Warszawa,
1927
Oprawa:
twarda
Liczba
stron: 123
Przekład:
Halina Korska
ISBN:
brak (książka wydana przed 1966 rokiem)
Troszkę
może naiwna, a jednak fascynująca wyprawa na Marsa, do połknięcia w jeden
zimowy wieczór.
Lekkie
pióro, ciekawe spostrzeżenia, fantastyczne pomysły – wszystko to znajdziecie w tej
krótkiej książeczce. I wiele, wiele więcej.
Otóż
ludzie zbudowali niesamowity pojazd, zwany Stellarium (przeszklony, wygodny,
bezpieczny), dzięki którym można spokojnie polecieć na Marsa. Trzech zapaleńców
– przyjaciół z dawnych jeszcze lat – podjęło się tego zadania i po trzech
miesiącach podróży dotarło do czerwonej planety.
Tu
się zaczynają ich fantastyczne przygody. Nic to, że początkowo jest ciężko, nie
mogą znaleźć wody, a życie jakoś nie chce się również pojawić. Kiedy już jednak
okazuje się, że Mars wcale nie jest planetą wymarłą – ilość i różnorodność
żyjących na jego powierzchni (oraz pod nią) istot jest zniewalająca. Nie dość
tego – rozwinęły się te organizmy w tak niespodziewany dla człowieka sposób, że
niektórych nich nie sposób w ogóle pojąć według naszych miar i przyzwyczajeń.
Okazuje
się jednak, że poza roślinami i zwierze tai wykształciły się tam jeszcze inne
gatunki i to z jednym z nich przyjdzie się bliżej zapoznać. Bo choć początkowo
porywają jednego z naszych walecznych i odważnych astronautów, okazują się
nastawioną pokojowo, wymierającą powoli rasą istot bardzo inteligentnych.
Więcej
nie opowiem, ponad to, że Rosny miał rzeczywiście baśniową niemal wizję tej –
do dziś przecież nie do końca zbadanej – planety.
Początkowo
drażniło mnie trochę podejście naukowe astronautów. Kiedy oni pobierali próbki żywych
istot, by bezczelnie kroić je i oglądać po mikroskopem, wszystko było Obrze Kiedy
jednak zostali zaatakowani przez „tubylców”, pełni byli oburzenia na tych „gburów”.
Na szczęście zmieniło się to i w dalszych rozważaniach nie było już tego
rażącego podziału na dobrych ludzi, którzy mogą sobie przybyć do innego świata
i go niszczyć, niech się tylko przypadkiem jego mieszkańcy nie ważą podnieść
rąk (czy jakichkolwiek innych części ciała) na człowieka…
Ogólnie
rzecz biorąc – powiastka to doprawdy fantastyczna, ładnie napisana, wciągająca
i zastanawiająca. Ujmujące jest również jej zakończenie.
Świetnie
spisała się także korekta. Ciekawi mnie jedynie, dlaczego raz Ziemia pisana
jest z dużej, a innym razem z małej litery- kiedy wyraźnie widać, że w obu przypadkach
chodzi o nazwę planety. To jednak jedyne zastrzeżenie. Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz