Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 29 września 2021

Boot. Park robotów – Shane Hegarty

 

Wydawnictwo: Wilga
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Boot. The Creaky Creatures
Przekład (z j. angielskiego): Ewa Kleszcz
Oprawa: miękka
Liczba stron: 224
Ilustracje: Ben Mantle
ISBN: 978-83-280-8752-1
 
 




Rewelacyjna kontynuacja wyśmienitej serii dla dzieciaków. I nie tylko. Ja, niemalże czterdziestolatka, przeczytałam książkę z ogromną przyjemnością, czego się zresztą spodziewałam. 

Dzisiaj zacznę trochę od tyłu, a właściwie od przodu, ale wciąż nie mogę się napatrzeć na okładkę tej książki. Czy Wy również jesteście zdania, że każda kolejna jest jeszcze piękniejsza od poprzedniej? A przecież już pierwsza była śliczna i urzekająca. Dlaczego zaczęłam od tego? Ponieważ jest to doskonałym przykładem dla całości – trzeci tom jest jeszcze lepszy, głębszy, mądrzejszy niż wcześniejsze (trudno uwierzyć, prawda?), a jednocześnie wcale nie mniej zabawny.

Akcja jest porywająca, emocje sięgają zenitu, a Bootowi znowu przychodzi się zmierzyć z okrucieństwem świata ludzi. Tym razem jednak największą bitwę będzie musiał stoczyć z... samym sobą.

Boot odnalazł Beti, poznał nowych przyjaciół. Ma swoje miejsce, w którym czuje się bezpiecznie. Wydaje mu się, że zaczyna rozumieć otaczający go świat. Wszystko się zmieni, gdy pewnego dnia w wielkim mieście pełnym drapaczy chmur i robotów coraz nowszej generacji odkryje niewielki park. Ostatni zielony zakątek, o którym ludzie zdają się już od dawna nie pamiętać. Ale Boot go zna. Beti przychodziła tu kiedyś z ukochaną babcią, kiedy ta jeszcze "nie była popsuta". Czy to jest powodem, że dla robota, który stał się kimś więcej niż zabawką, będzie to wystarczający powód, by pokochać to miejsce? Tego się nie dowiemy, ponieważ pojawią się ważniejsze kwestie. W parku mieszkają bowiem inne roboty. Zepsute, nie do końca działające tak, jak powinny. Jednorożec, chomik, niedźwiedź i dinozaur. Na dodatek zajmuje się nimi para miłych, szlachetnych dzieci, Jordan i Melody, które dostrzegają w robotach i zieleni coś więcej niż dorośli.

Być może wszystko potoczyłoby się spokojnie, gdyby pewnego dnia w parku nie pojawiły się buldożeroboty. Tak, park ma zostać zniszczony, a na jego miejscu ma stanąć kawiarnia. Właścicielka sieci kawiarni jest nieugięta, a nieco popsute roboty nie stanowią dla niej żadnego argumentu, by prace choćby na moment wstrzymać. Ba, sama lubi ten park, lubi pijać kawę, siedząc na ławeczce wśród zieleni. Niestety, zamiast dostrzec potencjał tego, niezwykłego wśród budynków ze szkła i stali, miejsca, chce je zniszczyć. Myśli jedynie o swoim interesie, o pieniądzach, które zarobi. Zamknięta na świat, na innych, skoncentrowana jedynie na biznesie. Tego Boot nie pojmie, z tym się nie zgodzi.

I tu pojawią się jeszcze większe kłopoty. Bo Boot zaczyna czuć, że się... psuje. Nie chce tym martwić przyjaciół, w szczególności Beti, która i tak przygnębiona jest chorobą babci. Sam postanawia rozwiązać zagadkę i dowiedzieć się, co się w nim zepsuło i jak to naprawić. Rzecz w tym, że sam nie da rady, rzecz w tym, że wcale się nie psuje. Staje się bardziej ludzki, zaczyna czuć więcej emocji, nad którymi nie potrafi zapanować. Bo nie wie, jak. Nikt mu o tym nigdy nie mówił, wszak jest robotem. Uświadomi to sobie dopiero w kulminacyjnym punkcie historii, gdy pojmie, że czuje dokładnie to samo, co mała Melody. Czuje to samo, co ludzkie dziecko! Dziecko, które wcale nie jest zepsute. I pogodzi się z tym, że czasami czujemy więcej, niż sami potrafimy unieść. Po to właśnie jest rodzina, po to są przyjaciele. By w trudnych momentach wspierać, przytulać, pocieszać, wspólnie szukać rozwiązań. Dla małego Boota będzie to nie lada odkrycie. I dla młodych czytelników również może się okazać bardzo ważną lekcją na przyszłość.

W chwili, gdy Boot zaczął odczuwać nieprzyjemne dolegliwości,, gdy pojawiały się pierwsze myśli na temat tego, że czuje się niedobrze z samym sobą, że mimo dogodnych okoliczności zewnętrznych jest mu źle, że jest taki strasznie smutny... miałam wrażenie, że jest to trochę opowieść o depresji. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że nie, choć może się stać istotnym przyczynkiem do rozmowy z dziećmi o tej chorobie. Przede wszystkim jest to jednak barwna, trzymająca w napięciu, pełna zwrotów akcji, pięknie zilustrowana historia o radzeniu sobie z własnymi emocjami. I o tym, że nikt z nas nie jest sam, że warto szukać pomocy. Czasem zwykła rozmowa może zdziałać cuda. Gdy wyrzucimy z siebie swoje frustracje, swoje lęki, swój ból. Gdy powiemy o nich na głos. Gdy usłyszymy, że nie jesteśmy z tym sami. Ciepły uśmiech, przytulenie, bycie obok nieraz wystarcza. 

Druga warstwa opowieści to kwestia tego, co jest w życiu najważniejsze. Jak istotne jest szukanie potencjału tego, co już mamy obok, a nie, często na siłę, robienie czegoś nowego, bez brania pod uwagę innych ludzi. To swoiście ekologiczna historia, przypominająca (w bardzo nienachalny sposób), że rozwój techniki, technologii, budownictwa, ciągłe dążenie do tego, by było łatwiej i wygodniej nie mogą przesłonić tego, że żyjemy w ekosystemie, którego nie mamy prawa niszczyć. Że bez zieleni, bez parków, bez skwerków, bez poszanowania tego, co zostało nam dane, jesteśmy tylko żądnymi wygód bestiami z wykrzywionymi w krzyku twarzami. Nienawidzącymi każdego, kto się z nami nie zgadza, niszczącymi wszystko, co nie jest po naszej myśli, jak Kobieta z Kawą.

Opowieść kończy się pozytywnie, jak to bajka, ale pozostawia wiele ważnych kwestii do przemyślenia. Wiele tematów do długich rozmów. W sam raz na długie, jesienne wieczory. Gorąco Wam polecam. Shane Hegarty i Ben Mantle skradli nasze serca.

 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Wilga


piątek, 24 września 2021

Maryla, Debora i Harry Potter z Mickiewiczem – Magdalena Mosiężna o swojej trylogii i nie tylko

Dzień dobry.

 

1. Kiedy zaczęła Pani pisać?

Od momentu, gdy w miarę dobrze opanowałam czytanie i pisanie. Już w pierwszych klasach podstawówki tworzyłam wierszyki o zwierzętach, zjawiskach przyrody. Potem przerzuciłam się na prozę i w liceum stworzyłam pierwszą powieść do szuflady. Nie będzie więc przesady w stwierdzeniu, że pisanie jest niejako wpisane w mój los. Oczywiście zdarzały się okresy, gdy niczego nie tworzyłam, ale w głowie gromadziłam pomysły, snułam wątki. Chyba nie mogłabym żyć zupełnie bez tego.


2. Co jest, Pani zdaniem, największym atutem książek Pani autorstwa?

Myślę, że wiarygodne sylwetki bohaterów, zwłaszcza pod względem psychologicznym. Nie są czarni ani biali, zmieniają się na lepsze lub na gorsze, nie pozwalają się łatwo zaszufladkować. Za mocną stronę moich powieści uważam też tło historyczne, ale w tym sensie, że nie jest ono dominujące, przytłaczające. Nawet jeśli ktoś nie lubi wojny czy PRL, może spokojnie sięgnąć po „Marylę i Deborę” oraz kolejne części. Bo w gruncie rzeczy poruszają tematy uniwersalne, bliskie każdemu czytelnikowi.

 

3.  Jak to się stało, że prawnik stał się pisarzem?

W zasadzie kolejność była taka, że najpierw pisałam, a potem podjęłam decyzję o studiach prawniczych. Zawsze byłam bardziej rozważna niż romantyczna i wiedziałam, że muszę mieć konkretny zawód. Wybrałam prawo, bo mimo wszystkich paragrafów i kodeksów, w jego centrum stoją ludzkie sprawy. Zresztą, obecnie wielu pisarzy ma wykształcenie prawnicze, nie czuję się wyjątkiem.

 

4. Kiedy znajduje Pani czas na pisanie? Czy ma Pani jakiś system? Pisze Pani systematycznie, czy kiedy ma „natchnienie”?

Gdy byłam studentką, pisałam głównie podczas wakacji i w luźniejszych okresach roku akademickiego. Wtedy też czekałam na natchnienie, a gdy nie przychodziło, po prostu odkładałam pracę nad książką. Teraz brakuje mi wolnego czasu i nie mogę sobie pozwolić na taką swobodę. Piszę wieczorami po pracy oraz w weekendy. Gdy mam totalną blokadę, wtedy próbuję przynajmniej czytać literaturę tematyczną, analizować źródła, robić notatki – to też jest ważna część mojej pracy.

 

5.  Co jest największym paliwem, które napędza Panią do pisania?

Satysfakcja i zadowolenie, które płynie z samego tylko faktu, że udało mi się coś stworzyć. Pisanie dodaje kolorów memu życiu i jest stałą w zmiennej rzeczywistości. Jeśli w danym dniu udaje mi się napisać choćby stronę, od razu czuję, że to był dobry dzień. Nawet gdy w innych dziedzinach nie wszystko szło po mojej myśli.

 

6.  Co Panią inspiruje? Powoduje, że siada Pani i pisze?

Początkowo był to instynkt, konieczność przelania myśli na papier. Wraz z rozwojem akcji pojawiła się kwestia ambicjonalna, pragnienie dokończenia opowieści i zaprezentowania jej światu. Teraz myślę też o tym w kategorii zobowiązania, jakie mam wobec czytelników – wiem, że czekają na kolejne tomy, nie chcę ich zawieść.


7.  Skąd wziął się pomysł napisania historii o Maryli i Deborze?

Tutaj nałożyło się kilka czynników: zainteresowanie dwudziestoleciem i wojną, liczne lektury z tych okresów, chęć stworzenia własnej opowieści. A potem natknęłam się na nazwisko Gregorowicz i to było jak iskra, która rozpaliła płomień. Pojawił się Aleksander, a w ślad za nim dwie kobiety. Jedna z nich była Żydówką, co od razu wyznaczyło koleje jej losu. Druga postać miała różnić się od pierwszej jak tylko się dało. Nadałam im imiona, stworzyłam życiorysy, osadziłam w konkretnych rodzinach. A miejscem akcji od początku, bez chwili zawahania z mojej strony stała się Warszawa.

 

8. Jak długo pracowała Pani nad dwoma tomami powieści i ile z tego czasu poświęciła Pani badaniom, a ile rzeczywiście pisaniu?

Obie te czynności nierozerwalnie łączą się ze sobą. Wydaje mi się, że jednak więcej czasu pochłonęły badania. W przypadku pierwszego tomu, zgromadziłam wiele informacji, zanim w ogóle odważyłam się napisać kilka zdań. Chciałam mieć wszystko z góry przygotowane. Potem zauważyłam, że pracuje się lepiej, gdy pisanie i gromadzenie materiału przebiega w miarę równolegle. Jeśli brakuje mi odpowiednich informacji, to uzupełniam je na bieżąco lub przechodzę do tworzenia innego fragmentu, w którym mam lepszą orientację. Wszystko zależy od tego, czy w dany dzień lepiej wychodzi mi pisanie czy analiza źródeł. Bo jeśli to pierwsze, szkoda sobie przerywać, trzeba korzystać z weny i stworzyć jak najwięcej tekstu.

 

9.  Czy możemy się spodziewać trzeciego tomu, czy to już, niestety, koniec? Czy historia Alicji doczeka się jakiejś klamry? Chyba jedynie tego mi zabrakło w drugim tomie.

Założyłam, że powstanie trylogia i zamierzam trzymać się tego planu. Dlatego zakończenie drugiego tomu jest otwarte, a wiele wątków niedokończonych. W trzeciej części, zgodnie z tradycją, Alicja otrzyma dla siebie prolog. Na pewno wyjaśni się wiele spraw związanych z jej przeszłością oraz stosunkiem do córki. Nie obiecuję, że wszystkie, bo Alicja jest tajemnicza i skryta. Mam wątpliwości, czy chciałaby się tak zupełnie odsłonić przed czytelnikami – a przede wszystkim przed Marylą.

 

10.  Wielkim atutem Pani powieści jest nieocenianie bohaterów. Tak przedstawia Pani ich losy, że każdy z czytelników sam musi się zastanowić nad tym, czy postąpili dobrze, czy źle, jak sam by postąpił w podobnej sytuacji. Musi albo i nie musi, może przecież zostawić bohaterów bez oceny. Wydaje mi się to jednak trudne – tak pokazać człowieka, żeby czytelnik nie wiedział, czy Pani zdaniem jest on pozytywny czy nie. Jak się to Pani udało? Było trudno?

Nie, przychodziło mi to zupełnie naturalnie. Od początku byłam głęboko przekonana, że nie mam prawa oceniać. Że muszę ostrożnie stąpać po tym gruncie, nie wysuwać pochopnych wniosków. W trakcie pisana i zagłębiania się w wojnę i PRL tylko utwierdzałam się w tym przekonaniu. Zresztą dzisiaj też rzadko zdarzają się osoby, które da się jednoznacznie określić jako pozytywne lub negatywne. Przecież każdy z nas pełni różne role i różnie się z nich wywiązuje. Można być świetnym pracownikiem i duszą towarzystwa, ale zawodzić jako małżonek czy rodzic. Czy na odwrót. Oczywiście, najprościej sporządzić jakiś bilans podsumowujący całokształt, sumę pozytywów i negatywów danej jednostki, jednak to nie oddaje w pełni złożoności charakteru. Wolę, by czytelnicy sami podjęli się oceny bohaterów niż przyjmowali narzucone przez autora opinie.

 

11. W ogóle napisanie powieści o czasach wojennych, o powstaniu warszawskim, w taki sposób, by nikt nie zarzucił autorowi zbędnej martyrologii, której wielu czytelników ma już dosyć, nie jest chyba łatwe. Pani się to udało. Pani powieści to barwne opowieści o życiu, o zwyczajnych ludziach uwikłanych w trudną historię, o ich dojrzewaniu. Czy pisząc, zastanawia się Pani, co by zrobiła w danej sytuacji, czy bohaterowie powieści są zupełnie od takich osobistych rozterek oderwani?

Oczywiście, że się nad tym zastanawiałam. Ale w większości przypadków odpowiedź jest jedna – nie wiem. Mogę snuć hipotetyczne rozważania, natomiast rzeczywiste zagrożenie i konieczność dramatycznego wyboru to zupełnie inna sprawa. I właśnie z mojej niewiedzy wynika zrozumienie dla bohaterów powieści. Ich decyzje, podejmowane z niskich bądź szlachetnych pobudek, nie są moimi decyzjami. Nie mają też stanowić przestrogi ani wzorca dla czytelnika. Mogą wzbudzać skrajne reakcje, od zachwytu do potępienia, ale z pewną ostrożną świadomością, że tak naprawdę nie mamy pewności co do swojego zachowania w podobnej sytuacji. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – to zdanie nigdy nie straci na aktualności.

 

12. Jeszcze jedno pytanie o postaci pojawiające się na kartach powieści. Czy miała Pani na nich pomysł od razu? Jakąś charakterystykę? Czy żyli własnym życiem, rozwijali się, dojrzewali wraz z kolejnymi stronami?

Jeśli chodzi o Deborę, w moich wyobrażeniach praktycznie od razu była uformowana, ukształtowana. Miałam plan na nią i konsekwentnie go realizowałam. Natomiast Maryli pozwoliłam swobodnie się rozwijać, wiedząc, że dostanie więcej czasu na dojrzewanie. Czasami wręcz dawałam jej się zaskoczyć, zrobić coś niezgodnego z moim pomysłem – najważniejsze, by współgrało z jej charakterem. Co do innych bohaterów, każdy z nich ma pewne cechy, z którymi „urodził się” w mojej głowie, ale wraz z rozwojem akcji uwidaczniają się też inne wady i zalety. Mijają lata, rozgrywają się dramatyczne wydarzenia, to nie może zostać bez wpływu na charaktery postaci.

 


13. Bardzo jestem Pani wdzięczna za to, że po zakończeniu wojny nie przeskoczyła Pani od razu do lat 50., jak robi wielu autorów. Ciągle brakuje mi w literaturze pięknej dobrych pozycji przedstawiających początki PRLu. Dlaczego postanowiła Pani o tym pisać? Czy może i Pani odczuwa takie braki na polskim rynku wydawniczym?

O, tak! Pierwsze lata Polski Ludowej to w literaturze niemalże ciemne wieki. Ludzie, którzy przetrwali wojnę i po latach wydali własne wspomnienia, często nie chcą wracać do tego okresu. Opisują go w kilku zdaniach, przeskakując do 1956 lub późniejszych lat. Rozumiem to. Natomiast zastanawia mnie, czemu współcześni twórcy rzadko nawiązują do pierwszych lat stalinizmu. Może po prostu spisaliśmy ten okres na straty? Bo Stalin, narzucony siłą komunizm, prześladowania akowców, bieda… To oczywiście prawda, ale czy cała? Ja dostrzegam odbudowę Warszawy, państwa oraz trud odbudowy życia jednostek, w aspekcie materialnym i duchowym. Praca nad drugim tomem była dla mnie bardziej fascynująca, bo miałam wrażenie, że odkrywam nowe obszary, że moja powieść może stać się punktem odniesienia.

 

14.  Czy mogłaby Pani zdradzić, jaka jest Pani ulubiona saga stworzona przez innego autora? Może być książkowa albo filmowa.

Myślę, że na każdym etapie życia miałam ulubione książki i filmy, które z czasem się zmieniały. Może więc powiem o cyklu, który zrobił na mnie wrażenie w ostatnich latach. Mam na myśli „Owoc granatu” Marii Paszyńskiej. Nie tylko piszę powieści historyczno-obyczajowe, ale także uwielbiam je czytać. W sadze Paszyńskiej jest wszystko co lubię: ciekawe epizody z mało u nas znanej historii Iranu, wyraziste postaci, wciągająca fabuła. Pamiętam, że czytałam „Owoc granatu” w trakcie pobytu w szpitalu i ta lektura bardzo podbudowała mnie psychiczne, pomogła szybciej stanąć na nogi.

 

15.  Pani ulubiona książka z dzieciństwa to…

„Ania z Zielonego Wzgórza” i kolejne jej tomy oraz cykl książek o Harrym Potterze. Proszę nie kazać mi wybierać między nimi ;-)

 


16.  Przez przypadek do akwarium w Pani domu trafi złota rybka i jest bardzo chętna, by spełnić… jedno życzenie, specyficzne, polegające na tym, że może Pani zjeść obiad z wybraną przez siebie osobą i spędzić z nią całe popołudnie. Może to być ktoś znany, ceniony, ktokolwiek. Rybka jest magiczna, więc może to być nawet ktoś z zamierzchłej przeszłości, o kim piszą w podręcznikach do historii. Z kim zatem chciałaby Pani zjeść obiad?

Z Adamem Mickiewiczem. I nie chodzi tu o niego jako autora naszych narodowych arcydzieł, tylko po prostu jako człowieka. Chciałabym zapytać o romans z Marylą Wereszczakówną, czy to naprawdę była wielka miłość, czy literacka kreacja? Co go powstrzymało przed udziałem w powstaniu listopadowym? Czy przeczuwał, jakie znaczenie będą miały dla Polaków jego utwory? Chętnie opowiedziałabym mu też o naszych czasach, ciekawa jego opinii.

 

17.  Co myśli Pani o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?

O polską literaturę jestem spokojna. Czasami, gdy sięgam po zagraniczne pozycje, szumnie zapowiadane jako bestsellery, po przeczytaniu czuję zażenowanie. Bo okazuje się, że było wiele hałasu o nic. A u nas wydaje się naprawdę wiele wartościowych książek. Tylko że nie zawsze mają szansę przebić się do głównego nurtu i do świadomości czytelników.

Dziękuję bardzo.

sobota, 18 września 2021

KONKURS URODZINOWY

Drodzy i Szanowni,

Dokładnie za miesiąc, 18 października,  minie dziesięć lat od chwili, gdy założyłam Dune Fairytales. Czasami pisałam więcej, czasami mniej. Możecie u mnie znaleźć recenzje przeróżnych tytułów. Łącznie na dzień dzisiejszy to niemal 700 wpisów. Chciałabym zatem uczcić jakoś te wyjątkowe, 10. urodziny.

Ogłaszam więc KONKURS!

Co należy zrobić? 

1. Po pierwsze zaobserwować bloga (niebieska ikonka z prawej strony). Następnie trzeba wejść na Fanpage'a i wykonać kolejno poniższe zadania:

2. Polubić fanpage'a (nie tylko post)

3. Udostępnić post z informacją o konkursie na swojej tablicy

4. Pod postem konkursowym podać tytuł swojej ulubionej książki.

W konkursie wezmą udział jedynie osoby, które spełnią wszystkie warunki.

Nagrodą jest reprodukcja rysunku z "Diuny" autorstwa Wojtka#Siudmaka w formacie A4 (papier kredowy).

Wyniki konkursu ogłoszę w dniu urodzin bloga, 18.10.2021 roku. 

Wysyłam jedynie na terenie Polski.


Zapraszam do zabawy!