Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

sobota, 13 listopada 2021

Dom Holendrów – Ann Patchett

Wydawnictwo: ZNAK
Warszawa 2021
Oprawa: twarda
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: The Dutch House
Przekład (Z j. angielskiego): Anna Gralak
ISBN: 978-83-240-7335-1
 
 



Spodziewałam się literackiej uczty, jako że to nie moje pierwsze spotkanie z Ann Patchett i się nie zawiodłam. Jej "Dom Holendrów" jest równie dobry jak "Dziedzictwo". A może nawet lepszy.

Gdybym miała w jednym zdaniu, czy nawet jednym tylko akapicie opisać, o czym jest ta książka, z pewnością by mi się nie udało. Jest w niej bowiem tyle różnych wątków, tyle symboliki, tyle wiążących się ze sobą kwestii, wydarzeń wynikających z siebie nawzajem. Powieść po prostu zachwyca wielowątkowością, w której jednak nie sposób się pogubić, co jest zadaniem dla autora niezwykle trudnym. Widać od razu, że warsztat Patchett ma doskonały.

Już na pierwszy rzut oka urzeka okładka i jest ona niesamowicie osadzona w treści. Prawdziwą przyjemność sprawiło mi szukanie, z czego wynikają poszczególne jej elementy. Myślę, że wiele osób ma w tej kwestii podobne odczucia. 

Narratorem powieści jest Daniel. Opowiada o życiu swoim i swej rodziny. Osoby, z którymi miałam okazję rozmawiać o książce uważają w większości, że główną bohaterką jest Meave, jego starsza siostra. Ja jednak nie jestem taka pewna. Postaci nietuzinkowych i niezmiernie ważnych dla całej fabuły jest tu bowiem wiele.

Akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku dekad, w Stanach Zjednoczonych. Jest to bez wątpienia rodzinna saga, obfitująca w niesamowite zwroty akcji, tak jednak bogata w przemyślenia, tak głęboko osadzona w ludzkich tragediach, że nie sposób porównać ją do popularnych sag, w których jednak pierwsze skrzypce wiedzie akcja i romans. Tutaj najważniejsze zdają się psychologia i socjologia. 

Wracając jednak do akcji i postaci. Matka Daniela i Meave odchodzi z domu, gdy chłopiec jest jeszcze mały. Nie do innego mężczyzny. Czuje, że musi wyruszyć do Indii, nieść pomoc potrzebującym. Dlaczego nie postrzegamy tego jako coś pozytywnego? Cóż, kobieta opuszczająca własne dzieci, małe dzieci po to, by zajmować się obcymi dziećmi jest postacią przynajmniej dyskusyjną. Próba jej oceny, wyjaśnienia jej wyborów, w końcu być może zapomnienia krzywd i wybaczenia przewija się przez całą powieść.

Choć fabuła "Domu Holendrów" jest wciągająca, to nie ona stanowi o wartości książki i dlatego nie będę jej opisywać. Zresztą nie chciałabym psuć Wam przyjemności z lektury. Zwrócę jednak uwagę na kilka kwestii, które szczególnie dotknęły mojego serca i zapadły mi w pamięć.

Należy pamiętać w czasie lektury, że oczekiwania wobec mężczyzn i kobiet w tamtych czasach (akcja rozpoczyna się zaraz po zakończeniu wojny i rozwija przez kolejne dekady) były zupełnie inne niż teraz. Caroline pragnęła zostać żoną lekarza. Było to dla pewną niej nobilitacją. Nie powinniśmy jej za to źle osądzać, wiele kobiet chciało dobrze wyjść za mąż. Mąż miał być stabilizacją, dać bezpieczeństwo, dom, pieniądze. kobieta miała opiekować się mężem, dziećmi i domem. Takie były wobec nich oczekiwania. Czy właściwe? Nie mnie to oceniać. Rzecz w tym, że z naszej współczesnej perspektywy lubimy oceniać decyzje ludzi żyjących kiedyś, a potem bohatera nie lubimy za to, że robił coś, co w danym okresie było postrzegane za normalne, zdrowe, zgodne z modą czy wręcz doceniane jako wartość wyższa od innych. W bardzo subtelny sposób, między wierszami, Patchett nam to wypomina.

Maeve jest dla Danny'ego niczym matka i Caroline w pewnym momencie tak ją traktuje, jak upierdliwą teściową, na niej się może wyżywać, a kiedy jej zabraknie, nie ma już na kogo zwalać win za nieudane małżeństwo i w końcu się ono rozpada, bo całe negatywne nastawienie zostaje skierowane przeciw Danielowi.

Matka Daniela i Meave z kolei wprowadza nas w temat oddania się potrzebującym kosztem własnej rodziny. Trudno jednoznacznie orzec, czy to postać pozytywna, czy negatywna. Ja nie potrafiłam się do niej przekonać, choć pewnie znajdą się czytelnicy, którzy odbiorą ją inaczej. Poświęcenie się pracy na różnych poziomach, zarówno matki, jak i ojca jest kolejnym ważkim wątkiem w tej opowieści. Ciekawe, że ojca oceniamy surowo, ale dla matki nie mamy litości. Czy to uczciwe?

To także powieść o potrzebie rozmowy, o niespełnieniu, o życiu przeszłością (często wręcz traumatyczną, naznaczoną bólem i żalem), w końcu właśnie o matce marnotrawnej, o czym wspomniano na tylnej okładce.

Bohaterem jest poniekąd również, czego można się domyślać po tytule, sam dom. Amerykanie wciąż się przeprowadzają, za pracą, za rodziną, za nowymi możliwościami, a ten dom pokazywał, że wszystko może być mocno osadzone i niezmieniane przez pokolenia. Tak, jak często w domach starszych Polaków. Różnice kulturowe są tu mocno widoczne. Dom był zupełnie inny od tych, które bohaterowie znali, ma przeszklony na wylot hall, ma salę balową na piętrze, aż trzy kondygnacje, mnóstwo schodów. Jest nietypowy zarówno dla budownictwa amerykańskiego, jak i holenderskiego, a niemałe znaczenie mają również jego elementy zdobnicze, przywiezione na specjalne zamówienie wcześniejszych właścicieli z samej Europy, która zdaje się być jakąś wyjątkową krainą (nawet zaraz po wojnie). Dom możemy też rozumieć znacznie szerzej. Jako azyl. Dom naszego dzieciństwa, niezależnie od trudnych chwil, które przecież każdemu się przytrafiają, często bywa tą przystanią, którą z rozrzewnieniem wspominamy, do której chcielibyśmy wracać, która jest jakimś wzorem, do której dążymy. Pojawia się w powieści również ciekawy wątek swoistego domowo-samochodowego stalkingu (więcej nie zdradzę, przeczytajcie sam, co kryje się pod tym pojęciem).

W domu Holendrów bliższe kontakty mają członkowie rodziny ze służbą niż z sobą nawzajem. Czy to znak czasów? Absolutnie nie. To oznaka straszliwej nieumiejętności nawiązania naprawdę głębokich kontaktów. Uciekania przed problemami. Nie mówienia o swoich potrzebach. "Dom Holendrów" to bowiem chyba przede wszystkim powieść o tym, że musimy nauczyć się rozmawiać. Bez rozmowy nie da się budować relacji. Brak rozmów w związkach doprowadził do tego, że bohaterom wciąż było czegoś za mało, albo wciąż za dużo. Pojawiało się i rozwijało totalne niedopasowanie między nimi. Nawet gdy pragnęli się nawzajem uszczęśliwiać, nie wychodziło im to i napięcie między nimi oraz przepaść rosły.

Zresztą książka ta przesiąknięta jest też subtelnie i delikatnie ukazywanymi symbolami. Symbolem takim jest noga ojca rodziny. I to na różnych płaszczyznach.  Dom z wieloma schodami. Samochód jako swoisty azyl. Portret Meave.

To w końcu, co najmocniej widać w przypadku samego Daniela, powieść o szukaniu siebie, swojej drogi w życiu. Można to górnolotnie nazywać misją czy powołaniem, ale chodzi też o takie zwyczajne miejsce w społeczeństwie. Poszukiwanie tego, kim jestem, czego właściwie chcę, czego oczekuję od innych, z jakimi oczekiwaniami mogę i powinienem się mierzyć co do mojej osoby. I w końcu jak pogodzić sprzeczne oczekiwania, co dla Daniela i Meave było kwestią mającą reperkusje przez całe ich życie i aż dziw, że mimo to byli z sobą tak zżyci i mieli tak dobry kontakt.

W czasie lektury brakowało mi chyba jakiegoś bohatera stricte pozytywnego, wszyscy oni są mniej lub bardziej tragiczni. Chyba najbardziej pozytywna jest Meave, choć przecież widzimy bardzo dokładnie jej ciemną stronę, która w dużym stopniu przesądza o dalszych losach jej i Daniela, a nawet pozostałych członków tej trochę patchworkowej, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, rodziny. Zemsta na macosze, którą sobie dokładnie zaplanowała jest czymś, co trudno jednoznacznie ocenić. Choćby dlatego, że o tamtej kobiecie tak niewiele wiemy. Skąd przybyła, co się stało z jej poprzednim mężem, jakie miała pobudki poza "dobrym zamążpójściem", by wżenić się w tę rodzinę. Jednocześnie przecież widzimy, że ojciec Daniela i Meave nie potrafił z nikim zbudować dobrej relacji. Ani z kobietą, która nie umiała postawić w domu na swoim, ani z taką, która tym domem de facto rządziła. Jego żony różnią się od siebie diametralnie, a z żadną z nich nie umiał by szczęśliwy. 

Powieść czyta się rewelacyjnie, właściwie połyka się książkę, a jednocześnie tak wiele myśli się jej poświęca. Minęły już trzy miesiące od lektury, a ja wciąż do niej wracam myślami. Jest bardzo mocna, dotyka na wielu różnych poziomach i zmusza do przedefiniowania pewnych pojęć, do zastanowienia się nad tym, jak żyjemy i dlaczego nieraz coś nie wychodzi tak, jak byśmy tego pragnęli. Choć opowiada historię sprzed lat jest niesamowicie aktualna. Polecam z całego serca!

 

 




Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz