Warszawa 1997
Oprawa: twarda
Liczba stron: 235
Przekład (z angielskiego): Maria Kłos-Gwizdalska
Tytuł oryginału: Saint Watching
ISBN: 978-83-7129-502,2
Phyllis McGinley pokazuje nam świętych Kościoła rzymskokatolickiego zupełnie z innej perspektywy, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. To nie głęboko uduchowione osoby, które od urodzenia były nieskalane i właściwie bliskie bytom anielskim. To ludzie z krwi i kości, mający swoje słabości, lubiący się śmiać, podróżować... Jej opowieść o świętych zachwyca nowatorskim podejściem i sympatią, jaka pała do swych ulubieńców. Widać na każdej stronie, że jest wielką wielbicielką tych ludzi.
Najlepiej będzie, jeśli przytoczę choćby jeden fragment:
„Wspomniałam już o Franciszku z Asyżu, który nazywał ptaki
siostrami i żywił mysz dokuczającą mu w celi. Czasem się wydaje, że jest on
jedynym świętym znanym i uznawanym przez cały świat, choć często z
niewłaściwych przyczyn. Figury Franciszka, bezduszne jak pocztówki z
pozdrowieniami, stoją w tysiącach podmiejskich ogródków, mylone często z
posążkami bożka Pana lub nawet Piotrusia Pana. Prawdziwy Franciszek, surowy dla
siebie samego, kaznodzieja, organizator, a przede wszystkim reformator, jest
kimś zupełnie innym niż potulny marzyciel z legend. Oczywiście część z tej
legendy Franciszka jest prawdziwa, jak to zwykle bywa w mitach, albowiem za
przykładem swojego Mistrza tak bardzo kochał on świat, że nawet
najskromniejszego jego mieszkańca uważał za godnego współczucia i pomocy.”
McGinley kładzie nacisk na zupełnie inne cechy świętych, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Osoby, o których pisze kochają podróże, lubią się śmiać, otaczają się gronem najbliższych. inni to samotnicy, pustelnicy, który mimo wszystko urzekli tłumy. Jednak autorka udowadnia, że bycie świętym nie oznacza jedynie całodobowej modlitwy, głodówki, odmawiania sobie wszelkich uciech życia. że nie wszyscy święci byli poważni, że nie urodzili się już z aureolą. Że bycie świętym nie oznacza zawsze i tylko zamknięcia się przed światem, nie oznacza wybrania samotności. Że nie zawsze kontakt kobiety i mężczyzny jest z gruntu nieczysty, że kobieta i mężczyzna mogą się przyjaźnić i pozostawać świętymi (choć ja w przyjaźń damsko-męską akurat nie wierze, ale to zupełnie inna sprawa). Tak, jak Bonifacy i Lioba albo Wenancjusz i Radegunda. Tak współczesna i piękna jest historia Anny Marii Javouhey (przełom XVIII i XIX wieku) i znaczenia jej posłannictwa dla ówczesnego świata. Autorka tłumaczy fenomen, który mógłby być niezrozumiały, a jednak okazuje się jasny i przejrzysty. Niesamowita jest jej opowieść o Szymonie Słupniku, urzeka zupełnie nam nieznana strona Augustyna z Hippony, zadziwia postać Franciszka Borgii...
Ciekawa konstrukcja tej książki sprawia, że w ogóle nam się nie nudzi. Święci zostali w pewien sposób podzieleni, choć o niektórych z nich możemy przeczytać w więcej, niż w jednym miejscu. Czasem bowiem Autorka wspomina o nich, gdy pisze o tym, że święci lubili się śmiać, innym razem znów, kiedy opowiada o tym, jak przyjaźnili się z przedstawicielami płci przeciwnej. Czasem w trakcie lektury sama miałam uśmiech na twarzy, a kilka razy wręcz się zaśmiałam. Nie spodziewałam się takiej rekcji po tego typu lekturze. tym lepiej. Widać bowiem, że nie są to jedynie suche dane, zebrane z wielu źródeł historyczne informacje o tych, którzy zostali już wyniesieni na ołtarze, a historia opowiedziana z pasją, miłością i wielkim szacunkiem dla ich człowieczeństwa. Bardzo istotny jest także ostatni rozdział książki, w którym McGinley opowiada o tych, których sama widziałaby w gronie świętych, a którzy do tego oficjalnego grona raczej nigdy nie trafią, ponieważ nie byli członkami Kościoła rzymskokatolickiego. Myślę, że rozdział ten daje sporo do myślenia.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Jest napisana prostym językiem, płynnie i przyjemnie. Oczywiście, nie jest to lektura łatwa, należy się przy niej skupić, ponieważ, mówiąc kolokwialnie, na jej stronach święty świętego świętym pogania. Mimo to jednak łatwo się "wkręcić". "Podpatrując świętych" to naprawdę książka, którą warto zakupić i przeczytać, a czasem do niej wracać. Choćby po to, by przekonać się, że świętym może być każdy z nas. Gorąco polecam.
Ciekawa konstrukcja tej książki sprawia, że w ogóle nam się nie nudzi. Święci zostali w pewien sposób podzieleni, choć o niektórych z nich możemy przeczytać w więcej, niż w jednym miejscu. Czasem bowiem Autorka wspomina o nich, gdy pisze o tym, że święci lubili się śmiać, innym razem znów, kiedy opowiada o tym, jak przyjaźnili się z przedstawicielami płci przeciwnej. Czasem w trakcie lektury sama miałam uśmiech na twarzy, a kilka razy wręcz się zaśmiałam. Nie spodziewałam się takiej rekcji po tego typu lekturze. tym lepiej. Widać bowiem, że nie są to jedynie suche dane, zebrane z wielu źródeł historyczne informacje o tych, którzy zostali już wyniesieni na ołtarze, a historia opowiedziana z pasją, miłością i wielkim szacunkiem dla ich człowieczeństwa. Bardzo istotny jest także ostatni rozdział książki, w którym McGinley opowiada o tych, których sama widziałaby w gronie świętych, a którzy do tego oficjalnego grona raczej nigdy nie trafią, ponieważ nie byli członkami Kościoła rzymskokatolickiego. Myślę, że rozdział ten daje sporo do myślenia.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Jest napisana prostym językiem, płynnie i przyjemnie. Oczywiście, nie jest to lektura łatwa, należy się przy niej skupić, ponieważ, mówiąc kolokwialnie, na jej stronach święty świętego świętym pogania. Mimo to jednak łatwo się "wkręcić". "Podpatrując świętych" to naprawdę książka, którą warto zakupić i przeczytać, a czasem do niej wracać. Choćby po to, by przekonać się, że świętym może być każdy z nas. Gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz