1.
Kiedy zaczął Pan pisać?
Chyba zawsze chciałem pisać, nie
sądziłem jednak, że to marzenie się ziści. Od kiedy sięgam pamięcią, próbowałem sobie wyobrazić współczesnego
człowieka, a konkretnie siebie samego w przeszłości. To były długie godziny,
podczas których rozważałem co zapakowałbym do plecaka wiedząc, że za chwilę
przeniosą mnie w czasie i będę musiał przetrwać w obcym środowisku, zdany
jedynie na własne siły. I nie był to zwykle X wiek, ale czasy tygrysów
szablozębych, neandertalczyków, początków ludzi z Cro-Magnon. To naprawdę
fascynujące wycieczki, którym zresztą dałem wyraz w swojej pierwszej książce
pt. „Yggdrasil. Struny czasu”, gdzie „cofnąłem” o trzydzieści tysięcy lat, całą
słowiańską wioskę wraz z kilkuosobowym oddziałem najemnych wikingów.
Pierwsze opowiadanie właśnie w tym nurcie pojawiło się, gdy
miałem dwadzieścia lat. I… trafiło na bardzo długo do szuflady, ponieważ palmę
pierwszeństwa przejęło życie: dom, dzieci, praca. Po wielu latach, grubo po
czterdziestce, powróciłem do tego tekstu. Sam byłem już jednak inny: z życiowym
doświadczeniem, wiedzą, tysiącami przeczytanych powieści w głowie i sercu.
2.
Co jest, Pana zdaniem, największym atutem książek Pańskiego
autorstwa?
Ciekawe i niełatwe pytanie. W rodzaju: co w sobie
lubisz? W mojej subiektywnej ocenie wielką wartością moich powieści, zarówno
tych czysto historycznych, jak i z gatunku sf, są barwne fragmenty z historii
ludzkości, które wykorzystuję jako szkielet opowieści. Jestem pewien, że tetralogia
wikingowie mogłaby w znakomity sposób uzupełnić szkolne lekcje historii,
podobnie jak opisany w „Australijskim piekle” XVII-wieczny rejs żaglowca
Batavia. Ten ostatni przykład, z uwagi na tragiczne losy bohaterów i naturalne
okrucieństwo relacji, zapewne co najmniej dla uczniów liceów.
3.
Kiedy znajduje Pan czas na pisanie? Czy ma Pan jakiś
system? Pisze Pan systematycznie, czy kiedy ma „natchnienie”?
Przez kilka lat pisałem zawodowo. Orka od rana do
wieczora, z higienicznymi przerwami na posiłki i spacer z psem. To znaczy, żona
wyprowadzała mnie i psa na spacer. Fajny, szalony czas, ale i pod pewnymi względami
niepokojący. Z natury jestem introwertykiem, wtedy stałem się odludkiem.
Obecnie pisanie godzę z pracą zawodową. I nie, nie wierzę w natchnienie. Emocje
w trakcie tworzenia, radość z odkrywania pojawiają się oczywiście, ale generalnie
to systematyczna praca daje efekty.
4.
Co jest największym paliwem, które napędza Pana do
pisania?
Pierwszą myślą było: węgiel, ale to spaczenie płynącymi
z telewizora wieściami o podwyżkach cen paliw kopalnych. Uczciwie odpowiadając stwierdzam,
że jak w każdej innej dziedzinie, uskrzydlają nas sukcesy. Pierwszą powieść
piszemy z potrzeby własnej, pozostałe dla czytelników i to ich głosy są tu benzyną.
Gdy „Australijskie piekło” zostało książką 2021 roku w konkursie Brakująca
Litera, przez kilka wspaniałych tygodni czułem się niby król świata. Brakuje mi
teraz tego. Poproszę o kolejne dawki.
5.
Co Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?
Jak wyżej z małą uwagą – niekiedy trafimy na tak
niesamowity i pisarsko żyzny temat, że niesie nas on swoją magią. Najświeższym
przykładem jest tu rejs statku VOC „Batavia” z Amsterdamu na Jawę. Wiele osób
zapewne zgodzi się ze mną, że robiąc komuś przyjacielskiego psikusa, czujemy grożące
wybuchem podniecenie. Nie chcąc się zdradzić, tłumimy je w sobie, ale mało nie
pękniemy z niecierpliwości. Gdy trafiam na wspaniałą i mało wyeksploatowaną
historię, mam podobne wrażenie. Gram z czytelnikami w grę, której finałem jest
zaskoczenie. Cieszę się niby dziecko na myśl o tym momencie.
6.
Seria „Yggdrasil” to był dla mnie przed niemal dekadą
prawdziwy powiew świeżości w polskim science fiction. Skąd taki pomysł?
Z marzeń? Yggdrasil to jesion łączący swoimi gałęziami
wszystkie światy nordyckiej mitologii. Nazwa Yggdrasil dosłownie oznacza koń
Yggra, czyli koń Odyna,
którego jednym z imion jest Yggr (Straszliwy). Innym znaczeniem nazwy
Yggdrasil jest „Ja Nosiciel” – gdyż do tego drzewa przybił się własną włócznią
Odyn, by zyskać duszę.
Zawsze
chciałem napisać powieść o podróżach w czasie. Takie marzenie, które w końcu
udało się spełnić. Przeniosłem bezpowrotnie, trzydzieści tysięcy lat w
przeszłość, całą dziesięciowieczną wioskę. Tetralogia o wikingach, była
naturalną kontynuacją, więcej, choć to obecnie oddzielna i niezależna seria powieści
historycznych, łączy się poprzez wspólnych bohaterów z „Yggdrasilem” w naturalną
całość.
7.
Czy pisząc, tworząc własne światy, bohaterów, dużo Pan
czerpie z tego, co już znane? W recenzjach „Yggdrasilu”
wymieniałam różne powieści, do których nawiązania widziałam w czasie lektury
Pańskich powieści. Czy to był świadomy
zabieg, czy po prostu „tak wyszło”, bo nieraz trudno jest tego uniknąć – pewne schematy
już po prostu istnieją?
Haruki Murakami twierdzi, że najbystrzejsi nie piszą
książek, ale korzystają z życia. Mario Vargas Liosa zaś uważa, że piszemy, bowiem
jest w nas jakaś niezgoda pomiędzy rzeczywistością a wyobrażeniem, jak powinna
ona wyglądać. Nie cytuję tych pisarzy dokładnie, ale z grubsza oddaję sens ich przemyśleń.
Może podobnie jest z czytaniem?
Wracając
teraz do Pani pytania, zawsze dużo czytałem i wiele z tych lektur przeciekło do
mojej twórczości. Zgadzam się przy tym z mistrzem Harukim – nie jestem
największym bystrzakiem, więc te przesiąknięcia mają naturalną, spontaniczną
naturę. Piszę ze słuchu, bez drobiazgowego planu, co zapewne ma tu pewne
znaczenie.
Z pisaniem
jest trochę jak z gotowaniem potraw – pisarz łączy ogólnodostępne składniki w proporcjach
i techniką, które jemu odpowiadają. Nie odkrywamy pieprzu, soli, mięsa
drobiowego, makaronu, czy sera, ale to my decydujemy jaki będzie ostateczny
kształt i smak tej twórczej zapiekanki.
8.
Pamiętam, że w połowie poprzedniej dekady Pańska twórczość
spotykała się z dość skrajnym odbiorem. Było trochę hejtu – zarówno na same
teksty, jak i na ich wydania. Wiele osób wyśmiewało okładki. Jak sobie Pan z
tym radził i czy płynęło to w jakiś sposób na dalszą pracę nad kolejnymi powieściami?
Nauczyłem się czytać recenzje od końca. Gdy było źle,
wracałem do nich w dobrym dla mnie czasie. Czy nie bolało? To zawsze boli, ale
nie znaczy, iż recenzenci muszą pisać laurki. Z drugiej strony, my tworzymy szkielet
przygód, który dopiero w wyposażonym w wiedzę i własne przeżycia umyśle czytelnika,
obleka się w ciało. Nie sposób więc zadowolić każdego, tak jak brak dwóch
identycznych osobowości.
Druga prawda, okładka pierwszego wydania powieści „Yggdrasil.
Struny czasu” była koszmarna.
Pomagają sukcesy: serię „Wikingowie” sprzedano w
dwudziestotysięcznym nakładzie, „Australijskie piekło” zostało książką 2021
roku. Takie życie.
9.
Nie sposób nie zauważyć, że bliscy są Panu wikingowie.
Jednym z głównych bohaterów „Yggrdasilu” uczynił Pan wikinga Eryka, no i sam
tytuł również nie pozostaje bez znaczenia. Potem napisał Pan cała serię zatytułowaną
„Wikingowie”. Dlaczego właśnie oni? Co w nich tak fascynuje?
Ponieważ przeczytałem w dzieciństwie powieść Gunnara
Bengtssona „Rudy Orm”? Z uwagi na fakt, iż pochłonęła mnie swego czasu seria „Czarne
okręty” Macieja Słomczyńskiego piszącego pod pseudonimem Joe Alex? Kto wie.
Jednym z
bohaterów mojej historycznej serii o wikingach, również jest Erik Eryksson, syn
Eryka Zwycięskiego i Sygridy Storrady.
Gdy
zaczynałem eksploatować w swoich powieściach temat wojowników z Północy, w
literaturze szeroko znane były ich przygody na terenach dzisiejszej Anglii i Francji.
Mniej natomiast można było znaleźć opowieści o odkryciu przez wikingów w X
wieku Ameryki Północnej, o wyprawach przez rzeki Rusi do Bizancjum, o walkach tego
dzielnego kupieckiego ludu w szeregach bizantyjskich cesarzy. To były perły, a ja,
choć wieprz, zacząłem je zbierać i stał się cud.
10.
Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego pytania: czy
oglądał Pan serial „Wikingowie”, a jeśli tak, to jaki jest Pański odbiór?
Tak, z przyjemnością obejrzałem pierwsze sezony. Potem
już było gorzej. W serialu odnajdywałem echa własnych powieści i zachęcam do
lektury fanów przygód Ragnara Lodbroka (skand. Włochate Portki). Przygody moich
bohaterów rozgrywają się w Skandynawii, na Półwyspie Iberyjskim, w Ameryce, w
Rusi, Polsce, w Bizancjum (dzisiejsza Turcja), czy wreszcie na Sycylii.
Może doczekamy ekranizacji moich książek o wikingach? Kto
wie…
11. W ogóle napisanie powieści o czasach minionych jest
trudniejsze od tych, których akcja osadzona jest współcześnie. Czy dużo czasu
poświęca Pan czytaniu o przeszłości i badaniom nad światem ówczesnym? Jak
rozkładają się akcenty między czasem poświęconym na badania, a tym, kiedy już
Pan rzeczywiście pisze?
W zasadzie pierwszą część „Wikingów” pisałem trzy lata
i cały ten czas zbierałem materiały. Z drugą poszło szybciej, gdyż trening
czyni mistrza. Trzecią część pt. „Topory i sejmitary”, napisałem w osiem
pełnych ciężkiej pracy miesięcy, podobnie jak czwartą, „Kraina Proroka”. Ale
było warto. Gdy Jacek Ring, przeprowadzający redakcję tekstu, przesłał mi
zmiany do ewentualnego zatwierdzenia, pochłonąłem książkę jednym tchem i to
pomimo faktu, iż znałem wcześniej jej treść! Czyżby łączyła mnie jakaś tajemna
wspólnota z jej autorem? Jakaś astralna nić?
Jeśli chodzi o podział czasu na zbieranie materiałów i
pisanie, to nie umiem tego zrobić. Zauważyłem wcześniej, że nie należę do
bystrzaków, więc zrozumiecie. Ponieważ piszę bez planu, akcja i przygody moich bohaterów
żyją własnym życiem. Skoro tak, muszę co rusz uzupełniać swoją wiedzę
historyczną.
Pisanie powieści historycznych istotnie jest
trudniejsze z uwagi na poszukiwanie źródeł, ale i pod pewnymi względami
łatwiejsze – nie musimy tworzyć światów, z całą ich skomplikowaną strukturą
społeczną, zasobami, mitologią, wyimaginowaną historią. Zresztą, nie to stanowi
największą trudność, ale panowanie nad wymyślonym materiałem podczas pisania
książki. Tak przecież łatwo stracić u czytelnika wiarygodność, a wtedy, nie da
się on wciągnąć z butami w naszą opowieść.
12.
Jeszcze jedno pytanie o postaci pojawiające się na kartach
powieści. Czy miał Pan na nich pomysł od razu? Jakąś charakterystykę? Czy żyli własnym
życiem, rozwijali się, dojrzewali wraz z kolejnymi stronami?
Jak wyżej, to byty niematerialne, które mnie wiodły na
postronkach. Muszę przyznać, że celowo dałem tak sobą kierować. Nie znoszę przewidywalnych
powieści i filmów. Skoro losy moich bohaterów były niejako intuicyjne, liczyłem
na to, iż czytelnik również będzie miał kłopot z szybkim określeniem „kto zabił”
przyjmując wyjątkowo, że nie był to lokaj.
Drodzy
czytelnicy, gdy natkniecie się więc na nich na kartach książki, podejdźcie z
szacunkiem, bowiem to pierwsze egzemplarze w pełni świadomej sztucznej
inteligencji. Z własnymi marzeniami, dążeniami, swarliwością, chutliwością,
nieśmiałością i skłonnością do nieoczekiwanej miłości.
13.
Czy ma Pan jakichś ulubionych bohaterów spośród tych,
których Pan stworzył?
Raczej nie, może dlatego z taką łatwością zabijam protagonistów?
Inaczej, niektórzy wzbudzają we mnie ciepłe uczucia, inni wręcz przeciwnie.
Moim pisarskim bóstwem jest jednak pewien realizm, brak naiwności. Czytelnicy
często chcą szczęśliwych zakończeń, ale życie rzadko spełnia takie prośby.
Szczególnie, gdy piszemy o czasach miecza, tarczy, krwi i głodu. Zresztą, to
nie tyczy się jedynie powieści historycznych. Jeśli zacznę pisać książki dla
dzieci, postaram się bardziej.
Ale uważni czytelnicy
odnajdą dorastającego podczas wyprawy na wiking Erika, gnębionego przez ojca
Oddiego, syna Asgota Czerwonej Tarczy, Wiebbe Hayesa z „Australijskiego piekła”
czy syna afrykańskiej ziemi Eitsi z tej samej książki.
14.
Seria „Yggdrasil” została przełożona na angielski i
wydana zagranicą. Skąd taki pomysł i jak to wyglądało ze strony technicznej? Niestety
niewiele naszych rodzimych powieści trafia na rynek zagraniczny. Panu się
udało.
Skontaktowało się ze mną wydawnictwo z siedzibą w USA
z propozycją tłumaczenia i wydania. Z radością się zgodziłem i książki są
dostępne na Amazonie. Marzy mi się nie tyle tłumaczenie, co ekranizacja mojej
najnowszej książki „Australijskie piekło”. To doskonały materiał na film w
stylu „Pan i Władca. Na krańcu Świata” czy „Bunt na Bounty”.
15.
Jak wyglądała współpraca z tłumaczem?
Nie przeszkadzaliśmy sobie 😊
16.
A jak powieści zostały tam przyjęte?
Dobrze, ale nie zdobyłem we frontalnym ataku anglojęzycznych
rynków, a szkoda. Z końcem tego roku wrócą do mnie z wydawnictwa MUZA prawa do
serii „Wikingowie”, mam już w rękach serię „Yggdrasil”, eksperymentalną powieść
„Wyprawa po śmierć” wydałem na razie jedynie w formacie elektronicznym, może
wtedy wspólnie zawojujemy świat?
17.
Mieliśmy okazję publikować w kwartalniku „Świat E-boków”,
a nawet pisać do tego samego numeru. Czy nadal pisze Pan do magazynów czy już jedynie
skupia się na powieściach?
Raczej powieści.
Mam kilka gotowych opowiadań z uniwersów: „Wikingowie”,
„Yggdrasil” i „Wyprawa po śmierć”. Jeśli dostanę ciekawą propozycję, kto wie.
Na razie myślę o wydaniu ich w jednym tomie w ramach self-publishingu.
18.
„Australijskie piekło”, Pańska najnowsza powieść,
zostało bardzo dobrze przyjęta. Ba, wyśmienicie! Otrzymało tytuł „książki 2021 roku”
w konkursie „Brakująca litera”. Gratuluję raz jeszcze. Co to dla Pana oznacza?
Skrzydła, tym bardziej, że wydałem tę książkę sam. Miałem
propozycję od „klasycznego” wydawcy, ale zdecydowałem się powalczyć z polskim
rynkiem książki.
To niełatwa i nie dla każdego droga, a moje
spostrzeżenia opisałem w poradniku dla pisarzy: „Jak napisać i wydać powieść”. Przedstawiam
tam nie tylko narzędzia, ale dużo miejsca poświęcam promocji, publikacji za
granicami Polski, wydawaniu we współpracy z wydawnictwem i na własną rękę.
Poradnik jest dostępny w księgarniach jedynie w formie elektronicznej. To
uzupełniona wersja analogowej książki wydanej wespół z Książnicą Płocką „Kuchnia
pisarza”.
19.
Ta najnowsza powieść opowiada o czasach nowszych od wczesnego
średniowiecza czy, tym bardziej, paleolitu. Rzecz dzieje się w XVII wieku. Znów
musiał Pan sporo czasu poświęcić na czytanie o tamtym okresie. Co skłoniło Pana,
by podjąć ten temat?
Niesamowity temat. Tylko tyle i aż tyle. Powieść „Wyprawa
po śmierć” jest twórczą relacją z pechowego rejsu holenderskiego statku „Batavia”
z początku XVII wieku. To z założenia historia marynistyczno-awanturnicza, z
silnie rozwiniętymi wątkami destrukcji, związanej z ludzkimi zachowaniami w
sytuacji zagrożenia życia.
Jak podają
relacje z tamtego okresu, jednostka płynęła z Amsterdamu na Jawę. Pod koniec
podróży, na skutek próby przejęcia statku przez załogę (przewoził dwanaście
skrzyń ze złotem o wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy guldenów) i pecha,
„Batavia” wpadła na rafy w pobliżu Australii. Rozbitkowie przez kilka miesięcy
żyli na rafowych wyspach, mordując się nawzajem i walcząc o
zasoby. Buntownikom przewodził szaleniec i hedonista – Jeronimus
Cornelisz. Utworzyli rodzaj społeczności opartej na przemocy i rozdziale łask. Brzmi
świetnie, prawda?
20.
Powieść awanturnicza czy jednak fantastyka? W którym
gatunku czuje się Pan lepiej, tworząc?
Z perspektywy wydanych siedmiu powieści, to historia
jest moją silniejszą stroną. Pisarz tworząc postaci powinien umieć wcielić się
w nie tak, by zyskały kształty i kolory. Przychodzi mi to łatwiej w konwencji
średniowiecznej, nawet język brzmi naturalniej. Może to zasługa mojej prostej natury?
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem wielkim fanem fantastyki. Może do niej
wrócę…
21. Doszły mnie słuchy, że znowu chce Pan pisać o Australii.
To cudowna wiadomość! Sama o niej piszę. Czy zdradzi Pan coś więcej?
Na moim blogu na stronie: https://radeklewandowski.pl/,
opisałem arcyciekawe historyczne odkrycia związane z pobytem w Australii…
Egipcjan. W miejscowości Kariong odkryto liczące, jak twierdzą niektórzy
naukowcy ok. 5000 lat hieroglify opisujące losy ekspedycji księcia Nefertiru. Wyprawa
opisywana naskalnymi kartuszami miała prawdopodobnie miejsce krótko
po panowaniu Cheopsa, rządzącego Egiptem w latach
2604-2581 p.n.e. czyli w okresie zwanym Starym Państwem. Wspaniały
materiał na powieść?
22.
Pańska ulubiona książka z dzieciństwa to…
Nie mam tu jednego
wskazania. Drobny wycinek książek, które wspominam i z pewnością odcisnęły swój
ślad na mojej twórczości. Przyznacie, iż jest to gatunkowy misz-masz:
Juliusz
Verne – „Tajemnicza wyspa”
Ignacy
Kraszewski – „Stara baśń”
Alfred
Szklarski – cykl przygód Tomka Wilmowskiego
Harry
Harrison – „Stalowy szczur”
Jack Whyte –
„Honor rycerza”
Lawrence
Watt-Ewans – „Jednym zaklęciem”
John Christopher – „Śmierć trawy”
Margaret Weis Don Perrin – „Brygada śmierci”
Anne McCaffrey – „Jeźdźcy smoków”
Gordon R. Dickson – „Smoczy rycerz”
James P. Hogan – Trylogia gigantów
Frank Herbert – „Diuna”
Jack McDevitt
– „Brzegi zapomnianego morza”
Isaak Asimov
z cyklem „Fundacja”
Harry
Harrison z cyklem „Planeta śmierci”.
Siergiej
Sniegow – „Dalekie szlaki”; „Ludzie jak bogowie”
23. A co lubi Pan robić w czasie wolnym?
Staram się w miarę możliwości zwiedzać świat, póki ludzie
nie zadeptali i nie zniszczyli wszystkiego. Sporo czytam, moim ostatnim odkryciem
jest czytnik e-booków.
24. Przez przypadek do akwarium w Pańskim domu
trafi złota rybka i jest bardzo chętna, by spełnić… jedno życzenie,
specyficzne, polegające na tym, że może Pan zjeść obiad z wybraną przez siebie
osobą i spędzić z nią całe popołudnie. Może to być ktoś znany, ceniony,
ktokolwiek. Rybka jest magiczna, więc może to być nawet ktoś z zamierzchłej
przeszłości, o kim piszą w podręcznikach do historii. Z kim zatem chciałaby Pan
zjeść obiad?
Przyznam się do złego – nie jestem smakoszem i w tej
materii zaspokajam tylko potrzeby. To dla mnie ogromna strata, jednej barwy
mniej w tęczy życia, ale…
Ponadto, jaki introwertyk wiodę raczej samotniczy tryb
życia, a będąc dyslektykiem, muszę w takich razach uruchamiać mózgowe turbodoładowanie,
by nie wypaść na gapę. Naprawdę chce mi
Pani to zrobić?
Skoro to złota rybka, to poproszę ją o hollywoodzką ekranizację
„Australijskiego piekła” i o usunięcie wszystkim politykom pewnej części ciała,
by przestały im w głowach buzować hormony. Dzięki temu zabiegowi, skupiliby się
wreszcie nad przyszłością ludzkości i naszej planety. Nie mamy innego domu.
25. Co myśli Pan o współczesnej polskiej
literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze?
Ja generalnie oceniam stan literatury jako dobry –
każdy może znaleźć coś na własną miarę – gorzej z czytelnikami. Świat i
technika dostarczają tylu bodźców, iż by to ogarnąć i nie oszaleć, maksymalnie
upraszczamy rzeczywistość. To pole do żerowania dla różnej maści światowych
populistów. To niebezpieczna ścieżka, która może nas zaprowadzić w przepaść, o
ile nie stworzymy tarczy wiedzy, która pomoże oddzielić ziarno od plew. Książki
są tu dobrym budulcem.
W Polsce
czytelnictwo mocno kuleje i nie widzę przesłanek, by ten stan miał się radykalnie
poprawić. To zresztą dotyka całej kultury. Pyta Pani, czy będzie dobrze?
Oczywiście, ale nie wszystkim i nie wszędzie. Tam jednak, gdzie jest to możliwe
i rodzice mają świadomość potęgi i mocy słowa pisanego, trzeba walczyć. Nie
odniosłem pełnego sukcesu, z trójki moich dzieci, dwójka czyta.
Dziękuję bardzo.