Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brian Herbert. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brian Herbert. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Fremen Justice – Brian Herbert i Kevin J. Anderson

Wydawnictwo: Wormhole Books
Denver 2011
Wyciąg z powieści "Dune: House Corrino"
Oprawa: miękka
Liczba stron: 40
Ilustracje: Joanna Erbach
ISBN: 978-0970965745




Dzisiaj krótko, bo tekst niedługi i niezbyt wymagający, o ile oczywiście potraficie czytać (ze zrozumieniem) po angielsku. 
"Fremen Justice" to fragment powieści "House Corrino", która została już dwukrotnie przełożona na polski (pod tytułem "Ród Corrinów"). Czy niezbędna jest znajomość poprzednich dwóch tomów trylogii? Nie wydaje mi się. Nie jest nawet konieczne orientowanie się w świecie Diuny, ponieważ "Fremen Justice" opowiada niejako samodzielną historię.
Czytelnik poznaje (o ile nie znał już wcześniej) dumnego Lieta Kynesa, który stara się uświadomić Imperatorowi, co naprawdę dzieje się na planecie Arrakis. A jest to planeta niezwykła, jedyna w całym wszechścwiecie. Dlaczego więc Imperator nie reaguje, dlaczego zupełnie nie trafiają do niego argumenty, fakty? Czy naprawę dla własnej ambicji poświęci Arrakis, bez której świat, jaki znają jemu współcześni mógłby rozsypać się w drobny mak? 
Co dla Fremenów, mieszkańców Arrakis, oznacza sprawiedliwość? Jak ją rozumieją i do jakich działań się posuną, by ją wymierzyć?  W tej niedługiej książeczce dowiecie się o nich jednak znacznie więcej, ponieważ będziecie mogli poznać niektóre ich zwyczaje, co zawsze wydawało mi się bardzo interesujące. Wszak pustynny lud jest naprawdę niezwykły.
"Fremen Justice" to w rzeczywistości niecałe 30 stron tekstu, a więc naprawdę niewiele. Określiłabym to jako ciekawą przygodówkę, a raczej zajawkę ciekawej przygodówki z elementami kulturoznawstwa. Tekst napisany jest dość prostym, przystępnym językiem i opatrzony fantastycznymi ilustracjami, które są bardzo mocną stroną tego wydania. Redakcja została wykonana dobrze, co może Czytelnikowi dawać nadzieję, że i cała książka zostanie (została) właściwie zredagowana.
Czy czytać? Jeśli nie byliście dotąd przekonani do tego, co ze światem Diuny zrobili Brian Herbert i Kevin J. Anderson, to może być dla Was ciekawa próbka. Nie oczekujcie jednak wielkiej filozofii, to jest po prostu fragment powieści przygodowej osadzonej w przyszłości. 





Książka przeczytana w ramach Wyzwania:



Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

poniedziałek, 24 lutego 2014

Diuna. Dżihad Butleriański – Brian Herbert, Kevin J. Anderson

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2008
Cykl: Legendy Diuny, Część I
Oprawa: twarda z obwolutą
Liczba stron: 695
Przekład (z angielskiego): Andrzej Jankowski
Tytuł oryginału: Dune: The Butlerian Jihad
Ilustracje: Wojciech Siudmak
ISBN: 978-83-7510-099-0




Trudno zacząć recenzję książki, o której ma się tyle do powiedzenia. Myśli krążą po głowie i nie chcą się ułożyć w logiczną całość. Bo od czego zacząć? To podstawowe pytanie. Od "Diuny" Franka Herberta? Zdawałoby się logiczne, bo przecież "Dżihad..." jest prequelem. Można go czytać jako pierwszy, bo w świecie Diuny akcja w nim opisana jest najstarsza. Jednak nie sposób ciągle nie porównywać, nie wracać myślami do "oryginalnego" sześcioksięgu. Albo i choćby do napisanych wcześniej przez Briana i Kevina "Rodów...". Może jednak powinnam opuścić wszystko to, zresetować się i podejść do tematu, jakby to była pierwsza powieść ze świata? Wprowadzić Was do niej, jakbyście nigdy wcześniej się nie spotkali się z pustynną planetą, która jest centrum Duniversum... Nie, nie da się tak. Choćby dlatego, że tak ważne jest właśnie to, iż "Dżihad..." jest częścią Duniversum. Nie tylko preludium do, jest częścią, która moim zdaniem świetnie wpisuje się w całość, częścią, którą wszyscy fani "Diuny" powinni poznać. Nie zgodzę się z niektórymi ortodoksyjnymi czytelnikami, że "Legendy Diuny" niewiele mają wspólnego z "Kronikami Diuny" Franka Herberta. Zarówno "Legendy...", jak i "Rody..." (a teraz także "Wielkie Szkoły Diuny" i "Bohaterowie Diuny" oraz zakończenie serii) pióra Briana i Kevina tworzą spójną całość. Dzięki nim lepiej możemy zrozumieć to, co Wielki Mistrz Frank chciał nam powiedzieć. Osobiście bardzo się cieszę, że ktoś kontynuuje jego dzieło (bo to nie praca, to dzieło). Przejdźmy jednak do meritum, czyli "Dżihadu Butleriańskiego".
Dlaczego Dżihad, dlaczego Butleriański? Pierwsze pytania, które mogą się nasunąć. Bo choć o nim wspominano w samej "Diunie", bo choć nazwa padała i mówiono, o co w nim chodziło, nie do końca można było się dowiedzieć, co kryje się pod tą nazwą. Teraz więc mamy szansę, by odkryć rąbek tajemnicy. Dżihad czyli święta wojna. W tym wypadku tocząca się między ludźmi a myślącymi maszynami (do czego za chwilę powrócę). Butleriański? Ponieważ iskierką wzniecająca wielki płomień, zagrzewająca do walki była Serena Butler, a symbolem wojowników o wolność jej niespełna roczny synek Manion, który został zamordowany przez myślące maszyny (szczegółów nie zamierzam Wam zdradzać). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na Samuela Butlera, angielskiego pisarza, który już w połowie XIX wieku przestrzegał przed tworzeniem maszyn na ludzkie podobieństwo.
Miejsce akcji? Cały Wszechświat? Pewnie nie cały, bo choćby Hekate gdzieś uciekła i nikt nie wie, gdzie. Jednak bez wątpienia cały Znany Wszechświat. Wszechświat, który został podzielony jak gdyby na trzy: na Zsynchronizowanych Planetach rządzą myślące maszyny, na Światach Ligi – wolni ludzie, którzy zrzeszyli się i starają się sobie wzajemnie pomagać i chronić się przed Omniusem (o nim już za chwilkę), a na Niezrzeszonych Planetach również ludzie, choć często dzicy, nieprzychylni obcym, w dużej mierze zenszyici i zensunnici (o tych też za moment), którzy w kluczowym momencie historii uciekli, odżegnując się od znanego świata, a teraz "muszą" spłacić swój dług, często jako niewolnicy na innych planetach.
Zaczynając jednak od początku... Akcja dzieje się jakieś 11 tysięcy lat przed wydarzeniami opisanymi w "Diunie" (tam rok 10191 Ery Gildii, która jeszcze nie powstała w "Dzihadzie..."). Jednak historia ta ma zaczątki znacznie wcześniej, około 1100 lat wcześniej, by być dokładnym. Ludzie zrobili się gnuśni i leniwi. chcieli się bawić, czerpać z życia, nie pracować. Wszystkie zadania, które mogli oddali maszynom, a sami po prostu żyli. Z tym, że z czasem to życie traciło sens, stawało się zwykłą, nudną egzystencją. Grupka młodych ludzi zbuntowała się i postanowiła obalić rządy i wziąć sprawy w swoje ręce. Tak powstali Tytani. By skutki ich działań były długofalowe, postanowili pozbyć się swoich ciał i mózgi umieścili w mechanicznych powłokach. Mogli je do woli zmieniać, co pozwoliło im przetrwać setki lat. gdzie więc nastąpił błąd? Cóż, człowiek, nawet w metalicznym ciele jest stworzeniem omylnym. Jedna chwila wystarczyła, by niechcący oddali całą władzę wielkiemu komputerowemu mózgowi, którego stworzyli... Omnius zapanował, a Tytani stali się jego poddanymi. I choć nie może ich zabić, wykorzystuje ich do swych celów. A celem nadrzędnym jest zdobycie wszystkich światów i zniszczenie ludzkości...
Tak dochodzimy do chwili teraźniejszej, czyli miesięcy tuż przed wybuchem wielkiego Dżihadu. Poznajemy nie tylko Tytanów, Omniusa i niezależnego robota Erazma, który będzie miał w całej akcji olbrzymie znaczenie. Poznajemy też i ludzi: Serenę Butler i jej ojca, wicekróla Ligi Sprawiedliwych, Maniona Butlera. Xaviera Harkonnena, wojskowego, który kocha Serenę całym sercem i planuje z nią wspólne życie. Poznajemy wspaniałą, silną, złośliwą i wywyższającą się Czarodziejkę z Rossaka, Zufę Cenvę, jej partnera życiowego Aureliusza Venporta i Normę, jej córkę, która jest genialnym matematykiem, niedocenianym przez matkę i poszukującym sensu swego talentu. Spotkamy na swej drodze łowcę niewolników i handlarza organami, Tuka Keedaira i Selima, który dosiądzie wielkiego Szej-huluda. Vor Atryda może początkowo budzić dużą niechęć, a fanów "Diuny" zszokować, chociaż potrafi wzbudzić sympatię. Poza nimi jeszcze cała galeria różnych postaci. Ot, choćby wielki uczony Tio Holzman, tytan Agamemnon, kogitor Eklo... Nie będziecie się nudzić.
Jak i w oryginalnej "Diunie" wątków tu co niemiara. Niewprawiony czytelnik może się początkowo trochę gubić, choć myślę, że szybko odnajdzie właściwą drogę. W każdym razie to bogactwo światów jest olbrzymim plusem powieści. Każda przedstawiona planeta jest inna, bo nie tylko inną ma budowę, florę i faunę, ale i społeczeństwo. Liga Szlachetnych bowiem uważa na to, by każdy planetarny rząd mógł rządzić według własnych praw. To dodaje wszystkiemu smaczku, powodując liczne dyskusje, kłótnie i nieporozumienia. Bo gdy na jednym świecie ponad wszystko szanuje się wolność jednostki, a na drugim gospodarka opiera się na niewolnictwie, nie sposób po prostu dojść do porozumienia. I jak słusznie zauważają niewolnicy – jaka jest różnica pomiędzy niewolą u myślących maszyn, a tą u ludzi? W "Dzihadzie..." znajdziemy wiele takich uniwersalnych zagadnień i mądrych pytań.
Klasycznie już, jak w "Kronikach diuny" Franka Herberta, rozdziały zaczynają się od epigrafów. Czasami mają one coś wspólnego z konkretnym rozdziałem, czasami nie, zawsze jednak są to mądre zdania, nad którymi warto się choćby chwilę zatrzymać.
Minusy? Nie do końca podoba mi się obraz ludzi pustyni, mieszkańców Arrakis. Fremeni zawsze zdawali się honorowymi ludźmi, a ci tutaj... Pozostaje mały niesmak. Plusy? Och, dużo ich. Przede wszystkim chyba kogitorzy. Genialni, oddający się dumaniu przez wielki, a jednak... Jednak tak oddzieleni od otoczenia, od współczesności, od tego, co się dzieje tu i teraz, że zastanawia aż, jak mogli komukolwiek doradzać. W każdym razie kogitorzy są bardzo ciekawi.
W odróżnieniu od świata opisanego w "Rodach..." Autorzy wykreowali tym razem zupełnie nowy świat. Nie korzystali z bohaterów znanych i lubianych (bądź nielubianych), których stworzył Frank Herbert. "Dżihad Butleriański" to nowa powieść, nowy świat. Na upartego można by ją czytać zupełnie osobno, bez znajomości "Diuny", choć... taki czytelnik stracił by naprawdę dużo...
Ciekawe są stawiane przez bohaterów pytania, które zmuszają nas poniekąd, by zastanowić się nad tym, w którym momencie dziejów jesteśmy. Jak blisko nam do stworzenia Omniusa, czy wykreowania Tytanów? A także nad tym, jaka jest relacja pomiędzy Bogiem – Człowiekiem – Myślącą Maszyną.
Podsumowując samą powieść jest tu wielu bohaterów, którzy zapadają w pamięć, wartka akcja, głęboka filozofia (tylko trzeba chcieć jej poszukać). Kiedy do tego wszystkiego dodamy fantastyczną pracę, którą wykonał REBIS... Mamy naprawdę nietuzinkowa pozycję. Gruby papier, elegancka czcionka, złota oprawa, piękna obwoluta, a w środku prace samego Mistrza, Wojciecha Siudmaka. Czy można chcieć więcej? Można... chcieć przeczytać kolejne tomy. Polecam gorąco!


Brian Herbert i Kevin J. Andersona na Dune Fairytales:
 
Kevin J. Andersona na Dune Fairytales:
Książka przeczytana w ramach Wyzwania


Książka przeczytana w ramach Wyzwania


środa, 5 lutego 2014

Hunting Harkonnens – Brian Herbert i Kevin J. Anderson

Wydawnictwo: TOR (Tom Doherty Associated Book)
New York 2002
Okładka: miękka
Liczba stron: 28
Język: angielski (oryginalny)
Seria: Dune Legends
ISBN:765-30687-5




Trudno rozpisywać się o tekście, który ma zaledwie 28 stron (właściwie mniej, bo na ostatniej jest zaledwie kilka linijek). Jednak... to świat Diuny, świat tak bogaty, że nie sposób o nim nie pisać... Ciężka sprawa – bo czy napisać tylko i wyłącznie o tym tzw. shorcie, czy jednak nawiązywać do całości świata? Czy bardziej kierować się do tych, którzy "Diuny" dotąd w rękach nie mili, czy do tych, którzy Sagę znają, ale jeszcze nie dotarli do prequeli? Będę miała w tym roku sporo takich przemyśleń, ponieważ właśnie rozpoczęłam quest polegający na przeczytaniu wszystkich 18 powieści oraz towarzyszących im opowiadań. W kolejności, w jakiej rozgrywa się akcja, a nie takiej, w jakiej zostały one napisane i wydane na przestrzeni... pięćdziesięciu lat.
O czym więc, gdzie i kiedy? Kilkanaście lat przed "Dżihadem Butleriańskim". wiemy o tym, ponieważ Xavier Harkonnen jest jeszcze dzieckiem. Jego poznajemy jednak dopiero na sam koniec (chociaż właściwie trudno mówić o poznaniu). Bohaterami są jego rodzice i starszy brat. Ulf i Katarina starając się utrzymać rodzinę "na poziomie". Szczególnie ważne jest to dla głowy rodziny, który nie przyjmuje sprzeciwów i nie chce nawet słyszeć o tym, że rodzinnym majątkiem można by zarządzać w inny sposób, niż zostało to dotychczas przyjęte. Dlatego wiecznie niezadowolony jest ze swego spadkobiercy, Piersa. Właśnie znów się posprzeczali, wyrzucając z siebie całe lawiny słów raniących niczym sztylety. Katarina próbuje załagodzić spór, jednak nie ma aż takiej siły przebicia. Rodzinna sprzeczka może i taką by została, gdyby nie... myślące maszyny, które akurat pojawiły się na trasie przelotu Harkonnenów. Zaczyna się pogoń i dla jednej ze stron musi się skończyć źle.
Więcej napisać o treści nie mogę, ponieważ byłby to spoiiler. Dla tych, którzy zetknęli się wcześniej z serią Legend Diuny wiadome jest, jak się ta historia zakończyła. Nie o zakończenie tu jednak chodzi, ale o... No właśnie, o co? Myślę, że poza przedstawieniem – bardzo krótkim i pobieżnym – świata, którego rozwinięcie dostaliśmy na niemalże dwóch stronach trylogii ("Dżihad Butleriański", "Krucjata przeciwko maszynom" i "Bitwa pod Corrinem") autorom chodziło o coś więcej. O pokazanie tych, którzy pozostali już tylko w pamięci i zmuszenie czytelnika do zastanowienia się, kim byłby Xavier Harkonnen, gdyby nie wychowali go Tantorowie, a jego biologiczni rodzice. I jak wówczas mogłoby się potoczyć losy całej krucjaty, a w ostateczności i tych wydarzeń jedenaście tysięcy lat później, które opisał w oryginalnej "Diunie" Frank Herbert. Ta niepozorna nowelka, bo chyba tak można przełożyć to na polski, zawiera znacznie więcej myśli, niż słów.
Akcja jest ciekawa, nawet dla czytelnika, który zna przyszłe losy bohaterów, a zakończenie sprawia, że ślinka cieknie, jak po dobrym aperitifie, kiedy na stół wjeżdża danie główne. Nic dodać, nic ująć.
Minusy? Nikt tego jeszcze oficjalnie nie przetłumaczył na polski, w związku z czym dostęp do "Hunting Harkonnens" mają jedynie osoby anglojęzyczne (bądź posługujące się którymś z języków, na które short został przełożony).
Jeśli jednak angielski nie jest Ci obcy, postaraj się zdobyć te pozycję, ponieważ warto zapoznać się z początkami wspaniałego świata stworzonego przez Franka Herberta.

Brian Herbert i Kevin J. Andersona na Dune Fairytales:
http://dune-fairytales.blogspot.com/2013/11/hellhole-brian-herbert-kevin-j-anderson.html
http://dune-fairytales.blogspot.com/2011/11/wedding-silk-brian-herbert-i-kevin-j.html (cykl diunowy)

"Diuna" na Dune Fairytales:
http://dune-fairytales.blogspot.com/2011/10/diuna-frank-herbert.html
 
Kevin J. Andersona na Dune Fairytales:
http://dune-fairytales.blogspot.com/2011/11/last-days-of-krypton-kevin-j-anderson.html 
 
Książka przeczytana w ramach Wyzwania


Książka przeczytana w ramach Wyzwania


wtorek, 12 listopada 2013

Hellhole – Brian Herbert, Kevin J. Anderson

Wydawnictwo: TOR
New York 2011
Oprawa: miękka
Liczba stron: 677
Język: angielski (oryginalny)
Seria: Hellhole, tom I
ISBN: 978-0-7653-6258-2


Na początek poczuwam się do odpowiedzialności, by uprzedzić Was, że recenzowanej książki nie znajdziecie – przynajmniej na razie – na polskim rynku, ponieważ nie została jeszcze przetłumaczona na język polski. Niestety nic też nie słychać o planach zmierzających do zmiany tego stanu rzeczy, choć nie tracę nadziei (szczególnie, że Kevin J. Anderson był właśnie na XIV Festiwalu Fantastyki Falkon w Lublinie). Tymczasem po angielsku można przeczytać już dwa tomy trylogii, prawdopodobnie znajdziecie również tłumaczenie na kilka innych języków, szczególnie pierwszego z nich.
Kolejna, po sadze osadzonej w świecie Diuny, powieść autorstwa Briana Herberta i Kevina J. Andersona wypada bardzo dobrze. Ciekawemu konceptowi świata towarzyszą nietuzinkowe postaci, wartka akcja, nieoczekiwane jej zwroty oraz liczne intrygi i tajemniczy kosmici. Wszystko to zapowiada się świetnie i w pierwszym tomie rzeczywiście czytelnik się nie zawiedzie. Co będzie dalej? Trudno powiedzieć, choć ja już nie mogę się doczekać, kiedy książka do mnie dotrze (na razie posiadam, czy raczej mój Mąż posiada, jedynie wersję w języku... Braille'a).
Zastajemy świat w piętnaście lat po wielkiej rebelii generała Adolphusa (ok, w  prologu widzimy tę ostatnią bitwę, którą "przegrywa"). Konstelacja (gwoli wyjaśnienia, imion nie odmieniam na polski, bo gdybym nawet kiedyś dostała tę powieść do tłumaczenia – o czym nieskrycie marzę – to bym ich nie spolszczała, ale niektóre nazwy będą bardziej po polsku, niż w anglojęzycznej powieści; to może trochę denerwować, ale jakoś muszę sobie poradzić, skoro recenzuję książkę z oryginału) w dużym stopniu otrząsnęła się i wróciła do status quo ante. Jednakże generał, wygnany na planetę Hellholme (nazwę jej nadano dla upamiętnienia dowódcy Konstelacji, który Adolphusa pokonał) nie zamierza odpuścić. Długoterminowy plan oderwania planet należących do Deep Zone (czyli Głębokiej, Ciemnej Strefy – jednym słowem strefy odległej i na obrzeżach znanego świata) spod władzy znienawidzonej Diadem Michelli. Niedługo ma nastąpić D-Day, a wraz z nim wolność dla setek tysięcy mieszkańców, którzy są eksploatowani przez bogatych, zapatrzonych w siebie, próżnych i knujących na każdym kroku wielmożów z Konstelacji (te główne, bogate planety nazywane są w powieści Crown Jewels, czyli Klejnoty Koronne).
Hellhole... Piekielna dziura... Zaledwie 500 lat temu uderzył w nią asteroid, zabijając całą wegetację, niszcząc wszystko na swej drodze. Planeta, na którą przybywają jedynie najbardziej zdesperowani koloniści. Ludzie nie mający przyszłości, zbrodniarze, sekty religijne, uciekinierzy. Choć niektórzy z nich, a nawet wielu, ma dobre serca i pragnie odkupienia przez ciężką pracę, której wymaga życie na tej planecie pustoszonej każdego dnia przez przerażające burze, huragany, tornada, trzęsienia ziemi i wybuchy wulkaniczne. To miejsce pełne niepożądanych wyrzutków i szarlatanów różnej maści. Tak przynajmniej postrzega ją Diadem Michella Duchenet, obecna władczyni znanego wszechświata. Nie należy jednak nie doceniać Tiberiusa Maximiliana Adolphusa. Można się bowiem bardzo zdziwić.
Jednakże "Hellhole" to nie tylko opowieść o tym, jak z tak paskudnego miejsca uczynić przystań dla wszystkich szukających ucieczki przed skorumpowaniem, dla tych, którzy potrzebują carte blanche. To także piękne i bogate planety Klejnotów Koronnych, królewskie i dworskie intrygi, zapomniani szlachcice, wielki intergalaktyczny romans, który doprowadzi do wielkiego skandalu i śmierci, odkrycie dawno wymarłej kosmicznej cywilizacji, która kiedyś zamieszkiwała planetę, a która odradza się nagle i niespodziewanie przy pomocy chętnych do współpracy ludzi. Wiele tajemnic i cały czas ten niesamowity dreszczyk emocji. Bo choć możemy się spodziewać, że główni bohaterowie nieszybko opuszczą stronice i raczej dotrwają do końca (wszakże to nie brytyjski serial kryminalny, ani "Game of Thrones"), to non stop nurtują pytania: "czy kosmici nie zdradzą?", "czy generałowi uda się utrzymać D-Day w tajemnicy aż do ostatniej chwili?", "czy Ishop Heer zemści się za upadek swych przodków?" itd. Najważniejsze są jednak postaci. Trzeba przyznać, że ich kreacja wyszła parze Autorów wyśmienicie i za to najbardziej ich cenię. Bo owszem, historia porywa, ale choćby pomysł, by generał Adolphus był podobny do Napoleona (z cech, niekoniecznie o wygląd chodzi), a jego posiadłość nazywała się Elba to już genialne, nie tylko dlatego, że mam słabość do Bonapartego. Główni bohaterowie są nakreśleni z wielką pieczołowitością, ich psychika, ich zachowania, motywacje, wszystko dokładnie przemyślane i dobrze opisane. Jedynie Xayanie pozostają zagadką – i dobrze. nie wyobrażam sobie, byśmy się mieli o nich dowiedzieć wszystkiego już w pierwszym tomie trylogii. Wszakże to kosmici!
"Hellhole" to doprawdy imponująca, fenomenalna historia bawiąca czytelnika zarówno akcją, kreacją postaci, jak i niekiedy lekkim mrugnięciem okiem do tych, którzy znają historię.
Piękna okładka autorstwa Stephena Youlla znakomicie wpisuje się w klimat powieści. Książka jest wydana bardzo ładnie i na dodatek nie znalazłam w niej jakichś większych błędów, ot, kilka drobnych literówek na przestrzeni 650 stron to doprawdy świetny wynik.
Poza tym bardzo przydają się dodatki umieszczone na końcu książki: listy planet oraz artykuł o sieci trasach strunowych (stringline network), która pozwala podróżować pomiędzy rozrzuconymi planetami Konstelacji.
Na zakończenie natomiast czekała niespodzianka od Autorów – fragment powieści "Sisterhood of Dune", która została przetłumaczona na polski i wydana przez Dom Wydawniczy Rebis już jesienią 2012 roku ("Zgromadzenie żeńskie z Diuny").
Polecam "Hellhole" każdemu, kto wystarczająco dobrze włada językiem angielskim – bardzo, bardzo udana powieść.

czwartek, 24 listopada 2011

Wedding Silk - Brian Herbert i Kevin J. Anderson




Historia opowiadania „Wedding Silk” wyjaśnia w pewnym stopniu niektóre argumenty, które przytoczę poniżej, w związku z czym wspomnę o niej. Początkowo był to jeden z rozdziałów jednej z najnowszych powieści Briana Herberta i Kevina J. Andersona – „Paul of Dune” (polskie tłumaczenie – „Paul z Diuny”). Przy jednej z ostatnich korekt autorzy postanowili jednak wyekstraktować ją w osobne opowiadanie, tłumacząc, że niewiele wnosiła do całości. Mieli rację – w gruncie rzeczy nie wiem, jaki był cel opisania tego zdarzenia z młodości Paula.
Muszę przyznać, że ostatnie trzy, może cztery akapity są ciekawe psychologicznie i mają jakieś znaczenie w kształtowaniu się osobowości przyszłego Imperatora. Reszta natomiast – jest przygodową historyjką, w której główni bohaterowie walczą z wielkimi… ćmami. Przez pierwsze dwie strony czułam się, jakbym czytała opis ze świata „Avatara” i choć było to ładne – nie pasowało do uniwersum Diuny.
Być może, gdybym była już po przeczytaniu powieści, łatwiej byłoby mi połapać się, o co w tym wszystkim chodzi, ale niestety jeszcze się do niej nie zabrałam. Oznacza to, że z czterech bohaterów tego opowiadania dwóch było dla mnie zupełnie nowych i nie bardzo potrafiłam ich jakoś dopasować i umiejscowić na planecie Ekaz. Ponadto pomysł ślubu księcia Leta wydaje mi się w ogóle nietrafiony (domyślam się, że w powieści więcej o nim przeczytam), gdyż nigdy nie było o nim wspomniane w oryginalnym Sześcioksięgu. Już wcześniejszy jego związek opisany w Rodach wydawał się stworzony na siłę, ale ciekawie opisany, więc przymknęłam oko, ale kolejny? Nie, Panowie, chyba nie najlepsza formuła.
Cóż, może jeszcze do „Wedding Silk” powrócę po przeczytaniu całej powieści i wtedy inaczej spojrzę na to – króciutkie przecież – opowiadanie. Na razie jednak uważam, że jest ono najsłabsze ze wszystkich, które napisali kontynuatorzy Franka Herberta. Mimo wszystko liczę, że opowiadanie zostanie przetłumaczone na język polski.