Poznań
2010
Oprawa:
twarda z obwolutą
Liczba
stron: 543
Przekład:
Zuzanna Naczyńska
ISBN:
978-83-7510-647-3
Do przeczytania „Alienisty” zachęcił mnie jakiś czas temu artykuł przeczytany w
gazecie. Następnie spojrzałam na opis na tylnej okładce i wiedziałam, że te
książkę muszę mieć, muszę przeczytać.
Retro
kryminał, zbrodnia, ciemne dzielnice Nowego Jorku, koniec dziewiętnastego wieku
i straszliwa zbrodnia, która wstrząsa… niekoniecznie całym społeczeństwem.
Tajemnice, straszliwy proceder, w którym młodzi chłopcy z imigranckich rodzin
sprzedają swe ciała (a niektórzy nawet dusze), a do tego wszystkiego Theodore
Roosevelt i tytułowy alienista, dr Laszlo Kreizler…
Zapowiadało
się genialnie. Czegóż więcej trzeba osobie, która uwielbia kryminały, lubi
mroczne opowieści, interesuje się dziewiętnastowiecznym społeczeństwem i z
chęcią zagłębia się w ludzką psychikę? No właśnie, czego? Ponieważ, niestety,
czegoś mi zabrakło i to dość znacznie.
Książkę
podzieliłabym na dwie części. Pierwsza to taka, która czyta się z umiarkowanym
zainteresowaniem. Dopóki się czyta, jest ok., ale jak się ja odłoży wcale nie ma się wielkiej ochoty, by wrócić i
kontynuować. Druga część, tak mniej więcej od połowy – znacznie lepsza, miałam
ochotę czytać dalej i dowiedzieć się w końcu, kim jest ten morderca.
Bohaterowie
są ciekawi, temat naprawdę zapowiadał się interesująco, prowadzone przez nich
dyskusje są fascynujące. Najbardziej – czyż to nie oczywiste? – przypala mi do
gustu postać doktora Kreizlera. Jest osobistością doprawdy nietuzinkową – prekursorem,
zdolnym, inteligentnym, ambitnym, zawziętym, dzielnym człowiekiem, który dla
dobra społeczeństwa stara się walczyć z ciemnota i wprowadzać w życie zdobycze nowoczesnej
nauki, w tym przypadku psychologii. To dzięki niemu możemy obserwować cały
proces tworzenia portretu osobowości zbrodniarza, którego ściganiem zajmuje się
tajny zespół nadzorowany przez przyszłego prezydenta USA.
Na
stronach „Alienisty” znajdziemy naprawdę niesamowitych bohaterów. Poza
wymienionymi już będą to chociażby Sara Howard – pierwsza kobieta w Komendzie
Głównej Policji w Nowym Jorku, czy też sam wielki finansista, J.P. Morgan.
Jeśli do tego dodać łotrów spod ciemnej gwiazdy, podejrzanych księży i
mafiosów, którzy prowadzą domy rozpusty – mamy nie lada ciekawe towarzystwo.
Akcja
– poza kilkoma momentami – rozgrywa się w dzielnicach zamieszkanych przez
imigrantów. Są to zabiedzone, walące się, zaniedbane czynszówki, które są
najgorszymi miejscami do mieszkania w całym Nowym Jorku. W nich spotykamy
ludzi, którzy maja tego pecha, że dotarli do Nowego Świata za późno – nawet, jeśli
mają prace, zarobki są marne, a najgorsza jest wzgarda, którą spotykają na
każdym kroku od tych, którzy postawili stopę na amerykańskiej ziemi wcześniej i
zdążyli się już dorobić. Straszliwe warunki, brud, smród i ubóstwo, a tego
porządku starają się – jak się zdaje – upilnować wszyscy w mieście. Dlaczego nie
zależy im, żeby imigrantom działo się lepiej? Tego nie powiem, musicie sami
przeczytać.
Carr
kreśli niesamowity portret psychologiczny mordercy chłopięcych prostytutek, przyprawiając
to wszystko indiańskimi zwyczajami z pogranicza oraz barwnymi postaciami. Czego
zabrakło? Może jednak trochę więcej akcji. Trudno powiedzieć. Myślę, że powieść
warto przeczytać, zebrała wszakże sporo pozytywnych opinii, ja jednak nie
jestem do niej w stu procentach przekonana. Z pewnością nie zajrzę do „Anioła
śmierci”, w którym autor ponoć rozwija niektóre watki zapoczątkowane w „Alieniście”,
choć z drugiej strony… chętnie spotkałabym się ponownie z fascynującą i
czarującą na swój sposób osobą doktora Laszlo Kreizlera.
Zdecydowanie
bardziej podobała mi się historia opisana przez Krajewskiego w „Śmierci w Breslau”.
Korekta
– jak to w Rebisie – spisała się bardzo dobrze i nie mogę się do niczego
przyczepić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz