Avangarda, Avangarda i…
po Avangardzie. W końcu dotarłam. Trochę przeciwności losu trzeba było pokonać,
ale tym razem się udało.
Zaczęłam od piątkowego
poranka (niestety czwartek był nieosiągalny, a że zainteresowała mnie tylko
jedna prelekcja, to bolało mniej). Trawka, kocyki – integracja trwa w najlepsze
już z samego rana. Szybko i bez kolejek udało mi się akredytować i zdążyć na pierwszy
punkt programu.
Nigdy nie mogłam trafić
na prelekcję o Vladzie Drakuli – fascynujący temat, który jednak zawsze musiał
ustąpić jakiemuś jeszcze ciekawszemu eventowi. Tym razem się powiodło. Było
warto zwlekać się z łóżka (to właśnie robię, kiedy musze być na nogach przed 9
rano) o nieprzyzwoitej porze, by zdążyć.
Niech żałują również
ci, którzy nie pojawili się na spotkaniu dotyczącym motywów wiktoriańskich w
fantastyce. Rewelacyjna motywacja do przeczytania kilku klasyków gatunku. Ja
już sobie je zanotowałam na specjalnej zakładce promującej przyszłoroczny
Pyrkon (taka specjalna, na której są rubryczki z tytułami, które zobowiązujemy
się przeczytać do tego czasu).
Panel „Czy potrzeba nam
jeszcze statków kosmicznych?” to dwutorowa dyskusja o przyszłości fantastyki naukowej, w której udział
wzięli Dariusz Domagalski, Marcin Przybyłek i Tomasz Kołodziejczak. Odpowiedź
na pytanie – tak, są. Dlaczego? Ponieważ je kochamy. Podpisuję się pod tym obiema
rączkami.
Z jednej prelki
uciekłam, więc pozwolę sobie o niej nie wspominać. Po prostu – okazała się dla
mnie za… inteligentna. Nie mam ścisłego umysłu, nie pojmuję wielu fizycznych i
matematycznych kwestii, więc zupełnie nie rozumiałam, o czym prowadzący mówi.
Resztę piątku opiszę nieco później.
Sobota: warsztaty z Marcinem
Przybyłkiem to prawdziwy hit Avy, jak dla mnie. Było doprawdy genialnie,
bawiłam się wyśmienicie, nauczyłam całkiem sporo, poznałam fantastycznych
ludzi, z którymi mam nadzieję jeszcze popracować nad naszym światem i historią.
Bardzo udane dwie godziny.
Ok., przerwa… Kocyk,
kapelusik na głowie i lunch od drzewkiem. Czy raczej – piknik. Fakt, że
Avangarda odbywa się na terenie kampusu SGGW to naprawdę coś wspaniałego. Można
odpocząć pomiędzy godzinami spędzanymi w aulach wykładowych, w spokoju
poczytać, powdychać świeże powietrze, spędzić przyjemny czas ze znajomymi.
Dwie kolejne prelki pominę
milczeniem, ponieważ się na nich trochę wynudziłam. Subiektywna opinia, rzecz
jasna, ale nauczyłam się już, że lepiej nie krytykować, a po prostu o nich nie
wspominać.
„Zbrodnia niemal
doskonała” Śmigla to przekrój kilku ciekawych przypadków kryminalnych z całego
świata. Spóźniłam się kilka minut, więc być może argument ten wysuwam niesłusznie
– brakowało mi jednak czegoś – a przecież jest ich cały ogrom – z naszego
własnego, polskiego, podwórka.
Rozważania na temat
antropologii były bardzo ciekawe i okazały się przednią zabawą. Szczególnie,
gdy przeszliśmy do elfów i krasnoludów. Mam szczerą nadzieję, że na którymś
konwencie rozwiniemy temat na kolejne rasy. Mi na pewno ta godzina dała sporo
do myślenia (szczególnie, że właśnie piszę na pewien konkurs opowiadanie o
elfach) i z pewnością przy tworzeniu kolejnych światów będę brała pod uwagę
notatki z tej prelekcji.
„Ciekawe oblicza
wampira” – temat interesujący i prowadząca przeprowadziła dogłębną analizę.
Przygotowała się świetnie, miała całe mnóstwo przykładów literackich i
filmowych. Kilka naprawdę interesujących tropów. Niestety technicznie
poprowadziła całość raczej średnio. Tu minus, ale i tak cieszę się, że jej
wysłuchałam.
No to niedziela.
Zwlekało się strasznie (spałam tylko 3 godziny). Jechało się ciężko, pilnując, by
oczy się nie zamknęły za kierownicą. Ale nie żałuję.
„Legendy miejskie 2012”
podpowiedziały mi kilka pomysłów – może któryś z nich będzie stanowić bazę pod
jeden bardzo ciekawy projekt, o którym jeszcze wspomnę za chwil kilka.
„Wykładnia Picarda, wykładnia
Kirka – dwie interpretacje Pierwszej Dyrektywy”. Dla Alka Roja – olbrzymie brawa.
Poprowadził prelekcję w formie przemowy adwokata w trakcie przewodu sądowego.
Genialny pomysł i świetne wykonanie. Doprowadziło to do ożywionej dyskusji
wśród uczestników.
Ostatnia prelekcja mnie
znudziła – zamykam więc pewną część ciała na kłódkę…
Ciekawe stoiska, na
których można się zaopatrzyć właściwie we wszystko, co tylko konwentowiczowi
wpadnie do głowy. Naprawdę fajny klimat, wygodne, klimatyzowane (na szczęście)
sale, świetni ludzie, pomocni gżdacze – same plusy.
No i teraz trzy punkty programu
z Łukaszem Śmiglem. Przedstawienie dwumiesięcznika „Coś na progu” i możliwości
współpracy z nim otworzyło dla mnie właściwie nowy świat pełen ciekawych opcji
i mam nadzieję z tego skorzystać. Nadto prelekcja o promocji własnej książki,
która pokazała, co zrobić, by wypromować się jak najlepiej i niedużym właściwie
kosztem. Byłam na niej już po raz drugi, ale było warto, ponieważ wyniosłam
nowe doświadczenia. Sobotnia noc już właściwie – spotkanie dotyczące nowego
projektu Łukasza Śmigla, czyli wspólne pisanie antologii. Genialne pomysły tak
samego prowadzącego, jak i zebranych na sali konwentowiczów. Myślę, że wyjdzie z
tego naprawdę świetny kawałek literatury. Czas przysiąść nad tą pracą.
Na pewno pojawię się tu
za rok, a teraz należy zacząć myśleć o Polconie.
Ogólnie – jestem wypompowana
fizycznie, ale naładowana taką psychiczną energią, że aż mnie nosi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz