Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trudi Canavan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trudi Canavan. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 sierpnia 2012

Gildia magów - Trudi Canavan

Gdyby ktoś nie miał tej świadomości - "Gildia magów" to pierwszy tom "Trylogii Czarnego Maga" autorstwa Trudi Canavan, którego preludium była wcześniej przeze mnie opisywana "Uczennica Maga".
Sonea to zwyczajna dziewczyna - urodziła się w biedzie i tak spędziła całe dotychczasowe życie. Wychowuje ją wujostwo, które stara się zapewnić jej jak najlepsze warunki, co wcale nie jest łatwe w Kyralii, jeśli nie pochodzi się z potężnego Domu. Życie bylców jest właściwie liczone od jednej Czystki do kolejnej. Cóż to takiego ta Czystka? Ogólnie rzecz biorąc - wielkie przeganianie biednych przed bogatych, którym pomagają... Magowie z Gildii. Nic więc dziwnego, że ci ostatni nie są zbyt lubiani przez zwykłych ludzi.
Zamiast radości Sonea poczuje więc strach i złość, gdy odkryje, że nosi w sobie olbrzymi magiczny potencjał. Nie chce być magiem. Nie chce należeć do Gildii. Nie chce stać się jedną z tych, których z całego serca nienawidzi, którymi gardzi. Jednak jej moc jest olbrzymia i niebezpieczna, a przekonają się o tym nie tylko najbliżsi przyjaciele, jak Cery, czy Złodzieje, którzy obiecują jej pomoc, ale również dziesiątki przypadkowych osób, które znajdą się zbyt blisko dziewczyny.
Kto chce dobrze? Kto kogo zdradzi i dlaczego?Jaką decyzję podejmie ostatecznie Sonea i do czego zostanie zmuszona? Wiele ciężkich chwil, mnóstwo rozterek, a wszystko to w niesamowitym świecie pełnym magii.
NIe tak jednak wyobrażał sobie Gildię Jayan, kiedy ją wymyślił. Nie o takich magach marzyła Tessia. Mieli nieść pomoc słabszym, a nie jedynie dbać o własne interesy. Dla tych, którzy - jak ja - czytali wcześniej "Uczennicę Maga" to pewnego rodzaju uderzenie w głowę. Przebudzenie, uświadomienie, że chyba jednak myślimy w kategoriach utopii. A może nie? Może od początku wiedziałam, że Gildia nie może być idealna, bo po prostu... ludzie nie są, nawet jeśli mają w sobie magiczną moc.
To ciekawa historia, choć muszę przyznać, że tak naprawdę porwała mnie dopiero od połowy. Być może to kwestia właśnie tego, że już czytałam prequel i niektóre kwestie nie były dla mnie aż taką nowością. Myślę, że tak naprawdę ta opowieść rozkręci się na dobre dopiero w drugim tomie, do którego zajrzę już niebawem. Bardzo jestem ciekawa, jak Sonea poradzi sobie będąc uczennicą w szkole dla magów i jak potoczą się losy jej dotychczasowych przyjaciół.
Jeśli nie mieliście do czynienia z "Uczennicą Maga" to z pewnością ta powieść zaskoczy Was całkowicie. Jeśli czytaliście prequel - możecie czuć pewien niedosyt. Ale i tak warto przeczytać, ponieważ druga część jest naprawdę znakomita i trzyma w napięciu do ostatniej strony. Nawet mając świadomość, że drugi tom nosi tytuł "Nowicjuszka" do niemal ostatniej chwili nie wiemy, jakimi przesłankami Sonea kierowała się wybierając Gildię (a ja Wam tego napewno nie zdradzę).
Bardzo podobały mi się opisy Gildii w sensie miejscowym. Lubię wiedzieć, jak wygląda otoczenie, w którym rozgrywa się akcja. Ponadto świetnym pomysłem było stworzenie organizacji Złodziei, którzy poniekąd są antagonistami magów z Gildii. To genialny pomysł na pokazanie różnych warstw kyraliańskiego społeczeństwa i zasad, którymi kierują się w życiu oraz na unaocznienie nam, że nie ma ludzi złych i dobrych jako grupy - każdy odpowiada za swoje własne zachowanie, za to kim i jaki jest. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej, ani zbiorowej oceny. O tym natomiast, niestety, często zapominamy.
Osobiście - straszliwie brakowało mi tu wątku sachakańskiego, ale zdaję sobie sprawę z tego, że po prostu czytam w innej kolejności, niż Trudi Canavan opisywała swój świat. Pozostaje mi jedynie liczyć na to, że ten wątek pojawi się w drugim lub trzecim tomie, a mam prawo tak sądzić, zważywszy na jedną bardzo ciekawą scenę ukazującą Wielkiego Mistrza. Nic więcej nie zdradzę.
Szkoda jedynie, że znalazłam tak wiele błędów. Psuje to odbiór naprawdę rewelacyjnej powieści. No i oczywiście - wielki plus dla okładki, która dzisiaj jest już chyba klasyczna, choć nadal robi olbrzymie wrażenie. Znacznie bardziej mi się podoba, niż ta do "Uczennicy maga".

sobota, 30 czerwca 2012

Uczennica maga - Trudi Canavan

Myślę, że powinnam zacząć od takiej informacji – jest to dopiero moje drugie spotkanie z prozą Trudi Canavan (wcześniej czytałam jedynie opowiadania). Nie znam więc jeszcze Trylogii Czarnego Maga, czytając zatem „Uczennicę maga” nie miałam najmniejszego pojęcia, co będzie się działo za kilkaset la,t w kolejnych tomach. Dla mnie to historia sama w sobie, nie prequel do znanej już powieści. Być może w znacznej części więc zmienia to sposób, w jaki odebrałam „Uczennicę…”.
Wciągnęła mnie ta historia do tego stopnia, że potrafiłam na długie godziny zatracić się w świecie przedstawionym przez autorkę, zupełnie nie widząc różnicy między nim, a tym, w którym (podobno) żyjemy. Ważne sprawy działy się wokoło, a ja ich nie dostrzegałam, całkowicie przeniesiona w przestrzeni, wędrując między Kyralią a Sachaką.
Bohaterowie od początku przypadli mi do gustu – antybohaterowie z resztą również, ale oczywiście w tym sensie, że podobała mi się och kreacja, a nie że ich polubiłam. Owszem – darzę sympatią Tessię i Dakona, ale boję się Takado… Kurcze, rzeczywiście pisze o nich, jakby żyli tu i teraz.
Magia, zróżnicowane społeczeństwo i dwa ludy – tak podobne, a jednak tak od siebie różne. Walka, miłość, szacunek, strach, nienawiść, wolność, niewolnictwo… Gildia uzdrowicieli i magowie… i Tessia, córka uzdrowiciela, która marzy o tym, by móc również leczyć. Problem w tym, że… jest kobietą. Nie może zostać uzdrowicielką, ale gdy pewnego dnia okaże się, że ma w sobie magię, zostanie natychmiast przyjęta jako uczennica maga Dakona. Jakże dziwny jest ten świat.
Dwa różne światy – z początku wiadomo, że Kyralia jest wspaniałą krainą wolności (nawet, jeśli kobiety nie mogą leczyć), a Sachaka to straszliwe imperium, w którym silni wolni ludzie, a przede wszystkim magowie, żyją w luksusie, ponieważ wszelkie prace wykonują za nich niewolnicy. I tu nagle niespodzianka – po trzystu stronach pojawia się nowa bohaterka, Steria. I ona właśnie pokaże nam, że Sachaka nie jest taka straszliwa i… zamieszkują w niej również dobrzy ludzie. Sama początkowo jest zszokowana, ponieważ po wielu latach wraca do stolicy państwa, z którego pochodzi jej ojciec i od razu napotyka na same problemy. Cóż, jest kobietą… w powieści Canavan kobiety – niezależnie od zamieszkiwanych ziem – nie mają łatwego życia i zawsze są na drugim miejscu, po mężczyznach.
Steria właśnie jest moją ulubioną bohaterką tej powieści – silna, inteligentna, wie, czego chce w życiu, a jednak potrafi się zaskoczyć swoimi uczuciami względem męża, którego wybrał jej ojciec. To osoba, która jest przykładem dla innych – jest ceniona przez pozostałe panie, a nawet niektórych mężczyzn. Na dodatek nie boi się stawiać oporu – w końcu wychowywała się w Elyne, gdzie kobiety mogą prowadzić interesy, gdzie nie ma niewolnictwa. Myślę jednak, że nie tylko wychowanie sprawiło, że Steria jest właśnie Sterią. Ma silną wolę i własne przekonania.
Koniec wojny między Kyralią a Sachaką był dla mnie absolutną zagadką, ponieważ – jak już wspomniałam – nie czytałam jeszcze Trylogii Czarnego Maga. Dlatego nie miałam pojęcia, która ze stron i na jakich warunkach zwycięży. Chociaż… czy na pewno można to nazwać zwycięstwem, skoro tylu ludzi straciło życie?
Trudi Canavan pisze pięknie i naprawdę świetnie się to czyta. Powieść wciąga bezustannie i wystarczy chwilka przerwy i już się człowiek zastanawia, co będzie dalej i chce się przenieść do tego magicznego – a przecież wcale nie pięknego i błogiego – świata. Jedyne, czego mogłam się domyśleć to to, że Jayanowi uda się zapoczątkować gildię magów, w końcu taki tytuł nosi kolejny tom, do którego zajrzę już niebawem. Nie mogę się doczekać.
Tomiszcze grube, ma bowiem ponad 800 stron. Dobrym pomysłem było umieszczenie na końcu słowiczka, na dodatek podzielonego według rodzaju słownictwa (chociaż ja osobiście wolę zwyczajne, alfabetyczne). Bardzo pomocny bywał w trakcie czytania. Podobnie – mapki – doskonale, że są – wydają się niemal niezbędne i nie potrafię sobie w tej chwili wyobrazić, że miałabym poznawać ten świat bez map.
Gruba oprawa trochę może utrudnia czytanie, ale przy takim gabarycie książki pięknie prezentuje się na półce, na dodatek bez żadnych uszkodzeń grzbietu. Błędów kilka znalazłam, ale w miarę niewiele, szczególnie jak na tak wiele stronic. Ogólnie – korekta spisała się bardzo dobrze.

poniedziałek, 12 marca 2012

Szepty dzieci mgły i inne opowiadania - Trudi Canavan



Moje pierwsze zetknięcie z prozą australijskiej pisarki, Trudi Canavan okazało się wspaniałą przygodą. Jak już kiedyś wspominałam – raczej nie czytuję opowiadań, preferuję zdecydowanie formy długie (z resztą sama Canavan też takowe woli). Jednak dostałam jej opowiadania i pomyślałam, że to świetny początek, skoro mam już właściwie wszystkie jej powieści i jeszcze nie zaczęłam ich czytać.
Zbiór składa się z pięciu opowiadań, które są różne zarówno ze względu na tematykę (od klasycznej fantasy, przez science fiction, do opowiadania, które możnaby nazwać nawet lekkim horrorem), jak i formę (część napisana w trzeciej osobie, część w pierwszej, jest tu także pamiętnik i kronika wydarzeń) oraz czas i miejsce (niektóre dzieją się w świecie wyimaginowanym, część zaś we współczesnym nam.
Tytułowe opowiadanie „Szepty dzieci mgły” to ciekawa fantasy. Mamy tu pustynię, karawany i dworską sorę o imieniu Velarin Initha – czarodziejkę, która powinna bronić władcy, a zajmuje się ochroną kupców. Nosi w sobie żal i wstyd, ponieważ w niedalekiej przeszłości zdarzyło się coś strasznego, za co się wini i uważa, że wszyscy postrzegają ją właśnie przez ten pryzmat. Jest to opowieść o pozorach i wielkiej odwadze, a także skromności i poczuciu obowiązku, przedstawiona w zaczarowanym świecie. Kim są dzieci mgły? Tajemnicę tę rozwikłacie jedynie czytając opowiadanie, za które autorka otrzymała w 1999 nagrodę „Aurealis” (Australian Fantasy & Sciecne Fiction Award).
„Szalony Uczeń” to z kolei opowiadanie – najdłuższe w całym zbiorze – ze świata Czarnego Maga, z pewnością więc fanom Canavan się spodoba. Dla mnie to było pierwsze spotkanie z tym uniwersum i musze przyznać, że przypadło mi do gustu. Spotykamy ucznia maga, Tagina i jego siostrę imieniem Indria, która… boi się młodszego brata, który już w dzieciństwie bił ją i terroryzował, kiedy tylko coś szło nie po jego myśli. Jest mężatką, jednak do męża z pewnością nie zwróci się o pomoc, gdy brat – niespełna rozumu – wplącze ją w tragiczną historię, w której trup będzie się słał gęsto, a niewinni oddadzą – zabrane siłą – życie, by młodzieniec zyskał moc do czarowania. Czy Indria znajdzie w sobie siłę, by przeciwstawić się bratu, czy za wszelką cenę będzie go chroniła, nawet wiedząc, że stał się potworem? Historia jest opowiedziana w trzeciej osobie, widzimy ją jednak wyraźnie z perspektywy młodej kobiety, która powoli dostrzega u brata objawy choroby, która zżera go od wewnątrz, niszcząc przy okazji całą Kyralię. Ciekawym i bardzo przyjemnym przerywnikiem w akcji, która porywa nas z szybkością błyskawicy, są zapiski kronikarza Gilkena.
„Markietanka” to pełna tajemnic magiczna historia generała Reny’ego i jego markietanki (damy do towarzystwa, delikatnie nazywając jej zawód). Gdy wziął ją do swego namiotu, nie przypuszczał, że może być kimś wyjątkowym, o kim będzie myślał każdego dnia do końca życia. Jaką tajemnicę nosi w sobie piękna, jasnowłosa Kala i jaki ma to związek z polami pełnymi martwych żołnierzy oraz królem, któremu służy Reny?
„Przestrzeń dla siebie” to pamiętnik spisany przez młodą artystkę, która w swym domu znajduje… tajemniczy pokój, w którym czas rozciąga się i płynie w zupełnie innym tempie, niż na zewnątrz. Marzenie każdego z nas, a przynajmniej większości – mieć czas na wszystko, żyć w świecie, gdzie doba ma czterdzieści osiem godzin (albo i więcej). Autorka sama tłumaczy, że nigdy nie lubiła opowiadań, w których występowały różnorakie wehikuły czasu, ponieważ zawsze znajdowała w nich nieścisłości. Osobiście takie historie lubię, chociaż w niektórych rzeczywiście występują karygodne błędy. Bąbel czasu stworzony przez Canavan zdaje się być całkiem logiczny, chociaż jak się przekonuje bohaterka – ma również zgubne skutki. To opowiadanie o tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla sukcesu i spełnienia się. Ponieważ czas płynie nieubłagalnie, nawet w tajemniczym pokoiku i nie jesteśmy w stanie z tym faktem walczyć. Prawa natury są dla nas bezlitosne. „Przestrzeń dla siebie” sporo daje do myślenia, chociaż nie sądzę, bym kiedykolwiek przestała marzyć o takim właśnie pokoiku, w którym miałabym czas na wszystkie moje zainteresowania i spełnianie kolejnych marzeń. Czy jednak warto? Trudi Canavan nie odpowiada wprost na to pytanie – zostawia je jednak wyraźnie zadane i każdy musi sobie sam na nie odpowiedzieć.
Jak wspomniałam, mamy w zbiorze również opowiadanie na granicy horroru. „Biuro rzeczy znalezionych”… Spojrzałam na tytuł i zaczęłam się zastanawiać, czy takie miejsca mają w ogóle rację bytu w dwudziestym pierwszym wieku. Trudno mi uwierzyć, bym udała się do niego w przypadku, który spotkał Trinity – gdybym zgubiła parasolkę. Nawet, jeśli wiązało się z nią wiele ciepłych wspomnień. Z pewnością poszłabym do najbliższego sklepu i kupiła po prostu nową. Jednak nasza bohaterka jest do swojej czarnej parasolki na tyle przywiązana, że udaje się do biura rzeczy znalezionych. Jednak czarnych składanych parasolek jest tam zatrzęsienie, a ona swojej nie odnajduje. Wbrew radzie dozorcy tego przybytku, zabiera więc inną, ponieważ chce uniknąć zmoknięcia. Gdyby wiedziała, jak wiele trudności spotka ją z tego powodu, na pewno by sobie odpuściła i pobiegła do sklepu. Wiele czasu jednak zajmuje jej zanim zrozumie, że ulewne deszcze i szalone burze w miejscach, w których akurat ona przebywa są karą za „pożyczenie sobie” cudzej parasolki z drewnianą rączką w kształcie kaczej główki…
Wspaniałym ukłonem w stronę czytelników są notki od autorki po każdym opowiadaniu. Po krótce wyjaśnia, czym się inspirowała, jak pisała i dlaczego wybrała taką, a nie inną formę opowiadania. Już we wstępnie wyjaśnia również, co skłania ją do pisania opowiadań, ponieważ nie jest tajemnicą, że preferuje opasłe tomiszcza, w których może rozwinąć skrzydła.
Trudno mi powiedzieć, jak wyglądają inne wydania, jednak polskie jest przepiękne. Niewątpliwie jest to jednak z najładniejszych książek – jestem całkowicie zauroczona papierem, na którym książkę wydrukowano. Przypuszczam, że był to cel czysto marketingowy – opowiadania łącznie to zaledwie dwieście stron tekstu, a książka dzięki użyciu takiego papieru zdaje się być przynajmniej dwukrotnie grubsza. Jakiekolwiek jednak były przesłanki wydawcy – wyszło wyśmienicie. Dotykanie takiego papieru, przewracanie grubych stron sprawia niesamowitą przyjemność, której nigdy nie zastąpią żadne ebooki (choć jestem gorąca zwolenniczką obu form wydawania książek). Dziękuję za tę ucztę.
Jednym słowem – pełna tajemniczości i magii przygoda, która miała tylko jeden minus (powód, dla którego zazwyczaj do opowiadań nie sięgam) – skończyła się zdecydowanie za szybko. Mam nadzieje ten głód zaspokoić czytając jej magiczne trylogie.
Jeszcze tylko jedno – chciałam się podzielić cytatem, który bardzo mi się spodobał, a pochodzi z opowiadania „Markietanka”:
„- Vorl jest jak miecz, którego używa się i wyrzuca, kiedy się stępi. Doradcy są niczym zwoje albo księgi – korzysta się z nich wiele razy. Nie uderzysz wroga książką i nie pójdziesz następnie radzić się miecza, prawda?”