Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Amber. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Amber. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 listopada 2011

Światło minionych dni -sir Arthur Charles Clarke i Stephen Baxter



Urządzenie do podglądania przeszłości to pomysł chyba tak stary, jak sama fantastyka. Jednak genialny duet Clarke/Baxter pokazali nam nowy wymiar takie odkrycia.
Na ten tytuł trafiłam zupełnie przypadkiem w jednym z amerykańskich czasopism fantastycznych. Było to opowiadanie Boba Shawa – niedługie, ale bardzo interesujące. Przeszukując później Internet, dowiedziałam się, że mój ulubiony Clarke napisał powieść zainspirowaną tym opowiadaniem i od razu niemal dokonałam zakupu. Nie przeliczyłam się – to powieść na miarę tak wielkiego autora, jak sir Arthur.
Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby na świecie rzeczywiście pojawił się taki Hiram Patterson, nasz główny bohater i jego wynalazek. Nie sposób przewidzieć licznych komplikacji, które przyniosłoby takie odkrycie. Jedna z hipotez pokazują Clarke wespół z Baxterem. W świecie, gdzie w każdej chwili można zajrzeć w przeszłość – nie ma już żadnych sekretów, ani… prywatności. Człowiek jest właściwie osaczony przez swoje wczoraj.
Cudowne odkrycie dla każdego ciekawego historii. Gdyby dzisiaj powiedziano mi, że taki wynalazek można sobie sprawić – byłabym przepełniona radością i z pewnością w pierwszej chwili zapomniałabym od następstwach takiego szperania w przeszłości (pomijając nawet powszechnie znany paradoks dziadka). Gdyby wystarczyło jedynie (Chryste, jedynie?) zajrzeć w tunel podprzestrzenny (tzw. wormhole) i zobaczyć cokolwiek w przeszłości… Marzenie. Pamiętajmy jednak, ze marzenia są piękne między innymi dlatego, że czasami na zawsze pozostają marzeniami, a ich ziszczenie może okazać się prawdziwa tragedią. I tak też dzieje się w tej powieści. To, co miało być cudowne okazuje się dla wielu zgubne. Łatwo bowiem zagubić się w przeszłości i zatracić siebie samego.
Nic dodać, nic ująć. Powieść wciąga od pierwszych stron, stopniując napięcie na każdej kolejnej. Autorzy doskonale wszystko przemyśleli. Poza tym – sama o tym wiem – nie jest łatwo pisać coś we dwoje. W „Światłach minionych dni” natomiast nie widać tego, ze poszczególne fragmenty są napisane przez różnych autorów. Powieść jest spójna, zarówno stylistycznie, jak i fabularnie. To prawdziwa perełka i – niestety – przedostatnie dzieło prawdziwego artysty fantastyki, jakim jest Clarke.

Koniec dzieciństwa - sir Arthur Charles Clarke



W końcu się przemogłam i poczułam gotowa, by przedstawić Wam jedną z najciekawszych powieści Arthura Charlesa Clarke’a, którą czytałam, a czytałam ich naprawdę wiele.
„Koniec dzieciństwa” (przeczytałam go już trzy razy) powstał w latach 50 ubiegłego wieku, kiedy to temat przybyszów z kosmosu był wciąż żywy wśród społeczeństw rozwiniętych. Obawa przed najazdem „kosmitów” powodowała, że powstawało wiele książek i filmów, których głównym wątkiem był atak z przestworzy. Wiele z nich zostało do dzisiaj zapomnianych i odłożonych do lamusa, jednak powieści sir Arthura do nich z pewnością nie należą. Mimo blisko sześćdziesięciu lat i upadku ZSRR, „Koniec dzieciństwa” pozostaje niesamowita historią, napisaną z rozmysłem, rozmachem i przy użyciu pięknego języka.
Trwa zimna wojna, mocarstwa ścigają się w zbrojeniach, a stawką jest olbrzymia władza. Które z nich zwycięży wyścig i pierwsze wyśle człowieka w kosmos? Historię znamy, jednak w powieści Clarke’a nie był to Jurij Gagarin. Zanim Radzieckiej Rosji udało się wysłać go w nieznane, nad Ziemią pojawiły się… statki obcych. Od tego dnia życie każdego mieszkańca błękitnej planety ulęgło zmianie.
Kim są przybysze? Jak wyglądają? Mijają lata, a nikt nadal ich nie widział, mimo ich powszechnego wpływu na ludzkość. Ich wysoko rozwinięta technologia pozwala na realną walkę z głodem i biedą, poprawia znacznie poziom życia wielu rodzin. Na Ziemi panuje pokój. Mijają dziesięciolecia, a Zwierzchnicy nadal nie są gotowi, by pokazać się ludziom. Jaki sekret ukrywają i dlaczego coraz częściej dochodzi do zamieszek przeciwko ich obecności w naszej galaktyce?
Co mnie urzekło w tej historii, że co kilka lat do niej wracam? Nie można przecież powiedzieć, że jest ponadczasowa, ZSRR wszakże upadł już przed dwudziestoma laty (osobiście pamiętam z niego jedynie przepiękne znaczki z kosmonautami i kilka bajek dla dzieci). Technologia również w ciągu tych lat uległa niesamowitej ewolucji. Mówi się, że gdyby Clarke opatentował choć kilka ze swoich pomysłów, byłby jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Jednak zostały one opatentowane przez kogoś innego i dzisiaj są już naszą codziennością. Sceny, w których główny bohater próbuje nagrać jednego ze Zwierzchników na kasetę wydają się w dzisiejszej rzeczywistości przynajmniej dziwne. To nie ma jednak znaczenia. „Koniec dzieciństwa” bowiem to bez wątpienia książka sf, w której elementy sf stanowią jednak tylko (tylko, czy aż?) bardzo ciekawe tło do rozważań na temat ludzkości. Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Jak wyglądają nasze relacje z innymi? Jak zachowuje się społeczeństwo, gdy jest zagrożone przez wyższą inteligencję? To właśnie pytania, które autor nam zadaje i próbuje – w rewelacyjny i błyskotliwy sposób – przedstawić nam jedną z możliwych wizji naszej przyszłości.
Zauroczyła mnie również rozmaitość narodowości przedstawionych w tej powieści. W czasach, gdy Clarke pisał „Koniec dzieciństwa” Amerykanie opisywali raczej tylko i wyłącznie dobrych… Amerykanów i złych Rosjan. Tu natomiast główny bohater jest Szwedem (mam do nich pewną – niewytłumaczalną – słabość), a kosmonauci zamiast się nienawidzić darzą się szacunkiem.
Zakończenie jest w stu procentach zaskakujące dla osoby czytającej po raz pierwszy. Dla kogoś takiego, jak ja, kto fabułę już poznał – dające sporo do myślenia, burzące pewne stereotypy i z pewnością – zasługujące na liczne pochwały i westchnienia nad geniuszem autora.
Clarke z pewnością wyprzedzał swoje czasy o całe dziesięciolecia i jeszcze na długie lata pozostanie jednym z najgenialniejszych autorów szeroko pojętej fantastyki naukowej. Można jedynie żałować, że nie żyje już d trzech lat i niczego więcej nie napisze.