Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2010
Cykl: Kroniki Brata Cadfaela, t. XVIII
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 316
Przekład (z angielskiego): Marek Michowski i Joanna Szczepańska
Tytuł oryginału: The Summer of the Danes
ISBN: 978-83-7506-440-7
Po przeczytaniu XIX części Kronik Brata Cadfaela byłam bardzo pozytywnie usposobiona do historii bernardynów z
Shrewsbury. Bardzo się więc ucieszyłam, gdy otrzymałam tom poprzedni. Niestety, tym razem trochę się zawiodłam.
Powieśc można podzielić jakby na trzy wątki. Pierwszy z nich to
misja, z którą Cadfael i brat Marek wyruszają do Walii. Zdaje się jednak tylko pretekstem do tego, by opuścili swe ziemie i znaleźli się tam, gdzie rzeczywiście maja miejsce ważne historycznie zdarzenia. Drugi wątek opowiada o konflikcie pomiędzy dwoma braćmi – Owainem i Cadwaladrem. Jest to wątek ciekawy, pełen niespodziewanych zwrotów akcji, zmian sojuszów, zdrad i podchodów. Niestety, nagromadzenie walijskich imion, które są do siebie straszliwie podobne, sprawiło, że zupełnie się gubiłam,nie mogąc czasami ogarnąć, o kim tera czytam. Postaci były do siebie strasznie podobne i chyba tylko jeden Cadwaladr, który nie był szlachetnym i słownym rycerzem wybijał się z tłumu. Trzeci wątek dotyczy pięknej Heledd, córki kanonika Meiriona, która została przeznaczona na żonę Ieuanowi ap Iforowi. Rzecz w tym, że pewna siebie, trochę krnąbrna i bardzo inteligentna dziewczyna wolałaby samodzielnie wybrać towarzysza swego życia. I to ten watek przesądził o tym, że nie wystawię powieści złej noty, ponieważ Heledd jest iskierką nadziei w tej historii. Jej postać sprawia, że chce się czytać dalej, choćby po to, by dowiedzieć się, jak potoczą się jej losy.
"Lato Duńczyków" to opowieść o zdradach, ludzkich namiętnościach i nie zawsze honorowych rycerzach. nie powinno więc specjalnie dziwić, że Owain bardziej szanuje Otira, przywódcę Duńczyków z Dublina, którzy przybyli na jego ziemię w celu podboju, niż swego rodzonego brata, Cadwaladra, który ich tu sprowadził. Ludzie honoru zawsze się dogadają, mogą wierzyć sobie na słowo, a ich obietnice są warte więcej, niż branie zakładników. Niestety, Walia początków XII wieku nie jest taka piękna i bajeczna, jakbyśmy sobie tego życzyli. Tak więc Cadfael, Marek i piękna Heledd staną się na jakiś czas (właściwie na większość czasu opisanego w powieści) zakładnikami i choć wiemy przecież, że Cadfael przeżyje bez większych uszczerbków (bo cóż by się stało z serią, nawet jeśli nie czytaliście dalszych tomów), to nie możemy być pewni co do pozostałych bohaterów.
Powieść czytało mi się bardzo ciężko od samego początku, ponieważ najpierw nie mogłam zrozumieć sytuacji politycznej i tych wszystkich zawiłości. Zupełnie nie wiedziałam, kto jest kim, nie mogłam zapamiętać kto kogo zabił i dlaczego, a kto się temu sprzeciwiał. Kiedy już zaczęła się właściwa akcja powieści, było lepiej. Z nieco ponad 300 stron muszę przyznać, że ostatnia setka mi się podobała i trzymała w napięciu. Szkoda jednak, że najpierw musiałam się trochę przemęczyć z poprzednimi dwustoma.
Założenie było słuszne Z pewnością osoba bardziej obeznana z historią tego rejonu (albo czytelnik zaznajomiony z wcześniejszymi tomami cyklu) lepiej sobie poradzi z lektura i będzie z niej czerpać więcej przyjemności. Całkiem prawdopodobne, że moje "problemy" wynikały właśnie z tego, że nie przeczytałam poprzednich siedemnastu tomów...
Największe jednak trudności wynikały z imion bohaterów. Za każdym razem, kiedy dochodziło do rozmowy, spotkania czy jakiegoś szybkiego przejścia z jednego obozu do drugiego i akcja dotyczyła dwóch przeciwników, okazywało się, że mieli imiona zaczynające się od tych samych liter, a wprowadzenie Leifa, jako agenta Duńczyków wykończyło mój biedny móżdżek. Nadal tez do końca nie pojmuje historii, która połączyła Gwiona i Bledriego ap Rhysa, ani kim właściwie był Gwion w stosunku do Cuhelyna. Pewnie, gdybym czytała uważniej, udało by mi się to ogarnąć, trudno mi się jednak było skupić w niektórych momentach.
Jeśli więc macie ochotę na te tom, ale nie czytaliście poprzednich – doradzam sięgnięcie najpierw po chronologicznie wcześniejsze. Tak,jak tom XIX można było czytać w zupełnym oderwaniu od wszystkiego, tak XVIII jest w tym przypadku trudny.
Jeśli chodzi o stronę graficzo-redakcyjną, czy tez po prostu wydawnicza. Książka, jak cała seria, wydana w przyjemnej szacie graficznej, wygodna wielkość, idealnie sprawdzająca się w podróży. Eleganckie wydanie, mimo, że raczej pocketowe. Niewiele błędów, ładnie wykonane mapki na końcu (chociaż właściwie nie bardzo wiem, co mają wnosić do tego akurat tomu). Dość spory plus w tej kwestii.
Ellis Peters na Dune Fairytales:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz