Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Burda książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Burda książki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 listopada 2021

Położna. O mojej cioci Stanisławie Leszczyńskiej – Maria Stachurska

 

Wydawnictwo: Burda Książka
Warszawa 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-8053-645-6
 

 

Zabrałam się do lektury książki, ponieważ chciałam zapoznać się z nią zanim pójdę do kina na film. Do dzisiaj nie dane mi było tego filmu zobaczyć, ale jestem wdzięczna za możliwość przeczytania książki. Myślę, że jest ona bardzo ważna i bardzo aktualna w swoim wydźwięku. Szczególnie dzisiaj, gdy na nowo rozgorzała debata dotycząca aborcji.

Choć na okładce napisano, że to "pierwsza pełna biografia" położnej z Auschwitz-Birkenau, ja określiłabym tę pozycję bardziej jako opowieść rodzinną bardzo mocno osadzoną na faktach. Choć widać, że w niektórych momentach autorka musiała dodać coś od siebie, być może coś dopowiedzieć, coś nawet wymyślić. Dlaczego nie zgadzam się z nazywaniem "Położnej" biografią? Ponieważ nie ma w niej żadnych przypisów, żadnych odnośników do konkretnych źródeł (jeśli pominąć wspominany często "raport"). Nie sposób stwierdzić, które informacje wynikają z kwerendy dokumentów, a które są rodzinnymi wspominkami, zasłyszanymi – teraz czy dawniej – przez autorkę. Dla mnie nie umniejsza to wartości pozycji, czyni ją bardziej przystępną dla czytelnika, lżejszą w czytaniu (choć przecież temat jest niezwykle trudny), bardziej kładącą nacisk na ogólne przesłanie życie Stanisławy Leszczyńskiej niż na suche fakty. Trudno jednak obronić tezę, że jest to biografia, tym bardziej pełna.

"Miałam 16 lat kiedy odeszła. Pamiętam wiele, ale moje wspomnienia były zbyt ubogie, by mogła powstać z nich książka. Kiedy po śmierci jej synów zostałam zasypana dokumentami, wspomnieniami i zapiskami o cioci Stasi – poczułam, że jest to swoistego rodzaju testament, który należy wypełnić. Pokazać światu, kim naprawdę była słynna położna z Auschwitz-Birkenau. Napisać nie o ikonie tylko o prostej kobiecie, bo taka była: pełna ciepła i zrozumienia dla każdego człowieka." Tak oto swoją opowieść o cioci rozpoczyna Maria Stachurska (prywatnie m.in. mama Ani Lewandowskiej i teściowa Roberta). Każdy rozdział rozpoczyna się od krótkiej scenki zainscenizowanej przez autorkę. Te momenty są beletryzowane, ukazują główną bohaterkę w działaniu, w  otoczeniu najczęściej rodziny. Nie możemy wiedzieć czy wydarzenia tam opisane miały miejsce, czy Stachurska chciała nimi jedynie uwypuklić pewne cechy Leszczyńskiej, uczynić ją jeszcze bardziej ludzką (czy to możliwe?). W każdym razie dodają całości lekkości i, moim skromnym zdaniem, są taką chwilą na wzięcie oddechu.

Kim zatem była Stanisława Leszczyńska, nasza polska służebnica Boża? Zobaczymy ją na przestrzeni wielu dekad, Stachurska nie skupia się li tylko na czasie spędzonym w obozie. Opowieść rozpoczyna od dzieciństwa, w którym miał miejsce bardzo ciekawy epizod. Szkoda, że nie napisała o nim więcej. Chętnie poczytałabym jeszcze o latach, które Stasia spędziła w Brazylii i jaki miały one wpływ na jej późniejsze życie. 

Ciężka praca położnej szła w parze z życiem rodzinnym. Stanisława, mocno osadzona w Bożej miłości, w drugim człowieku zawsze dostrzegała Jezusa. Niosła pomoc potrzebującym,, nie patrząc na zawartość portfela. Była bardzo szanowana w Łodzi. Posyłano po nią do rodzących w różnych porach dnia i nocy, a ona zawsze pędziła. Przygotowana, choć zaspana, profesjonalna, choć zmęczona. Niezależnie od narodowości czy wyznania rodzącej.

Gdy wybuchła wojna była już, można rzec, kobietą ustatkowaną, po czterdziestce, mężatką, matką dorosłych dzieci. Miała duże doświadczenie w pracy położnej. Odbieranie porodów było dla niej nie tylko chlebem powszednim, ale codzienną misją do wypełnienia i czyniła to z wielką miłością i szacunkiem zarówno dla położnic jak i nowonarodzonych dzieci. Choć widziała różne domy i przyjmowała na świat noworodki w różnych warunkach, z pewnością nigdy nie spodziewała się tego, co czekało ją w obozie.

Opisy dotyczące Oświęcimia są przerażające, przejmujące grozą. Przewód kominowy, który służył za łózko ginekologiczne. Natychmiastowe uśmiercanie dzieci pochodzenia żydowskiego. Odbieranie aryjsko wyglądających noworodków matkom i wysyłanie ich do Niemiec, położnice wędrujące z nowonarodzonymi kruszynkami do komór gazowych. Brak środków przeciwbólowych czy higieny były dla tamtych matek chyba najmniejszym zmartwieniem. A ona? Ona trwała przy ich. Trzymała za rękę. Modliła się z nimi i za nie. Nie dziwne więc, że nazywały ją mamą, bo nią właśnie dla nich była. Tą, która w całej tej grozie nie zatraciła człowieczeństwa. Która za wszelką cenę starała się uratować życie drugiemu człowiekowi. Która do końca nie traciła nadziei. Uratowała wiele dzieci. M.in. dzięki temu, że tatuowała im niewielkie znaczki tuż po urodzeniu i zapisywała, które dziecko otrzymało jaki znaczek. W ten sposób, jak miała nadzieję, matki będą mogły odnaleźć po wojnie odebrane im dzieci. Była niezłomna w swym działaniu. Również po wojnie.

Dwanaście lat po wojnie napisała swój raport. Dokument, w którym opisała tamte dni. Położna z Auschwitz. Numer więźniarki 41335. Stanisława Leszczyńska. Człowiek już za życia uważany za świętego. Dla wielu ciężarnych i położnic w obozie po prostu mama.

Choć można zarzucić książce, że ma luki, przedstawia postać Stasi na tle rodziny, pracy, Polski, która zmieniała się na przestrzeni kolejnych dekad. Stachurska tworzy piękną, wciągającą, ciepłą rodzinną opowieść o kobiecie niezwykłej. Pisze ładnym językiem, dba o szczegóły, odmalowuje historię dotąd mało znaną. Ilustruje to wszystko całkiem licznymi fotografiami. 

Jeśli jesteście zainteresowani postacią Stanisławy Leszczyńskiej to poza książką Stachurskiej i filmem kinowym na jej podstawie możecie jeszcze znaleźć na naszym rynku inne tytuły: "Położna z Auschwitz" Magdy Knedler i "Anioł życia z Auschwitz" Niny Majewskiej-Brow. Rodzina jednak autoryzowała dotąd jedynie książkę, o której dzisiaj piszę. Dwóch pozostałych na razie nie czytałam, choć pewnie po nie sięgnę.

Należałoby "Położńą" rozpowszechnić, nie tylko w Polsce, by jak najwięcej ludzi poznało heroizm Stanisławy Leszczyńskiej. Miejmy nadzieję, że tak się stanie choćby w związku z trwającym od 1992 roku procesem beatyfikacyjnym. Polecam z całego serca.


piątek, 2 sierpnia 2019

Nasze miejsce – Sonja Yoerg


Wydawnictwo: Burda książki
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: True Places
Przekład (z j. angielskiego): Monika Wiśniewska
ISBN: 978-83-8053-590-9









Tekst znajdujący się na tylnej okładce, który dostałam jako zachętę do przeczytania książki nie przekonał mnie w pełni, że będzie to lektura dla mnie. Natomiast informacja, że ta powieść jest bestsellerem "Washington Post" podziałała  i sprawiła, że postanowiłam po nią sięgnąć. Gdzieś z tyłu głowy miałam jednak taką myśl – czy to nie będzie bardziej young adult? A to za sprawą okładki, którą widziałam w formie pliku jpg. Nie jest zachwycająca, jak widzicie powyżej. Kiedy jednak paczka do mnie dotarła, a książka znalazła się w moich dłoniach... zakochałam się w tej okładce do szaleństwa. Jest cudowna i w niczym nie ustępuje wyśmienitej lekturze, która znajduje się wewnątrz. Z ciekawości, zasiadając do pisania tej recenzji, zerknęłam na okładkę oryginału  i muszę przyznać, że nasza znacznie bardziej ujmuje za serce.
Już pierwszy rozdział sprawia, że czujemy się zauroczeni poetyką języka, którym posługuje się Autorka. Jednocześnie zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń tak niesamowitych, że od razu chcielibyśmy wiedzieć, jak do tego w ogóle mogło dojść i... co będzie dalej. Interesuje nas natychmiast zarówno przeszłość bohaterów, jak i ich przyszłość. 
Sonja Yoerg pokazuje nam niejako dwa światy. Jeden to ten, który doskonale znamy z codzienności – samochody, komputery, lodówki, równo przystrzyżone trawniki, dzieciaki w szkole, rodzice zagonieni codzienną pracą. W tym przypadku akurat dość bogate małżeństwo mieszkające na przedmieściach. On ciężko pracuje w nieruchomościach i osiąga sukcesy. Ma swój cel i jest bliski jego osiągnięcia. Ona zajmuje się domem, nastoletnimi dziećmi, organizowaniem spotkań w szkole, klubie sportowym, eventów charytatywnych. Oboje strasznie zabiegani, nie mają czasu na nic. Dzieciaki się uczą. Córka jest popularna w szkole, najważniejszy dla niej jest wygląd i życie w mediach społecznościowych. Syn, wycofany nieco buddysta, chce mieć spokój i odciąć się od materialistycznego podejścia do życia, które reprezentuje jego rodzina, szczególnie ojciec. Ojciec nie dogaduje się z synem, matka nie umie już trafić do córki. Do tego jeszcze jej rodzice – apodyktyczna babcia, która uważa, że najważniejsze jest "dobre towarzystwo" i to, żeby mąż zajmował się pracą, a żona mężem i dziećmi. Nagle w ich życiu pojawia się dziewczyna... z tego drugiego świata. Iris, która od szesnastu lat mieszka w lesie. Od trzech lat sama, jest już sierotą. Wcześniej mieszkała tam z rodzicami, którzy swoich dzieci strzegli przez zgubnym życiem, które może zaoferować współczesny świat. Umie zapolować, przemykać się cichcem, przyzwyczajona jest do spania pośród liści i traw, kocha las, rozumie zachowania zwierząt. Nagle trafia do świata nie tylko zupełnie jej obcego, ale takiego, przed którym przestrzegli rodzice. Nie rozumie podstawowych zasad, nie widzi sensu w codziennych zachowaniach i działaniach otaczających ją osób. Choć jest bardzo inteligentna, oczytana to nie potrafi się dopasować do tej "szklanej pułapki".
Zestawienie tych dwóch światów, dwóch zupełnie innych światopoglądów i sposobów życia nie jest jednak banalne. Autorka daleka jest od oceniania, który z nich jest lepszy. Czy to Iris powinna się dopasować, czy może Suzanne i Whit z dziećmi powinni przejąć część jej zachowań? Właściwie wszyscy bohaterowie oddziaływują na siebie non stop, jak to w prawdziwym życiu bywa. I to jeden z największych plusów tej powieści – jest do bólu autentyczna. Nie ma w niej jakichś złotych myśli, które można sobie wypisać i powiesić nad łóżkiem. Nie ma rad, jak żyć. Jest po prostu życie. W całym swoim pięknie, w całym swoim brudzie. Przyjaźń, miłość, uzależnienie, strach, pogarda, poszukiwanie siebie, zależność od drugiego człowieka, niezagojone rany z przeszłości, marzenia... Wszystko to, i znacznie więcej, znajdziecie w "Naszym miejscu". 
Czytając powieść, nie mogłam odpędzić od siebie myśli, jak często widziałam w Suzanne siebie. A jednocześnie, co mnie niezmiernie cieszy, wciąż zdawałam sobie sprawę, że nie jestem jednak do niej aż tak bardzo podobna, że jeszcze się tak w życiu nie pogubiłam. Bo wszyscy bohaterowie najnowszej powieści Yoerg są w jakiś sposób zagubieni. A odnalezienie siebie nie jest proste, szczególnie, jeśli nie zdajemy sobie sprawy z tego, że się zgubiliśmy. Jak to jest, że wszystkie utopijne historie, w których życie ma być idealne, są takie sielsko-anielskie? Wioska, piękny ogród, kawał lasu i jezioro, uprawa warzyw, wolność, świeże powietrze. Biały płotek, pod nim malwy, na nim kotek... A jednocześnie szczycimy się tym, że mieszkamy w dużych, "ważnych" metropoliach, że posyłamy dzieci do dużych, znanych szkół, że pracujemy w takich a takich korporacjach? Być może najważniejszym wnioskiem po przeczytaniu "Naszego miejsca" jest właśnie to: jesteśmy strasznie niekonsekwentni. Chcemy jednego, a robimy coś, co prowadzi nas dokładnie w drugą stronę. Nie chciałabym jednak, byście odnieśli wrażenie, że ta powieść jest jakaś przygnębiająca. O nie, jest bardzo pozytywna i ostatecznie daje nadzieję, że można jakoś poukładać życie. Tylko... trzeba zrobić pierwszy krok. I nieraz polega on na naprawdę ostrym cięciu. Takim, na jakie odważyła się Suzanne. Co takiego zrobiła? Musicie przekonać się sami. 
Podsumowując – "Nasze miejsce" to naprawdę wyśmienita proza. Silne, niezależne, ciekawie nakreślone postaci, wartka akcja i dużo ważnych spostrzeżeń dotyczących życia współczesnych nam rodzin.
Z ciekawostek mogę dodać, że tytuł jest nawiązaniem do fragmentu z "Moby Dicka". Niestety, choć cytat ten znajduje się na początku książki, trudno go w naszej wersji wyłuskać, ponieważ tytuł powieści został przetłumaczony zupełnie inaczej. Czy to dobrze? Niech każdy odpowie sobie sam.
Znalazłam kilka błędów, których można było uniknąć, ale i tak nie były w stanie popsuć mi prawdziwej literackiej uczty. Gorąco polecam!






trong, independent characters
strong, independent characters
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Burda książki
http://www.burdaksiazki.pl/