Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 27 września 2013

Nakrywamy do stołu – Lynn Rosen

Wydawnictwo: Klub Dla Ciebie
Warszawa 2008
Oprawa: miękka
Liczba stron: 127
Tytuł oryginału: Elements of the table. A simple guide for hosts and guests
Przekład (z angielskiego): Natalia Wiśniewska
Fotografie: Walter Rosen, Patrick Snook
ISBN: 978-83-7404-777-7


Krótko i zwięźle, bo nie ma się tu o czym rozpisywać. Książkę tę każdy powinien kupić, przeczytać i mieć pod ręką na co dzień. Dlaczego? Ponieważ to niewielkie, lekkie i wygodne w użyciu kompendium wyjaśni nam, co i dlaczego powinno się dziać na stole, z czego to wynika, jak bywało onegdaj oraz... co się dziać nie powinno. 
Autorka prowadzi nas przez pięć działów, rozpoczynając wstępem traktującym o tym, dlaczego stół jest tak ważny w naszym życiu.
Rozdział pierwszy opowiada o obrusach, serwetach, bieżnikach itp. Na koniec jeszcze kilka sów o serwetkach, choć donich pani Rosen wraca jeszcze w dalszej części swej książki.
Z rozdziału drugiego czytelnik dowie się mnóstwa przydatnych rzeczy o porcelanie. jakie filiżanki do czego, jakie talerze i... o, rany, ileż tego wszystkiego jest w tych naszych zastawach! Czasem aż strach wyjąć, bo nie wiadomo, co do czego służy. Teraz już nie będziecie mieć tych problemów.
Srebra to kolejny rozdział. Wiem, wiem, mało kto dzisiaj używa srebrnych sztućców, ale chyba tylko kompletni ignorancji nie wiedza, że tak się właśnie sztućce określa. Niezależnie od tego, czy byłeś do tej chwili ignorantem, czy nie – gwarantuję, że po przeczytaniu tego rozdziału dowiesz się rzeczy, o których nie miałeś dotąd pojęcia, a być może i Tobie zamarzy się posiadanie nożyc do dziczyzny i łopatki do szparagów.
Dalej rozdział o kryształach. Wreszcie dowiedziałam się dokładnie,jak to jest z tymi wszystkimi kieliszkami i szklankami na stole i jak je ustawić w taki sposób, by było ładnie, poręcznie i zgodnie z zasadami. To chyba najtrudniejszy rozdział.
Na zakończenie jeszcze – by było ładnie, estetycznie, ciekawie i nietuzinkowo – kilka pomysłów na dekoracje stołu. w tym m.in. różne możliwości składania i układania serwetek. Przyznaję, że ostatnio mam na tym punkcie manię i wypróbowuję kolejne możliwości, zaskakując tak gości, jak i siebie.
Książka jest opatrzona licznymi kolorowymi fotografiami, a także bardzo ładnie wykończona. Dzięki stronie graficznej to nie tylko suchy podręcznik, ale naprawdę przydatne kompendium, które pozwala szybko wszystko znaleźć (dodatkowy indeks z tyłu). Tak dla pani domu, pana domu, czy może dla gości... w prezencie? Choć książka jest mala i w miękkiej okładce nie wstydziłabym się jej komuś podarować – z pewnością byłaby prezentem mile przyjętym i przydatnym. Polecam gorąco.

Coś na progu #7

Wydawnictwo: Dobre Historie
Wrocław 2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 136 (z wkładką)
ISSN: 2084-4565



Siódmy numer Coś na Progu całkowicie mnie zaskoczył. Trochę się obawiałam tego tematu, bowiem tematem przewodnim tego numeru jest cyberpunk. Okazało się, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Numer jest tak rewelacyjny, że przeczytałam go w jakichś 95%, co nie zdarzyło mi się chyba od pamiętnej trojki, w której były same opowiadania!
Dotychczas wydawało mi się, że nie lubię cyberpunku jako gatunku. Znów pomyłka. Nawet chyba do końca nie wiedziała, czym jest cyberpunk i jak wiele miałam z nim do czynienia (oraz jak wiele jeszcze o nim nie wiedziałam, a teraz jestem o tyle mądrzejsza). 
Postaram się jednak ogarnąć moje myśli i uporządkować je w jakiś logiczny ciąg, abyście i Wy mogli się czegoś dowiedzieć, a być może – zachęceni recenzją – zakupić siódmy numer Cosia (btw - właśnie dzisiaj dotarła do mnie przesyłka z #8 – nie lada gratka!).
Temat numeru: cyberpunk. Ok – można więc przeczytać aż jedenaście różnych tekstów traktujących o tym gatunku. Poczynając od dokładnego wyjaśnienia, czym jest, skąd się wziął i 'z czym to się je", poprzez bardzo ciekawy tekst a propos sławnego i klasycznego już "Metropolis" Frizta Langa z 1927 roku, opowieść o "Matrixie" braci Wachowskych, zupełnie u nas nieznanego "Welt am Draht", słów parę o świecie "Tronu", biografię Williama Gibsona, historię Robocopa aż po artykuł traktujący o wpływie cyberpunku na modę popularną – dowiecie się wszystkiego, co najważniejsze. Czy na pewno wszystkiego? No dobrze, nie wszystkiego, ponieważ w dalszej części magazynu następne ciekawostki i to, co tygryski lubią najbardziej: proza. 
Wcześniej jednak jeszcze czterostronicowy komiks Rafała Szłapy, nad którym można się zachwycać, bądź nie – ja osobiście do niego nie wrócę. Cosiek już znacznie lepsze rzeczy na swoich łamach publikował, chociaż przy pierwszym czytaniu rzeczywiście uśmiechnęłam się na końcu. 
Dochodzimy więc do sedna sprawy, prawie połowa magazynu za nami. Świetne opowiadanie Marcina Przybyłka "Żołnierz" wzięłam na pierwszy rzut i bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Ok, poznałam Przybyłka na zeszłorocznej Avangardzie, warsztaty z nim uważam za jeden z najlepiej spędzonych momentów konwentowych ever, ale dotychczas niczego nie czytałam. Dlaczego? Właśnie dlatego, że cyberpunk jakoś do mnie nie trafiał. Spróbowałam. I co? Przyznam, że miałam trochę problemów – daleko mi do umysłu ścisłego, na dodatek technologia jakoś się ze mną nie chce zaprzyjaźnić. Jednak mimo tych problemów "technicznych" opowiadanie bardzo mi się spodobało i kto wie, może sięgnę po coś jeszcze ze świata Gamedecu.
Po dwudziestu stronach obcowania z Przybyłkiem mamy... dalsze obcowanie z Przybyłkiem, czyli wywiad z Autorem. Warto się z nim zapoznać.
Koeljny powalający na kolana tekst to "Zew triumfalny" Pawła Iwaniny. krwawa, brutalna, paskudna erotyczna, chora historia, która zdaje się zupełnie nie pasować do tematu numeru. Zdziwicie się z pewnością nie mniej ode mnie.
Tajemnicza, magiczna i intrygująca "Furtka w murze" H.G.Wellsa – choć spodobała mi się bardzo i zauroczyła ze wszech miar językowo – znalazła się chyba w tym numerze przypadkiem. Zupełnie nie pojmuję, co może mieć wspólnego z cyberpunkiem. Jeśli ktoś chętny, by mi to wytłumaczyć – proszę bardzo: miejsce na komentarz czeka i będę bardzo wdzięczna za wskazówki. Może nawet ponownie przeczytam, jeśli to by miało pomóc. Trochę szkoda, ponieważ tekst Wellsa jest po prostu rewelacyjną perełką literacką i mógł zostać lepiej dopasowany tematycznie do jakiegoś kolejnego numeru...
"Pojedynek szarych komórek" to próba odpowiedzi na pytanie, czy klasyczni bohaterowie kryminałów angielskich daliby radę w starciu ze współczesnym retro-kryminałem rodem z Rosji, natomiast w "Ostatnim słowie" dowiemy się o kradzieży obrazu Van Eycka ze szwajcarskiego kościoła.
Świetny, króciutki komiks Krzysztofa Chalika, a za nim kolejne przygody heroiny Tequili to kolorowa wkładka w tym numerze. Mocne uderzenie, świetna kreska, fantastyczne pomysły. Takich komiksów proszę więcej. Do tego jeszcze ładny dodatek – dwie prace ze świata Tequili wykonane przez innych autorów niż twórcy komiksu.
"Najniebezpieczniejsza zwierzyna" to artykuł traktujący o mordercy o pseudonimie Zodiak. Nie przeczytałam, ponieważ to druga część, a ja jeszcze pierwszej nie przeżułam.
Jakub Ćwiek o "Firefly" – świetnie się złożyło, jako że właśnie jakiś miesiąc wcześniej obejrzałam serial. Dalej jeszcze kilka artykułów, które zaliczają się do tych 5%, do których nie zajrzałam. Kilka słów o grach, coś o Star Wars. Nie wypowiadam się, bo mi nie wolno. Może kogoś innego zainteresują te tematy. Przeczytałam tekst o Cthulhu, mimo że to zupełnie nie moja bajka. Niewiele zrozumiałam, jako że to sekcja gier, a dla mnie czarna magia.
"Nieśmiertelność"  Ambrose'a Bierce'a i "Pieprzyć książki!" Jakub Ćwieka jak dla mnie zamykają ten numer i są naprawdę dobrym zakończeniem. Co prawda są jeszcze dwie strony o grozie na ekranie, jednak się tego nie tykałam
Ogólnie rzecz biorąc – siódmy numer jest naprawdę wart znacznie więcej, niż 9,90 zł. To rewelacyjna lektura, która poszerza horyzonty i daje sporo przyjemności. Coraz mniej znajduję w kolejnych numerach błędów, a Wydawnictwo dodaje coraz to nowe niespodzianki, jak choćby dodatkowe komiksy, czy płyta CD, która w moim przypadku okazała się strzałem w dziesiątkę. przyznam szczerze, że zakochałam się w zaserwowanej na niej muzyce.
Numer zakończony jest naprawdę jeszcze dwustronicową kolorowa wkładką ze zdjęciami cosplayowymi – dwie panie przebrały się z Tequilę i trzeba im to przyznać – stylizacje mają doprawdy zacne.  Widać, że nowa polska heroina zaczyna zdobywać grono fanów... i fanek. Jak całe czasopismo, zresztą. Tak trzymać!