Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 472
ISBN: 978-83-8116-442-9
Jest kilka polskich autorek, których książki czytam z przyjemnością. Można wręcz powiedzieć, że biorę je w ciemno, bo wiem, że się nie zawiodę. Kilka. Raczej bardzo sceptycznie podchodzę do kolejnych, nieznanych mi nazwisk jeśli chodzi o współczesną polską literaturę pisaną przez kobiety. Mam swoje powody, wiele razy się już zawiodłam i to poważnie. Nie miejsce o tym pisać, może kiedyś znajdę czas, by temat rozszerzyć. Grunt, że tym razem zaryzykowałam, bo temat mnie zaintrygował. Zaryzykowałam podwójnie, bo to kryminał. Jesteście ciekawi, co z tego wynikło?
Niemalże 500 stron trzymającego w napięciu tekstu, w którym zakochałam się dosłownie od pierwszego zdania. Bo jakże można się nie zakochać? A przecież nieczęsto się to zdarza. Trojanowska pisze takim językiem, że nie sposób nie przenieść się do XIX wiecznej Polski (tak, wiem doskonale, że wówczas Polski na mapach nie było). Pięknie, kwieciście, elegancko. Jednocześnie w żadnym stopniu nie spowalnia to akcji, dodaje jej jedynie smaczku.
W Ciechocinku, w domu zdrojowym... A nie, czekajcie, to nie ta historia. Zakład Przyrodoleczniczy w Suchej Woli przeżywa prawdziwą katastrofę. W niewyjaśnionych okolicznościach śmierć spotyka jedną z nastoletnich kuracjuszek. W pierwszej chwili mowa jest o samobójstwie, jednak komisarz Kornel Połżniewicz od początku czuje, że to niemożliwe i doszło do tu zabójstwa. Sprawa komplikuje się, kiedy... morderca uderza po raz drugi. I nie zdradzę zbyt wiele, kiedy napiszę, że ofiarami są kobiety, okoliczności są co najmniej dziwne, a znakiem szczególnym wszystkich (tak, jest ich więcej) zbrodni są ucięte włosy ofiar (można się tego domyślić z samej okładki).
Policja nie radzi sobie ze śledztwem, oj, nie radzi. W pewnej chwili zamykają nawet sprawcę, ale... Jak to bywa nie tylko w książkach, wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Nic tu nie jest proste, nic nie jest oczywiste. Co najważniejsze – nie tylko dla policmajstrów, ale również dla czytelników. Aż do chwili, gdy (jakieś 50 stron przed końcem powieści) okazuje się, kto i dlaczego mordował – nie miałam pojęcia, kto to. Miałam swoje podejrzenia, oczywiście, zupełnie inne niż Połżniewicz, ale... Okazały się totalnie nietrafione.
Poza głównym wątkiem, w powieści znajdziemy przynajmniej kilka pobocznych, równie ciekawych i ładnie poprowadzonych. Dodatkowym atutem jest częściowe wejrzenie w świat mordercy. Nie z pierwszej ręki, to nie on się wypowiada, ale poznajemy pewne fragmenty z jego życia, z jego przeszłości, a także jesteśmy z nim, kiedy dokonuje swych zbrodni.
Książka jest niezmiernie interesująca i gdyby nie dzieci, to z pewnością połknęłabym ją maksymalnie w dwa wieczory. Trwało to nieco dłużej, ale było warto poświęcić każdą nieprzespaną chwilę, by rozkoszować się lekturą.
Klimat jest wyśmienicie oddany – upały, niewielkie miasteczko na Mazowszu, gdzieś niedaleko Warszawy, choć nie wiemy gdzie. Dobrze, skrupulatnie opisane, tak, byśmy mogli je sobie wyobrazić. Fantastycznie nakreślone postaci, genialny kryminalny wątek, ładnie oddana epoka. Wszystko do siebie pasuje, jak w świetnie rozplanowanej układance. A zakończenie... Całą dobę nad nim główkuję, takie wrażenie na mnie zrobiło.
Poza jednym błędem znalezionym gdzieś na początku, nie mogę napisać żadnego negatywnego słowa. Jeśli więc macie ochotę na kawałek świetnego kryminału z historią w tle to jest to właśnie idealna lektura dla Was. Na jesienne słoty i zimowe wieczory. Właściwie na każdą pogodę. Polecam z całego serca.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz