Na początku muszę
zaznaczyć, że jestem wielką fanką serialu, co jest nie bez znaczenia, kiedy
piszę o powieści. Wręcz – ma olbrzymie znaczenie, ponieważ moje spojrzenie na
książkę jest naturalnie przez pryzmat serialu, jest to spojrzenie porównawcze i
nie da się tego uniknąć.
Tak, jestem olbrzymią fanką serialu. Pierwszy sezon obejrzałam nawet dwa razy, ponieważ koniecznie postanowiłam go pokazać Mężowi, tak mnie zachwycił. Teraz jesteśmy z każdym odcinkiem na bieżąco – oglądamy oczywiście razem.
Tak, jestem olbrzymią fanką serialu. Pierwszy sezon obejrzałam nawet dwa razy, ponieważ koniecznie postanowiłam go pokazać Mężowi, tak mnie zachwycił. Teraz jesteśmy z każdym odcinkiem na bieżąco – oglądamy oczywiście razem.
Zafascynowana i mocno
wkręcony w świat wampirów przedstawiony nam przez HBO, postanowiłam kupić
mojemu Michałowi książkę. Jako, że on akurat nie miał za bardzo czasu jej
przeczytać – zabrałam się do niej ja. Teraz mamy już całą serię na półce i
próbuję się zebrać, by sięgnąć po kolejny tom. Nie będzie jednak łatwo się
zmusić, ponieważ „Martwy aż do zmroku" mi się… nie podobał.
Opowieść zdawała mi się
nudna. Sookie straszliwie głupia - na ekranie inteligencją może nie grzeszy,
ale na stronach książki jest po prostu typową amerykańską głupią blondyną.
Jednym słowem osobowością koszmarnie niezachęcającą do czytania. No cóż -
idziemy dalej. Na szczęście na Sookie historia się nie kończy. A może jednak
dobrze by było, żeby się kończyła? Gdzie do jasnej nie powiem czego podziała
się Tara? Nie ma jej. Nie istnieje w tym świecie. A to ona przecież jest w
serialu osobą, dzięki której Sookie jest nieco ciekawsza, bardziej wyrazista.
Ech, machnijmy ręką. W końcu to nie wina autorki, że postać pojawiła się w
pierwszym sezonie serialu. może w kolejnych tomach jest, choć to byłoby trochę
nielogiczne, zważywszy na to, że jest podobno najlepszą przyjaciółką Sookie i
to z lat szkolnych. dlaczego więc nie ma o niej ani słowa na tylu stronach?
Wampiry… Nie są złe,
muszę przyznać, że najlepiej wyszły szanownej pani Charlaine Harris. W końcu to
nie jej wina, że tłumaczowi zachciało się koniecznie używać – absolutnie
niemodnego obecnie – wołacza, w związku z czym Sooki zwraca się do swego ukochanego-nieumarłego…
Billu. Ciarki mnie przechodzą, choć pewnie znajdą się tacy, którzy zaciekle
będą wołacza bronić, a mnie odsądzą od czci i wiary za to, co napisałam. Trudno
- przyznaję - nienawidzę wołacza. Nie znoszę go. Nie trawię. Niech przypadkiem
nikt nie zwraca się do mnie per Ewo…
Wracając do tematu.
Książka jest ładnie wydana i korekta też się całkiem, całkiem spisała. Gdyby
nie to, że fabuła wydawała mi się bezpłciowa po obejrzeniu serialu - czytałoby
się nawet nieźle. Niestety, chyba kolejność nie ta. Przyznaję, że panowie i
panie z HBO odwalili kawał dobrej roboty i chylę czoła – rzadko zdarza mi się
znaleźć film, czy serial, który będzie choćby tak dobry, jak książka, na
podstawie której powstał. „True Blood”/ „Czysta krew” jest natomiast na skali
od 1 do 10 na miejscu 11 :) Martwy aż do zmroku - gdzieś na 5, może 6.
Dodam jeszcze tylko, że książeczka ma naprawdę rewelacyjną okładkę, która przyciąga wzrok i na długo zapada w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz