Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 października 2019

Pucio umie opowiadać – Marta Galewska-Kustra

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
Warszawa 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 40
Ilustracje: Joanna Kłos
ISBN: 978-83-10-13518-6





To już piąty tom znakomicie przyjętej, zarówno przez dzieci, jak i ich rodziców, serii książezek o sympatycznym chłopcu i jego rodzinie. 
My poznaliśmy Pucia trochę przypadkowo. Bo choć w wielu miejscach czytałam o tym, jak dobra jest to książka, to jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Tymczasem Dziewczynki dostały Pucia (tom pierwszy) na swoje pierwsze urodziny i... zakochały się w nim. Ja, początkowo sceptyczna, też ostatecznie uznałam, że to fantastyczna książka, mająca wielki potencjał. To z Puciem, Misią i ich najbliższymi uczyłyśmy się pierwszych dźwięków, a potem słów. Drugiej części nie nabyłyśmy, ponieważ jakoś zupełnie nie była nam potrzebna, a i nie spotkaliśmy się z zachęcającymi opiniami. Natomiast trzecia okazała się strzałem w dziesiątkę. Czwartą wypożyczyłyśmy w bibliotece, a teraz trafiła do nas piąta. I muszę przyznać, że jesteśmy bardzo zadowolone. Bo Pucio to nie tylko świetna zabawa, ale nauka na najwyższym poziomie, świetnie dopasowana do możliwości dzieci. To natomiast zasługa autorki, doświadczonej pedagog i logopedy, Marty Galewskiej-Kustry i ilustratorki, bez której te książki nie miałyby racji bytu, czyli Joanny Kłos.
O ile w pierwszej części dzieciaki uczyły się dźwięków, o tyle piąta przeznaczona jest dla tych maluchów, które potrafią już ładnie i składnie mówić. Podobnie jak Pucio, opowiadają, czy też przynajmniej uczą się opowiadać. Wiadomo nie od dziś, że aby snuć opowieść potrzebny jest pewien zasób słownictwa oraz świadomość istnienia związków przyczynowo-skutkowych. I na te ostatnie położony jest w tej książce duży nacisk. Co bardzo cieszy, bo nie jest to temat tak łatwy, jakby się mogło zdawać.
Tym razem nie poznajemy dalszych losów Pucia i jego rodziny. Pucio zabiera nas w przeszłość i... opowiada o tym, jak na świecie pojawił się Bobo,  jak się o tym dowiedzieli, skąd to imię, i jak w ogóle wyglądał świat w czasie, kiedy w rodzinie przybyło kolejne dziecko. O wszystkich strachach, radościach, oczekiwaniach, zmianach, które niesie za sobą pojawienie się nowego malucha. Fantastyczna opowieść z perspektywy dziecka, która oswaja je z tym trudnym i nieraz bolesnym tematem. U nas co prawda żadne nowe dziecko nie ma się pojawić, ale Dziewczynki uwielbiają rozmawiać o tym, jak to było, kiedy były "mini-mini", w mamusi brzuszku, w szpitalu, w koszu Mojżesza itd. Książka zatem od razu przypadła im tematycznie do gustu.
Pod opowieścią Pucia – trzeba przyznać dość mocno rozbudowaną, co jest wielkim plusem –  mamy na dole każdej strony dodatkowe obrazki i pytanie o to, co się wydarzyło. Zatem po przeczytaniu historii dzieci mogą same opowiedzieć, po kolei, co dzieje się w danym "rozdziale". Dodatkowym atutem są pytania do rodziców. Podpowiedzi, o czym mogą porozmawiać z dzieckiem i jak przedstawić dany etap, który sami przeżywali, kiedy ono miało się pojawić na świecie bądź już się na nim pojawiło.  My akurat mamy to już dobrze przerobione, myślę jednak, że przed wieloma rodzicami te rozmowy dopiero są i Pucio z pewnością może im w tym pomóc.
Na samym końcu książki znajduje się coś jakby komiks. Jeden rysunek do każdej opowieści. Bez tekstu. Teraz dzieci same mogą opowiadać, co się dzieje w życiu rodziny Pucia. Dodawać swoje spostrzeżenia, swoje odczucia. To rewelacyjny trening dla ich pamięci oraz sprawdzenie, na ile zapamiętały nowe słownictwo i czy rzeczywiście rozumieją związki przyczynowo-skutkowe. 
Jak już wspomniałam integralną częścią książek o Puciu są ilustracje. Można ich nie lubić, można je uwielbiać, można być wobec nich obojętnym. Jedno jest pewne – dzieciaki je kochają. A że obrazki są całkiem przyjemne i dość proste, każdy dzieciaczek od razu rozpoznaje występujące w opowieści postaci, przedmioty i miejsca. 
Książka, tak jak poprzednie tomy, została wydana na grubych kartonowych kartach, dzięki czemu przetrwa wiele "sesji czytelniczych". Można ją spokojnie dać do rąk nawet najmłodszym miłośnikom literatury. 
My wracamy do lektury, a Wam gorąco polecamy. Kto nie ma, niech kupuje, bo naprawdę warto przeżyć kolejną przygodę z Puciem.

 
 

 
 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia:
https://nk.com.pl/

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Atlas przygód dinozaurów – Emily Hawkins

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
  Warszawa 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 88
Ilustracje: Lucy Letherland
Tytuł oryginału: Atlas of Dinosaur Adventures
Przekład (z j. angielskiego): Anna Studniarek
ISBN: 978-83-10-13291-8




Moje Córeczki są wielkimi fankami dinozaurów (szczególnie Rebeka). Czasami aż mnie zaskakuje, że trzylatki potrafią spamiętać te różne trudne nazwy i na dodatek rozpoznają, która figurka jak się nazywa. Tym chętniej więc zaopatruję się we wszelkie ciekawe publikacje dotyczące wymarłych od milionów lat gadów. Tym razem w nasze ciekawskie ręce trafił "Atlas przygód dinozaurów" od Naszej Księgarni. Jesteście chętni, by chwilę o nim poczytać?
Zacznijmy od tego, że jest to książka skierowana do dzieciaków w każdym właściwie wieku. Oczywiście okazuje się równie interesująca dla dorosłego czytelnika, o ile nie jest specjalistą w dziedzinie, ale powiedzmy sobie szczerze – to książka dla dzieciaków. I świetnie, bo w domu mamy już kilka pozycji dla nastolatków i dorosłych laików, a teraz doszła taka stricte dla maluchów. Od pierwszej chwili kusi kolorową okładką, pięknymi ilustracjami, wielkością. I jeszcze ten tytuł. To nie tylko atlas dinozaurów, ale atlas ich przygód! Co zatem kryje się wewnątrz?
Już na samym początku mamy mapę świata. Współczesną, co ważne. Mapę, na której zaznaczono wybrane gatunki dinozaurów. Podobnych map jest dalej więcej, ponieważ książka podzielona jest zgodnie z kontynentami, na których znaleziono szczątki poszczególnych prehistorycznych gadów. Króciutki wstęp zachęca do czytania kolejnych historyjek – ładny, przyjemny dla ucha tekst okolony ilustracjami wybranych dinozaurów. Wygląda to naprawdę zachęcająco. 
Zanim Autorka przechodzi do pierwszego kontynentu, uświadamia młodemu czytelnikowi, że kula ziemska nie zawsze wyglądała tak, jak znamy ją z atlasów i globusów. Na dwóch stronach, w przystępny sposób, pokazano bowiem, jak zmieniały się kontynenty, począwszy od Pangei, a kończąc na współczesnym nam ich układzie. Do tego kilka niedługich opisów i dalej, ruszamy poznać przygody dinozaurów!
Jak już wspomniałam, tytuł książki zobowiązuje. Nie jest to zatem atlas dinozaurów, tu naprawdę czuć przygodę. Każdy z gadów został drobiazgowo przedstawiony – ramka u doły strony (czasem u góry) zawiera następujące informacje: łacińską nazwę oraz jej znaczenie, miejsce odkrycia szczątków (które jest również zaznaczone na kuli ziemskiej u góry albo dołu strony), okres, w jakim żył, grupa, do której należał, pożywienie oraz wielkość, jaką osiągał. Kiedy się jednak dobrze przyjrzeć całej książce, to dochodzimy do wniosku, że ta ramka to rzeczywiście tylko mały dodatek. Bo najważniejsze dzieje się wokoło. Kilka zdań o każdym prehistorycznym stworze to dokładnie tyle, ile dziecko jest w stanie przyswoić, by się nie zniechęcić, a zaciekawić i coś zapamiętać. Poza tym każda ilustracja to typowa scenka. Ucieczka jaszczurki przed mikroraptorem, opieka matki nad małym plejozaurem, potyczka triceratopsów, czy ostrzegawcze trąbienie charonozaura, kiedy przy wodopoju pojawił się znany wróg... To tylko przykłady zapierających dech w piersiach opowiastek, które przyjdzie nam poznawać. Bo choć książka ma niby tylko niecałe 90 stron, to naprawdę jest co czytać, ponieważ poza tekstem głównym na każdej stronie znajduje się mnóstwo innych ciekawostek, mikrohistorii. O otoczeniu, w jakim żyły dinozaury, o ich wrogach, naturalnych sprzymierzeńcach. O ulubionym jedzonku, czasami takim, które szybko uciekało. Zdarza się i tak, że przy jednym tytule poznajemy nawet cztery czy pięć dinozaurów (bądź innych zwierząt). Nie zapominajmy o bogatej, i jakże innej od współczesnej, florze. A wszystko to pięknie zilustrowane przez Lucy Letherland. Jesteśmy pod olbrzymim rażeniem.
Właśnie, ilustracje są integralną częścią atlasu. To się właściwie rozumie samo przez się, wszak to atlas. W tym jednak przypadku nieraz trudno zdecydować, co jest ważniejsze. I jeszcze to fantastyczne, klimatyczne, humorystyczne podejście do tematu. Na ogół takiego nie lubię, a tym razem mnie urzekło. Bo jakże nie rozczulić się na widok tyranozaura z chustką (śliniakiem?) na szyi, gotowego na to, by zasiąść do posiłku?
Mamy już kilka swoich ulubionych stron w "Atlasie przygód dinozaurów" (mikroraptor rządzi, uwielbiamy również podwodny świat). A nasza przygoda z tą książką przecież dopiero się na dobre zaczyna. Nie mogę doczekać się dalszych odkryć. 
Z dzieciństwa pamiętam, że to mój młodszy brat fascynował się dinozaurami. Zbierał mnóstwo książek i czasopism, figurki, budował modele. Ja stałam z boku i się przyglądałam. Niespecjalnie mnie to interesowało Wrażenie robiła na mnie jednak każdorazowo książka "Dinotopia" Jamesa Gurneya, do której do dzisiaj mam wielki sentyment. A na podstawie przedstawionego w niej systemu pisma sama wielokrotnie tworzyłam własne alfabety wyimaginowanych ras. To była dopiero zabawa! Myślę, że "Atlas przygód dinozaurów" może być dla moich (i Waszych) dzieci taką właśnie "Dinotopią".
Za najlepszą rekomendację niech posłużą na koniec słowa trzyletniej Arii: "Mamusiu, ja chcę mieć w salonie tę piękną książkę o dinozaurach".

 
 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia:
https://nk.com.pl/

piątek, 23 października 2015

Kukuryku na ręczniku – Maria Kownacka

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Warszawa 1983
Oprawa: miękka
Liczba stron: 52
Ilustracje: Julitta Karwowska-Wnuczak
ISBN: 83-10-07871-4







Wesołe i mądre opowiastki dla kilkulatków są w stanie poprawić humor nawet w taką smętną jesienną pogodę, jaka panuje u nas od kilku dni (by nie powiedzieć, że dłużej). 
"Kukuryku na ręczniku" to właśnie piętnaście takich historyjek, które dzieciakom z pewnością zapadną na dłużej w pamięć. Część z nich jest  rymowana, choć wszystkie sprawiają wrażenie pisanych prozą. Jednocześnie każda z nich jest bogato i barwnie zilustrowana. 
Czego dzieciaczki dowiedzą się od pani Kownackiej? Ot, choćby tego, co zrobiła mama, by Zosia i Tadzik myli ręce po powrocie do domu i przed jedzeniem, a jak inna mamusia zachęciła swego Kubusia do szorowania ząbków. Zrozumieją również, dlaczego Joasia nie zabierała do kąpieli pluszowego misia, a Balbinka wciąż chorowała i chowała się pod pierzyną.
Bajeczki są bardzo zabawne, a przy okazji edukacyjne. Uczą zasad współżycia społecznego i w radosny sposób przekazują dzieciom podstawowe wiadomości o tym, co właściwe, a co nie. 
Dodatkowym atutem tej niegrubej książeczki są, wspomniane już, ilustracje. Dodają jej uroku, a jednocześnie są przyjemnym oderwaniem od codzienności. Dzieciom z pewnością sprawią wiele radości. 
Książka wydana jest bardzo dobrze. Mimo upływu ponad trzydziestu lat jest w dobrym stanie, a to pewnie dlatego, że jest szyta, a nie klejona. W żadnym razie nie można przyczepić się do błędów, ponieważ korekta i redakcja stanęły na wysokości zadania. Ach, te czasy mojego dzieciństwa, kiedy wszystko wydawało się lepsze – a niektóre rzeczy, jak sposób wydawania książek, rzeczywiście takie były.
Polecam czytelnikom w każdym wieku.





Książka przeczytana w ramach Wyzwania:



Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

poniedziałek, 13 lipca 2015

Noc nad Samborzewem – Wiesława Bancarzewska

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Warszawa 2015
Tom III trylogii
Oprawa: miękka
Liczba stron: 447
ISBN: 978-83-10-12737-2







Czy tylko mi zdarzają się takie historie, że jak głupia rzucam się na książkę, która jest trzecim tomem trylogii? Czy ja czytać nie potrafię? Potrafię, a jednak się rzuciłam i to już nie pierwszy raz. Tematyka jak najbardziej moja, wydawnictwo, którego się nie obawiam, tytuł tajemniczy, okładka urzekająca. I dałam się złapać. Na szczęście... środek okazał się tylko jeszcze bardziej wyborny.
Z pewnością lepiej bym się czuła, znając wcześniejsze części trylogii, jednak muszę przyznać, że Bancarzewska tak zgrabnie pisze, iż nie miałam problemów, by się wczuć i szybko zaaklimatyzować. Choć trafiłam na kilka niespodzianek, których czytelnicy "Powrotu do Nałęczowa" i "Zapisków z Annopola" już nie uświadczą, bo z pewnością Anka dawno już przyznała się do różnych cudów, jakie jej się przytrafiają.
Anka Duszkowska vel Obrycka to postać tak nietuzinkowa, jak cała ta historia. Z pozoru cicha kobieta, żona zarządcy majątku Annopol, matka kilkuletniej Walentynki. Dla innych natomiast miła sąsiadka z toruńskiego bloku, tłumaczka niemieckiego. Obrycka właśnie przeżywa wyjazd męża spowodowany ogólną mobilizacją w dniu 31 sierpnia 1939 roku. Duszkowska natomiast ma wolny piątek, 4 listopada 2011 roku. Mimo wszystko to jedna i ta sama Anka. Jak to możliwe? Jeśli nie czytaliście wcześniejszych powieści Bancarzewskiej, koniecznie nadróbcie zaległości. Jeśli je znacie, czytajcie dalej, uchylę rąbka tajemnicy w kwestii tego, co znajdziecie w "Nocy nad Samborzewem".
Powieść urzeka z wielu względów. Po pierwsze opowiada o miejscach raczej mało znanych. Nie oglądamy więc wojennej Warszawy, Gdańska, czy Poznania, ale Samborzewo i Inowrocław. Dosłownie na chwilę, dzięki listom bohaterów, możemy spojrzeć na Toruń, Tuluzę czy Poznań właśnie. Jednak Samborzewo i Annopol to miejscowości zupełnie różne od tych dużych i znanych miejsc. Żyje się w nich inaczej tak w czasie pokoju, jak i wojny. A wojenna zawierucha nie oszczędza żadnego skrawka polskiej ziemi. Można by rzec, że Ani jest łatwiej, bo przecież ma zaczarowany obraz i podróżowanie do mieszkania w XXI wieku to żaden problem. Czy jednak na pewo jest łatwiej? Nawet, jeśli ma się więcej węgla, trochę lepiej zaopatrzoną spiżarnię i wie się, że najbliżsi przeżyją wojnę? Z drugiej zaś strony pozostaje kwestia oceny zachowania Anki... W końcu, mając takie możliwości, mogła uczynić więcej dobrego, ale... czy na pewno miała prawo do ingerowania w historię, która została już dawno opisana w tysiącach podręczników? Kłopot z podróżami w czasie jest niemały, Bancarzewska dobrze sobie z nim radzi, jednocześnie w pierwszej połowie powieści skupiając się na zupełnie innych aspektach – malując przed nami bohaterów i ich codzienne życie w czasie wojny. Dopiero w dalszej części więcej uwagi poświęca problemom wynikającym z posiadania przez Ankę obrazu z modrzewiem. Uważam, że taki podział bardzo dobrze się sprawdził. Pierwsza część książki jest bowiem bardziej nostalgiczna i przerażająca, druga bardziej współczesna i czasami wręcz zabawna.
Ciekawym rozwiązaniem jest również narracja. Częściowo narratorką jest sama Anka i wówczas mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, a czasami spotykamy się z narracją trzecioobową narratora wszechwiedzącego. To, co pisze bezpośrednio Ania zdaje się nam bliższe, ale dzięki temu drugiemu narratorowi możemy poznać losy innych, szczególnie Dominika. Dodać jeszcze należy, że co jakiś czas znajdujemy w powieści listy, które przychodzą do Obryckiej albo które ona pisze. Dodają kolorytu i smaku całej tej nieprawdopodobnie zagmatwanej, a przecież również i prostej historii.
Cóż jeszcze sprawia, że książkę mającą 450 stron dosłownie pożarłam w ciągu jednego weekendu? Porywająca akcja, świetnie wykreowani, naturalni bohaterowie, ciekawe zwroty akcji, odrobina humoru (nawet w okrutnych czasach wojennych), piękny język. Czytanie tej powieści to jak oglądanie albumu ze zdjęciami, które ożywają. 
Bardzo mi się podoba to, że Autorka nie starała się za wszelką cenę zrobić z tej książki wojennego romansu. Bo choć romansowy wątek się tu pojawia, to... a nie, nie zdradzę więcej. Sami musicie przeczytać "Noc nad Samborzewem" jeśli chcecie lepiej poznać byłego naczelnika stacji, niesamowicie przystojnego i całkiem miłego Dominika, który smaży cholewki do Anki Obrzyckiej. 
Urzekło mnie i wzruszyło również samo zakończenie powieści. Widać tu kunszt Autorki, która doskonale sobie wszystko zaplanowała. 
Książka jest po prostu fantastycznie wydana i nie mam do niej żadnych zastrzeżeń (dwie literówki chyba). Na dodatek okładka nadal wygląda, jakbym książki nie czytała, czyli możecie ją śmiało wozić w torebce, plecaku, czy walizce (w drodze na wakacje). Gorąco polecam.








Książka przeczytana w ramach Wyzwania: