Wydawnictwo: Świat Książki
Warszawa 2019
Tytuł oryginału: Where the Crawdads Sing
Przekład (z j. angielskiego): Bohdan Maliborski
Oprawa: miękka
Liczba stron: 412
Ponad dwa lata na liście bestsellerów New York Timesa to nie lada osiągnięcie. A jednak powieść Delii Owens gdzieś by mi umknęła, gdyby nie polecenie jednej z klubowiczek. Na szczęście zachęciła nas do lektury, ponieważ moim zdaniem ta książka jest wyśmienita. Spokojnie mogę przyznać, że jest jedną z najlepszych, jakie czytałam w ostatnich latach, choć mam do niej pewne zastrzeżenia. Co mnie w niej urzekło? Co skradło moje serce? Co w końcu nie do końca mi się podobało? Zapraszam do dalszej lektury.
"Mokradła to nie bagna. Mokradła to przestrzeń wypełniona światłem, gdzie trawa wyrasta z wody, a woda płynie ku niebu." To pierwsze zdania tej powieści. Zdania, których wydźwięk przywołał z pamięci, tak cenioną przeze mnie, wyśmienitą prozę Michaela Crummeya. Opisy przyrody są jedną z najmocniejszych stron tej książki. Widzimy je oczami wyobraźni, są tak niesamowicie plastyczne i wywołują całe mnóstwo emocji. Czytając, czułam zapachy, słyszałam odgłosy dzikiej zwierzyny, miałam na skórze krople słonej wody. Niewielu autorów potrafi w tak piękny, delikatny, uwodzący, a jednocześnie sugestywny sposób oddać tło wydarzeń. Choć w tym przypadku nazywanie przyrody tłem jest być może trochę nie na miejscu. Ona pełni tu tak ważną rolę...
Akcja powieści toczy się w latach 1952-1970 na amerykańskim Południu. Główną bohaterką jest Kya, najpierw kilkuletnia dziewczynka, później nastolatka i w końcu młoda kobieta. Człowiek, od którego powoli wszyscy odchodzą. Widzi matkę opuszczającą dom (niesamowicie poruszająca scena), następnie wyprowadza się jej rodzeństwo. Na pewien czas pozostaje w domu z ojcem – nieudacznikiem, pijakiem, którego przemoc spowodowała, że żona z obawy przed nim porzuciła nawet własne dzieci. Kyą właściwie nikt się nie interesuje Owszem, pewnego dnia pojawia się ktoś z opieki społecznej, zostaje nawet wysłana do szkoły, ale kiedy po pierwszym dniu już się w niej więcej nie zjawia,, nie stanowi to dla nikogo większego problemu. Początkowo jeszcze pojawiają się jacyś urzędnicy, ale potem dają sobie spokój, bo Kya zawsze się gdzieś przed nimi ukrywa. Tak, robi to często. Chowa się właściwie przed każdym, kto pojawia się na horyzoncie. Doskonale zna swoją okolicę, wyczuwa zbliżających się ludzi na odległość, poznaje ich obecność po tym, jak szumi woda, ptactwo zrywa się do lotu... Z przyrodą jest blisko, bardzo blisko, jest jej częścią, częścią tego ekosystemu mokradeł, który jest jej azylem. To dzikie dziecko, "dziewczyna z bagien", jak ją nazywają, przypomniało mi trochę główną bohaterkę powieści "Nasze miejsce" Sonji Yoerg, choć sama historia jest inna, i jakby opowiedziana z zupełnie z innej perspektywy.
"Gdzie śpiewają raki" to opowieść o samotności osoby przez wszystkich opuszczanej, pomijanej, niemalże zapomnianej. Bo choć wszyscy wokoło z jej istnienia i położenia zdają sobie sprawę, to jednak zupełnie się nią nie interesują. To historia o potrzebie miłości, bliskości, a może tylko potrzebie świadomości, że ktoś w ogóle o tobie pomyśli "w razie czego". Bardzo dobrze oddaje to następujący cytat: "Ktoś znał jej imię. Szok. Wreszcie jakaś kotwica, wyzwolenie od samotności."
W końcu jednak pojawiają się w życiu Kyi inni ludzie. Nie jest ich wielu, jedni mają na nią pozytywny wpływ, inni zgoła zły. Pojawia się i pierwsza miłość. A potem odrzucenie. Próba zaufania kolejnemu mężczyźnie. I znów klęska. Jak daleko Kya musi się zmienić, by móc wieść życie z drugim człowiekiem? Czy w ogóle musi się zmieniać? Czy nie może pozostać sobą? Czy nie znajdzie się nikt, kto będzie potrafił pokochać prawdziwą Kyę?
To nie jest książka usiana dialogami. Dla tych, którzy lubią czytać jedynie dialogi może być sporym wyzwaniem. Ale warto po nią sięgnąć. Właśnie dla tych długich opisów przyrody, o których już wspominałam i niesamowicie głębokich przemyśleń. Choć mamy tu narratora trzecioosobowego, to niemalże siedzimy w głowie tej wyjątkowo dziwnej dziewczyny, kształtowanej przez samotność, poczucie opuszczenia i dziką przyrodę mokradeł, które sobie szczerze ukochała. Jednocześnie z poetycznymi opisami mamy też wartką akcję, choć wątek kryminalny (o czym za chwilę) nie jest może tak fascynujący, jakbyśmy tego chcieli. Plastyczność opisów zostaje również pięknie odzwierciedlona malarstwem, którym w pewnej chwili zajęła się Kya, a którym wcześniej parała się jej matka.
Kyę od razu lubimy. Jest kompletnie samotnym i samodzielnym dzieckiem z wielkim bagażem doświadczeń, których żaden człowiek w jej wieku mieć nie powinien. Co do tego nie ma wątpliwości. Autorka taką ją stworzyła, byśmy jako czytelnicy nie mieli wątpliwości, że jest dobrą, czystą osobą, której należ współczuć, którą trzeba podziwiać za to, ile udało jej się osiągnąć. Nie wszystkie postaci są takie jednoznaczne. Tate jest postacią pozytywną, a jednak potrafi bardzo zranić ukochaną. Matka zostawia swoje dzieci, ale potem okazuje się, że właściwie straciła rozum. Najbardziej jednak kontrowersyjną, ciekawą postacią poza Kyą jest Chase. I to nie tylko dlatego, że jego martwe ciało miejscowi chłopcy odnajdują na pierwszej stronie powieści. Kim jest właściwie ten człowiek? Było mi go bardzo trudno rozgryźć, przynajmniej do momentu, kiedy stało się jasne, jaki jest naprawdę. Wcześniej jednak nie byłam pewna, czy zmienił się pod wpływem Kyi, czy może tylko udawał. Co do niej czuł? Czy on swoje uczucia uważał za miłość, czy był po prostu wyrachowany od początku do końca? Jego postać jest bardzo ciekawie przedstawiona i choć Chase'a nie znoszę jako człowieka, doceniam to, jak niejednoznacznie został sportretowany.
"Gdzie śpiewają raki" to nieco tendencyjna opowieść o uprzedzeniach, pokazana jednak w świeży sposób. Owens nie uniknęła przy tym pewnych schematów. Mamy więc mocno podzielone społeczeństwo. I to nie tylko na "białych" i "czarnych", ale na ludzi porządnych i... hołotę z bagien. Tymi ostatnimi nikt się nie zajmuje. Policja nawet na mokradła nie zagląda, nawet w przypadku poważnych przestępstw. Tym razem uczyniła wyjątek, ponieważ ofiarą jest Chase – najlepszy rozgrywający, jakiego kiedykolwiek mieli (tak, to ma znaczenie dla tych ludzi).
Ostatecznie "dziewczyna z bagien" staje się poczytną i szanowaną w środowisku naukowym autorką książek przyrodniczych, które również sama ilustruje. Niestety, w oczach okolicznych mieszkańców wciąż pozostaje hołotą. Może i docenioną przez świat zewnętrzny, ale jednak "gorszego sortu". Oni jej przeistoczenia nie tyle nie dostrzegają, ale wręcz go dostrzec nie chcą.
Wątek
kryminalny znajduje się gdzieś jakby na uboczu, choć w pierwszej chwili
może się wydawać inaczej. Jest średni, momentami emocjonujący, ale bez
przesady. Najlepszą jego częścią jest sam proces sądowy i to jak
prokurator stara się wymyślić dowody (czy też raczej poszlaki), których
nie znalazła policja. Kto zabił? Byłam już pewna, że się nie dowiem, bo
rozwiązanie Owens daje naprawdę w ostatniej chwili.
Znamienne zdanie pada z ust obrońcy na sali rozpraw: "(...) czy wykluczyliśmy ją, bo była inna, czy też stała się inna, bo ją wykluczyliśmy?"Cały proces zdaje się mocno "naciągany". Nie ma śladów, nie ma dowodów. Są jedynie przesłanki, których by pewnie nie było, gdyby oskarżona nie pochodziła z mokradeł. Przywodziło mi to na pamięć rozprawę z "Czasu zabijania" Johna Grishama (tę kwestię na końcu, kiedy obrońca prosi, by wyobrazić sobie, co by przysięgli czuli, gdyby dziewczynka była... biała).
Jeśli już miałabym doszukiwać się minusów to denerwował mnie w pewnej chwili natłok przytaczanej poezji. Było jej, jak na mój gust, decydowanie za dużo w drugiej połowie powieści, ale na końcu wszystko stało się zrozumiałe.
Jest do doprawdy poruszająca, chwytająca za serce i zapadająca w pamięć, barwna opowieść, którą szczerze mogę polecić każdemu. Bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Dzisiaj (dosłownie godzinę temu) odkryłam, że na podstawie powieści zostanie nakręcony film. Nie mogę się już doczekać, szczególnie, że – moim zdaniem – idealnie dobrano aktorów odgrywających główne role. Film ma olbrzymi potencjał, choć w żadnym razie nie będzie w stanie wznieść się na te epickie wyżyny, co książka. Na pewno jednak z wielką chęcią go obejrzę.
Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki