Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 14 stycznia 2022

Czy można o początkach Zagłady inaczej?

 


„Stramer” Mikołaja Łoziśnkiego to coś znacznie więcej niż opowieść o początkach Zagłady. Ta jawi się nam przede wszystkim w naszej własnej, osobistej i zbiorowej, świadomości, gdyż wiemy, jak się „to wszystko” skończyło. Wiemy, jak straszliwy los spotkał Żydów. Bohaterowie powieści nie zdają sobie z tego sprawy. Ba, zdają się wręcz nie zauważać, że Żydom żyje się coraz trudniej. Wypierają te informacje, jakby podświadomie obawiali się, że myśląc o tym, mogą sprowadzić na siebie jakieś nieszczęście.

Czy jednak „Stramer” to rzeczywiście opowieść o Żydach? Czy może o czymś innym? O stanie społeczeństwa. O rodzinie. O przyjaźni. O szukaniu siebie samego. O rozwijającym się ruchu komunistycznym. Och, można by tak bez końca. Jednak w tym przypadku wszystkie te stwierdzenia zdają się być jakieś takie mdłe, wyświechtane, ogólnikowe. Ciągle brakuje czegoś jeszcze, co pomogłoby krótko scharakteryzować tę niezwykłą powieść.

Czy „Stramer” jest wybitny? To już nie mnie orzekać. Przyznać jednak muszę, że czyta się go z wielką satysfakcją. Choć pierwsze strony mnie jakoś specjalnie nie pochłonęły i musiałam książkę na kilka dni odłożyć. Kiedy jednak do lektury powróciłam, trudno się było od niej oderwać.

Zacznijmy jednak od początku. Okładka jest tak prosta, że niczego nie podpowiada. Nie ma obwoluty, żadnej ilustracji. Tytuł, nazwisko, cztery kreski. Pomarańczowa. Wbrew pozorom rzuca się jednak w oczy. Od razu przywołuje pytanie, o cym może być. I dobrze. Już na poziomie okładki i intryguje i udowadnia, że prostota czasem mówi więcej niż reprodukcje dzieł wielkich artystów. Mnie zachęciła, choć przypomina trochę takie starocie z lat głębokiego PRLu (no dobrze, kto mnie zna, wie, że mam wielką słabość do sztuki socrealistycznej).

Dlaczego początek był niełatwy? Natłok imion? Częściowo tak. Historię rodziny Stramerów poznajemy bowiem z wielu perspektyw. Mamy więc głowę rodu, czyli Nathana i jego żonę Rywkę. Mamy dzieci: Rudka, Salka, Hesia, Nuska, Renę i Welę. Pojawiają się ich miłości, potem i dzieci. Są postaci historyczne, jak choćby Władysław Szpilman, czy Wanda Wasilewska. Jakoś nie mogłam sobie poukładać w głowie, który z chłopców jest którym, który co lubi, który czym się zajmuje. Dopiero, gdy nieco podrośli i ich drogi zaczęły się rozchodzić, a każdy miał swój pogląd na rzeczywistość – jednym słowem, gdy naprawdę zaczęli się od siebie różnić – problem ten zniknął. Był to chyba jedyny minus lektury.

Podobało mi się ukazanie Nathana i Rywki na tle ich miasta i uwarunkowań. Wspomnienie o ich przodkach, o ich historiach. Od razu widać, że nie wzięli się znikąd, mają swoją przeszłość, są zakorzenieni w swych życiach. To bardzo mi ich przybliżyło. Później, gdy kolejne pokolenie zaczyna budować swoje życiorysy, ma to także niemałe znaczenie. Choć Łoziński nie rozpisuje się za wiele o postaciach pobocznych, to sporo wiemy o tych drugo- i trzecioplanowych bohaterach, a czasem nawet o tych, które zdawałoby się, mają niewielki wpływ na charakter czy postępowanie Stramerów. Wszystko jednak, jak się okazuje, ma większy, głębszy sens. Szerszy kontekst sprawia, że kolejni Stramerowie stają się nam bliscy, widzimy w nich prawdziwych ludzi, z ich wadami i zaletami, mamy wręcz ochotę usiąść z nimi przy jednym stole i podyskutować. Nie są li tylko kolejnymi literami na białych stronach książki, ale ludźmi z krwi i kości.

Tłem historii jest głównie Tarnów, choć przechadzamy się również ulicami Krakowa, znajdujemy się w okopach pierwszej wojny światowej, a nawet zawędrujemy na hiszpańską wojnę domową. Można jednak śmiało powiedzieć, co także Autor potwierdza w wywiadach, że jest to powieść o rodzinie Stramerów i o Tarnowie. A to już bohater iście nietuzinkowy i monumentalny można by rzec. Od razu muszę wspomnieć o pewnej ciekawostce, na którą natknęłam się już po lekturze i do zapoznania z którą gorąco zachęcam (koniecznie dopiero po zakończeniu czytania). Otóż każdy z nas może przejść się na spacer śladami Stramerów. Zobaczyć miejsca, które były im bliskie – dworzec kolejowy, rynek, Park Strzelecki i oczywiście ulicę Goldhammera, na której mieszkali.

Czy „Stramer” to opowieść o początkach Zagłady, pytałam we wstępie. Raczej nie, to opowieść o ludziach, którzy nie dostrzegali czarnych chmur gromadzących się na horyzoncie historii. Którzy żyli tu i teraz, tym, co ich w danej chwili zajmowało. Nawet, gdy była to polityka (bądź co bądź bardzo ważna w tej powieści), zdawali się patrzyć w przeciwną stronę. Historia jednak o nich nie zapomniała. A oni? Oni dalej robili swoje. Bo życie trzeba łapać za nogi, nikt go za nas nie przeżyje.

Brak tu właściwie dat (choć mowa o około czterdziestu latach, a więc całkiem sporej perspektywie czasowej), historia niejako snuje się, choć w subtelny sposób Autor wskazuje nieraz, w którym czasie „się znajdujemy”. Ot, choćby informując nas o temacie artykułu, który czyta któryś z bohaterów, czy poprzez datowanie korespondencji.

O, korespondencja w tej powieści ma niezwykle istotne znacznie, choć nie jest jej wiele. Przez kilkadziesiąt lat Nathan pisze do swego brata w Stanach Zjednoczonych, opisując mu, co się u niego dzieje. Zresztą wspomniano o tym już na samym początku książki. Otrzymuje również korespondencję zwrotną. W niej w natomiast niewiele słów. Tyle że Nathan na te słowa wcale nie czeka, nie tak, jak można by sądzić, kiedy wciąż wspomina Bena. Czeka natomiast na dolary, włożone w fioletową bibułkę. Dolary, które płyną z miłości i chęci pomocy bratankom i bratanicom, a które Nathan co i rusz wykorzystuje w swych nowych, wyjątkowych biznesach, z których każdy jednak upada. Czy zda sobie sprawę, że nie tak winien wyglądać kontakt z ukochanym bratem?

Kunszt Łozińskiego objawia się przede wszystkim w tworzeniu portretów psychologicznych postaci, o czym już wspominałam. Choć wszyscy pochodzą z tego samego domu, każdy z nich jest osobną jednostką, każdego ukształtowało inne wydarzenie, każdy dokonał swojego wyboru. I przyznać trzeba, że wybory te są rewelacyjnie przez Autora uzasadnione. Nic nie bierze się tu z próżni. Każde wydarzenie, każda rozmowa może zmienić bieg dziejów danego człowieka. Jak w prawdziwym życiu. Nikt nie jest płaski, jednowymiarowy, zdecydowanie dobry czy zdecydowanie zły. Nawet najbardziej kryształowy charakter ma wady, nawet największy leser może kierować się w swych działaniach (czy też ich braku; tu: katar żołądka – zrozumiecie, gdy przeczytacie książkę) chęcią poprawy życia swej rodziny.

Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość… Czy nie tym żyje każdy z nas? Ta samo było ze Stramerami. Nathana wciąż nawiedzały wspomnienia życia w Nowym Jorku, Rywka ciągle marzyła o wyjeździe nad morze, który obiecał jej mąż, dla Reny najważniejsze zdawało się życie u boku ukochanego mężczyzny. Ta codzienność, wielopokoleniowość rodziny, i niespodziewany, gdy wziąć pod uwagę wszystkie uwarunkowania, spokój ducha bohaterów sprawiają, że z powieści tchnie tęsknotą za tamtymi czasami. W połączeniu z pięknym językiem, subtelnością przekazywania pewnych informacji, nostalgią za tym, co nieodwracalnie minione Łoziński stworzył niemalże poemat. Tak, to chyba najodpowiedniejsze określenie „Stamera”. Żeby jednak oddać sprawiedliwość i nie ukazać Wam tej książki jako jakiegoś łamacza serc, wyciskacza łez i rodzinnej dramy, dodam na marginesie, że Autor subtelnie i w wyszukany sposób przemyca co i rusz naprawdę elegancki humor, który nie czyni historii śmieszną, ale dodaje jej jeszcze lekkości.

Z ciekawostek dodam jeszcze tylko, że w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie można było (być może nadal można) obejrzeć spektakl w reżyserii Marcina Hycnara na podstawie powieści Łozińskiego, w którym w role Stramerów i pozostałych ok. 50 bohaterów wcieliło się 24 młodych artystów. Niestety nie było mi dane tego przedstawienia oglądać, nie mogę więc napisać nic więcej.

Czy „Stramer” to powieść o początkach Zagłady? Absolutnie nie, nie jest to opowieść o Holokauście, ale o życiu ludzi, których już wśród nas nie ma i z wielu względów już nigdy takich nie będzie.

Zakończenie otrzymujemy jakby w zawieszeniu, choć możemy się domyślać, co mogło spotkać naszych bohaterów. Jedynie Rywka doczekała się konkretu. Historia pozostałych trwa nadal, tyle tylko, że nie będzie nam dane jej poznać. Czy to dobrze? Oceńcie sami.

 

 

”Stramer”

Mikołaj Łoziński

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Kraków 2019

Oprawa: twarda

Liczba stron: 325

ISBN: 978-83-08-07115-1

 

 

 

Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz