Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

wtorek, 31 maja 2016

Modne księżniczki oraz Modne baletnice

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 32
Tytuł oryginału: Mon carnet Princesse
Ilustracje, wzory, szkice i naklejki: Axelle Delafolie, Magali Fournier, Natacha Matic, Charlitte Merle
ISBN: 978-83-7971-303-5














Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 32
Tytuł oryginału: Mon carnet Danseuses
Ilustracje, szkice i naklejki: Sophie Marie, Natacha Matic
ISBN: 978-83-7971-302-8







Tym razem niestandardowo, ponieważ aż dwie pozycje w jednej recenzji. Uznałam jednak, że tak będzie lepiej i to z dwóch powodów. Po pierwsze te książeczki mają to samo zadanie. Po drugie obie recenzje byłyby do siebie bardzo, naprawdę bardzo, podobne. Nie widzę żadnych powodów, dla których miałabym mnożyć posty, a i Wam, drodzy Czytelnicy, będzie łatwiej, kiedy obie pozycje dostaniecie równocześnie.
Co zatem proponuje nam wydawnictwo Jedność? Otóż dwie wspaniałe książeczki, które są również zeszytami ćwiczeń i albumami. Przy okazji, dzięki temu, że są na spirali, poszczególne kartki z pracami można łatwo wyrywać i wykorzystywać, np. jako laurki czy pamiątki i prezenty. Dziewczynki (bo jednak są one przeznaczone raczej dla płci pięknej) będą miały naprawdę dużo świetnej zabawy. A i mamusie z pewnością skorzystają, bo trudno nie ulec urokowi pięknych rysunków i kolorowych naklejek. Popuśćcie wodze fantazji! 
Kolorowanie, dorysowywanie, naklejanie to czynności, które czekają młode damy. Ich zadaniem jest ubranie modnych księżniczek i baletnic. A także, jeśli zechcą, wyposażenie wnętrz, w których te pozują. Rysunki działają na wyobraźnię, pobudzają do szukania nowych rozwiązań, łączenia kolorów i wzorów. Ponadto zmuszają do precyzji, ponieważ nie są zbyt duże, a przecież nikt nie chce by sukienka pięknej księżniczki była krzywo pokolorowana, a kredka wychodziła daleko poza linię konturów. Dzięki temu dzieciaczki ćwiczą dłonie, a także cierpliwość. 
Książeczki są nieduże, zmieszczą się w każdej, nawet małej, dziewczęcej, torebce. Małe artystki-modnisie mogą je więc mieć zawsze przy sobie. Jeśli natomiast nie mają ze sobą kredek czy flamastrów (albo farb) to zawsze mogą używać naklejek i w ten sposób przyodziewać swoje modelki.
Książecki wykonano bardzo starannie, grafiki są naprawdę ładne, a naklejki po prostu prześliczne, barwne, cieszące oko zarówno dziecka, jak i dorosłego. To wspaniała zabawa dla dużych i małych. W kreatorkę mody można się bawić samodzielnie bądź w grupie, zabawa więc może przybrać przeróżne formy, a w dalszej perspektywie inspirować do przerysowywania, przekalkowywania, czy nawet wykonywania własnych rysunków.
Gorąco polecam. Sama chętnie bym się pobawiła w kreatorkę królewskiej mody. 
 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

poniedziałek, 30 maja 2016

Fingerprint. Malujemy obrazki odciskami palców

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 48
Tytuł oryginału: Fingerprint. Disegnare con le impronte delle dita
Przekład (z włoskiego): Anna Gogolin
Ilustracje i projekty: Irene Mazza
ISBN: 978-83-7971-478-0









Kolejna fantastyczna książeczka dla dzieci od wydawnictwa Jedność zachwyca na wiele sposobów. Przyda się każdemu rodzicowi i opiekunowi, każdej przedszkolance, a także nauczycielowi nauczania początkowego o ile tylko osoby te zechcą wyjść poza szablon i wybrać się ze swymi podopiecznymi w niesamowitą przygodę ze sztuką.
We wspaniale napisanym wstępie, poza licznymi dobrymi radami dla dzieci chcących rozpocząć malowanie palcami, autorzy "Fingerprint..." zwracają uwagę, że w dawnych czasach człowiek mógł liczyć jedynie na swoje ręce i i nogi. To przy ich pomocy wykonywał wszystkie czynności, również tworzył sztukę. Fingerprint, czyli dosłownie odciskanie wzorów palcami u rąk jest więc w pewnym stopniu powrotem do źródeł, do... dzieciństwa ludzkości. I tak można to postrzegać. Jednocześnie jest wspaniałą przygodą ze sztuką i nauką, a w tym konkretnym przypadku również z przyrodą.
Pomysłów w książeczce znajdziecie co niemiara. Tworzenie kolejnych obrazków przedstawiono krok po kroku, pomagając dziecku nie tylko na kolejnych etapach twórczości malarskiej, ale również poprzez podpowiedzenie, których paluszków użyć do ukazania poszczególnych elementów grafiki, poprzez wskazanie możliwości użycia różnych barw, czy też skorzystania z ułatwiających pracę szablonów. Szablonów jest kilka, znajdują się one z tyłu książeczki i należy je przerysować i wyciąć. Tym jednak powinni się zająć rodzice, przynajmniej w przypadku najmłodszych artystów. 
"Fingerprint..." to jednak znacznie więcej niż katalog kształtów, które można przedstawić przy użyciu odcisków palców. Jest tu naprawdę wiele miejsca na własne prace. Dzieci mogą z powodzeniem traktować tę pozycję jako swoisty zeszyt ćwiczeń czy nawet album.
Całość podzielono na cztery kategorie, mianowicie: Co w trawie piszczy; Życie w zagrodzie; W gęstym i ciemnym lesie; Na dnie morza. Pomaga to usystematyzować florę i (przede wszystkim) faunę poszczególnych miejsc. 
Przy każdym obrazku jest krótki rymowany wierszyk o nim. Dzięki temu zabawa jest tym przyjemniejsza i bardziej wszechstronna. To nie tylko malowanie, ale również przyjemne dla ucha i wesołe rymowanki.
W zestawie znajdują się także cztery słoiczki z farbkami oraz paleta do ich rozrabiania.
Książeczka rozwija motorykę małą i wyobraźnię. Poszerza wiedzę o tym jakie zwierzęta (i nie tylko) można spotkać w różnych środowiskach. Wpływa pozytywnie na rozwój języka, uczy dzieci o rymach i rytmice zdania oraz o powstawaniu i łączeniu barw. Przy tym wszystkim jest także skarbnicą pomysłów i może służyć na długie lata.
Wartość tej pozycji pięknie oddają słowa Jeana Piageta, cenionego psychologa dziecięcego: "Jeżeli chcecie być twórczy, pielęgnujcie w sobie dziecko, wraz z jego fantazją i odkrywczym podejściem do życia".




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

piątek, 27 maja 2016

451° Fahrenheita – Ray Bradbury

Wydawnictwo: Solaris
Stawiguda 2008
Oprawa: twarda
Liczba stron: 219
ISBN: 978-83-7590-027-9





Zmierzyłam się z prawdziwą klasyką gatunku i muszę przyznać, że... mam nieco mieszane uczucia.
Owszem, sam pomysł jest genialny. Nic dziwnego zatem, że przez dekady coraz to nowi autorzy czerpią z twórczości Bradbury'ego. Świat, który wykreował w tej powieści musiał być dla jemu współczesnych kompletnie zaskakujący. Jednocześnie ryzyko pojawienia się go było całkiem spore, gdy spoglądało się na totalitarne ustroje XX stulecia. 
Z drugiej jednak strony główny bohater wydaje mi się nieprawdziwy, nienaturalny, taki... dwuwymiarowy, płaski, papierowy. Jego zmiana zachodzi zbyt szybko, zbyt nagle, nie została wystarczająco uzasadniona.
O czym jest powieść wie chyba każdy. Gdyby jednak trafił mi się czytelnik, który wcześniej się z tym tytułem nie spotkał – to kilka słów wyjaśnienia.
Przyszłość (bliżej nieokreślona, być może to właśnie nasza teraźniejszość...), w której ludzie otoczeni są wielki ścianami telewizyjnymi i żyją w swoistym wirtualnym świecie. Miejcie na względzie, że powieść napisana została w 1953 roku. Nie znajdziecie tu nowinek technicznych, ale obraz społeczeństwa, w którym nie warto się wychylać. Społeczeństwa, w którym nie wolno mieć swojego zdania, jeśli jest ono niezgodne z opinią ogółu. Przede wszystkim jednak – społeczeństwa, w którym zabronione jest czytanie książek. Ludzie, którzy się temu zakazowi przeciwstawiają, ponoszą olbrzymie ryzyko, nadstawiając karku i stawiając na szali własne życie. Książki płoną na stosach niczym czarownice w dawnych czasach. A ogień rozpala nie kto inny tylko... strażacy. Straż ogniowa nie gasi pożarów, ona je wywołuje. W takim świecie żyje nasz główny bohater, nomen omen strażak, Guy Montag.
"451° Fahrenheita" to powieść dwupłaszczyznowa. Z jednej strony przerażająca wizja społeczeństwa, dla którego liczy się jedynie prosta przyjemność, które woli nie myśleć, lecz żyć wygodnie i w pewnym stopniu na pokaz. Wszyscy są do siebie podobni, nikt się nie wychyla. Spokój, pozorne bezpieczeństwo, normalnie istna idylla. Utopijny świat, który... Daleki jest od ideału. Z drugiej strony to historia człowieka, który się zmienia, dojrzewa, postanawia zobaczyć prawdę i coś zrobić ze swym życiem, Coś pożytecznego. Staje do walki z systemem, z którym przecież – jak się zdaje na pierwszy rzut oka – nikt nie walczy i nie ma potrzeby walczyć, Pierwsza płaszczyzna została oddana przez Bradbury'ego doskonale. Świat przedstawiony rzeczywiście wydaje się przerażający, nawet dzisiaj, mimo upływu tylu lat od napisania książki. Dojrzewanie Montaga, w moim odczuciu, opisał Autor znacznie słabiej. Nie widzę żadnej przyczyny, dla której spotkanie przez dojrzałego mężczyznę o wyrobionych poglądach, ustabilizowanej sytuacji rodzinnej i zawodowej, młodziutkiej Clarissy miałoby zmienić tego człowieka. Nie pojmuję, jak mógłby się zmienić tak szybko. I w końcu... a nie, dość już napisałam, nie chcę Wam psuć satysfakcji z lektury.
Pisząc powieść, Autor z pewnością chciał przestrzec czytelników przed zbytnim podążaniem za nowinkami technicznymi, przed oddaniem się pustej rozrywce, przed dopuszczeniem do władzy osób, które doskonale wiedzą, że łatwiej rządzi się tłumem nieoczytanych, prostych ludzi. Niestety, jego obawy znalazły odzwierciedlenie w naszej teraźniejszości. Spadek czytelnictwa jest nierozerwalnie połączony z rozwojem nowych technologii, które przeciętnemu człowiekowi są w stanie dać więcej satysfakcji. Prostota działań, chęć odpoczynku, szybkiego osiągania celu, swoisty medialny ekshibicjonizm – wszystko to zdaje się obecnie być jakimś preludium do świata stworzonego przez Bradbury'ego. Strach się bać. Pozostaje nam więc czytać, czytać i jeszcze raz czytać. I namawiać do czytania kolejne pokolenie, by pewnego dnia nie zobaczyć, że straż ogniowa przestała ratować z ognia, a zaczęła go wzniecać. By nie ujrzeć palonych książek, nie poczuć smrodu, palonego na stosach, zadrukowanego papieru.
"451° Fahrenheita", mimo pewnych niedociągnięć, to powieść, którą przeczytać powinien każdy. Mądra, przenikliwa, przerażająca swą tragiczną wizją – potrafi zmusić czytelnika do przystanięcia i przemyślenia wielu kwestii. I to zaskakujące zakończenie. Poza tym takiej klasyki po prostu wstyd nie znać. 
Jeśli chodzi o wydanie to nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Zarówno pod względem językowym i redakcyjnym, jak i czysto wizualnym jest świetna, a "nadpalone" karty dodają lekturze niepowtarzalnego klimatu. Polecam – jakkolwiek przewrotnie to w tym przypadku zabrzmi – gorąco.

wtorek, 17 maja 2016

Lot nisko nad Ziemią – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Zwierciadło
Warszawa 2014
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 335
ISBN: 978-83-63014-83-4






Trudna, wymagająca, niesztampowa, wprowadzająca w nieco ponury nastrój – taka jest powieść Ałbeny Grabowskiej zatytułowana "Lot nisko nad Ziemią". 
Weronika zawsze miała pod górkę. Nie dlatego, że jej rodzice byli szczególnie wymagający i oczekiwali od niej nie wiadomo jakich osiągnięć. Wręcz przeciwnie. Jak się jednak okazuje – życie bez wychylania się również może być trudne. Bo Weronika w pewien sposób chciała dopasować się do świata, w którym ludzie cenią swoje osiągnięcia i do czegoś w życiu dążą.
Gdy wreszcie zdawało się, że znalazła szczęście i uwolniła się spod wpływu nieco toksycznych rodziców... zdarzył się wypadek, który znisczył, i tak nadwątloną, psychike młodej kobiety. Mąż zmarł, dzieci nie mieli, choć długo sie o nie starali. Kolejne bolesne doświadczenia.
Czy odnajdzie spokój w rozmowach z coraz to nowymi lokatorami wynajmującymi od niej mieszkanie? Czy będzie potrafiła zdystansować się od ich prywatnych spraw? Szukanie bratniej duszy czy kogoś potrzebującego wsparcia i opieki stanie się dla Weroniki drogą do szczęścia. Czy jednak lokatorzy są rzeczywiście zdolni sprawić, że kobieta podniesie sie po tragedii i wróci do zdrowia psychicznego?
Powieść czytałam powoli, co chwilę zatrzymując się na którymś fragmencie. Postać głównej bohaterki – z jednej strony budzi zainteresowanie, z drugiej zaś listość. Weronika nie jest papierowa, każda z nas mogłaby się znaleźć na jej miejscu. I to powód, dla którego, w moim odczuciu, jest tym bardziej bohaterką tragiczną. Jej świat – świat żalu, bólu, złudzeń – tak bardzo jest inny od tego, który dziś jest kreowany przez szeroko pojęte media. To nie kobieta sukcesu, nie piękna i zdolna, ambitna bizneswoman, to nawet nie ikoniczna matka-Polka. Na pierwszy rzut oka zdaje się być bezbarwna, choć jej umysł jest bogaty i, na swój specyficzny sposób, piękny. 
Autorka stworzyła postać nietuzinkową. Udało jej się ukazać psychikę kobiety całkowicie zatraconej w swym własnym świecie, kobiety zagubionej, nie potrafiącej poradzić sobie z bólem spowodowanym stratą. Kobiety, która wbrew temu, czego nas dzisiaj uczą – nie potrafi zamknąć rozdziału i zacząć życia od nowa. Ba, ona tego nawet nie chce. Ten ból zdaje sie ją napędzać, być jedyną pożywką na kolejne lata. I to jest naprawdę niesamowite. Bo tak, owszem, są wśród nas ludzie, którzy wolą cierpieć, dla których własne cierpienie ma nieocenioną wartość, których cierpienie wręcz definiuje. I żadne starania, leczenia, terapie, czy inne działania otoczenia nie są w stanie tego zmienić. Jednak nikt dzisiaj, poza Ałbeną Grbowską, nie ma chyba odwagi o nich pisać. Mainstream popłynął w zupełnie odwrotnym kierunku.
Żeby nie było za kolorowo, mam uwagi co do redakcji tekstu. Znalazłam za dużo błędów jak na tak dobre wydawnictwo. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że kiedy, pewnego dnia, ukaże się kolejne wydanie powieści, błędy te zostaną poprawione. Poza tym polecam powieść każdemu, kto szuka książki mądrej i wyjątkowej, a nie przeszkadza mu, że jest ona trochę, no cóż, dołująca...

poniedziałek, 16 maja 2016

Jak rozwijać wiarę w siebie. 35 ćwiczeń dla dzieci w wieku 3-10 lat – Gilles Diederichs

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: twarda 
Liczba stron: 40
Tytuł oryginału: Developer la confiance en soi. 35 activites pour les 3-10 ans
Przekład (z francuskiego): Monika Szewc-Osiecka
Ilustracje: Atelier Aout a Paris, Muriel Douru
ISBN: 978-83-7971-330-1



Kolejna książeczka z czteroczęściowej (przynajmniej na razie) serii "Szczęście mojego dziecka" podpowiada rodzicom, jak postępować z dzieckiem, by jego wiara w siebie rosła każdego dnia. 35 ćwiczeń proponowanych przez Autora zostało oznaczonych jako takie do wykonania samodzielnego, bądź w towarzystwie – rodzica, całej rodziny czy też grupą, w której mogą być również osoby spoza rodziny. Od razu wiadomo również, które z ćwiczeń wykonuje się w domu, a dla których lepszym terenem jest świeże powietrze. 
Skorzystano z różnych dziedzin, które mają wspomóc rozwój dziecka w wieku od 3 do 10 lat. Sa więc propozycje na zabawy kreatywne, na arteterapię, zaczerpnięto z medytacji i sorfologii. Autor proponuje ćwiczenie pamięci oraz zadania na motorykę małą i dużą. Wszystko to ma na celu budowanie silnej osobowości młodego człowieka, a jednocześnie niesienie mu pomocy w chwilach, w których, z jakichś powodów, zaczyna w siebie wątpić. 
Ćwiczenia są opisane w prosty i przejrzysty sposób, opatrzone ładnymi ilustracjami w spokojnych, stonowanych barwach, które nie wywołują negatywnych i zbyt silnych emocji. Każdemu zadaniu przyporządkowano dodatkowy wariant, by urozmaicić pracę z dziećmi. Wiadomo, dzieci szybko się nudzą. Opisano również korzyści płynące z każdego ćwiczenia, dzięki czemu rodzice od razu wiedzą, w jakim celu je wykonują.
Jak wszystkie pozostałe, książka jest wydana bardzo ładnie i schludnie, co jest szczególnie ważne w książkach, które są stworzone dla dzieci (bo "Jak rozwijać wiarę w siebie..." to nie tylko poradnik dla rodziców, ale również swoisty zeszyt ćwiczeń dla samych dzieciaków).
Uwagi krytyczne? Tym razem brak. 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

Konkurs wydawnictwa Znak Literanova


piątek, 13 maja 2016

Coraz mniej olśnień – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Zwierciadło
Warszawa 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 293
ISBN: 978-83-64776-46-5





Kolejna powieść Ałbeny Grabowskiej, którą dane mi było przeczytać, jest zamkniętą, jednotomową historią kilku doświadczonych przez los kobiet i ich najbliższych. "Coraz mniej olśnień" zachwyca, wciąga, zmusza do zastanowienia się nad własnym życiem, w końcu... szokuje. Ostatnie zdania natomiast pozostawiają czytelnika z uczuciem totalnego zaskoczenia i myślą, że Autorka przez całą powieść grała z nim w ciuciubabkę i... wygrała. Uczucie to pozostaje przynajmniej na kilka dni i sprawia, że czytelnik wciąż na nowo analizuje przeczytaną właśnie książkę.
Lena myślała, że znalazła w końcu swoje miejsce na ziemi i ma pewną sytuację zawodową. Wszystko zmienia się, gdy pracę traci. Co teraz? Ano, poszuka nowej. Jest młoda, atrakcyjna, ma doświadczenie. Jakże więc zdziwi ją fakt, że w dzisiejszych czasach znalezienie pracy nie jest proste, a ambicje trzeba nieraz schować za pazuchę. Tym sposobem Lena zostaje opiekunką, pomocą domową i towarzyszką niewidomej Eli, którą zaczyna nazywać Ślepelą.
Alina pewnego dnia uciekła. Nie tak normalnie, z domu, z listem pożegnalnym. Skorzystała z okazji i w bardziej wyrafinowany sposób zamknęła kilkudziesięcioletni rozdział swego nieszczęśliwego życia. Los jakby sam dał jej podpowiedź, gdzie szukać samej siebie. Jednak czy rzeczywiście znana i wyśmienita lekarka odnajdzie się w roli zupełnie innej, prostej kobiety? I czy na pewno przeszłość jest już zamkniętą księgą?
Maria jest samotną i zgorzkniałą kobietą, która poniekąd sama zniszczyła sobie życie. Wciąż jednak liczy na to, że uda jej się rozwiązać zagadkę śmierci najbliższej (i jedynej) przyjaciółki. Bo choć przez lata uważała, że ta zmarła w tragicznym wypadku, to przypadkowe spotkanie na ulicy pewnej kobiety zainicjuje ciąg wydarzeń, które poczatkowo zdadzą się Marii być pod jej kontrolą, a doprowadzą ją do odkrycia, którego zupełnie nie spodziewała.
I w końcu Ela – młoda poetka, która straciła wzrok w wyniku traumy powypadkowej. Próbująca wyrazić siebie poprzez wiersze i odnaleźć szczęście w ramionach wymarzonego mężczyzny. Krucha, a zarazem silna. Czy pojawienie się w jej życiu Leny może cokolwiek zmienić?
Kobiety z różnych środowisk, z różnymi historiami, doświadczeniami, marzeniami. Mniej lub bardziej pogubione i poranione. Takie jak każda z nas. Szukają szczęścia, spełnienia, pragną same kreować swoją tożsamość, rządzić własnym życiem i wizerunkiem. Ich losy przeplatają się w niespodziewany sposób, tkając piękny portret współczesnej Polki. W to wszystko zaś, jak to zwykle bywa, wplątani są mężczyźni – ojcowie, mężowie i kochankowie. Oraz on, poeta Piotr Nowak, bez którego znajomość Leny i Eli straciłaby wiele pikantności.
W tle współczesna Polska, świat mediów i poezji. Fakt, ta ostatnia (moim zdaniem), niezbyt wysokich lotów. Wciągająca opowieść, która sprawia, że kolejne strony po prostu się pożera.
Plusem jest również przejrzystość rozdziałów, z których tytułów od razu widać, z czyjej perspektywy poznamy świat i czyją historię opowiada Autorka w danej chwili. Tajemniczości dodaje książce równiez wysmienita okładka.
Minusy? Niestety są. Redakcja, zdaje się, trochę przysnęła. Irytują błędy stylistyczne i pewne niekonsekwencje pomiędzy paragrafami. Można było tego uniknąć. Jednak to jedyne, do czego mogę się przyczeić.
Jako że "Coraz mniej olśnień" przeczytałam już ponad dwa miesiące temu, moge z czystym sercem przyznać, że powieść na długo pozostaje w pamięci. Wryła się we mnie i wciąż wracam do niej myślami. To chyba najlepsza rekomendacja.




piątek, 6 maja 2016

Tron z Czaszek – Peter V. Brett

Wydawnictwo: Fabryka Słów
Lublin 2015
Cykl demoniczny, tom IV
Tron z Czaszek, Księga I
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 601
Tytuł oryginału: The Skull Throne
Przekład (z angielskiego): Małgorzata Koczańska
Ilustracje: Dominik Broniek
ISBN: 978-83-7574-068-3







Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Po pierwsze dlatego, że w ciąży nie miałam specjalnie natchnienia na pisanie. Teraz, po urodzeniu dzieci, nie mam natomiast na to czasu. A i niezbyt przyjemnie pisze się recenzje części bardzo lubianego cyklu, gdy wiadomo, że recenzja ta będzie nieszczególnie pochlebna. Nie owijając zatem w bawełnę i nie tracąc – tym cenniejszego obecnie – czasu, muszę przyznać, że pierwsza Księga "Tronu z czaszek" jest jak na razie zdecydowanie najsłabszym ogniwem w opowieści Bretta.
Kiedy książka pojawiła się na rynku, wiele osób miało do niej zastrzeżenia. Przede wszystkim czytelnikom nie spodobała się zmiana tłumacza i to, że nie zachowano wszystkich nazw własnych. Owszem, jest to irytujące, bywa mylące, i po prostu nie ma żadnego sensu i logicznego uzasadnienia (dodatkowo burzy jedność cyklu), ale – o dziwo – nie to jest największym problemem w lekturze tego tomu. Tłumaczenie tłumaczeniem, ale po prostu – moim zdaniem – coś tu poszło nie tak samemu autorowi. Fabuła mało porywająca, historia Ashii napisana trochę na siłę. Nie ma tej magii, co w poprzednich częściach, choć przecież na końcu "Wojny w Blasku Dnia" Brett zostawił nas w wielkim napięciu. Być może miałam więc zbyt wygórowane oczekiwania co do dalszych losów bohaterów, gdy tymczasem...
Co zatem się tu dzieje? Arlen i Jardir stają naprzeciw siebie i muszą podjąć bardzo ważne decyzje. Czy Jardir zaakceptuje szalony plan Naznaczonego? Czy Arlen będzie potrafił zaufać byłemu przyjacielowi? Tymczasem świat musi sobie poradzić z ponownym brakiem Wybawiciela, choć ludzie przywykli już do jego obecności – niezależnie od tego, w którym z mężczyzn go widzieli. W Zakątku znów wiele się dzieje, a Leesha zaczyna odkrywać w sobie cechy, których nie podejrzewała w sobie odnaleźć. Może, wbrew pozorom, jest po części podobna do matki... 
Pomysł bardzo ciekawy, gorzej z wykonaniem. Niestety, wygląda na to, że Brett zaliczył spadek. Mam tylko nadzieję, że chwilowy i dalsze losy bohaterów zachwycą mnie równie mocno jak te opisywane w "Pustynnej Włóczni" i "Wojnie w Blasku Dnia".  
Jak zwykle wielkim atutem książki są wspaniałe ilustracje i chwała Fabryce słów za wybór tak fantastycznego artysty.