Książka, niedługa, napisana została jako wspomnienia Władysława Czuja z czasów, gdy wraz z rodzicami został zesłany na Sybir. Na okładce widzimy rodzinne zdjęcie, jak się okazuje po przejrzeniu książki, wykonane w 1928 albo 1929 roku, a więc na dekadę przed rozpoczęciem wojny. Na fotografii szczęśliwa rodzina, rodzice i trzech synów (najstarszy z pierwszego małżeństwa Ludwika Czuja). Uśmiechnięte dzieci, poważni, ale wyglądający na zadowolonych z życia, rodzice. Elegancko ubrani jak przystało na wizytę u fotografa.
Życie ich, oczywiście, nie było cukierkowe, oboje byli bardzo "robotni", cenili pracę i przynoszone przez nią owoce. Wychowywali dzieci, które wspominały swe dzieciństwo jako radosne i beztroskie. Aż świat zatrząsł się w posadach i wszystko dawne przeminęło.
Już od pierwszych zdań dom rodzinny jawi się we wspomnieniach Władysława Czuja jako ciepłe miejsce, pachnące pieczonym przez mamę chlebem. Opis samego domostwa i jego otoczenia przenosi czytelnika do Kipiaczki niedaleko Horodenki, skąd rozciągały się sielskie widoki, powietrze było rześkie, a gospodarstwo przynosiło zyski i radość. Te piękne, pełne nostalgii opisy uzupełniają szkice Czuja, który od dziecka lubił rysować, a ostatecznie został malarzem.
Delikatne, niemal poetyckie wspomnienia z lat dziecięcych stoją w dysproporcji nie tylko do samych dalszych wydarzeń, stanowiących główny temat tej pozycji. Są również zróżnicowane językowo. Bo choć ten początek zdaje się taki nieco mickiewiczowski, romantyczny, napisany bardzo emocjonalnie, to dalsza część jest jakby okrojona z uczuć. Nie ma tu zbędnego sentymentalizmu, nie ma użalania się nad własnym losem, żadnej ckliwości. Ten pozorny brak uczuć w opisach związanych z zesłaniem może początkowo budzić wątpliwości, ale zdaje się niezmiernie istotny dla odbioru całości. Szczególnie na końcu lektury.
Książka skupia się głównie na tym, co Władysław i jego rodzice przeżyli na Syberii. Wysiedleni, wiezieni w wagonach towarowych, w nieludzkich warunkach, oddzieleni od pozostałych członków rodziny, przemierzyli szmat drogi, wsłuchując się w stukot kół jadącego torami pociągu. Stukot ten towarzyszyć im zresztą będzie w myślach i snach jeszcze na wiele lat po wojnie. Z nauki w szkole i lektur z młodości kojarzę te zwierzęce wagony głównie z wywózkami do niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Dopiero niedawno zainteresowałam się historią Polaków zsyłanych na Wschód. Książka zatem tematycznie idealnie wpisała się w moje zainteresowania i muszę przyznać, że jest wyjątkowym, jak dotychczas, głosem. Dlaczego? Po pierwsze jest niedługa, po drugie pisana przez osobę, która to wszystko rzeczywiście przeżyła. Nie jest zbeletryzowana, nie ma tu żadnych zmyślonych wątków. Z drugiej strony nie jest również opracowaniem naukowym. Najlepszym dowodem na to, że Autor napisał tylko o tym, co zapamiętał jest mapa trasy, którą pokonali – "przypuszczalny szlak zesłania" rozrysowany według wspomnień z postojów, a nie na podstawie dokumentów historycznych.
Życie w Kazachstanie było trudne od pierwszego do ostatniego dnia. Nawet dla osób obrotnych, ludzi obeznanych z codzienną pracą. Trwająca ponad miarę długo zima, mroźna, śnieżna, taka jakiej w Polsce nie znano, choć i Polacy w tamtych czasach znali zimę prawdziwszą niż my dzisiaj. Brak higieny, nadludzka praca, liczne zachorowania, kiepskie (by nie powiedzieć dosadniej) pożywienie, wypadki przy pracy. W końcu odmrożenia i śmierć z zimna. Niewiele było takich rodzin, które powróciły po wojnie, nie zostawiwszy tam, w Kazachstanie, grobów swych najbliższych.
Władysław Czuj opisuje pięć lat zesłania (oraz kolejny rok, który przyszło tam przeżyć jego matce i który znał z jej wspomnień, a wcześniej z korespondencji z nią). Pracę, stosunki społeczne, warunki, w jakich przyszło im żyć, zasady administracyjne w kołchozach. Poznajemy więc codzienne zmagania wielu rodzin. Jest często płacz, gdy ktoś z bliskich odchodzi. Jest lęk, co przyniesie jutro. Ale jest też nadzieja, gdy przychodzą wieści z frontu. Wzruszenia, gdy żonę odnajduje mąż, wracający z wojny. O samych uczuciach Autor jednak tylko wzmiankuje, stwierdza fakty, krótko, a potem wraca do swej opowieści.
Tak samo pisze o swoim powrocie do Polski, o tym, jak wyglądała wędrówka z wojskiem, do którego dostał powołanie w 1944 roku. Szli z kilkoma innymi powołanymi, Niemcy zaczynali przegrywać, w Warszawie trwało powstanie, a oni szli przez ziemie, które niegdyś zamieszkiwały ich rodziny. Odnajdywali na swej trasie straszne widoki, ale i spotykali znajomych z dawnych lat. Te spotkania, wzruszające zapewne, również pozbawione są w opisie jakiejś takiej "babskiej" ckliwości. Widzimy wszystkie te wydarzenia oczami młodego człowieka, choć pisze je dojrzały mężczyzna u kresu swej ziemskiej drogi. I to męskie spojrzenie jest tu niezmiernie istotne.
Krótkie podsumowanie o tym, co się działo po wojnie, po powrocie matki, jest swoistym zamknięciem historii. Rozliczeniem się z przeszłością. Zdjęcia Autora z rodziną, którą założył, informacja o dzieciach, wnukach i prawnukach tworzą pewną klamrę. Bo wszystko zaczęło się, gdy jego ojciec wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam zarobił pieniądze, za które po powrocie do Polski zakupił ziemię i tam spłodził pierworodnego. Wszystko zaczęło się od rodziny, wszystko kończy się na rodzinie. Myślę, że to ważne przesłanie, ważny akcent.
Książka napisana jest bardzo ładnym językiem. Różnice w opisach różnych czasów już przedstawiłam. Uważam, że mają kolosalne znaczenie dla odbioru opowieści jako całości. Jednocześnie miałam wrażenie, że tę historię słyszę, a nie widzę. To znaczy, że ktoś mi ją opowiada. Takim stylem jest pisana, jakby dziadek siedział w fotelu i opowiadał ją swoim wnukom. Poczułam się na chwilę jakby członkiem tej rodziny. Ma to jednak i swoje mankamenty, ponieważ język mówiony, potoczny (choć u Czuja mimo wszystko dość literacki) różni się nieco od pisanego i błędy wypowiedziane są znacznie krytyczniej przyjmowane, gdy je zapisano. Co mam na myśli? Że czyta się płynnie i dobrze, ale redakcja mogłaby popracować trochę nad błędami interpunkcyjnymi i nie tylko. Nie było ich bardzo dużo, ale jednak na tak niewielką objętościowo pozycję, sporo.
Dodam jeszcze, gwoli wyjaśnienia, kim jest współautorka. To wnuczka Władysława Czuja, która współtworzyła z nim prace nad spisaniem jego wspomnień. Początkowo planowali inną formę, postanowili jednak ostatecznie (zainteresowanie pani Moniki historią rodzinną, przeprowadzone przez nią rozmowy i wywiady miały na to niemały wpływ) wydać wspomnienia w formie książki. Dzięki temu historia rodzinna ujrzała światło dzienne w szerszym gronie.
Na zakończenie chciałam jeszcze zwrócić uwagę na to, że w publikacji znajdują się również zdjęcia oraz szkice autorstwa Władysława Czuja, które są jej dużym atutem.
Jeśli interesuje Was ta tematyka, chcecie poczytać wspomnienia jednego z Sybiraków, polecam lekturę.