Kielce 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 200
Ilustracje: Mirosław Siara
ISBN: 978-83-8144-129-2
Promo książki znajdowało się w dziale dla dzieci, dlatego wyobrażałam sobie, że będzie to pełna barwnych obrazów pozycja idealna dla moich trzyletnich córeczek. Owszem, kilka kolorowych ilustracji się w niej znajduje, ale niewiele. A i treść przeznaczona jest raczej dla dzieci w wieku szkolnym, a nie młodszych. Choć dla tych młodych czytelników, którzy uczęszczają już do szkoły z pewnością książka ta może być bardzo interesującą lekturą.
Co ciekawe, a właściwie doszukałam się tego zupełnie przez przypadek, nie jest to książka napisana w ostatnim czasie. Jej pierwsze wydanie ukazało się w... 1989 roku! Miało trochę inny podtytuł i miękką oprawę, ale w treści chyba się specjalnie nie różniło. Ciężko to stwierdzić, będę wdzięczna każdemu, kto może na ten temat coś napisać. Zainteresowana historią tytułu, zaczęłam trochę szperać i dowiedziałam się więcej o autorze, który – jak się okazuje – jest nie tylko pisarzem z niemałym już dorobkiem, ale i publicystą, gawędziarzem, regionalistą, a przez wiele lat był również nauczycielem.
Przejdźmy jednak do samej książki. Podzielono ją na cztery części odpowiadające czterem porom roku. Z początku wydawało mi się, że to dobry pomysł, jednak... Jako że każda pora roku zaczyna się w okolicach dwudziestego dnia miesiąca, podział ten nie pokrywa się z miesiącami. A i taki jest wprowadzony. Stąd wychodzą niezbyt precyzyjne układy, jak choćby noc świętojańska opisywana w lipcu, bo w końcu jest to święto letnie, ale... No właśnie, czerwcowe. Tyle że czerwiec jest jeszcze wiosną. Wprowadza to nieco zamieszania i można by to bardzo łatwo naprawić. Skoro zaś książka doczekała się kolejnego wydania, to można mieć nadzieję, że to jeszcze nie jest ostatnie słowo Autora.
Druga sprawa, która mnie nieco irytowała... Polskie zwyczaje ludowe. Wiadomo, że na 200 stronach nikt nie zawrze wszystkiego. Szczególnie, jeśli nie sili się na pisanie książki naukowej. "Szczodraki, kusaki..." taką książką zaś na pewno nie są. To próba połączenia gawędy o dawnym życiu z publikacją popularnonaukową. I wszystko bardzo pięknie. Naprawdę świetnie się to czyta, ale... Moim "ale" jest podtytuł sugerujący, że w książce zebrano tradycje ludowe z terenu jeśli nie całej Polski, to przynajmniej wielu jej części. Tymczasem, jeśli wczytać się w tekst, od razu widać, że chodzi raczej o ziemię radomską i okolice. Nie znalazłam w książce właściwie wiele o innych ziemiach. A przecież wystarczyło by zmienić podtytuł na, choćby, "tradycje ludowe ziemi radomskiej i nie tylko". Ale to już może moje czepialstwo. Choć nie! Precyzja jest ważna. Nie tylko w tytule. Uderzyło mnie też kilka nieprecyzyjnych określeń w samej treści – nie miejsce i czas by je wszystkie wywlekać, ale chodziło o to, że Autor dawał do zrozumienia, iż zwyczaje, które opisuje są raczej wymarłą już tradycją, podczas, gdy są żywe właściwie na terenie całej Polski. Zdziwiłam się...
Przejdźmy zatem do plusów. Czyta się rewelacyjne. Zaczynając od trochę nudnych, ale wyczerpujących kartek z kalendarza, z których możemy się dowiedzieć, jakie rośliny pojawiają się w danym czasie, jakie zwierzęta się rozmnażają, czy jakie ptaki (tak, wiem, że ptak to też zwierzę) wracają z ciepłych krajów albo do nich odlatują – aż po niesamowite baśnie i legendy związane z danym miesiącem. Fantastyczne opowieści o kolędnikach, niemal gotowe jasełka, piękne baśnie o Grzymku, Jagusi i świętojańskiej nocy czy o rusałkach, tataraku i piołunie. Opowieści o wiejskich zabawach – aż trudno dzisiaj uwierzyć, w co bawiła się młodzież (i dorośli) przed zaledwie stuleciem. Wszystko napisane jest pięknym językiem, urzekająco, dokładnie tak, jakbyśmy siedzieli przy ognisku i słuchali bajania kogoś, kto naprawdę wie wszystko. Robi wrażenie!
Książka pokazuje zupełnie inny świat. Taki, w którym ważny był drugi człowiek, wspólny posiłek, stół, przy którym zasiadali bliscy sobie ludzie. Świat bez telewizora, bez smartfona, świat, w którym prosta zabawa sprawiała ludziom dużo radochy, a polewanie się wiadrami wody w lany poniedziałek odbierano jako coś przyjemnego, zamiast zastanawiać się nad stanem zalanego ubrania czy rozmytego makijażu.
Widać już na pierwszy rzut oka, że Autor dokonał czegoś niezwykłego. Iście mrówczą pracę, by zebrać wszystkie te historie, a później jeszcze stworzyć z nich spójną, ładną całość. By na nowo obudzić zapomniane już duchy, przypomnieć o zwyczajach i obrzędach, o których zapomnieli już nawet nasi rodzice.
Kiedy Dziewczynki podrosną, z pewnością polecę im tę książkę. Na razie były trochę smutne, że mało obrazków, a przez to niespecjalnie zainteresowane. Myślę jednak, że z odpowiednim uprzedzeniem pewnych faktów, z chęcią wczytają się w tę pozycję i przeżyją wiele wspaniałych przygód z opisanymi w niej bohaterami ludowych przypowieści. I sporo nauczą się o tym, jak to żyło się kiedyś na wsi. Nawet jeśli ziemia radomska jest nam raczej obca.