Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 7 listopada 2019

Zaczarowane baletki – Noel Streatfeild

Wydawnictwo: Dwie Siostry
Warszawa 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 264
Tytuł oryginału: Ballet Shoes
Przekład (z j. angielskiego): Ewa Fiszer
Ilustracje: Ruth Gervis
ISBN: 978-83-8150-056-2








Moje wewnętrzne dziecko chyba nigdy nie umrze, i bardzo mi z tym dobrze. Że niby jestem dziecinna? Ok, nie widzę problemu. Zawsze lubiłam bajki dla dzieci. Teraz częściej sięgam po dziecięcą i młodzieżową lekturę niż filmy i udaje mi się czasem trafić na takie właśnie perełki, jak tym razem.
"Zaczarowane baletki" (do tytułu jeszcze powrócę) to powieść charakterystyczna dla czasów, kiedy została spisana. Bo nie jest to tak naprawdę nowość. Pierwsze wydanie pojawiło się na półkach księgarskich w 1936 roku. Fabuła rozgrywa się właśnie w latach 30. minionego stulecia, w Londynie, mieście zdecydowanie bardziej brytyjskim niż dzisiejsza stolica Wielkiej Brytanii. W społeczeństwie wyraźnie wyróżniają się jeszcze różne klasy, choć wszystko idzie powoli ku zmianom przyniesionym po Drugiej wojnie światowej. Wojna też zbliża się już nieubłaganie, ale jest jeszcze tak daleko na horyzoncie, że nikt z bohaterów "Zaczarowanych baletek" nie ma prawa podejrzewać, że kiedykolwiek wybuchnie konflikt poważniejszy od Wielkiej wojny.
Wszystko zaczyna się od wydarzeń dość tragicznych, bo jakże inaczej nazwać niespodziewane pojawienie się w domu trzech sierot (zupełnie z sobą niespokrewnionych), którymi zająć się ma kobieta, która sama przed laty została osierocona? Wygląda na to, że życie nie jest usłane różami i ciężko będzie je oglądac przez różowe okulary. Tymczasem dzieci powoli podrastają, ale... ich opiekun wyjeżdża w daleką podróż. Zostawia pieniądze, które powinny utrzymać dom i jego mieszkańców przez najbliższe pięć lat i wyrusza w nieznane. Niestety, po pięciu latach nie wraca, ani po sześciu, ani po dziesięciu. Słuch o nim ginie, pieniądze na koncie się kończą. Sylwia, opiekuna dziewczynek, szukając sposobu na załatanie dziur w budżecie postanawia wynająć część pokoi lokatorom. 
I to właśnie wówczas rozpoczyna się prawdziwa przygoda. Dziewczynki nie tylko poznają nowe, niesamowite charaktery, pasje i historie, ale również trafią do Dziecięcej Akademii Tańca i Sztuki Aktorskiej. Szkoły, która ma je przygotować do pracy w biznesie taneczno-teatralnym.
Tak, tak, dzieciaki będą musiały na siebie zarabiać, jeśli nie chcą trafić na ulicę. Sylwia, zwana przez nie Kunką, nie może pozwolić na to, by skończyły tak jak ona – totalnie uzależnione od pieniędzy opiekuna, nie mające żadnego wykształcenia i zawodu.
Najstarsza z dziewczynek, Paulina, kocha teatr i w nim właśnie widzi swoją, świetlaną, przyszłość. Odnosi też sukcesy, więc utwierdza się w przekonaniu, że właśnie tędy droga. Piertowna tak naprawdę nie lubi ani tańca, ani śpiewu, ani recytacji. Szkoła ją męczy, nudzi, denerwuje. Marzy o tym, by jeździć automobilem, a w przyszłości latach aeroplanem. Ale jest dziewczynką... I przede wszystkim chce pomóc Kunce w utrzymaniu domu. Najmłodsza, Pusia, żyje tańcem i bez niegonie umie chyba nawet oddychać. Akademia jest dla niej przepustką do najsławniejszych baletów. O ile, oczywiście, okaże się wystarczająco dobra.
Powieść jest zachwycająca, porywająca i urocza. Opowiada o przyjaźni, miłości, przywiązaniu. Choć dziewczynek nie łączą więzy krwi i żadna nie jest również spokrewniona z Sylwią-Kunką, tworzą zgraną, kochającą się rodzinę, której członkowie zawsze mogą na siebie wzajemnie liczyć. Wspólnie zmagają się z trudnościami, wspólnie przeżywają wzloty i upadki, sukcesy i niepowodzenia. To opowieść o marzeniach i o tym, że zawsze warto dążyć do ich ziszczenia. Często tylko i wyłącznie dzięki zawzięciu i bardzo ciężkiej pracy można je osiągnąć, ale wtedy właśnie można poznać prawdziwy smak zwycięstwa. 
Dodatkowym atutem jest umieszczenie historii w realiach Londynu lat 30. XX wieku, kiedy to dziewczynki nie miały zbyt wielkiego wyboru co do swej przyszłości. Szczególnie te, które nie należały do wyższych sfer i nie mogły liczyć na spokojne i dostatnie życie. 
Przy całym trudzie, który autorka książki włożyła w pokazanie świata takim, jakim jest, ze wszelkimi jego trudnościami i przeciwnościami, realnego środowiska, w którym przecież niektórym przewraca się w głowie, a inni nie potrafią pogodzić się z porażką – zupełnie nie pojmuję dlaczego polski tytuł brzmi "Zaczarowane baletki". Dlaczego zaczarowane? Gdzie w powieści jest choćby w domyśle cokolwiek o czarach? Nawet baletki, które Pusia odziedziczyła po swej mamie-baletnicy, nie służą jej specjalnie długo, ani w niczym nie pomagają, a już na pewno nie są magiczne. Nie  lubię takich zabiegów, moim zdaniem czysto marketingowych. I nie mam tu pretensji do wydawnictwa. Zdaję sobie sprawę, że taki tytuł przyjął się już wcześniej, bo powieść była już na naszym rynku wydawana, a i film z początku tego wieku pewnie odniósł jakiś sukces i miał na niego wpływ (filmu nie widziałam, chciałam najpierw napisać recenzję). Do Wydawnictwa Dwie Siostry mogę mieć uwagę jedynie co do zbyt licznych, moim zdaniem, błędów, które się w tekście pojawiły.
"Zaczarowane baletki" to książka, która bardzo różni się od współczesnej prozy dziecięcej czy młodzieżowej. Chyba przede wszystkim dlatego, że naprawdę napawa nadzieją. Jest pięknie napisana i cudownie zilustrowana. Ciekawostka: ilustratorką jest siostra autorki, choć wydawca nie wiedział o tym, kiedy cenioną ilustratorkę książek dla dzieci, rysowniczkę, malarkę i rzeźbiarkę prosił o zilustrowanie literackiego debiutu.
Pozostaje więc zadać, za Pietrowną, jedno pytanie: A ty którą z dziewczynek  chciałabyś być?



 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dwie  Siostry
http://www.wydawnictwodwiesiostry.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz