Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 13 września 2019

Lady Almina i prawdziwe Downton Abbey. Utracone dziedzictwo zamku Highclere – Fiona Carnarvon

Wydawnictwo: Zysk i S-ka 
Poznań 2019
Oprawa: miękka
Liczba stron: 326
Tytuł oryginału: Lady Almina and the Real Downton Abbey: The Lost Legacy of Highclere Castle
Przekład (z j. angielskiego): Jerzy Łoziński
ISBN: 978-83-8116-663-8





 
Jako wielka fanka serialu "Downton Abbey" nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. Na dodatek dzisiaj właśnie mamy polską premierę pełnometrażowego filmu będącego kontynuacją serialu. Czy osiągnie równie spektakularny sukces to się okaże. Wierzę, że tak właśnie będzie. Tymczasem nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka w najbliższą środę wyjdzie polska edycja książki opowiadającej o losach prawdziwego Downton Abbey, czyli Highclere i jego mieszkańców. Tak więc recenzja przedpremierowa, a premiera już za parę dni, za dni parę...
Serial, wielokrotnie nagradzany, jest jednym z moich ulubionych, a bożonarodzeniowa płyta Downton Abbey jest jedną z tych, które w okolicach Świąt słucham najczęściej. Opowieść o rodzinie Crawleyów wzbudzała emocje w każdym odcinku serialu, a ostatni odcinek każdego sezonu sprawiał, że przez kolejne miesiące z wielką niecierpliwością czekałam na następny. Wiele więc oczekiwałam po tej książce, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na jej stronach nie znajdę żadnego ze znanych mi bohaterów. Ale... jest miejsce. Miejsce, które pokochałam i które widziałam oczami wyobraźni, kiedy o nim czytałam. Bo dla każdego, to serial zna, Downton Abbey ożywa na stronach "Lady Alminy...". 
Autorka książki, Fiona, jest ósmą hrabiną Carnarvon. Almina była piątą hrabiną, żoną piątego i matką szóstego earla Carnarvon. Dlatego Autorka mogła skorzystać z bogatego archiwum rodzinnego, co uczyniła. Kwerendę przeprowadziła na podstawie listów, fotografii, zapisków i artykułów prasowych, a także wykorzystała całkiem imponującą, jak na książkę, która nie jest pracą historyczną, bibliografię. Z tyłu książki znajduje się spis przeszło trzydziestu pozycji, do których zainteresowani mogą sięgnąć, by więcej dowiedzieć się o czasach, w których przyszło żyć lady Alminie.
Jest to postać naprawdę nietuzinkowa.  Nieślubna córka Alfreda de Rothschilda i "jego francuskiej utrzymanki" zostaje w wieku dziewiętnastu lat żoną szlachcica. Człowieka z tytułem, włościami, szanowanego, bywającego na królewskim dworze. Zadłużonego. Ratuje go swoim majątkiem (czy też raczej majątkiem ojca), jednocześnie sama zyskując tytuł i poważanie wśród angielskiej szlachty. Jednak nie jest to typowe małżeństwo, na którym korzystają dwie rodziny, a młoda para jest poniekąd zmuszona do wzięcia udziału w wielkiej szaradzie. Lord i lady Carnarvon naprawdę się kochają, tworzą zgrane małżeństwo, doczekują się dwojga dzieci i razem przechodzą przez wiele lat wzlotów i upadków. Ich ukochanego Highclere, Wielkiej Brytanii i całego świata, bo przecież nadchodzi Wielka Wojna.  
Ta książka to nie powieść. Nie znajdziecie tu dialogów, ani typowej powieściom akcji. Nie jest to również typowa książka biograficzna. Opowiada większą historię. Nie tylko życia samej lady Aminy, ale i całego ówczesnego społeczeństwa. Choć, ku memu zdziwieniu i – co tu dużo mówić – pewnemu niezadowoleniu, niewiele jednak poświęcono miejsca służbie pracującej w majątku i na zamku. Odniosłam wrażenie, że o pracownikach Highclere wspomina się jedynie wówczas, gdy idą na wojnę (i często z niej nie wracają), albo dla porównania wydatków hrabiny do zarobków jej służących.
W fascynujący, barwny sposób Autorka opisuje wielkopańskie życie, podróże po Europie i do Egiptu, odkrycie grobowca Tutanchamona, "małe bale" dla tysiąca gości, przyjęcia wydawane na cześć następcy tronu. Konfrontuje to wszystko z ogromem zniszczeń i zmian, jakie przyniosła pierwsza wojna światowa. Nie skupia się li tylko na posiadłościach Carnarvonów. Razem z bohaterami jesteśmy też m.in. w okopach na zachodnim froncie wojny. Pośród czyhającej w każdej chwili śmierci, błota, deszczu, gazów bojowych, krwawiących ciał i dołów pełnych trupów. Bo na czas wojny nawet Carnarvonowie szli do walki. Mężczyźni z bronią w ręku, kobiety w pielęgniarskich fartuchach. Brat i syn lorda walczyli na różnych frontach. Lady Almina zakładała szpitale dla żołnierzy. Szpitale, na które nie szczędziła pieniędzy i własnego czasu, ciężkiej pracy i nieprzespanych nocy. Bo nie tylko na nie łożyła. Dzień po dniu opiekowała się rannymi, wyznając zasadę, że tak samo ważne jak uleczenie ciała, jest wyleczenie ducha. A wszyscy dzisiaj wiemy, co z umysłami żołnierzy robiły długie miesiące w okopach pierwszej wojny światowej.
Książkę czyta się bardzo dobrze, jest napisana w taki sposób, że trudno  się od niej oderwać, mimo że nie jest powieścią. Jednak dla osób, które liczą na wielkie afery, romanse, czy inne tak dzisiaj popularne atrakcje, które mogą być pokazane w serialu czy filmie, może się okazać ciężką przeprawą. Bo i owszem, są tu wypowiedzi bohaterów, lady Fiona przytacza ich całkiem sporo, ale to jedynie monologi i to krótkie. Myślę jednak, że każdego fana Downton Abbey ta książka zadowoli.
Szkoda tylko, że błędów znalazłam w niej znacznie więcej niżbym chciała. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w wersji finalnej już ich nie będzie. Może ktoś z Was zechce się podzielić informacjami na ten temat po przeczytaniu książki zakupionej w księgarni?

 
 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:

piątek, 6 września 2019

Dokta. Opowieść o Wandzie Błeńskiej – Eliza Piotrowska

Wydawnictwo: Święty Wojciech
Poznań 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 120
Ilustracje: Eliza Piotrowska
ISBN: 978-83-8065-303-0







Poznanianka Stulecia, żołnierz AK, dama Order Uśmiechu, patronka szkół. Urodziła się i umarła w Poznaniu, ale znaczną część życia spędziła w Ugandzie. Na misji. Lecząc trąd i... ludzkie dusze.
Pamiętam jak była u nas na rekolekcjach w szkole. Wówczas nikt z nas nie zdawał sobie sprawy z tego, że za kilkanaście lat doktor Wanda Błeńska będzie kandydatką na ołtarze. Tymczasem lada chwila rozpocznie się jej proces beatyfikacyjny. 
Poznańskie wydawnictwo Święty Wojciech wydało niedawno książkę znanej i lubianej  przez wielu (również przez nas) Elizy Piotrowskiej, zatytułowaną "Dokta. Opowieść o Wandzie Błeńskiej". Książkę dla dzieci, z której jednak każdy dorosły, dotychczas nie znający zbyt dobrze (czy w ogóle) życiorysu polskiej matki trędowatych dowie się o niej naprawdę dużo.
Cała historia przekazana jest w postaci pamiętnika spisywanego przez dziewczynkę imieniem Taitika. Na początku opowieści jest jeszcze mała, na końcu już dorosła. Zdecydowana większość jej wpisów pochodzi jednak z przełomu lat 70 i 80 ubiegłego stulecia, a więc z czasów jej dorastania. Taitika mieszka w Bulubie, w Ugandzie, w samym centrum Afryki. To tam Wanda Błeńska przez lata mieszkała i pomagała ludziom. Wybitna lekarka, która od dzieciństwa wiedziała, że chce leczyć i uczyć o Bogu. Że chce nieść pomoc, ciału i duchowi. Choć nie od razu jej marzenia się spełniały, bo w tamtych czasach na misje nie wysyłano świeckich. Gdy jednak dotarła na miejsce, ludzie ją pokochali. Leczyła trąd, nie zakładając nawet rękawiczek. Była biała, kochała biel, a przyszło jej żyć pośród czarnoskórych mieszkańców Czarnego Lądu. I kochała ich z całego serca. W szpitalu, który powstał między innymi dzięki jej staraniom, wyleczyła również mamę Taitiki.
Wanda Błeńska na kartach książki to jednak nie tylko wyśmienity lekarz i misjonarka. To po prostu, mówiąc dzisiejszym językiem, fajna babka. Lubi się śmiać, jeździ na motorze, zdobywa szczyty gór, uwielbia budyń czekoladowy. I ma całe mnóstwo ciekawych historii do opowiedzenia. Niektóre z nich są zabawne, inne smutne, przerażające. Jak te z czasów, kiedy walczyła w szeregach Armii Krajowej. Na dodatek wciąż spotykają ją arcyciekawe przygody, jak choćby wówczas, gdy chciał ją zjeść hipopotam, albo gdy na drzewie koło jej domu na dłuższy czas zamieszkał lampart.
Cała historia Dokty opowiedziana jest z perspektywy dziecka, co pomaga dzieciakom lepiej ją zrozumieć. Jednocześnie jest to zapierająca dech w piersiach opowieść, która uczy o człowieczeństwie, o misjach, o spełnianiu marzeń, o przygodach, o pokorze i cierpliwości, o Miłości, otwartości i tolerancji. Jeśli zaś boicie się jakichś przerażających scen z odpadającymi kończynami – trąd jest kilka razy wspomniany, ale właściwie jest o nim niewiele. Nie ma się też co temu dziwić – w końcu to wspomnienia dziecka, które w szpitalu pośród trędowatych nie przebywało. Wiedziało jedynie, że mama była chora, na czym z grubsza ta choroba polega,  że w Europie już jej nie ma i że leczy się ją w leprozorium. To chyba jedyne fakty dotyczące trądu, jakie się w "Dokcie..." znalazły. 
Eliza Piotrowska książkę nie tylko napisała, ale również przepięknie ją zilustrowała. Obrazy są żywe, niemalże wyskakują ze stronic. Podobają się i dorosłym i dzieciom. Nawet przedszkolaki były zainteresowane przekolorową szatą graficzną. 
Książkę wydano na dobrej jakości papierze kredowym, w twardej oprawie. Jest szyta, a nie tylko klejona więc strony z niej nie wypadają, mimo że sporo ją eksploatowałam. 
Myślę, że jest to pozycja, z którą powinno zapoznać się każde dziecko w trakcie nauczania wczesnoszkolnego. Młodsze dzieci też są nią zainteresowane, ale myślę, że nie w pełni są w stanie objąć całokształt osobowości wielkiej poznanianki. Zdecydowanie pozycja must have dla każdego młodego katolika, a także każdego małego poznaniaka, niezależnie od wyznawanej wiary.

wtorek, 3 września 2019

Seria "Młodzi przyrodnicy" od Emily Bone i Wydawnictwa Wilga

"Dzień i noc"
Tytuł oryginału: Night and day
Przekład (z j. angielskiego): Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 32
Ilustracje: Nina de Polonia
ISBN: 978-83-280-6822-3
 
 
 





"Wybrzeże"
Tytuł oryginału: Seashore
Przekład (z j. angielskiego): Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 32
Ilustracje: Cinzia Battistel
ISBN: 978-83-280-6819-3
 
 
 
 
 
 
 
 
"Leśne stworzenia"
Tytuł oryginału: Woodland Creatures
Przekład (z j. angielskiego): Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 32
Ilustracje: Maribel Lechuga
ISBN: 978-83-280-6820-9
 
 
 
 
 
 
 
"Kwiaty"
Tytuł oryginału: Flowers
Przekład (z j. angielskiego): Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 32
Ilustracje: Samara Hardy
ISBN: 978-83-280-6821-6
 

 
 
 

 
 

Dzisiaj, wyjątkowo, bo aż o czterech książkach na raz. Jest w tym jednak głębszy sens, ponieważ tworzą one serię. Czy też raczej część serii, bo widziałam już (na skrzydełku tylnej okładki), że szykują się kolejne cztery tytuły, których wprost nie mogę się doczekać. Możecie się więc już domyśleć, że te cztery, o których piszę teraz, są warte poznania.
Seria nazywa się "Młodzi przyrodnicy" i skierowana jest, jakby się mogło wydawać, do dzieci samodzielnie czytających, a więc w wieku wczesnoszkolnym. Wskazuje na to notka na tylnej okładce, informująca, że tekst jest czytelny i przeznaczony do samodzielnego czytania. Moje Dziewczynki mają jeszcze całkiem sporo czasu do momentu, kiedy samodzielnie będą w stanie przeczytać coś więcej niż swoje imiona, ale książeczki od razu skradły ich serca. Choć nie obyło się bez pewnych, nazwijmy to, trudnych chwil (o czym za chwilę).
Wszystkie cztery książki napisane są przez Emily Bone, każda jednak ilustrowana przez kogoś innego. Mimo to tworzą bardzo zgraną całość, będąc wyśmienitą lekcją przyrodniczą dla dzieciaków. Wybór zwierząt i kwiatów jest doskonały. Krótkie, napisane rzeczywiście dużą czcionką, zdania wspaniale ilustrują kolorowe grafiki. Jest akcja, jest wiedza. Można powiedzieć, że to prawdziwa kopalnia wiedzy dla młodego przyrodnika. Sama dowiedziałam się całego mnóstwa rzeczy, o których nie miałam pojęcia, choć trochę już w życiu czytałam.
Każda z książek jest doskonale przemyślana. Od razu widać, że pomysł jest spójny, że nic nie znalazło się tu przypadkowo. Dzieciaki poznają więc m.in. proces kiełkowania, wzrastania rośliny, jej kwitnienia, owocowania, przekwitania. Dowiadują się, że na łące od wczesnego rana pasą się króliki, borsuki żywią się dżdżownicami (świetne ćwiczenie logopedyczne), pelikany lubią śledzie (już nie mogą się doczekać urodzin dziadka, na których zawsze serwowane są właśnie śledzie). A także o tym, że najeżka to taka ryba z kolcami, samce niedźwiedzia mogą zaatakować małe niedźwiadki, jeśli te staną im na drodze oraz jak powstaje muzyka świerszczy. A to tylko kilka z dziesiątek ciekawostek zawartych na stronicach tych relatywnie niedługich książeczek. 
Jakież zatem mogliśmy mieć "ciężkie chwile"? Aria przez kilka dni przeżywała bardzo emocjonalnie polowanie, w którym lampart zagryza antylopę, po czym wciąga zdobycz na drzewo  i ją zjada. To chyba pierwsze jej w życiu zetknięcie z obrazkiem, na którym bardzo wyraźnie widać krew i było to dla trzylatki zdecydowanie za wiele. Kiedy wczoraj doszliśmy do sceny, w której wąż polował na mysz, ona od razu powiedziała, że "ta myszka jest bardzo żywa i on jej nie zje". Takie małe ostrzeżenie dla tych z Was, którzy chcą te książki pokazywać również dzieciom w podobnym wieku. Poza tymi dwiema nie ma żadnych scen, które mogłyby uchodzić za "drastyczne".
Jeśli natomiast chodzi o redakcję, to niemal bezbłędnie. Znalazłam dwa błędy na cztery książki, więc niedużo. Niestety, jeden z nich był merytoryczny.
Ze wszystkimi powyższymi uwagami, bardzo polecam wszystkie cztery tytuły. Nam zdecydowanie najbardziej podobały się "Dzień i noc" oraz "Wybrzeże". I, jak napisałam na początku, czekam na kolejne tytuły (o owadach, porach roku, dzieciach zwierząt i, oczywiście, dinozaurach). Jeśli będą trzymały poziom, to skompletujemy przyrodniczą biblioteczkę z naprawdę najwyższej półki, jeśli brać pod uwagę tę kategorię wiekową.


 




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Wilga