Ostatnio jedna z koleżanek zaskoczyła się tym, że czytuję książki wojenne. Nie tylko rodzinne sagi, których akcja rozgrywa się m.in. w czasie wojny, ale również takie typowe warbooki. Chyba jednak nie zdziwi się, kiedy doczyta, że lubię również kryminały. Wiele kobiet kryminały czytuje i lubi. Zaliczam się do tej grupy od wielu lat. Czasem wręcz mówię, że teraz potrzebuję przeczytać konkretnie właśnie jakiś kryminał, ponieważ – niezależnie od tego, co czytam – potrzebna mi jest odmiana. Coś szybkiego, dość lekkiego, mocno trzymającego w napięciu, co się dość szybko czyta. Stąd zainteresowała mnie propozycja przeczytania i tej powieści.
"Frank Carnegie. R-26" to książka, która wciąga właściwie od pierwszych stron i do ostatnich trzyma w napięciu. Z jakichś jednak powodów nie czyta się jej zbyt szybko. I to nie dlatego, że jest dość gruba. Po prostu czytanie, choć naprawdę przyjemne, idzie raczej wolno. Dlaczego? Nie umiem powiedzieć. Tak jednak było w moim przypadku. Nie powiem też, że był to jakiś specjalny minus. I tak lekturę zakończyłam po sześciu dniach, więc przy moich możliwościach czasowych całkiem nieźle mi poszło.
Główny bohater jest reporterem telewizyjnym. Dowiadujemy się tego z narracji. Owszem, zdarza mu się nawet kilka razy zaszczycić redakcję swoją obecnością, ale dopiero na ostatnich stronach możemy dostrzec jego pracę reporterską. Bo przez większość książki nie ma z nią wiele wspólnego i to nie tylko dlatego, że jest ściganym listem gończym podejrzanym o wielokrotne morderstwa. Zawód i wykonywana przez niego praca po prostu przez większą część akcji nie mają dla nas znaczenia, choć Autor nam o nich co jakiś czas przypomina. Słowami jedynie, nie działaniem Franka. Mnie to nieco irytowało, ale ok, taka licentia poetica.
Trzeba przyznać, że Sylwester Kowalski miał naprawdę ciekawy pomysł. Akcja niejeden raz mnie zaskoczyła, a to wielki plus, szczególnie w kryminałach. Powieść trzyma w napięciu jak dobry hit kinowy. Mamy więc piękne kobiety, szybkie samochody, nowinki techniczne, liczne pościgi, walki z wrogiem, uniki, ucieczki, niesłuszne pomówienia. Trup ściele się w pewnych momentach całkiem gęsto. No i oczywiście nie możemy zapomnieć o wielkiej intrydze, uknutej po to, by... ocalić skórę wielu ludziom a wysokich stanowiskach.
Mimo, że bohaterów jest wielu, nie sposób ich pomylić. A to za sprawą bardzo wyraźnych cech charakterystycznych każdego z nich. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście bohater tytułowy. Pozornie zwykły dziennikarz, który specjalizuje się w reportażach dotyczących prac śledczych. Jak się jednak dowiadujemy, to odważny, pełen werwy, silny chłop, jakich mało. Ma świetną kondycję, umie strzelać niemal z każdej broni, zna różne sztuki walki, jest płetwonurkiem, skacze ze spadochronu... James Bond przy nim wymięka.
Na początku akcja przypominała mi trochę "Cokolwiek wybierzesz" Jakuba Szamałka. Choć wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem tamtej książki, nie chciałam powtórki. Na szczęście okazało się, że jedynie początek jest troszkę podobny, natomiast reszta pozostaje nieznana i potrafi być doprawdy zaskakująca. Dużym plusem powieści są jej bohaterowie. Niektórych podejrzewamy o niecne czyny, innych uważamy za tych stojących po właściwej stronie mocy, ale tak do końca nikogo nie jesteśmy pewni. Ba, nawet Frank nie jest taki jednoznaczny w ocenie. A i niemałe znaczenie ma to, że policjanci stoją w zdecydowanej większości przeciw niemu, naszemu, bądź co bądź, bohaterowi. Nie tylko nie ma on więc wsparcia z ich strony, ale w swym poszukiwaniu prawdy musi przed nimi wielokrotne uciekać.
Minusy? Niestety nie można tego pominąć milczeniem. Korekta i redakcja dały ciała, jak mało kiedy. Błędów jest naprawdę dużo. Literówki, błędy gramatyczne, złe użycie wyrażeń frazeologicznych, w końcu błędy logiczne. W kilku miejscach totalne pomylenie z poplątaniem. Naprawdę bardzo zaniża to ocenę powieści. Autorowi doradzam zadbać o dobrą korektę i redakcję drugiego tomu, na który – mimo tak beznadziejnych błędów – naprawdę z niecierpliwością czekam. Chciałabym bardzo dowiedzieć się, co jeszcze przytrafi się Frankowi Carnegiemu (tak, takie nazwiska normalnie się odmienia).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz