Dzień dobry.
Kiedy zaczęła Pani pisać?
Pisałam od dziecka. Kiedy miałam sześć lat, pierwszy raz powiedziałam rodzicom, że będę pisarką, dlatego później wybrałam polonistykę jako kierunek studiów. Trochę jednak zajęło mi czasu, by odważyć się skonfrontować z czytelnikami to, co chowałam w szufladzie. Zawsze brakowało mi odwagi. Dopiero gdy się przeprowadziłam i musiałam zrezygnować z pracy w szkole, życie zmobilizowało mnie do tego, by zająć się pisaniem zawodowo.
Co jest, Pani zdaniem, największym atutem książek Pani autorstwa?
Sądzę, że największym atutem są moi bohaterowie. Zawsze przykładam dużą wagę do tego, by starannie ich wykreować, by nie były to postaci papierowe, ale z krwi i kości, by czytelnicy tak łatwo o nich nie zapominali. Ponadto w każdej książce staram się mówić o trudnych sprawach, choć robię to często z humorem.
Kiedy znajduje Pani czas na pisanie? Czy ma Pani jakiś system? Pisze Pani systematycznie, czy kiedy ma „natchnienie”?
Piszę systematycznie. To moja praca, więc codziennie spędzam około 10 godzin przed komputerem. Systemu nie mam, ale uważam, że ważna tu jest systematyczność i cierpliwość.
Co jest największym paliwem, które napędza Panią do pisania?
Największym paliwem są zawsze ciepłe słowa czytelników, ich spontaniczne reakcje. Na przykład dzisiaj rano dostałam wiadomość od czytelniczki, która napisała mi, że kocha „Za przyjaźń”, a inna dziękowała za „Jaśminową sagę”, bo wychowała się we Wrzeszczu i książka pozwoliła jej poczuć klimat starego Gdańska. Nic tak nie motywuje do pracy, jak takie słowa.
Co Panią inspiruje? Powoduje, że siada Pani i pisze?
Mam podpisane umowy z wydawcami, deadline chyba jest najlepszą motywacją. Ale tak na poważnie, to lubię pisać. Czasami zarzekam się, że to rzucę, że boli mnie kręgosłup, że nie rozumiem rynku wydawniczego, ale potem jakaś wewnętrzna siła pcha mnie przed komputer i każe opowiadać historie.
Skąd wziął się pomysł napisania „Jaśminowej sagi”?
„Jaśminowa saga” powstała częściowo dzięki mojemu mężowi, który jest zakochany w Gdańsku. Zbiera stare pocztówki. Mamy je wyeksponowane w ramkach na ścianie w pokoju, więc chcąc nie chcąc, ciągle na nie patrzyłam. Gdańsk z tych pocztówek jest niezwykle klimatyczny. Trudno się nim nie zauroczyć. Początkowo jednak miałam napisać powieść o Wydarzeniach Grudniowych, nawet zaczęłam to robić, ale po napisaniu stu stron stwierdziłam, że ta historia nie może ograniczać się tylko do tego okresu, że najlepsza na tę opowieść będzie saga. Tak też wymyśliłam introligatora Antoniego i jego trzy córki.
Jak długo pracowała Pani nad tymi trzema tomami powieści i ile z tego czasu poświęciła Pani badaniom, a ile rzeczywiście pisaniu?
Przygotowywałam się do napisania sagi dwa lata. Czytałam wiele wspomnień, kupowałam książki, odwiedzałam muzea, biblioteki, spacerowałam po Gdańsku. Zależało mi, by poczuć klimat miasta z różnych okresów, by oddać w powieści jego duszę i charakter. Chciałam, by książka była przekonująca. Mam nadzieję, że mi się to udało. Samo pisanie zajęło mi również dwa lata.
Wielkim atutem „Jaśminowej sagi”, moim zdaniem, jest bardzo mocne osadzenie w realiach historycznych i oddanie klimatu miejsc i czasów, o których Pani pisze. Czy pisanie powieści historycznych jest dla Pani osobiście znacznie trudniejsze od pisania historii osadzonych we współczesności? Które teksty sprawiają Pani większą radość?
Oczywiście, że jest trudniejsze. Nie jestem historyczką, uczę się historii, przygotowując się do pisania książek, ale sprawia mi to ogromną radość. Tło historyczne w powieści to zawsze wyzwanie, a ja lubię podejmować wyzwania, bo one mnie rozwijają, zmuszają do dużego wysiłku. Oczywiście pisanie powieści obyczajowych również sprawia mi przyjemność, ale jest to zupełnie inny rodzaj satysfakcji niż przy pisaniu powieści z rozbudowanym tłem historycznym.
Nie ocenia Pani stworzonych przez siebie postaci, zostawiając tę ocenę czytelnikowi. Daje Pani też możliwość poznania różnych punktów widzenia na różne wydarzenia. Mam na myśli choćby kwestię postrzegania PRLu przez różnych bohaterów. Czy bardzo trudno jest być takim obiektywnym w czasie pisania o takich trudnych tematach?
Czasami wymykało mi się to spod kontroli. Na szczęście moja redaktorka czuwała nad tym, by narracja była spójna. Nie jest dobrze podać czytelnikowi wszystko na tacy. Każdy z nas ma różne doświadczenia, potrafi wyciągać wnioski. Zresztą zawsze staram się unikać moralizowania w książkach, więc gdybym narzuciła swoją ocenę bohaterom, to poniekąd narzucałabym ją czytelnikowi, a tego robić nie chciałam.
Jeszcze pytanie o postaci pojawiające się na kartach powieści. Czy miała Pani na nie pomysł od razu? Jakąś charakterystykę? Czy żyli własnym życiem, rozwijali się, dojrzewali wraz z kolejnymi stronami?
Miałam na nie pomysł. Zresztą zawsze, kiedy zaczynam pisać książkę, robię charakterystykę postaci. Wiem, jaka ma być i staram się trzymać ją w ramach, by w połowie książki nie okazało się, że piszę o jednej postaci inaczej wyglądającej i noszącej różne imiona. Bohaterowie muszą się od siebie różnić i muszą być wiarygodni.
Może się to niektórym wydawać dziwne, ale moją ulubioną postacią z „Jaśminowej sagi” jest Joseph Hirsh. Bardzo skomplikowany człowiek o równie skomplikowanym życiorysie. Dlaczego właśnie taki mąż dla Stasi? Czy po pierwszym koszmarnym małżeństwie nie mogła „dostać” kogoś… spokojniejszego?
Lubienie Hirsza nie jest niczym dziwnym. 😊 Dostałam tak dużo wiadomości od czytelniczek, że już dzisiaj wiem, że stał się ulubioną postacią z sagi. Przyznam, że też uwielbiam tego bohatera. Jest pociągający, tajemniczy, trochę mroczny, ale jak kocha, to całym sercem. Wcale się nie dziwię, że zauroczył Stasię. Pokochała go jeszcze przed ślubem z Kacprem. Myślę, że spokojny mąż i spokojna Stasia to byłaby mdła para. A chciałam, by iskrzyło.
Bardzo jestem Pani wdzięczna za to, że nie pisała Pani, tak jak większość obecnie, o Warszawie, ale osadziła swoje powieści w Gdańsku. Dzięki temu mogłam poznać lepiej historię tego niezwykłego miasta. Który moment z jego dwudziestowiecznej historii jest dla Pani najtrudniejszy? Z którym dla Pani osobiście wiąże się najwięcej emocji i dlaczego?
No właśnie… Uczymy się historii głównie przez pryzmat Warszawy, a mnie zależało na tym, by pokazać, jak wyglądało życie Polaków w innym miejscu. Na pewno najtrudniejszym momentem była wojna. Kiedy czytałam wspomnienia z tego okresu, to przyznam, że nie raz ocierałam łzy. Pobyt Hirsza w Stutthofie to fragmenty najtrudniejsze do napisania, ale też sytuacja Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku była dla mnie, nie tyle trudna, co ciekawa i pełna emocji, ponieważ starałam się zrozumieć, dlaczego dzisiaj pojawia się sentyment za tymi czasami. Po Gdańsku jeżdżą samochody z oznaczeniem DA (Wolne Miasto Gdańsk). Zaciekawiło mnie to, więc zaczęłam czytać na temat tego okresu w historii. Myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że w Wolnym Mieście Gdańsku Polaków było stosunkowo niewielu, około 10% (źródła podają różne dane) i trudno się w nim naszym rodakom żyło. Za czym więc ta tęsknota?
Czy ma Pani jakichś ulubionych bohaterów, spośród tych, których Pani stworzyła? Z którejkolwiek powieści, niekoniecznie z „Jaśminowej sagi”?
Lubię wszystkich swoich bohaterów, ale nie będę ukrywać, że najbardziej w serce zapadły mi siostry Jaśmińskie. Kasia, Stasia i Julka są dla mnie niemal realnymi postaciami.
Czy mogłaby Pani zdradzić, jaka jest Pani ulubiona saga stworzona przez innego autora? Może być książkowa albo filmowa.
Moją ulubioną sagą jest „Ósme życie” Nino Haratischwili. Po przeczytaniu powieści wiedziałam, że jeżeli kiedykolwiek będę pisać sagę, to właśnie w takim stylu, z rozmachem epickim.
Pani ulubiona książka z dzieciństwa to…
„Wio, Leokadio” Kulmowej. Nawet jakiś czas temu przeczytałam ją, by sprawdzić, czy jako dorosła osoba nadal będę się zachwycać i się nie zawiodłam. Teraz oczywiście więcej „widzę” w tej książce, ale ma tak niezwykły klimat, to „coś”, że nie da się o niej zapomnieć.
A co lubi Pani robić w czasie wolnym?
Uwielbiam jeździć na rowerze, tak najlepiej odpoczywam, wietrzę głowę. Ponadto kocham teatr (mogłabym w nim mieszkać) i kino. W wolnych chwilach też szydełkuję. Polubiłam się z szydełkiem w czasie pandemii i teraz dziergam torby i dywany.
Jeszcze nie czytałam innych serii spod Pani pióra, natomiast zamierzam w najbliższym czasie zapoznać się z „Listami do A.”. To książka, która trafiła na międzynarodową listę „Białych kruków 2020”. Jak się pracowało nad powieścią tak inną, przeznaczoną dla dzieci, a poruszającą tak trudny i delikatny temat?
Pracowało się trudno, bo w zasadzie ta książka pojawiła się we mnie nieoczekiwanie. Moja mama zachorowała na Alzheimera, a ja nie umiałam poradzić sobie z tą diagnozą i postanowiłam „nawtykać” Alzheimerowi. Obudziła się wtedy we mnie mała dziewczynka, która próbowała przegonić Pana A. Było więc dużo emocji. Płakałam, śmiałam się, pisałam „Listy” w jakimś amoku. To było trudne doświadczenie, ale uświadomiło mi, że nie mam wpływu na to, co się wydarzy, że nie ma lekarstwa, nie ma ratunku, nie będzie też cudu, a jedyne, co mogę robić, to kochać moją mamą do ostatniego dnia i zapewnić jej jak najlepszy komfort życia.
„Listy do A.” zostały też przełożone na hiszpański i rosyjski. Niewielu współczesnych polskich autorów może się pochwalić takimi przekładami. Jak się Pani czuje w tak znakomitym gronie? I jakie to uczucie trzymać w rękach swoją książkę przełożoną na obcy język?
Myślę, że każdy autor marzy o tym, by zobaczyć swoje książki przetłumaczone na inne języki. Z pewnością to niezwykłe uczucie, ale i duma, że w innych krajach są czytelnicy, którzy też chcą czytać to, co napisałam.
Czy planuje Pani pisanie kolejnych sag podobnych do „Jaśminowej”, ale których fabuła toczy się w innych miastach? Może chciałabym Pani napisać coś o powstaniu wielkopolskim? To wyjątkowe wydarzenie, o którym tak mało się mówi, a to przecież bardzo wdzięczny temat.
Obecnie pracuję nad dwutomową sagą, której miejscem akcji będzie Lidzbark (Welski). Stamtąd pochodzi moja rodzina. Po śmierci mamy, to chyba najlepszy sposób na poradzenie sobie z żałobą. Wracam więc do miejsca, gdzie się urodziła. Przy okazji odkryłam, że trafiłam w ciekawy region, pogranicze dwóch zaborów – pruskiego i rosyjskiego. A moja rodzina żyła po obu stronach granicy, byli „Krzyżakami” i „bosymi Antkami”. Do Wielkopolski nie wybieram się „literacko”, nie mam rodzinnych związków z tym regionem, więc (przynajmniej teraz) nic mnie tam nie ciągnie.
Przez przypadek do akwarium w Pani domu trafi złota rybka i jest bardzo chętna, by spełnić… jedno życzenie, specyficzne, polegające na tym, że może Pani zjeść obiad z wybraną przez siebie osobą i spędzić z nią całe popołudnie. Może to być ktoś znany, ceniony, ktokolwiek. Rybka jest magiczna, więc może to być nawet ktoś z zamierzchłej przeszłości, o kim piszą w podręcznikach do historii. Z kim zatem chciałaby Pani zjeść obiad?
Byłby to mój prapradziadek Antoni Rosiewicz, krawiec. Na nim urywa się jedna z gałęzi mojego drzewa genealogicznego. Chciałabym usłyszeć jego opowieść o przodkach. Moja kuzynka Natalia jest rodzinnym detektywem i grzebie w przeszłości, ja jej od czasu do czasu jedynie pomagam. Utknęła właśnie na Antonim i wydaje mi się, że byłaby szczęśliwa, gdybym nie „zmarnowała” tego życzenia na obiad z jakimś celebrytą. A bardzo nas ciekawi przeszłość naszej rodziny.
Co myśli Pani o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze?
Trudne pytanie, bo współczesna polska literatura jest bardzo różnorodna, rozwija się w różnych kierunkach, ale zawsze była i jest doceniana na świecie, więc nie widzę powodów, by nie miało być dobrze. 😊
Dziękuję bardzo.