Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Sine Qua Non. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Sine Qua Non. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 czerwca 2015

Dopóki nie zgasną gwiazdy – Piotr Patykiewicz

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Kraków 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 397
Ilustracje: Rafał Szłapa
 ISBN: 978-83-7924-380-8







Przyznam się Wam, że obawiałam się tej książki i trochę się przed nią broniłam. Po pierwsze postapo to nie do końca mój klimat. Zdecydowanie nie trawię historii o zombie. Nie i koniec! Na dodatek wciąż gdzieś z tyłu głowy dźwięczało pytanie Michała Cetnarowskiego – czy to science fiction czy powieść young adults. Tego drugiego gatunku raczej nie miałam ochoty czytać. Broniłam się, lecz uległam i... Rany, ale mogłam popełnić błąd, gdybym tym razem obstawała przy swoim. Zdecydowanie jedna z lepszych książek, jakie miałam w tym roku w rękach, a przecież było ich naprawdę sporo!
Nie znalazłam odpowiedzi na pytanie Cetnarowskiego i... to chyba dobrze. „Dopóki nie zgasną gwiazdy” wymyka się z tak lubianego przez wielu szufladkowania. Czytelnik otrzymuje książkę z elementami fantasy, sf, postapo, filozoficznymi dysputami... Jest przygoda, jest młody, ciekawy bohater, jest powieść drogi. Są nieznane siły, które zniszczyły świat, który znamy dzisiaj. W końcu – nauka i religia raczej się uzupełniają, niż ze sobą konkurują, co jest przecież tak wyświechtanym motywem, że aż dziwi, iż ludzie nadal z niego korzystają. Patykiewicz odważył się na krok w zupełnie innym kierunku. Przeniósł opowieść postapokaliptyczną z kanałów na górskie szczyty, a ludziom stworzył społeczeństwo, w którym zamiast walczyć ze sobą mają wspólnego wroga. Na dodatek – wroga, którego nie znają i którego utożsamiają z samym Lucyferem.
Tworząc bogaty i pełnowymiarowy świat, Autor wrzuca nas do niego w sam środek ciekawych zdarzeń. Nie bawi się w tłumaczenie tego, co się wydarzyło. Czytelnik dochodzi do tego powoli również dlatego, że sami bohaterowie nie znają prawdy. Zresztą, czym jest prawda? Czy Świetliki, które atakują ludzi i doprowadzają do obłędu są wysłannikami Lucyfera, czy może Boga? A może jeszcze kimś/czymś innym? Cóż takiego miało miejsce przed 300 laty, kiedy znany świat wydawał ostatnie tchnienie? Do czego ostatecznie doprowadził Upadek i czy jest jeszcze dla ludzkości jakaś szansa? Odpowiedzi szukajcie w lekturze. Naprawdę warto.
Bardzo spodobało mi się to, że bohaterowie noszą polskie imiona. Czułam się bardziej swojsko i wyobrażałam sobie, że akcja toczy się w polskich górach. Gdzieś niedaleko, niemal za miedzą, był ten świat – pokryty śniegiem i lodem, w którym na każdym kroku czyhało niewiadome. Przygoda albo Świetlik. Sfora dzikich wilków, a może stado wspaniałych, dostojnych i pomocnych pingwinów. Świat okrutny i przerażający, w którym zgubienie rękawicy kończy się śmiercią, a w najlepszym razie amputacją kończyny. Świat, w którym ludzie mają przypisane z góry miejsce. Społeczeństwo kastowe, żyjące w ciągłym strachu. Patykiewicz wykonał kawał naprawdę świetnej roboty.
Niczym Bilbo, Kacper rusza w nieoczekiwaną podróż, zostawiając za sobą społeczność żyjącą według twardych reguł, w swoistym marazmie. Ludzi dawno już zdali się zapomnieć, czym są marzenia i przygody. Celem stało się przetrwanie. Nawet nie życie, a po prostu przetrwanie. Każdego z osobna i wszystkich jako gatunku. Przyjemności poszły w odstawkę. Marzenia są dla głupców. 
Niezwykła jest również fabuła powieści, liczne zwroty akcji. Patykiewicz wie, jak trzymać czytelnika w napięciu do ostatniej strony, do ostatniego zdania. Zakończenie mnie powaliło, ponieważ zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam. Zresztą na początku wszystko zdaje się być umiarkowanie jasne i oczywiste. Pierwsze wątpliwości zaczynamy mieć, gdy Stach zabiera Kacpra do sygnalizatorni. Potem dostajemy obuchem w głowę, gdy Kacper trafia do Biblioteki i poznaje Łukasza. O tak, Łukasz nieźle namąci. Dalej... dalej będzie już tylko bardziej skomplikowanie.
Podsumowując – „Dopóki nie zgasną gwiazdy” to nowy wymiar polskiej fantastyki. Powieść odważna, nietuzinkowa, czerpiąca z bogactwa świata, ale nie kopiująca go. Interesująca fabuła, świetnie wykreowana postać głównego bohatera. Czytelny przekaz, ładny język, udana redakcja i fantastyczne grafiki, które na długo zapadną mi w pamięć.
Koniecznie zdobądźcie tę powieść i pamiętajcie słowa Łukasza: „Nadchodzi czas, kiedy śmierć okaże się ucieczką słabych, a życie wybiorą tylko najodważniejsi. Wtedy wy staniecie się solą ziemi i światłością świata.”!





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Sine Qua Non




Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Miasto cieni – Michael Russell

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Kraków 2015
Cykl: Stefan Gillespie, część 1
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 379
Tytuł oryginału: The City of Shadows
Przekład (z angielskiego): Marcin Kiszela
ISBN: 978-83-7924-266-5






Klimatyczna okładka, zaginiona kobieta oraz Gdańsk i Dublin lat trzydziestych XX wieku. Kryminał z historią w tle. Wielkie oczekiwania z mojej strony. Czy „Miasto cieni” je spełniło czy nie?
Wszystko zaczyna się od aresztowania pewnego niemieckiego doktora, który w Dublinie wykonuje nielegalne zabiegi aborcyjne. Właściwie tu historia mogłaby się zakończyć, ponieważ co do jego winy nie ma najmniejszych wątpliwości. Problem jest innego rodzaju. Doktora Kellera z komisariatu wyprowadzają funkcjonariusze Wydziału Specjalnego, po czym zawożą go na... uroczystą imprezę bożonarodzeniową, na której bawi się śmietanka towarzyska irlandzkich faszystów. Stefan Gillespie nie wie, co się wokół niego dzieje i postanawia dalej prowadzić śledztwo, od którego tak nagle został odsunięty. Podjęte działania zaprowadzą go w niebezpieczne rejony, w tym do Wolnego Miasta Gdańska, gdzie hitlerowcy, w tym Greiser i Forster, są przekonani, że w zbliżających się wielkimi krokami wyborach zdobędą zdecydowaną większość głosów, co pozwoli im na zmianę konstytucji i przyłączenie Gdańska do Rzeszy.
Organizacja, która uzbraja Żydów w Palestynie, podbijający Europę (jeszcze „pokojowymi metodami”) hitlerowcy, księża, którzy nie potrafią dotrzymać ślubów czystości, nielegalne aborcje, skorumpowani policjanci, morderstwa i rodzinna tragedia w domu Gillespiech. Wszystko to w trochę mrocznym, deszczowo-śnieżnym klimacie Irlandii i Gdańska lat 30. Czy można chcieć czegoś więcej? Można, ale o tym później.
Akcja toczy się w umiarkowanie szybkim tempie. Nie wlecze się, ale też nie pędzi niczym rakieta ziemia-powietrze. Czytelnik może poznać bohaterów, przyzwyczaić się do miejsc, które z nimi odwiedza, wczuć w klimat czasów. Na to wszystko starcza czasu, a jednocześnie nie sposób się znudzić licznymi dygresjami i spokojniejszymi scenami. Przykładem takich fragmentów są opowieści o domu rodzinnym Stefana i jego kilkuletnim synku, Tomie.
Niezależnie jednak od tempa, powieść Russela wciąga i trzyma w napięciu. Chce się koniecznie poznać rozwiązanie tych zagadek, które pojawiły się na jej początku. Nie mniej interesujące są wszystkie te, które napotykamy w trakcie czytania. Kiedy już bowiem wydaje się,  że Stefan i Hannah są bliscy odkrycia prawdy i postawienia winnych przed trybunałem... okazuje się, że nadepnęli komuś na odcisk, albo się pomylili, albo... tych „albo” jest całkiem sporo, a Autor nieźle sobie z nimi poczyna. W żadnym razie nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia tego śledztwa, ani samodzielnie dojść do tego, kto zabił Susan i Vincenta. Wielki plus, bo niełatwo mnie tak całkowicie zaskoczyć.
„Miasto cieni” to jednak coś więcej niż tylko kryminał. To niesamowita opowieść o dwóch miastach, których już nie ma. Bo choć na mapach możemy bez problemu znaleźć zarówno Dublin, jak i Gdańsk, są to już zupełnie inne miejsca. Inni ludzie, inne nastroje, inne codzienne opowieści. Szczególnie w Gdańsku, który jest teraz nie tylko miastem polskim, ale miastem niemal całkowicie zbudowanym od nowa.  Czy chodząc ulicami któregoś z nich jesteśmy w stanie poczuć tamten klimat, usłyszeć tamte głosy, zrozumieć tamtych ludzi? Nie wydaje mi się. 
Powieść może być dla niektórych szokująca, czy nawet obrazoburcza z racji tego, w jakim świetle Russell stawia Kościół i poszczególnych księży. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że opowiada historię zupełnie innych czasów, czasów, w których wielu widziało w Hitlerze wybawcę i wielkiego męża stanu, czasów, kiedy kobieta mimo wszystko miała niewiele do powiedzenia, jeśli nie zgadzała się całkowicie z mężczyzną... I bez wątpienia takie czarne owce się zdarzały również i w Kościele. Czarne owce... Dzisiaj tak łatwo szafować wyrokami i oceniać, nie znając sytuacji. Oby nam nigdy nie przyszło żyć w miejscach takich jak ówczesny Dublin czy Gdańsk.
Książka, jak widać powyżej, rozpoczyna nowy cykl. Gdzie następnym razem zawędruje Stefan Gillespie i jaką intrygę przyjdzie mu rozwikłać? Poczekamy, zobaczymy. 
Tymczasem słów kilka o wydaniu. Tu, niestety, jest zdecydowanie mniej kolorowo. Powiedziałabym, że wręcz robi się naprawdę mrocznie. Z czego to wynika? W dużej mierze z kiepskiego tłumaczenia. Nie czytałam oryginału, ale nawet bez tego widać mnóstwo niedociągnięć. Brak sprawdzenia tekstu, jego niespójność, poszarpanie. Najbardziej rzuca się to w oczy w dialogach. Poza tym redakcja i korekta przysnęły snem sprawiedliwego. Dawno już nie miałam w rękach książki, w której błędów było tyle, że po pierwszych kilku stronach przestałam liczyć, ponieważ nie starczyłoby mi palców rąk i nóg – moich i pozostałych domowników. Szkoda, bo potencjał powieści jest naprawdę wielki. Liczę na to, że kolejne części cyklu będą lepiej dopracowane, bo krew się we mnie burzyła i to nie dlatego, że ktoś próbował zabić Stefana, albo Hannah była śledzona przez gestapo, ale dlatego, że nie mogłam znieść tej gramatyki i literówek... natomiast bardzo chciałabym poznać dalsze przygody Stefana.
Na koniec więc jeszcze jedno słowo pochwały. Za dodatek zatytułowany „Opowieść o dwóch traktatach”, który znajduje się na końcu książki. Choć uważam, że lepiej by było umieścić go na początku, bo wiele wyjaśnia i przydaje się czytelnikowi nieobeznanemu z tematem (ja przeczytałam go na początku i był to naprawdę dobry wybór, gdyż przynajmniej cokolwiek wiedziałam o sytuacji politycznej w Irlandii). Choć wkradł się tam pewien głupi błąd związany z datami, to tekst ten jest niesamowicie pomocny.


 
 
 
 
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Sine Qua Non




Książka przeczytana w ramach Wyzwania: