Poznań 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 238
ISBN: 978-83-65676-02-3
Pierwszy post w tym roku, a mamy już marzec. Trochę Was, moi Drodzy, zaniedbuję i mam tego pełną świadomość. Jednak nie starcza mi nieraz czasu nawet na to, by włączyć komputer. Zresztą nieraz nie mam czasu na czytanie, a tym bardziej na recenzowanie. Jednak teraz się to trochę zmieni, bo w tym roku przeczytałam już kilka naprawdę wybitnych książek, a także kilka po prostu dobrych i o wszystkich chciałabym kilka słów napisać. Na pierwszy rzut idzie jednak zbiór opowiadań, tak przeze mnie cenionego (co widać po liczbie recenzji), Jana Grzegorczyka.
Dziesięć wyśmienitych tekstów, które poruszają do głębi i każą przystanąć w naszym zabieganym życiu. Zastanowić się nad jego prawdziwym sensem. Nad relacjami, jakie mamy z innymi, szczególnie z naszymi najbliższymi – rodzicami, dziećmi, małżonkami. Jak patrzymy na sąsiadów, czy pomagamy bezdomnym, czy przypadkiem krzywo nie spoglądamy na tych, którzy się jakoś wyróżniają. Czy potrafimy nieść bezinteresowną pomoc, uśmiechnąć się do mijanego przechodnia, powiedzieć dobre słowo odwiedzanemu choremu. I jeszcze nad wieloma innymi kwestiami, do których opowiadania te są doskonałym wstępem.
Grzegorczyk pisze pięknie, a jednocześnie prosto. Bez patosu, a jednak wywołuje łzy. Pokazuje, że nie jest nam wcale potrzebne wielkie wzruszenie niczym z amerykańskiego kina patriotycznego. Że czasami wystarczy zwyczajny uśmiech, ciepła herbata, upieczona dla kogoś szarlotka. Tego też uczą się pielęgniarki i wolontariusze, którzy trafiają do hospicjum. Bo to właśnie tam rozgrywa się akcja większości opowiadań, tam życie spotyka się ze śmiercią. Tam w końcu trafiają ludzie, dla których ciała nie ma już ratunku. Którzy jednak potrzebują ratunku dla ducha. A nieraz tym ratunkiem okazuje się po prostu zwyczajne bycie kogoś obok, nawet kogoś obcego.
Każde opowiadanie napisane zostało w pierwszej osobie, ale każde jest opowieścią innego bohatera. Są nimi pielęgniarki, siostry z hospicjum, ksiądz, jeden z odwiedzających. Dziesięć historii i dziesięciu narratorów. Ich historie się przeplatają, wszak wszyscy oni są złączni niezwykłym węzłem. Jednak galeria postaci jest znacznie bogatsza – są tu przecież także pacjenci i ich bliscy. Czy zawsze bliscy? To już trochę inna sprawa, ale żeby dowiedzieć się, co mam na myśli, musicie sięgnąć po książkę.
Samotność, marzenia, utracone lata. Pamięć, zapomnienie, żal do siebie i do innych. Szukanie wybaczenia i wybaczanie. Nawrócenie, odwrócenie, wywrócenie wszystkiego do góry nogami. O tym i wielu innych ważnych sytuacjach, o tym, co dzieje się w ludzkim sercu, gdy ciało umiera, o tym co dzieje się w serach tych, którzy pozostają. I jak sobie z tym odchodzeniem poradzić.
Temat trudny, poruszający, opisany został w bardzo delikatny i wyważony sposób. Tak, by nikogo nie dotknąć, nie zranić, a jednak dać nadzieję. Na co? Na cud? Można to nazwać i cudem. Nie chodzi jednak o to, że śmiertelnie chory nagle cudownie ozdrowieje. Raczej o to, że może, nawet w ostatniej chwili, uratować kawałek czyjegoś życia, dać komuś coś z siebie, mały kawałeczek nieba, do którego być może za chwilę sam trafi. Bo w hospicjum pacjenci nie tylko dostają, oni także bardzo wiele dają tym, którzy przy nich czuwają.
Książka została bardzo starannie przygotowana do wydania, nie można się przyczepić do żadnych błędów czy innych wydawniczych i drukarskich bubli. Jest po prostu taka, jakie książki być powinny. A czy rzeczywiście uzdrowiła wiele dusz, tak jak można przeczytać na tylnej okładce – tego nie wiem. W mojej głowie (i moim sercu) pozostanie jednak na długo.
Pamiętajcie – życie to akrobacja...
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz