Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Świerczek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Świerczek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Głębia – Marek Świerczek

Wydawnictwo: Dom Horroru
Warszawa 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 318
ISBN: 978-83-280-6256-6







 
Z reguły nie czytuję horrorów. Robię jednak wyjątki. Bardzo, bardzo rzadko. Dla Marka Świerczka byłam gotowa takowy uczynić, ponieważ wszystkie jego wcześniejsze powieści głęboko zapadły mi w pamięć – były naprawdę na najwyższym poziomie, szczególnie "Dybuk". Czy zatem "Głębia" zaspokoiła moją ciekawość i spełniła (bardzo wysokie) oczekiwania, czy może jednak nie do końca?
Jak i wcześniejsza twórczość Świerczka, tak i najnowsza jego powieść osadzona jest mocno w Historii. Tym razem rzecz dzieje się w roku 1946. Niedługo po wojnie, Pomorze Zachodnie. Kto uważał na lekcjach historii ten wie, że trwała wówczas wielka akcja przesiedleńcza. Wszyscy zamieszkujący teren Niemcy (z grubsza biorąc) musieli ziemie odzyskane opuścić, zamieszkać w ich domach i gospodarstwach mieli natomiast imigranci zza wschodniej granicy i inni chętni Polacy. Do takiej niewielkiej nadmorskiej miejscowości, w której rzesze niemieckich wygnańców czekają na swoją kolej, by ruszyć w drogę, dociera właśnie Zygfryd Kurtz. Z powodu gruźlicy został właśnie zwolniony z wojska i szuka miejsca na ziemi, w którym przyjdzie mu spędzić ostatnie chwile ziemskiego życia. Kiedy zapuka do drzwi starego nadmorskiego pensjonatu, wszystko się jednak odmieni i to nie tylko w jego życiorysie.
Pensjonat prowadzi Anna, dość jeszcze młoda kobieta. Polka. Żona niemieckiego naukowca, która z jakichś powodów jednak może w swym domu pozostać. Początkowo wydaje się być zwyczajną smutną kobietą, której mąż zaginął, a może zginął, gdzieś w ferworze wojennej zawieruchy. Zresztą nie układało im się przez ostatnie lata, więc i Anna jakoś specjalnie go nie opłakuje. Mimo tego, nie sypia jednak dobrze. Kurtz też ma poważne problemy z bezsennością. Dlatego też już na samym początku swego pobytu w pensjonacie zauważy nocą dziwne światła na plaży. Powodowany zwyczajną ciekawością, rozpoczyna swoiste dochodzenie, które ma na calu wyjaśnienie, czy lokalne legendy o zaginionym w odmętach morza mieście kryją w sobie choć odrobinę prawdy i jak się one wiążą z dziwnymi rytuałami odprawianymi w okolicy przez żołnierzy niemieckich.
Akcja jest niezwykle dynamiczna, a jednocześnie – by trochę czytelnika uspokoić (a może zaniepokoić?) – przerywana wymienianymi przez różne organa władzy raportami. Bo Vinety, najbogatszego ponoć miasta średniowiecznego, które zniknęło z powierzchni ziemi w jedną noc, szuka nie tylko Kurtz, ale i władze polskie i radzieckie. A i Niemcy nie zapomnieli o legendarnych skarbach zatopionego w Bałtyku miasta. Raporty czasem wnoszą też całkiem sporo informacji – dzięki nim czytelnik często zdaje sobie sprawę z tego, czego nie wiedzą jeszcze bohaterowie. Jest jakby krok do przodu, chociaż... Wiadomo, Świerczek lubi swoiste twisty w twistach. Możecie się zatem spodziewać wielu niespodzianek.
Poza poszukiwaniami rodem z Indiana Jonesa w "Głębi" będą też i zabójstwa, i próba pozbycia się niewygodnych dla marksistowskiej idei osób. Oczywiście nie zabraknie gorzałki, miłości, zdrady i całej beznadziei i okrucieństwa, jakie wiążą się z wojną – nawet już po jej zakończeniu. Do tego dochodzi naprawdę imponująca galeria postaci. Bardzo ciekawych, różnorodnych, trudnych do przejrzenia. To olbrzymi plus. Do końca nie wiemy, kto jest kim. Nie mamy pojęcia kto zabił, dlaczego, jak. Życiorysy bohaterów są poplątane, totalnie nieprzewidywalne. I z każdą stroną dowiadujemy się czegoś, co zupełnie zmienia nasze spojrzenie na daną postać. 
Problemy ze snem Kurtza i Anny stoją niejako w opozycji do wartkiej akcji, a jednocześnie są swoistą aluzją do świata, w jakim toczy się opowieść. Bo choć nagłe pojawienie się wojskowych kilku krajów w poszukiwania pomorskiego trójkąta bermudzkiego to działanie iście szalone i wprowadzające niezły chaos, to przecież pomorskie miasteczko, czy też bardziej chyba nawet osada, jest senna w swej istocie. Wiele takich miejsc, które przez dekady żyły swoim spokojnym, nieco sennym właśnie trybem, zostało zmienionych przez działania wojenne. Wielu dobrych i czystych ludzi zbrukanych, jak choćby młode Niemki z powieści, które oddają się żołnierzom za kawałek chleba. Wielu inteligentnych ludzi stoczyło się na samo dno, kierowanych ideologią, która przyniosła zgubę nie tylko im, ale i całym narodom. Spokój i rutyna stoją tu w mocnej opozycji do zwariowanych poszukiwań legendarnej Vinety i jej skarbów. A marksistowska ideologia, gdy chodzi o złoto i władzę, zdaje się nie sprzeciwiać nawet mocno wyssanym z palca opowieściom o syrenach, trytonach i innych morskich potworach.
Zakończenie czytało się chyba najtrudniej. Bo choć nie zawiodło, to czegoś w nim jednak zabrakło. A może po prostu miałam zbyt wygórowane oczekiwania, które rosły z każda kolejną stroną?
Powieść czyta się rewelacyjnie. No ok, bardzo dobrze. Rewelacyjnie byłoby gdyby redakcja nie dała ciała. A dała na całej linii.  Przecinki, kropki, ich brak, złe miejsca. Sporo tego. Ale najgorsze jest to, że po prostu nikt nie wykrył kilku nieścisłości, bubli, które nie powinny się pojawiać w książce wypuszczonej do druku. I nie chodzi już tylko o to, że Kurtz na jednej stronie raz jest porucznikiem, a chwile później (w tej samej rozmowie właściwie) kapitanem. Po prostu za dużo błędów.
Polecam – Wam czytać, a redakcji, poprawić buble.


 
 
 
 
 
 
 

Za książkę dziękuję Autorowi

poniedziałek, 5 października 2015

Skowyt – Marek Świerczek

Wydawnictwo: Novae Res
Gdynia 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 278
ISBN: 978-83-7942-815-1






Moje trzecie spotkanie z twórczością Marka Świerczka to jego najnowsza powieść zatytułowana "Skowyt". Czy współpraca z kolejnym wydawnictwem wyszła mu na dobre i jak oceniam kolejną w jego dorobku książkę? Otóż, o ile pierwsza kwestia jest bardziej złożona, o tyle w drugiej nie mam wątpliwości – "Skowyt" nie ustępuje "Dybukowi", a przewyższa debiutancką "Bestię". Po kolei jednak.
Akcja "Skowytu" rozgrywa się pod koniec lat osiemdziesiątych minionego wieku. Kilka razy wspomniane są obrady Okrągłego Stołu, komunistyczny ustrój chyli się ku upadkowi. Dawno już przeminął wielki dobrobyt obiecywany – i przez jakiś czas realny – czasów Gierka. Teraz wszystko wydaje się szare, bure i ponure. Na horyzoncie jeszcze nie zaświeciło nowe słońce, za to mocno odczuwalne są na każdym kroku beznadzieja i smutek. Przynajmniej w oczach bohaterów powieści, bo tak schyłkowe miesiące PRL przedstawia w ich odczuciach Świerczek.
Okrągły Stół, a więc ponownie ważny dla Polski moment. Czytaliśmy już o powstaniu styczniowym i przejmowaniu władzy przez polskich komunistów w połowie lat 40. Teraz przychodzi im tę władzę oddać. Czy jednak rzeczywiście? Kto zatem stanie na czele Polaków, kto dorwie się "do koryta"? Te pytania przewijają się przez całą powieść. Choć nie są głównym wątkiem "Skowytu", to mają olbrzymie znaczenie dla bohaterów, gdyż – czasem nawet kiedy nie są oni tego świadomi – to one kształtują ich i prowokują do określonych zachowań.
Kim więc są bohaterowie "Skowytu"? Jest ich wielu, choć na pierwszy plan wysuwa się trójka: Karski, Heller i Justyna. Dwa mężczyźni są funkcjonariuszami SB, choć różni ich niemalże wszystko. Dziewczyna to studentka psychologii, głęboko wierząca, poszukująca katoliczka, która zakochuje się i wiąże z Hellerem – człowiekiem, którego głównym zadaniem w służbach jest inwigilacja i pozyskiwanie kleru dla celów przydatnych władzy. Już sam pomysł stworzenia tego swoistego trójkąta jest niesamowity. To jednak dopiero początek, ponieważ z całej trójki bohaterem głównym zdaje się być Karki. Karski jest bohaterem pozytywnym, choć służy w SB. I tu już bez wątpienia wiele osób pokręci głową. A Świerczek z pewnością uśmiechnie się pod nosem i odpowie, że przecież nie wolno generalizować, że każdy jest sobą, że funkcjonariusz znienawidzonych służb może być dobry, a przynajmniej może próbować. Bo o tym w dużej mierze jest ta powieść – o poszukiwaniu siebie.
Jednak tematem przewodnim "Skowytu" zdaje się być pytanie o to, czym człowiek różni się od zwierzęcia. Jak ma się sumienie do naturalnych, zwierzęcych odruchów. Jest to mroczna opowieść, o ludzkiej naturze, w której zawsze – w mniejszym bądź większym stopniu – kryje się dzikie zwierzę. 
Karski i Heller, choć obaj są funkcjonariuszami SB są zupełnie różni. Właściwie nie wiadomo, czy mieli okazję bliżej się poznać, zanim ten drugi, w tajemniczych okolicznościach, zniknął. Karki ma za zadanie go odnaleźć i wyjaśnić całą sytuację. Pomóc mu w tym mają notatki Hellera. Tu Autor oddaje głos samemu bohaterowi, wprowadzając coś na wzór pamiętnika, który przeplata się z narracją wszechwiedzącego obserwatora świata. Mniej więcej w połowie książki chwilowo głos będzie miała również Justyna, której punkt widzenia czytelnik poznaje z listów pisanych do najbliższej, i jedynej, przyjaciółki.
Czy Heller stał się rzeczywiście bestią wcieloną? Co mają na myśli ludzie, którzy twierdzą, że on "już nie jest człowiekiem"? Jaka klątwa ciąży na jego rodzinie i dlaczego mieszkańcy rodzinnej wioski zawsze obawiali się Hellerów? Kim jest człowiek, a czym jest zwierzę? I który z tych dwóch oficerów okaże się ostatecznie myśliwym, a który będzie zwierzyną?
Kilka punktów widzenia, ważne pytania, przeciwstawność bohaterów – a wszystko to w niesamowicie istotnym dla Polaków momencie. W chwili, na którą wielu z nich czekało całe dziesięciolecia, a której inni obawiają się niczym piekła, w które kazano im nie wierzyć. Romans, pościg, ginący w tajemniczych okolicznościach księża i członkowie zespołu mającego ich likwidować. Czego chcieć więcej?
Dobrej redakcji, bo tego trochę zabrakło. Choć korekta jest niezła i niewiele znalazłam literówek i błędów interpunkcyjnych, to, niestety, gorzej było z błędami logicznymi. Nawet przy niezbyt uważnej lekturze można je było wyłapać, co redakcji się nie udało. I to moje jedyne zastrzeżenie. 
"Skowyt" jest książką, z którą bez wątpienia warto się zapoznać. Zadaje ważkie pytania egzystencjalne, które są aktualne właściwie w każdym czasie, nie tylko zmian ustrojowych. 
 


Książka przeczytana w ramach Wyzwania:



Za książkę dziękuję Autorowi

środa, 28 maja 2014

Bestia – Marek Świerczek

Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2007
Oprawa: miękka
Liczba stron: 319
ISBN: 978-83-7515-019-3






"Bestia" to debiut powieściowy Marka Świerczka, którego drugą powieść ("Dybuk") miałam okazję już wcześniej czytać. Cofam się więc niejako w czasie – zarówno powieść jest starsza, jak i okres, o którym opowiada. "Dybuk" był o okresie powojennym (po II wojnie światowej), natomiast w "Bestii" przenosimy się do czasów powstania styczniowego.
Jest rok 1864 i powstanie chyli się już ku nieuchronnemu upadkowi. Autor nie biadoli jednak nad tym, jak smutno, że kolejny narodowowyzwoleńczy zryw się nie powiódł, a Europa na dobre chyba zapomniała o Rzeczypospolitej. Daleko mu do tego. Jego bohaterom zresztą też. I to właśnie w tych bohaterach, szczególnie w kapitanie Basowskim, tkwi prawdziwy sekret i moc tej powieści. Bo choć to trochę horror, trochę powieść historyczna – to właściwie najbardziej podoba mi się kreacja postaci i dogłębne badanie ich psychiki. Akcja, tło historyczne, a nawet ściganie tytułowej bestii zdaje się być w tej powieści "jedynie" pretekstem do ukazania bardzo ciekawych charakterów.
W powstaniu styczniowym nie ma wiele romantyzmu, zdaje się mówić Autor. Powstanie to walka. Walka to śmierć. Śmierć to krew, spalone wiejskie chaty, cierpienie ludzki, smród i latające wokół ciał muchy. No dobrze, zapędziłam się, jest zima, więc much za wiele nie uraczysz, drogi Czytelniku. Jednak pozostałe cechy charakterystyczne każdej wojny, to już owszem. Romantyzm to były idee, obrazy i  piękne poematy narodowych wieszczy. Ginęli zwykli ludzie. Często Bogu ducha winni. Nie wiem, czy tak właśnie widzi powstanie Marek Świerczek, ale z pewnością tak na nie spogląda kapitan Julian Basowski. A postać to nie byle jaka. Zawadiacki, honorowy, obraźliwy. Oj, uważaj, by go nie urazić, bo świetny z niego wojak. Pojedynki nie są mu obce i niejednego przeciwnika posłał już na ten drugi, lepszy świat. Właśnie kolejny pojedynek sprawił, że popadł w niełaskę na dworze i aby znów wrócić do ukochanego Petersburga musi wykonać niebezpieczną misję na litewskiej ziemi. Zaraz, zaraz! Zastanawiacie się dlaczego Polak zostaje wysłany do gromienia powstania??? Tak, Julek jest Polakiem i wcale się tego nie wstydzi, nie ukrywa się. Wręcz przeciwnie – pojedynek, który sprawił, że teraz jedzie szukać bestii z piekła rodem stoczony został właśnie dlatego, że pewien jegomość postanowił obrazić Polaków. A tego Basowski nie zamierzał odpuścić! Widzicie sami, że złożona to postać, bo przecież tak bardzo marzy o tym, by znów dostać się na carski dwór i dobrze służyć carowi, którego uważa za prawowitego króla Polski...
W misji towarzyszy mu kilku równie skomplikowanych przyjaciół oraz niezbyt skomplikowany, żądny krwi i podły przełożony. Ot, choćby postać Herlinga, który pije na umór, a na dodatek w zależności od stanu upojenia jest Polakiem albo Kurlandczykiem. I, oczywiście, carskim oficerem.
Akcja? Toczy się dość wartko, choć "przecinana" jest co jakiś czas długimi dywagacjami i odczytywaną przez Herlinga i Murata poezją. Bo w "Bestii" wiele poezji znajdziecie i to nie tylko po polsku. Dla wielbicieli to prawdziwa gratka. Ja nie przepadam, więc omijałam (przyznaję z ręką na sercu) te fragmenty, w których wiersze Autor postanowił zaprezentować nam w językach obcych. Dlaczego? O tym za (chyba dłuższą) chwilę.
Rzeczywistość łączy się w tej powieści z sennymi marami, historyczna prawda ze starymi lokalnymi legendami i mitami. Wynik jest świetny. Kiedy w jednej scenie czytamy dokładny opis stroju i wyposażenia carskich oficerów i wysłuchujemy ich rozważań o wilkołakach... Mówiąc językiem reklamy: "bezcenne". Autor bawi się z czytelnikiem i to bardzo subtelnie. Również na poziomie odniesień literackich. Można bowiem w "Bestii" napotkać na bohaterów "Wiernej rzeki" Żeromskiego, czy tak nam dzisiaj znane stwierdzenie o rozdziubaniu przez kruki. Świerczek zresztą przywołuje wielu polskich i zagranicznych autorów – czasami wprost, czasami nie – ot, choćby Puszkina, Mickiewicza czy Poe. Muszę przyznać, że taka "zabawa" bardzo mi się podobała.
Czy dzięki snom, które już nieraz doprowadziły go do rozwikłania zagadek i zbrodni, Julian i tym razem odnajdzie potwora, który rozszarpuje rosyjskich żołnierzy, pozbawiając ich serc i wątrób? Czy wyjaśni sekrety litewskiej szlachty i powróci na carski dwór? Tego Wam nie powiem. Mogę jednak zaręczyć, że historia się Wam spodoba. Choć ma pewien minus. Czy może trzy minusy. Pierwszy i podstawowy to tłumaczenia obcojęzycznych zwrotów. Autor bardzo się postarał, by historia była realistyczna, w związku z czym oficerowie rozmawiają po polsku, po niemiecku i po rosyjsku. Uważam, że to dobrze. Przyczepię się jednak do sposobu tłumaczenia tych wypowiedzi, a jest ich dość dużo. Nie wiem dlaczego wydawnictwo, bo nie sądzę by był to pomysł samego Autora (choć mogę się mylić), postanowiło umieścić je na końcu książki, zamiast na stronie, na której dany fragment się mieści. Takie ciągłe przewracanie kartek w te i z powrotem znacznie obniżyło komfort lektury. I to minus największy. Drugi to właśnie wspomniane sny. Są przytoczone w bardzo ciekawy sposób, od razu widać, co się dzieje w świecie rzeczywistym, a co jedynie śni Julian. Szkoda tylko, że ostatecznie sny te w żaden sposób nie pomogły mu w rozwiązaniu zagadki. Ja przynajmniej takiego wpływu sennych koszmarów nie dostrzegłam. Trzeci i zdecydowanie ostatni minus to samo zakończenie właśnie. Szkoda, bo powieść czyta się z dużym napięciem, a zakończenie jest takie... przewidywalne od pewnej chwili. Miałam nadzieję, że jednak się mylę, że na ostatnich stronach Autor zaskoczy na całego, pozostawiając mnie z przysłowiową "opadniętą koparą", jednak... Nic takiego się nie stało.
Jeśli chodzi o samo wydanie: klimatyczna okładka, dobra korekta i redakcja. Wszystko ładnie i pięknie, ale niestety drażnią te przypisy na końcu, zamiast na bieżąco i tego po prostu nie można przemilczeć.
Czekam na kolejną powieść Marka Świerczka, a Wam polecam zarówno "Bestię", jak i "Dybuka".




Za książkę dziękuję Autorowi


Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

Książka przeczytana w ramach Wyzwania:


Marek Świerczek na Dune Fairytales:

poniedziałek, 10 lutego 2014

Dybuk – Marek Świerczek

Wydawnictwo: Ammit
Bielsko-Biała 2012
Okładka: miekka
Liczba stron: 272
Ilustracje: Marzena Podkowińska
ISBN: 978-83-935576-0-8





Z pojęciem dybuka spotkałam się w zeszłym roku, w czasie lektury drugiego tomu "Oka Jelenia" Pilipiuka (chyba bowiem w pierwszym tomie pojęcie to nie występowało). Bardzo się tym zagadnieniem zainteresowałam i zamierzałam bliżej się z nim zapoznać, jednak czasu wciąż mało i nie zdążyłam. Kiedy więc zobaczyłam, że na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka o tym właśnie tytule, postanowiłam dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Krótka notka okładkowa i kilka słów o Autorze, którego powieść "Bestia" (debiut literacki) w 2007 roku została uznana przez Rzeczpospolitą za najlepszą powieść roku sprawiły, że nie miałam już wątpliwości... Chcę i koniec. Udało się.
Przyznam, że miałam pewne wyobrażenia o tym,  za co się zabieram. Jakieś oczekiwania. "Dybuk" ich nie spełnił... Zaoferował mi coś kompletnie innego, niż się spodziewałam i... chwała mu za to! Na co liczyłam, to już zostawię sobie. Dostałam jednak coś znacznie lepszego, znacznie ważniejszego, coś, co chyba do końca życia gdzieś tam we mnie pozostanie... Historię mądrą, przerażającą, trzymającą w napięciu i... na wskroś prawdziwą, choć chciałoby się wierzyć, że rzeczywistość wyglądała choć odrobinę bardziej kolorowo.
Rzecz dzieje się w Polsce w roku 1946. Działania wojenne zakończyły się mniej więcej przed rokiem. Niemcy przegrali, po polskiej ziemi paradują radzieccy zwycięzcy, tu i tam można napotkać grupę czerwonoarmijców. Do władzy dobrali się komuniści i nie zamierzają odpuścić. Ani Niemcom, ani AKowcom, ani Żydom. Nikomu. Jednym z tych, którzy staną na ich drodze jest Rem Sosnkowski, były żołnierz AK, urodzony morderca, nożownik, skazany na śmierć. Dostanie jednak szansę i ponownie wyjdzie na wolność. Zadanie, które mu powierzono nie jest jednak łatwe i przyjemne, a Rem – choć zawodowiec – nie ma najmniejszego pojęcia, w jakie bagno się pakuje...
Czym jest tytułowy dybuk, zapytacie.Podaję dokładnie za Wikipedią: "W mistycyzmie i folklorze żydowskim zjawisko zawładnięcia ciałem żywego człowieka przez ducha zmarłej osoby. Dybukiem nazywa się też samego ducha, duszę zmarłego, która nie może zaznać spoczynku (...) z powodu popełnionych grzechów, i szuka osoby żyjącej, aby wtargnąć w jej ciało." To właśnie zadanie otrzymał Rem – wytropić i zniszczyć (czyli zabić) dybuka. Nie jest to jednak praca samodzielna. Niczym Frodo, Rem ma przy sobie mniej lub bardziej zgraną, dziwaczną na pierwszy rzut oka kompanię, której skład w trakcie podróży ulega zmianom (in plus i in minus). Poznamy więc nie tylko Sosnkowskiego, ale też Ślązaka/Niemca Sigismunda von Horna, Cygana Melkiadesa, a później Żyda Barucha i piękną, młodziutką Żydówkę Judytę. Oto nasza drużyna pierścienia. W poczet bohaterów zaliczyć trzeba jeszcze samego poszukiwanego, czyli Aarona Stallmana (vel doktora von Treppfa), czy Singera, który to całą akcją zarządza.
W powieści nie znajdziecie jednak zbyt dużo mistycyzmu, magii, żydowskiej kabały. Napotkacie jednak na beznadzieję i podłość, na ludzkie cierpienie i gruzy, które zostawiła po sobie wojna. Nie chodzi jedynie o ruiny budynków, ale przede wszystkim ludzkich dusz, serc, polskiego honoru. Świerczek nie szczędzi nam bowiem tej beznadziei, z którą ówcześni Polacy spotykali się każdego dnia. Prawdziwe zezwierzęcenie, które powoduje, że Rem coraz bardziej traci nadzieję i sens. Bo przecież nie o to walczył wraz z innymi AKowcami. Nie o to modlili się, idąc do walki, polscy żołnierze. Nie o taką Polskę walczyli. I nie chodzi już tylko o zestawienie sanacyjnej II RP z komunistyczną Polską powojenną. Chodzi o to, że człowiek człowiekowi wilkiem, nawet w czasach pokoju. Na szczęście na swej drodze nasi bohaterowie spotkają kilka osób, dzięki którym nadzieja na to, że człowieczeństwo się odrodzi, że słowa takie jak "Bóg", "Honor", "Ojczyzna" znów będą ważne – że nadzieja na to jeszcze jest, jeszcze nie wyparowała do końca, wraz z unoszącym się po bombardowaniach popiołem, wraz z biedą wiosek, przez które co i rusz przechodziły kolejne armie, wraz z dymem snującym się z kominów krematoriów... A póki jest nadzieja... "Dybuk" jednak to nie powieść z happy endem. Daleko jej do tego. Ostatnie zdania zawieszają jakby akcję, nie dopowiadają do końca, co się stało. Możemy się domyślić. Możemy, ale zawsze istnieje możliwość, że było inaczej.
W powieści poza narracją trzecioosobową pojawia się również pamiętnik Aarona Stallmana. Jest to bardzo ważna część utworu, ponieważ dzięki niej możemy lepiej zrozumieć tego człowieka. Zarówno to, kim był, jaki był i dlaczego, a także to, jak bardzo różni się prawdziwy Aaron od tego osobnika, który (nawiedzony, jakby nie powiedzieć) grasuje po kraju i zabija w okrutny sposób małe dziewczynki. Pamiętnik Aarona jest wstrząsający. I to nie dlatego, że przejmuje obozową grozą, ponieważ o czasach obozowych jest w nim niewiele. Autor skupił się na młodości Aarona, na okresie dojrzewania, na życiu przedwojennym. Tym bardziej więc nieludzkie wydaje się odtrącenie i brak szacunku do chłopca, spowodowany tylko tym, że jest on Żydem. Pamiętnik ten tym bardziej zmusza nas do tego, byśmy sobie w końcu uświadomili, że antysemityzm to nie tylko problem III Rzeszy i okresu wojennego. Że on był obecny również w naszej sanacyjnej Polsce i... niestety także po zakończeniu działań wojennych. Bo przecież o tym w dużej mierze jest ta powieść – o problemie antysemityzmu w Polsce po odejściu z naszych ziem niemieckich żołnierzy.
Jednak nie tylko o tym. Świerczek nie ogranicza się tylko do jednego tematu. Bo początki PRL to bardzo wdzięczny czas dla literatów. Rozliczenie się z wojennymi "grzechami" na kilka miesięcy po zwycięstwie aliantów było chyba rzeczywiście codziennością. Każdy musiał zrewidować to, kim był, kim jest i kim chce być. Jaki morał można wyciągnąć z "Dybuka"? Między innymi taki, że nie uciekniemy przed tym, kim jesteśmy. Ani Baruch nie ma zbyt dużej szansy by zostać feldkuratem, ani z Sigismunda nie będzie raczej dobry Żyd.
Co ciekawe, Rem zdaje się postacią niemal krystalicznie czystą. Jest bohaterem, z którym chcielibyśmy się utożsamiać. Dobry, szlachetny, zawsze staje w obronie słabych i uciśnionych. Nienawidzi chamstwa, prostactwa i podłości. Przy nim można się czuć bezpiecznie, ale wiadomo, że się z nim nie zadziera. A jednak... sam o sobie nie mówi, że jest szlachetny i dobry, wręcz podkreśla, że jest urodzonym mordercą. Fałszywa skromność? Może prawdziwa? A może po prostu... obiektywne spojrzenie na siebie – oczami prawdziwego człowieka, a nie kogoś, kto pragnie się wybielić i być przykładem dla innych...
Całkiem niedawno brałam udział w dyskusji dotyczącej polskiej literatury. Wnioski były takie, że jakkolwiek ciekawa i naprawdę z wysokiej półki, nie zachwyci raczej obcokrajowców. Ani swym polotem, ani ważkością poruszanych zagadnień. Jest bowiem zbyt mocno osadzona w naszych realiach, w naszych kontekstach. Zbyt wiele w niej odniesień do polskiej historii, do polskiej martyrologii, służy często do leczenia naszych własnych kompleksów. O dziwo "Dybuk" jako powieść właśnie osadzona w bardzo polskich realiach, w czasie tak bardzo specyficznym, jak rok 1946... zdaje się być bardzo uniwersalna.
Groza miesza się tu z romansem, mistycyzm (choć w minimalnym zakresie) z sensacją. Powieść tę można czytać na kilku płaszczyznach, nie sposób jednak o niej szybko zapomnieć. Sam Autor tak mówi o swym dziele: "Wierzę, że dzięki temu, „Dybuk” może trafić do szerszego kręgu odbiorców. W warstwie fabularnej jest powieść drogi, połączona z groteskową, przygodową misją, w warstwie głębszej, to historia stawania się, wyrywania z własnych ograniczeń, ale także moralnego upadku i szaleństwa. A przy tym, służy także temu, by z uśmiechem niedowierzania przyjrzeć się żywym wciąż stereotypom. Czy Singer jest tak żałosny i słaby, jak Żydzi we wspomnieniach Stallmana? Nie, to zdeterminowany i inteligentny człowiek, choć pewnie w przedwojennych Sztetlach mentalność była inna. Czy Polacy byli antysemitami? A co z całą galerią Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata? Stereotyp działa tak długo, jak długo ktoś się nie zastanowi. Dlatego „Dybuk” zawiera tyle niedokończonych wątków, niekonsekwencji i ahistoryczności - takich jak cytaty z „Rammstein” – chciałem, by czytelnik zatrzymywał się w czytaniu. Wracał dwa rozdziały wcześniej, by sprawdzić, czy czegoś nie pominął, by złościł się na przeinaczanie historycznych faktów. Może wtedy łatwiej wpadnie w złość na sprowadzanie ludzkiej różnorodności do głupawego stereotypu."
Cóż jeszcze mogę dodać? Mam kilka zastrzeżeń do samego wydania. Co prawda literówek szukać ze świecą, to bardzo utrudniają czytanie myślniki w dialogach. Zdarza się, że są w jakichś zupełnie dziwacznych miejscach, w których być nie powinny, natomiast brakuje ich tam, gdzie są niezbędne. Nie sądzę, by był to zamierzony zabieg. Najgorszy jest jednak brak "wcięć" na początku akapitów. Co dziwne, wcięcia owe są przy dialogach, nie ma ich jednak przy narracji. Nielogiczne to, a przede wszystkim utrudniające lekturę. 
Duży plus dla okładki, która robi wrażenie. Wieje od niej tajemnicą z odrobiną grozy, a jednocześnie zmusza do zastanowienia. Najpierw nad tym, o czym będzie powieść, później już nad tym... A nie, to już Wam zostawię. Przeczytajcie, ponieważ naprawdę warto.

 

Książka przeczytana w ramach Wyzwania