Kraków 2020
Oprawa: miękka
Liczba stron: 334
ISBN: 978-83-240-7023-7
Widziałam dużo "reklam" tej książki w Internecie. Wyświetlały mi się w różnych miejscach. Przeczytałam więc krótki opis i pomyślałam, że bardzo chciałabym ją mieć. Zbeletryzowana biografia wojennej lekarki. Na dodatek napisana na podstawie jej pamiętników. Brzmiało bardzo zachęcająco.
Myślałam, że jest to powieść raczej luźno inspirowana postacią Ireny Ćwiertni, tymczasem okazało się, że dość dokładnie bazuje na jej pamiętnikach oraz opowieściach jej syna. Co jednak na końcu "wstrząsnęło" mną najbardziej to jej zdjęcie. Nie to, o którym w posłowiu wspomina Katarzyna Droga. Owszem, chciałam zobaczyć fotografię, która spowodowała, że Autorka zainteresowała się postacią pani doktor. Jednak pierwszym wynikiem poszukiwania było zdjęcie Ireny Ćwiertni w bardzo już podeszłym wieku (zmarła w grudniu 2018 roku, mając 98 lat). Zdjęcie, które doskonale kojarzę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Wówczas uświadomiłam sobie, że słuchałam jej wypowiedzi, że znam jej głos. I, szczerze mówiąc, strasznie żałuję, że tego posłowia nie przeczytałam na początku. Jakże ciekawsze musiałoby być czytanie powieści z taką świadomością...
Zresztą lektura i bez tego była niezmiernie ciekawa. Choć na tylnej okładce pogrubioną czcionką zaznaczono, że "wojna to najgorszy czas na miłość", to jednak ta miłość zawarta jest już w samym tytule książki. Wyraża ją również jedno z najbardziej znanych zdjęć czasu powstania warszawskiego, fotografia ze ślubu Alicji i Bolesława Biegów. Nie liczcie jednak na rzewne romansidło. Co to, to nie. To książka o ludziach z krwi i kości. Dlatego też poza walką, partyzantką, małym sabotażem, tajnym nauczaniem, czy zwyczajnych schodzeniem Niemcom z drogi i staraniom o przeżycie jest w niej miejsce na radość i śmiech, które – na co zwraca uwagę sama Irka – towarzyszyły jej bohaterom każdego dnia.
Akcja rozpoczyna się w 1990 roku, na szpitalnym korytarzu. Doktor Ćwiertnia zostaje wezwana do jednego ze swych pacjentów. Biegnąc do niego upuszcza na podłogę książkę, którą podnosi pielęgniarka Joasia. Zaczyna rozumieć smutek i zadumanie doktor Ireny. Teraz, po zmianie ustrojowej, wszyscy już wiedzą, że była w powstaniu. Wcześniej o tym nie mówiła, wcześniej unikała tematu. Jak wielu, którzy w tamtych dniach oddawali swe życie, zarówno w służbie, jak i we krwi. Irena zaczyna opowiadać Joasi swoją wojenną historię. Historię, w której kluczowe miejsce ma jej ukochany, Jerzy.
W ten oto sposób cofamy się do 1941 roku, kiedy to, pod przykrywką zawodowej szkoły, Fachschule Zaorskiego, powstaje w ramach tajnego nauczania Wydział medyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Na liście przyjętych znajduje się również nazwisko Irki. Będzie się uczyła na lekarza, choć Niemcy nie pozwalają na to Polakom. Ci mogą zostać co najwyżej sanitariuszami, pomocami medycznymi, masażystami. Jednak Polacy, zaprawieni w stawianiu pozytywistycznego oporu, wszak mają za sobą ponad wiek zaborów, potrafią obejść i te ograniczenia. Nie bez wyrzeczeń, rzecz jasna. Tajne nauczanie wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami, nawet w formie nauki indywidualnej, a co dopiero przy powołaniu całego wydziału. Przecież to nie tylko studenci i wykładowcy, ale również sale wykładowe, pomoce naukowe, a w przypadku lekarzy, żywi ludzie, których się bada, leczy, operuje... Nie sposób w tym miejscu nie pomyśleć, na jak wielkie trudności napotykali nasi przodkowie, kiedy chcieli się kształcić. W XX wieku, w środku Europy, w cywilizowanym świecie przecież. A dzisiaj? Przyszła pandemia, trzy miesiące zdalnego nauczania i wielki horror! Co będzie we wrześniu, bo przecież rodzice mają dość siedzenia w domu z dziećmi... Dla takich marudnych ludzi powinno się jako lektury obowiązkowe ustanowić książki o tajnym nauczaniu.
Było ciężko. Śmierć groziła za tak wiele "przewinień". Nikt nie wiedział, czy wychodząc rano z domu, wróci jeszcze do niego. Ginęli żołnierze, ale i cywile. Każdego dnia. Z głodu, zmęczenia, wyziębienia w zimie, braku wody, z chorób, na które nie było leków, od niemieckich kul, zrzucanych bomb, wybuchów... A jednak był to też czas na miłość. Był to też czas na śmiech. Był to też czas na radość, na przyjaźń. Nawet w czasie powstania ludzie się zakochiwali, pobierali, rodziły się dzieci. I o tym życiu w obliczu śmierci jest właśnie ta powieść. O pełni życia, niemalże wbrew wszystkiemu i wszystkim. O potrzebie posiadania nadziei i celu. Bo kiedy nadejdzie upragniona wolność... Bo kiedy staniemy przed ołtarzem... Bo kiedy i my zatańczymy na weselu... Bo kiedy... Ta nadzieja na lepszy świat napędzała ówczesnych ludzi. Również do wytężonej pracy. Bo w wolnej Polsce będą potrzebni lekarze. Jak się okazało, byli potrzebni znacznie wcześniej. I w czasie warszawskiego zrywu dali z siebie wszystko.
Nie zapominajmy jednak, że wojna (podobnie jak pandemia) jest w stanie wycisnąć z każdego człowieka jego prawdziwe ja. Nawet wśród Niemców byli tacy, którzy nieśli pomoc Polakom. Nawet wśród polskich lekarzy byli tacy, którzy, nieraz z najniższych pobudek, donosili na Gestapo. Irka i jej najbliżsi spotkali na swej drodze i jednych i drugich. Każdy stawał przed trudnymi wyborami, każdy mógł nieść pomoc, każdy mógł przyłożyć rękę do czyjejś śmierci. Chcąc, nie chcąc. Różnie bywało. I ta świadomość pozostawała we wszystkich, nieraz w bardzo mocny sposób zmieniając, a nawet kończąc, ich życie. W jaki sposób? Przekonajcie się sami, bo takich historii jest w tej powieści kilka.
Choć Irka nie była w strukturach państwa podziemnego, już na początku powstania wyruszyła pomagać rannym jako sanitariuszka. Zresztą różne można było wówczas podjąć formy pomocy. I o tym Katarzyna Droga też pamiętała. Jak i rodzinnych wartościach, o tym, co kształtowało pokolenie Kolumbów. Dom Irki jest przedstawiony jako miejsce, w którym mogła się czuć bezpiecznie. To do mieszkania dziadków mogła przyjść z każdym problemem, smutkiem, z każdą radością. To dziadków i mamę mogła zawsze prosić o radę. Z kolei grono najbliższych przyjaciół to osoby, które wielokrotnie udowodniły, że mają mocny kręgosłup moralny i zawsze można na nich polegać. To nie tylko Jerzy, ale również Halina, z którą po powstaniu na dłuższy czas zwiąże się życie Irki jeszcze bardziej, to Elżbieta, która za wolną Polskę odda wszystko, to Witek, który razem z Władkiem, Jędrkiem i innymi studentami Fachschule pójdzie walczyć przeciw okupantowi. Wyraźnie widać, że Irka nie jest samotną wyspą, że stanowi element nierozerwalnej układanki, jest członkiem grupy, którą łączą więzy miłości, przyjaźni, szacunku i lojalności. Od pierwszego dnia szkoły, przez powstanie, obóz przejściowy w Pruszkowie, przesiedlenie, pracę w "wolnej" Polsce. Aż po spotkanie kombatantów w 1990 roku.
Nie jestem z Warszawy. Prawie trzydzieści lat mieszkałam w Poznaniu. Teraz w Jankach, pod Warszawą. Jednak powstanie warszawskie zawsze było mi jakieś bliskie. Często o nim czytam. I każda z tych lektur zwraca uwagę na jakiś inny szczegół. Tym razem moje serce płakało najbardziej przy opisie wyjścia z Warszawy po upadku powstania. Płonąca Warszawa za plecami. W perspektywie obóz w Pruszkowie. Dalej nie wiadomo co. Mieszkam obecnie na wsi i z racji tego, że jestem wciąż zajęta, nie mam specjalnie czasu na tęsknoty. Czytając fragment o powrocie Wandy Ćwiertni, mamy Irki, do Warszawy po jej wyzwoleniu, tak niesamowicie zatęskniłam za miastem. Nie za Warszawą ( choć za nią również), nie za Poznaniem (choć i za nim), ale za ideą miasta jako pewnej społeczności rządzącej się swoimi prawami. Chapeau bas, pani Katarzyno! Nie łatwo jest tak pisać, by wzbudzić takie emocje.
W dwóch, czy trzech miejscach znalazłam jakieś niekonsekwencje czasowe, których nie umiałam sobie w żaden sposób wyjaśnić, ale to jedyne zastrzeżenia jakie mam. Nawet nie zauważyłam żadnych literówek, więc wydanie naprawdę świetnie zredagowane.
To książka nie tylko na sierpień, nie tylko dla warszawiaków, ale dla wszystkich. Nawet nie tylko dla tych, którzy lubią "wojenne" klimaty. To powieść o życiu, o pełni życia. Pokazująca, jak wiele można mieć, nie mając niemalże nic. I jak można doceniać to niewiele, które nam zostało. I jak bardzo nie warto wciąż narzekać. Lepiej usiąść i zastanowić się nad tym, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani mieszkając w wolnym kraju, mając w kranach wodę, prąd w gniazdkach, dach nad głową i ciszę, której nie burzą nadlatujące bombowce.
Na pytanie, które przez całe życie zadawała sobie Irka "Czy było warto?" nie poznamy odpowiedzi nigdy. Jedyne, co możemy zrobić, to oddać hołd tym, którzy oddali siebie, żebyśmy my byli dzisiaj tu, gdzie jesteśmy.