Tym razem zrecenzuję
nie powieść, nie nawet zbiór opowiadań, ale jedno i to niedługie opowiadanie. Rzadkość
u mnie, ale zrobiło naprawdę niesamowite wrażenie.
Siadłam sobie na
tarasie. Jest około godziny osiemnastej, słońce jeszcze świeci zza chmurek, trochę
wieje, ale bez przesady. Ogólnie – ciepły dzień, w miarę ciepłe późne
popołudnie. Czytam.
"Nawiedzona wyspa" ma zaledwie dziewięć stron formatu A5. Naprawdę niewiele. Brak tu jakichkolwiek dialogów – po prostu opis zdarzeń ich głównego bohatera. Wspomnienia z pewnego wyjazdu do domku letniskowego na jedną z wysepek na terytorium Kanady. Nie zapowiada się szczególnie ciekawie.
"Nawiedzona wyspa" ma zaledwie dziewięć stron formatu A5. Naprawdę niewiele. Brak tu jakichkolwiek dialogów – po prostu opis zdarzeń ich głównego bohatera. Wspomnienia z pewnego wyjazdu do domku letniskowego na jedną z wysepek na terytorium Kanady. Nie zapowiada się szczególnie ciekawie.
Blackwood tak jednak
opowiada, że w pewnym momencie ten letni wietrzyk staje się tak przerażająco
zimny, że – nie przerywając czytania – idę po bluzę. Siadam ponownie. Za chwilę
zakładam kaptur. Nadal jest mi zimno. Odrywam się a moment od lektury – słońce nadal
przyjemnie świeci, drzewa obok ruszają się pod delikatnym powiewem wieczornego
wietrzyku. A ja mam ciarki na plecach, gęsią skórkę na nogach, a stopy… chyba w
jakiś dziwny sposób zalazły się misce wypełnionej kostkami lodu. Tak właśnie
działa proza Algernona Blackwooda!
Krótka opowieść
studenta o tym, jak pewnego wieczoru do domku, który wynajmował włamali się…
Indianie. Dziwne dźwięki, ciemność, burza… Wokół nieprzenikniona cisza, spokój
i żywej duszy. I ten niesamowity paraliż, który odczuwa i który nie pozwala mu
drgnąć, kiedy nieproszeni goście przechodzą od niego na mniej niż dwadzieścia centymetrów.
Czego chcą? Czego poszukują i czym jest tajemnicze coś, które za sobą ciągną?
Kilka stron, a groza
nie z tej Ziemi. Nie można się oderwać. Osobiście – słysząc najmniejsze
szurnięcie gdzieś w domu (a w tej chwili kręci się po nim przynajmniej sześć
osób, więc takie dźwięki to naprawdę nic niezwykłego), żołądek podchodził mi do
gardła. Co by się stało, gdyby straszliwi Indianie pojawili się nagle na moim
tarasie?!
Z pewnością będę chciała
zajrzeć do prozy tego niesamowitego autora, który tak niewielkim tekstem potrafił
wzbudzić we mnie tyle emocji. Szkoda, że – jak doczytałam – jedynie jeden zbiór
opowiadań Brytyjczyka został przetłumaczony na język polski. Tym bardziej więc
cieszy, że udało i się na niego trafić, dzięki dwumiesięcznikowi „Coś na progu”,
gdzie pojawiło się zarówno opowiadanie, jak i artykuł o autorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz