Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 29 czerwca 2017

Dziedzictwo – Ann Prachett

Wydawnictwo: ZNAK
Kraków 2017
Oprawa:twarda
Liczba stron: 378
Tytuł oryginału: Commonwealth
Przełożyła (z angielskiego): Anna Gralak
ISBN: 978-83-240-3744-5






  


Kiedy przeczytałam o tej książce, miałam dość jasne oczekiwania. Tak lubiana przeze mnie saga rodzinna. Będzie zaskakująca, ponieważ powieści sztampowe nie stają się książkami roku według "New York Timesa". Szybko jednak okazało się, że dostałam coś zupełnie innego, niż oczekiwałam. W pierwszej chwili, kiedy to odkryłam, byłam lekko zawiedziona. Ostatecznie jednak bardzo się cieszę, ponieważ "Dziedzictwo" mnie naprawdę zaskoczyło i to pod wieloma względami. Zaskoczyło niezwykle pozytywnie. 
Wszystko zaczyna się od przyjęcia z okazji chrztu Frances, córki policjanta Fixa i jego przepięknej żony Beverly. Tego dnia, jak powiadało wielu, działo się całe mnóstwo dziwnych rzeczy, zdarzeń nie do przewidzenia, które przyniosły wiele, wiele zmian. Jednym z nich było pojawienie się na przyjęciu, zupełnie nieproszonego i właściwie nieznanego gospodarzom, Alberta Cousinsa. Zauroczenie niezwykłą urodą Beverly, zmęczenie spowodowane ciężką pracą i domem pełnych małych dzieci, podniosła atmosfera okraszona dżinem i świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy. Kończy się na pocałunku. Pocałunku, który mógł być poczytany jako małe szaleństwo dwojga dorosłych, nieco podpitych ludzi. I właściwie takim się w pierwszej chwili wydaje. Powadzi jednak do rozpadu dwóch rodzin, które poniekąd stają się jedną wielką familią. I to o nich jest ta historia. O dwóch rozbitych małżeństwach i szóstce ich dzieci.
Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni pięciu dekad. Wszechwiedzący narrator bardzo oszczędnie dzieli się jednak z nami swoją wiedzą na temat pewnych wypadków. Szczególnie tych najbardziej wrażliwych. Początkowo może denerwować, że jedno krótkie popołudnie zajmuje w powieści aż 40 stron. W drugim rozdziale chwilowo wkurza, że poznajemy koniec całej historii, czyli naszą współczesność. Dopiero później, bardzo powoli, dowiadujemy się, co działo się u poszczególnych bohaterów pomiędzy "początkiem" a "końcem". Ostatecznie jednak trudno nie dojść do wniosku, że taka niechronologiczna opowieść jest znacznie ciekawsza, znacznie bardziej trzyma w napięciu, a jednocześnie jest bardziej subtelna i... naturalna. Bo przecież i w prawdziwym życiu o różnych sprawach dowiadujemy się ze wspomnień, rozmów, a nie patrząc na wszystkie wydarzenia własnymi oczami. 
Rozstanie Fixa i Beverly oraz Berta i Teresy rozpoczyna nowy rozdział w ich życiach. Nikt nie spodziewałby się takich skutków. Czy gdyby Bert nie uległ urokowi Beverly, sprawy przybrałyby taki obrót? Czy członkowie rodzin Cousinsów i Keatinów byliby szczęśliwsi? Tego nie wie nikt. Z pewnością jednak niektórych przykrych i bolesnych zdarzeń można było uniknąć. Tak naprawdę jednak to nie ten pocałunek najbardziej zaważył na życiorysach bohaterów powieści, ale zupełnie inne, oddalone o kilka lat, wydarzenie. Śmierć jednego z dzieci na zawsze już zmieniła pozostałych. Jednych do siebie zbliżyła, dla innych stała się kością niezgody, wymówką do oddalenia się od bliskich. Szczególnie, że z tą śmiercią wiązała się pewna tajemnica, która w zupełnie niespodziewany sposób wyszła na światło dzienne. A nawet więcej, została ujawniona całemu światu. O tym jednak musicie przeczytać sami.
"Dziedzictwo" to historia o tym, jak jedna pochopna decyzja może odmienić losy kilkudziesięciu osób. Jak pogmatwane mogą stać się życia ludzi, którzy myślą jedynie o sobie. I jaki wpływ ma to na ich najbliższych. Co znamienne, w pewnym momencie narrator zauważa, że dzieci nawet się całkiem lubiły (o czym możemy się przekonać), nie miały sobie za złe tego, że ich rodzice zajmowali się również pasierbami, czy że czasami musiały dzielić się swoimi rzeczami z dzieciakami de facto z nimi niespokrewnionymi. Poza wspólnymi zabawami i wspomnieniami, w tym bardzo bolesnymi, łączyło ich coś jeszcze – nienawiść do rodziców, którzy zgotowali im ten los. I ta nienawiść z dzieciństwa miała całkiem duży wpływ na ich życiowe wybory i to, gdzie znaleźli się po pięćdziesięciu latach.
Najnowsza powieść Ann Patchett jest wzruszającą i mądrą historią. Napisaną inaczej niż większość czytanych przeze mnie dotąd książek. Napisaną na naprawdę wysokim poziomie, barwną, ciepłą, a jednocześnie ukazującą ból, cierpienie i skutki zdrady opowieścią o tym, że aby móc żyć w spokoju, trzeba najpierw pogodzić się z duchami przeszłości. To opowieść o więzach rodzinnych, które nie zawsze są silne, ale zawsze mają znaczenie. I o odpowiedzialności za sekrety – swoje i innych. 
Bohaterowie Patchett są naturalni i tragiczni zarazem. Ich historie nie są jednak opisane z jakimś patosem, to w żadnym razie nie jest tanie romansidło ani mdła, rozrzewniająca powiastka. To mądra opowieść o życiu, nad którym warto się zastanowić i zadać sobie pytanie o to, czy i my nie mamy jakichś spraw do załatwienia z naszymi bliskimi. Póki nie jest jeszcze za późno.
"Dziedzictwo" to zdecydowanie jedna z lepszych powieści, jakie ostatnio czytałam. W pełni zasłużyła sobie na pochwały i zaszczyty. Szczególnie w tak pięknym wydaniu, jakie mamy w Polsce. Dwa błędy to tyle co nic i w żaden sposób nie są w stanie obniżyć mojej oceny.
 
 




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa ZNAK

środa, 28 czerwca 2017

Zapowiedź



Już 10 lipca ukaże się jedna z najgorętszych premier tego lata. Królowa polskiej powieści historycznej powraca z powieścią "Płomienna korona", wieńczącą cykl "Odrodzone Królestwo".
Książę Władysław powrócił z banicji i Kraków otworzył przed nim swe bramy. Ale Królestwo wciąż jest podzielone, w Starszej Polsce władają książęta Głogowa, w Czechach trwają zawirowania tronowe, a na północy Krzyżacy zaczynają swą grę o Pomorze. Grę, która rozpętała gdańskie piekło.
Władysław znów musi walczyć z wrogami, którzy naciskają na niego ze zbyt wielu stron. Pokonać potężnego biskupa Muskatę, co zbuntował Małą Polskę przeciw prawowitemu władcy. I nagle, dzięki uporowi Małego Księcia, wszystkie pasma porażek zaczynają zamieniać się w drogi wiodące do celu – Odrodzonego Królestwa. Czy siła Władysława płynie tylko z jego charakteru, czy też dodaje mu jej miecz króla banity? Miecz, którego niezwykła historia wpleciona jest w dzieje Polski.
W trzecim i ostatnim tomie trylogii „Odrodzone Królestwo” Elżbieta Cherezińska pokazuje znanych nam bohaterów – Władysława Łokietka i jego żonę Jadwigę, która wyrasta na Wawelską Panią, arcybiskupa Świnkę i jego następców, biskupa Muskatę i Rikissę, która ponownie zasiada na czeskim tronie. Kobiety Starej Krwi i Starcy Siwobrodzi wplątują się w wojnę, losy renegata templariuszy zaś, Kunona, niebezpiecznie splatają się z losem Królestwa. Płatni zabójcy, Guntersberg, Hunia i karzeł Grunhagen, znów nie próżnują.
W finale niewidzialna korona zamienia się w prawdziwą, na skroniach nieugiętego księcia, Władysława Łokietka.

środa, 21 czerwca 2017

Święty i błazen. Jego droga do świętości – Jan Grzegorczyk

Wydawnictwo: Zysk i S-ka 
Poznań 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 512 (+fotografie)
ISBN: 978-83-8116-055-1





Ojciec Jan Góra to osobowość ciekawa niezależnie od tego, czy jest się wielkim zwolennikiem czy raczej przeciwnikiem Lednicy 2000 i podobnych inicjatyw. Nie wdając się więc w szczegóły moich poglądów na temat tego, dokąd zmierza Kościół katolicki – postanowiłam zapoznać się z historią życia tego niesamowitego, przez wielu kochanego, przez wielu nielubianego dominikanina. Szczególnie, że tej "odsłony" Jana Góry dokonuje nie kto inny tylko Jan Grzegorczyk.
Kiedyś nie lubiłam czytać biografii. Chyba że fabularyzowane. Po lekturze "Życia na pełnej petardzie..." (tak, wiem, że to nie jest właściwie biografia) stwierdziłam, że czasami naprawdę warto próbować czegoś nowego. "Święty i błazen..." to było trafienie w dziesiątkę. 
Jan Góra OP odpowiada na setki pytań zadanych przez Jana Grzegorczyka. Spotkało się dwóch Janków i rozmawiają o tym, co w życiu najważniejsze. Dwóch literatów żyjących blisko Boga, jeden pyta, drugi odpowiada. Wszystko to w serdecznej i przyjaznej atmosferze, która jest odczuwalna na każdej stronie. Ukazuje nam się obraz dwóch mężczyzn, którzy są dla siebie kimś bliskim. To wyjątkowa sytuacja, raczej chyba rzadko spotykana w przypadku takich wywiadów. Niezależnie jednak od tego – atmosfera ta ma bardzo pozytywny wpływ na odbiór lektury. Co ciekawe na pytania odpowiada Jan Góra, ale o nim mówią też inni. Wiele osób wypowiedziało się na stronicach tej niezwykłej książki. Osób mu bliskich, współpracowników, współbraci. Ludzi, którzy zmieniali się pod jego wpływem i którzy zmieniali ojca Jana. 
Jak to się stało, że człowiek, który wstąpił do zakonu zyskał taką sławę? I jak doszło w ogóle do tego, że w zakonie się znalazł? Czy rzeczywiście przez przypadek? Nie ma przypadków, są tylko drogi, które wskazuje Bóg i którymi możemy podążyć bądź nie. Jan Góra dokonał wyboru z miłości. Do kogo? Tego musicie dowiedzieć się sami. 
Bliski młodzieży, odnowiciel rorat, twórca Lednicy, przyjaciel świętego Jana Pawła II. Można go określać wieloma słowami. Dominikanin, wariat, żebrak, literat, przyjaciel, ojciec. Nietuzinkowy, uparty, dążący do celu, żyjący marzeniami. Taki obraz ojca Jana Góry wyłania się ze stronic książki Grzegorczyka. Od czasów dzieciństwa, kiedy najmocniej związany był ze swym stryjem-księdzem, aż po ostatnie chwile życia i jeszcze dalej. Bo choć umarł, to wciąż żyje w sercach tysięcy ludzi. I żyje jego największe dzieło, Lednica. 
"Święty i błazen..." to książka niebanalna – napisana przez niebanalnego człowieka o niebanalnym człowieku. I to chyba najważniejsze. Bo to książka o człowieczeństwie właśnie. Takie przynajmniej jest moje odczucie. Ojciec Jan ukazany jest w niej bardzo prawdziwie – ze wszystkimi swymi zaletami i wadami, a i tych ostatnich mu nie brakowało. Był indywiduum, budził respekt u jednych, u innych ciepłe odczucia, jedni go kochali, inni nie znosili. Był zauważalny, nie pozwolił nikomu przejść obok siebie obojętnie. A wszystko to na chwałę Bożą. 
Książka jest bardzo bogato ilustrowana. Tzn. jest w niej kilkaset fotografii. W samej treści wiele zdjęć biało-czarnych, na końcu zaś niemalże 40 stron zdjęć kolorowych. To duży plus tej pozycji – widzimy osoby, o których mówi ojciec Góra, a także te, które same się o nim wypowiadają. W końcu możemy dojrzeć też różne etapy jego wielkiego dzieła.
Niestety nie mogę tej książki pochwalić za brak błędów. Jak dla mnie jest ich trochę za wiele. Niby tylko drobne literówki, ale drażnią. Mimo tego jednak książkę bardzo polecam i to właściwie każdemu. Warto czytać o takich zwykłych-niezwykłych ludziach, którzy potrafią poruszyć serca milionów.






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:

piątek, 16 czerwca 2017

Chaszcze – Jan Grzegorczyk

Wydawnictwo: Zysk i S-ka 
Poznań 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 375
ISBN: 978-83-8116-053-7





Kolejna ważna książka autorstwa Grzegorczyka, która trafiła w moje ręce. Teraz mogę już oficjalnie przyznać, że jestem wielką wielbicielką jego twórczości, co chyba nikogo nie dziwi. 
Tym razem... kryminał z duszą. Taką właśnie etykietą opatrzona jest powieść "Chaszcze". Opowieść nietuzinkowa i bardzo złożona, z dreszczykiem emocji i głębokim przesłaniem.
Dochodzący do pięćdziesiątki główny bohater, jednocześnie pierwszoosobowy narrator, postanawia zmienić coś w swym życiu. Właśnie pochował ukochaną matkę i został na świecie sam. Oto los starego kawalera. Pracę, jako tłumacz, najczęściej wykonuje w domowym zaciszu, przyjaźni się właściwie tylko z jedną osobą. Ciągły pęd wielkomiejskiego życia i samotność w tłumie zaczynają mu doskwierać. Otwiera oczy i widzi dla siebie iskierkę nadziei, jeśliby tylko znalazł jakąś "kurną chatę". Z pomocą nieoczekiwanie przychodzi mu, spotkany przypadkowo, kolega – pośrednik nieruchomości. I w ten sposób Stanisław Madej trafia do puszczy, gdzie rozpocznie kompletnie nowe życie.
Zanim na swej drodze spotka całą bogatą galerię niesamowitych, a jednak tak nadzwyczajnie zwyczajnych postaci, pokocha ptaki. Nigdy się nimi nie interesował i uważa, że nic o nich nie wie. Nadszedł czas, by to zmienić. Staszek nie lubi czegoś nie wiedzieć. Kupuje atlasy ptaków, nabywa całkiem dobry jakościowo aparat fotograficzny i rusza w las. Obserwuje, fotografuje, czyta, poznaje świat ptactwa. Pewnego dnia próbuje zrobić zdjęcie wildze. W kadrze pojawia się ludzka twarz. Bez oczu, straszliwie okaleczona twarz wisielca. Po pierwszym przerażeniu i szoku, Staszek postanawia rozwikłać zagadkę samobójstwa. Z wielkomiejskiego tłumacza przeobraża się w leśnego detektywa. Jakby tego było mało, po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochuje... we wdowie po wisielcu. 
Czy rozwikła zagadkę i jakie okaże się rozwiązanie całej sprawy Wam nie zdradzę. Mogę jednak napisać, że nie raz i nie dwa Stanisław będzie chciał wszystko to porzucić. Będzie się zastanawiał nad powrotem do Poznania, będzie chciał zaszyć się jeszcze głębiej. Otworzy się na ludzi, by znów zamknąć się w sobie, a następnie szukać pomocy u nowo poznanych przyjaciół. A tych będzie naprawdę sporo. Wiejski ksiądz, który jest zbyt inteligentny, by służyć na takim zadupiu – zdaniem Staszka trafił tam na zesłanie, które trwa już, bez mała, trzydzieści lat. Emerytowany prokurator poszukujący sensu życia i jego urocza żona, która wielbi ojca Pio. Niesamowity, zupełnie przypadkowo napotkany, ojciec rodziny, który – mając już własne kilkoro dzieci i trudną przeszłość – postanawia przyjąć pod swój dach czworo sierot i wyruszyć na misję. Starsza pani, która niemalże na łożu śmierci opowiada mu zawikłaną historię pustelnika. W końcu robotnik-pijaczek, który będzie budował, pił, budował, walczył z nałogiem i który podaruje Staszkowi zupełnie niespodziewanego przyjaciela. No i ona – czarująca, czarnowłosa piękność, która Stanisława zauroczy i wywróci jego życie do góry nogami. Jest nawet wspomniany jakiś ksiądz Wacław – moim zdaniem takie puszczenie oczka Grzegorczyka do fanów opowieści o księdzu Groserze. A każda z tych postaci wniesie bardzo wiele nie tylko do życia głównego bohatera, ale również nas, czytelników. Każda ma ciekawą historię – z jednej strony niezwykłą, a z drugiej tak bardzo możliwą do zaistnienia. 
Cała powieść trzyma w napięciu, od pierwszej do ostatniej strony. I kończąc ostatnie zdanie czujemy pewien niedosyt, że to już koniec historii. Bo przecież przed Staszkiem dalsze życie, kolejne walki z samym sobą, poznawanie świata, szukanie siebie. I być może prawdziwe szczęście, bo przecież to nie pieniądze, nie dobra praca, nie ładnie urządzony dom są najważniejsze. Liczą się ludzie, którzy nas otaczają i pogodzenie się z samym sobą. 
Historia napisana jest z perspektywy głównego bohatera, co pozwala czytelnikowi poznać do głębi jego charakter, marzenia, obawy. Jednocześnie ukazuje jak jeden człowiek widzi drugiego i jak go ocenia, czasami pochopnie. W centrum całej tej opowieści jest tak właściwie prawda. Poszukiwanie prawdy o samobójstwie, o związkach międzyludzkich, o swojej przeszłości i przyszłości. W końcu szukanie tych wyższych prawd – czy Bóg istnieje, czy wiara jest człowiekowi potrzebna, czy święci rzeczywiście mogą pomóc... wiele ważnych pytań.
Co jeszcze wynikło z lektury "Chaszczy"? Otóż coś naprawdę niezwykłego. W całej tej pogoni za chwilą spokoju przy malutkich dzieciach, chwilą, której wciąż brakuje, za energią, której wciąż nie ma, za weną, która zdawałoby się dawno już się wyprowadziła do kogoś innego – usiadłam wreszcie i... wróciłam do pisania. Nie recenzji, ale powieści. Najwidoczniej był mi do tego potrzebny Jan Grzegorczyk i jego niesamowity dar przenikania do ludzkich dusz.
Jedyny minus to trochę błędów, które znalazłam. Nawet nie tyle literówek, tylko błędów logicznych. Czas gdzieś przeskoczył, gdzie indziej wieczorem można było iść nad jezioro i opalać w słońcu. Takie drobiazgi, ale jednak zauważalne. Aż szkoda, że sobie nie zaznaczyłam, jednak... byłam tak pochłonięta opowieścią, że na to już nie starczyło czasu. Polecam z całego serca.







Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka: