Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 23 września 2020

Małe ogniska – Celeste Ng

 

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Słupsk 2020
Tytuł oryginału: Little Fires Everywhere
Przekład (z j. angielskiego): Anna Standowicz-Chojnacka
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 422
ISBN: 978-83-8144-267-1
 
 




 

Kolejna powieść będąca odkryciem dzięki naszemu Dyskusyjnemu Klubowi Książki. Kolejna, po którą (ze względu na okładkę) bym pewnie sama nie sięgnęła. Kolejna, za którą jestem bardzo, naprawdę bardzo wdzięczna. 
Akcja powieści rozgrywa się w idealnym miasteczku, Shaker Hights, położonym w pobliżu Cleveland. Idealnym? Takie było założenie. Ponieważ w 1927 roku (o ile nie pomyliłam dat) było to pierwsze miasto całkowicie zaplanowane. Nie tylko od zera wytyczano ulice, place i parki. Wszystko podlegało (i niezmiennie podlega) regulacjom. Kolor domów, umiejscowienie śmietników, to, co może rosnąć w przydomowych ogródkach (tylko kwiaty, żadnych owoców czy warzyw). Oczywiście przekładało się to również na to, kto w Shaker Hights mógł mieszkać. A i samo miasto nie jest homogeniczne. Ma swoje lepsze i gorsze dzielnice, ale wszystko ma być na pozór idealne. Nawet domki dwurodzinne pobudowano w taki sposób, by mieszkania znajdowały się jedno nad drugim, a nie obok siebie, co sprawiało wrażenie, że są jednorodzinne. Dzięki temu łatwiej jest je wynająć bądź sprzedać. Ale i to nie jest takie proste, bo aby sprzedać nieruchomość należy uzyskać zgodę sąsiadów co do nowych nabywców. Shaker Hights to bowiem nie tylko idealne miasto, ale i idealna społeczność lokalna.
No dobrze, wiemy, że takie miejsca nie istnieją,. To czysta utopia. Czego nie widać na zewnątrz, gromadzi się wewnątrz. Małe pęknięcia, małe iskierki, które pewnego dnia mogą stać się zarzewiem potężnego pożaru. Tak stało się i tutaj. Akcja rozgrywa się w 1997 i 1998 roku i rozpoczyna od sceny pożaru właśnie. Płonie piękny dom państwa Richardsonów, a wszystko wskazuje na to, że podpalenia dokonała ich najmłodsza córka. Jak mogło do tego dojść? Otóż cofamy się nieco w przeszłość, mniej więcej o rok i poza rodziną Richardsonów poznajemy jeszcze kilkoro innych mieszkańców miasteczka, w tym przede wszystkim nowoprzybyłe Mię i jej córkę Pearl, które wynajmują od Richardsonów mieszkanie w dwurodzinnym domku w nieco biedniejszej dzielnicy.
Mia jest artystką, fotografem. Naprawdę utalentowaną osobą, która całe swe dorosłe życie poświęciła fotografowaniu i córce. Podróżują po kraju, zmieniając miejsca zamieszkania, kiedy tylko Mia zakończy kolejny projekt. Nigdzie nie  zatrzymują się na dłużej, posiadają absolutne minimum, a nowe mieszkania meblują tym, co znajdą na wystawkach, bądź od kogoś dostaną. Brak mebli, nawet łóżek, nie jest dla nich problemem. Choć zdjęcia Mii są fantastyczne i poruszające, nie może z nich wyżyć. Dlatego łapie się różnych dodatkowych prac. Zmywanie, sprzątanie, praca za ladą. Nic nie jest jej obce. Byleby tylko utrzymać się na powierzchni i zapewnić Pearl choćby minimum do życia. Gdzie jest ojciec i reszta rodziny? Dowiecie się w drugiej połowie powieści, ale nie zamierzam Wam psuć przyjemności z lektury.
Mia wprowadza zamęt w idealnym życiu lokalnej społeczności. Samym swoim stylem życia wybija się ponad przyjętą normalność. Dla niej najważniejsze są uczucia, a nie pozory. Choć, jak się okazuje, ma więcej tajemnic niż pozostali. Bo wszyscy w tej powieści coś ukrywają. Czasem jest to coś wielkiego, czasem jakiś drobiazg. Nigdy jednak nie wiadomo, co z tego ukrywania wyniknie.
Akcja jest porywająca. Dzieje się tu naprawdę wiele, a jednocześnie powieść jest tak nasycona psychologią, głębokimi przemyśleniami, rozważaniami nad relacjami i uczuciami. Jest zresztą reklamowana jako dająca głęboki psychologiczny wgląd w potęgę macierzyństwa. I jest to, moim zdaniem, mało powiedziane. Miłość Mii do Pearl jest tak inna od tego, co czuje pani Richardson do swoich dzieci. Wielka potrzeba posiadania dziecka przez jej przyjaciółkę Lindę zostaje przeciwstawiona porzuceniu dziecka przez Bebe. Jednocześnie okazuje się, że sprawa wcale nie jest oczywista. Rozpętuje się wielka walka, która podzieli społeczność Shaker Hights (a nawet rodziny wewnątrz ich bezpiecznych domów), a której pierwszą iskierkę wykrzesała Mia. Na naszych oczach rozgrywa się niesamoiwty proces, w którym o prawa do opieki nad roczną dziewczynką walczy jej biologiczna matka i opiekunowie będący w trakcie adopcji. Nie bez znaczenia pozostaje tu również temat rasizmu i tego, czy dziecku będzie lepiej z rodzoną, kochającą, samotną matką, czy z dwójką rodziców, którzy żyją w luksusie i... też ją bardzo kochają. Bo te dwie rodziny nie tylko mają swoje racje, obie po prostu mają rację. I trzeba wiertzyć, bo wszystko na to wskazuje, że obie strony w tym procesie chcą naprawdę najlepiej dla May Ling vel Mirabelle. Nie tylko dla siebie, ale właśnie dla niej. Nie można ominąć pytania o to, czym właściwie jest macierzyństwo – czy ważniejsze są więzy krwi, czy uczucia. Kto jest bardziej matką i ojcem. W końcu i Pearl pewnego dnia dowie się prawdy o swoim pochodzeniu. Jednocześnie, jakby w opozycji do tej walki o dziecko, pojawia się trudny i bolesny temat aborcji wśród nastolatek. Tym trudsniejszej, że odbywającej się w mieście, w którym wszystko powinno być idealne, a o "takich" rzeczach nie rozmawia się nawet z najbliższymi i wszystko trzeba przeżywać w samotności.
W tym względzie – zagadnienia macierzyństwa i tego, czym naprawdę jest "Małe ogniska" przypominają mi "Matki i córki" Ałbeny Grabowskiej, które przeczytałam (cóż za niesamowity zbieg okoliczności) tuż przed powieścią Celeste Ng. Choć dzieją się w zupełnie różnych środowiskach (USA i Polska), różnych czasach (połowa lat '90 i okres od końca zaborów do współczesności), choć mówią o kompletnie różnych rodzinach (pełna rodzina Richardsonów oraz cztery pokolenia samotnych kobiet wychowujących córki) to traktują to zagadnienie bardzo poważnie i pokazują przeróżne oblicza macierzyństwa.
Powieść wyróżnia się wspaniałą kompozycją odsłaniającą tajemnice z przeszłości i powoli wyjaśniającą różne zachowania kolejnych bohaterów. Bo niewiele jest tym, czym wydaje się na początku. Relacje międzyludzkie to bardzo złożona sprawa. Najlepszym tego przykładem jest relacja pani Richardson z Izzy. Pokazuje jak cienka może być linia pomiędzy troską o dziecko a gnębieniem go. Jak wiele złego mogą spowodować niedopowiedzenia i tajemnice, nieumiejętność okazywania uczuć i otwartego mówienia o nich. Zresztą wszystko to właściwie doprowadza do finalnej tragedii, bo każdy posądza o najgorsze nie tych, których należy.
Choć cytatów nie wypisałam wiele (jedynie trzy, które wkrótce będziecie mogli zobaczyć na moim fanpage'u), to są one tak głębokie, że można naprawdę godzinami się nad nimi zastanawiać. Uwielbiam takie książki. Nie moralizują, nie zasypują nas "złotymi myślami", ale docierają do głębi tematu i drążą, drążą, coraz głębiej, zmuszając nas do tego, byśmy naprawdę zwolnili i przemyśleli sprawę.
Nie tylko nie mogłam się oderwać od lektury, ale w przerwach (czytałam cztery dni) cały czas o tej książce myślałam. Ten świat stał się na krótki czas moim światem, wciągnął mnie absolutnie. Tym bardziej, że Pearl jest właściwie moją rówieśniczką. Urodziła się zaledwie rok przede mną, więc w wielu momentach czułam, jakbym chodziła z nią do szkoły. Mamy, mimo różnych życiorysów, wiele podobnych wspomnień z tamtych lat. Nostalgia za beztroskimi latami '90 zrobiła swoje.
Niestety książka ma jeden minus. Mianowicie, dość dużo błędów. Choć kiedy w pewnym momencie napotkałam czas zaprzeszły serce niemalże wyskoczyło mi z piersi. Tłumaczenie jest wspaniałe, a do czasu zaprzeszłego mam wielką słabość i chylę czoła przed każdym współczesnym autorem (tak, tłumacze to też w pewnym sensie autorzy), który go wykorzystuje, gdzie trzeba.
"Małe ogniska" zostały uznane książką roku przez m.in. People, Washington Post, Esquire, iBooks, Goodreads czy National Public Radio. Wcale się nie dziwię. Mam nadzieję, że i w Polsce zostaną docenione.
Jestem bardzo ciekawa serialu, który powstał na podstawie powieści. Z chęcią go poznam, choć nie sądzę, by mógł być tak dobry, jak książka, tak głęboki, budzący takie emocje i przemyślenia. Jednak chyba warto go poznać.




Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz