Poznań 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 375
ISBN: 978-83-8116-053-7
Kolejna ważna książka autorstwa Grzegorczyka, która trafiła w moje ręce. Teraz mogę już oficjalnie przyznać, że jestem wielką wielbicielką jego twórczości, co chyba nikogo nie dziwi.
Tym razem... kryminał z duszą. Taką właśnie etykietą opatrzona jest powieść "Chaszcze". Opowieść nietuzinkowa i bardzo złożona, z dreszczykiem emocji i głębokim przesłaniem.
Dochodzący do pięćdziesiątki główny bohater, jednocześnie pierwszoosobowy narrator, postanawia zmienić coś w swym życiu. Właśnie pochował ukochaną matkę i został na świecie sam. Oto los starego kawalera. Pracę, jako tłumacz, najczęściej wykonuje w domowym zaciszu, przyjaźni się właściwie tylko z jedną osobą. Ciągły pęd wielkomiejskiego życia i samotność w tłumie zaczynają mu doskwierać. Otwiera oczy i widzi dla siebie iskierkę nadziei, jeśliby tylko znalazł jakąś "kurną chatę". Z pomocą nieoczekiwanie przychodzi mu, spotkany przypadkowo, kolega – pośrednik nieruchomości. I w ten sposób Stanisław Madej trafia do puszczy, gdzie rozpocznie kompletnie nowe życie.
Zanim na swej drodze spotka całą bogatą galerię niesamowitych, a jednak tak nadzwyczajnie zwyczajnych postaci, pokocha ptaki. Nigdy się nimi nie interesował i uważa, że nic o nich nie wie. Nadszedł czas, by to zmienić. Staszek nie lubi czegoś nie wiedzieć. Kupuje atlasy ptaków, nabywa całkiem dobry jakościowo aparat fotograficzny i rusza w las. Obserwuje, fotografuje, czyta, poznaje świat ptactwa. Pewnego dnia próbuje zrobić zdjęcie wildze. W kadrze pojawia się ludzka twarz. Bez oczu, straszliwie okaleczona twarz wisielca. Po pierwszym przerażeniu i szoku, Staszek postanawia rozwikłać zagadkę samobójstwa. Z wielkomiejskiego tłumacza przeobraża się w leśnego detektywa. Jakby tego było mało, po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochuje... we wdowie po wisielcu.
Czy rozwikła zagadkę i jakie okaże się rozwiązanie całej sprawy Wam nie zdradzę. Mogę jednak napisać, że nie raz i nie dwa Stanisław będzie chciał wszystko to porzucić. Będzie się zastanawiał nad powrotem do Poznania, będzie chciał zaszyć się jeszcze głębiej. Otworzy się na ludzi, by znów zamknąć się w sobie, a następnie szukać pomocy u nowo poznanych przyjaciół. A tych będzie naprawdę sporo. Wiejski ksiądz, który jest zbyt inteligentny, by służyć na takim zadupiu – zdaniem Staszka trafił tam na zesłanie, które trwa już, bez mała, trzydzieści lat. Emerytowany prokurator poszukujący sensu życia i jego urocza żona, która wielbi ojca Pio. Niesamowity, zupełnie przypadkowo napotkany, ojciec rodziny, który – mając już własne kilkoro dzieci i trudną przeszłość – postanawia przyjąć pod swój dach czworo sierot i wyruszyć na misję. Starsza pani, która niemalże na łożu śmierci opowiada mu zawikłaną historię pustelnika. W końcu robotnik-pijaczek, który będzie budował, pił, budował, walczył z nałogiem i który podaruje Staszkowi zupełnie niespodziewanego przyjaciela. No i ona – czarująca, czarnowłosa piękność, która Stanisława zauroczy i wywróci jego życie do góry nogami. Jest nawet wspomniany jakiś ksiądz Wacław – moim zdaniem takie puszczenie oczka Grzegorczyka do fanów opowieści o księdzu Groserze. A każda z tych postaci wniesie bardzo wiele nie tylko do życia głównego bohatera, ale również nas, czytelników. Każda ma ciekawą historię – z jednej strony niezwykłą, a z drugiej tak bardzo możliwą do zaistnienia.
Cała powieść trzyma w napięciu, od pierwszej do ostatniej strony. I kończąc ostatnie zdanie czujemy pewien niedosyt, że to już koniec historii. Bo przecież przed Staszkiem dalsze życie, kolejne walki z samym sobą, poznawanie świata, szukanie siebie. I być może prawdziwe szczęście, bo przecież to nie pieniądze, nie dobra praca, nie ładnie urządzony dom są najważniejsze. Liczą się ludzie, którzy nas otaczają i pogodzenie się z samym sobą.
Historia napisana jest z perspektywy głównego bohatera, co pozwala czytelnikowi poznać do głębi jego charakter, marzenia, obawy. Jednocześnie ukazuje jak jeden człowiek widzi drugiego i jak go ocenia, czasami pochopnie. W centrum całej tej opowieści jest tak właściwie prawda. Poszukiwanie prawdy o samobójstwie, o związkach międzyludzkich, o swojej przeszłości i przyszłości. W końcu szukanie tych wyższych prawd – czy Bóg istnieje, czy wiara jest człowiekowi potrzebna, czy święci rzeczywiście mogą pomóc... wiele ważnych pytań.
Co jeszcze wynikło z lektury "Chaszczy"? Otóż coś naprawdę niezwykłego. W całej tej pogoni za chwilą spokoju przy malutkich dzieciach, chwilą, której wciąż brakuje, za energią, której wciąż nie ma, za weną, która zdawałoby się dawno już się wyprowadziła do kogoś innego – usiadłam wreszcie i... wróciłam do pisania. Nie recenzji, ale powieści. Najwidoczniej był mi do tego potrzebny Jan Grzegorczyk i jego niesamowity dar przenikania do ludzkich dusz.
Jedyny minus to trochę błędów, które znalazłam. Nawet nie tyle literówek, tylko błędów logicznych. Czas gdzieś przeskoczył, gdzie indziej wieczorem można było iść nad jezioro i opalać w słońcu. Takie drobiazgi, ale jednak zauważalne. Aż szkoda, że sobie nie zaznaczyłam, jednak... byłam tak pochłonięta opowieścią, że na to już nie starczyło czasu. Polecam z całego serca.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz