu, przed siebie, a w końcu się uda. Niestety, życie ma wobec niego zupełnie inne plany i Lejzorek nigdzie nie zagrzewa miejsca – ani w Polsce, ani we Francji, ani w Anglii. Na końcu swej wędrówki trafia do Palestyny, ale i tam nie zostaje zaakceptowany. Tamtejsi Żydzi niespecjalnie przepadają za Żydami ze Wschodu, a Lejzorek, chociaż wciąż przytacza różne przypowieści talmudyczne,to jednak jest bolszewikiem.
Zarówno samo życie głównego bohatera, jak i opowieści, które snuł, jego filozoficzne rozważanie każdego, nawet najmniejszego, problemu – to coś, z czym po prostu trzeba się zapoznać. Bo choć historia nie kończy się happy endem (a przynajmniej nie takim, jakiego można by oczekiwać), to nie dla niego czyta się "Burzliwe życie...", ale dla całej tej niesamowitej terytorialno-egzystencjalnej wędrówki, która jest udziałem Lejzorka.
Powieść napisana została w roku 1927, o czym informuje notka na końcu (dokładnie: kwiecień-październik 1927), w Paryżu. W ZSRR nie została jednak nigdy wydana, choć tłumaczono ją na wiele języków. W Polsce pierwsze wydanie ukazało się już 1928, kolejne właśnie w 1957. W Rosji dopiero zaś w 1989 roku, a to z pewnością dlatego, że "Burzliwe życie" jest satyrą, tragikomedią opowiadającą o czasach NEPu (NEP – Nowa Ekonomiczna Polityka przypadająca na lata 1921-1929). Mimo tej niesamowitej historii autor, Ilia Erenburg, najbardziej jest znany ze swej (wydanej w 1954 roku) powieści "Odwilż", od której nosił nazwę również okres w historii ZSRR i PRLu.
Znalazłam w książce kilka błędów, jednak nie są one rażące. Najbardziej, mimo wszystko, razi właśnie zmiana imienia głównego bohatera. Poza tym książka posiada twardą oprawę, dzięki czemu przetrwała te wszystkie lata w niemal idealnym stanie. Jedynie obwoluta do niczego się nie nadaje (stąd odszukałam zdjęcie z sieci, niestety tez nie najlepszej jakości, za co przepraszam).
Jednym słowem –nie zastanawiać się, czytać. Szczególnie, że "Burzliwe życie" doczekało się wznowień i nie jest specjalnie trudne do zdobycia.