Książka została po raz pierwszy wydana w 2016 roku. Teraz wznowiono ją, jednocześnie wydając w wersji dwujęzycznej. Jest to pozycja z serii wydawniczej "Wojny dorosłych – historie dzieci" i już sam ten fakt zwraca uwagę na wysoki poziom. Czytałyśmy kilka książek z tej serii i wszystkie są wyjątkowe: trudne, wzruszając, mądre, piękne, ważne. Z pewnością możemy też polecić "Asiunię" Joanny Papuzińskiej, "Czy wojna jest dla dziewczyn" Pawła Beręsewicza i "Zaklęcie na 'w'" Michała Rusinka.
Wracając jednak do "Teraz tu jest nasz dom" Barbary Gawryluk. Jak oczami dziecka powiedzieć dzieciom o wojnie, która nie jest "tylko" historią, ale rzeczywistością dziejącą się kilkaset, kilkadziesiąt, kilkanaście kilometrów od ich domu? Jak opowiedzieć w taki sposób, by zrozumiały? I jak opisać to, co czują dzieci, które przed tą wojną uciekały? By jednocześnie ich nie zranić, dać im nadzieję, a także uczulić na problemy, na które mogą się natknąć? Jak napisać to w taki sposób, by nawet kilkulatek był w stanie pojąć ogrom cierpienia, a jednocześnie nie zaczął mieć spowodowanych lekturą koszmarów? Jak? Nie am pojęcia. Ale Barbarze Gawryluk się to udało. Pomógł jej również Maciej Szymanowicz, który całość opatrzył bardzo wyrazistymi, a jednocześnie subtelnymi ilustracjami, co też przecież jest niełatwe przy tej tematyce.
Historia, którą znajdziecie na stronach tej książki zdarzyła się naprawdę. Choć, by uchronić jej bohaterów przed nieprzyjemnościami i pozwolić im w spokoju osiedlić się w nowym miejscu, ich dane zostały zmienione. Dzisiaj, cztery lata po jej napisaniu, stała się jeszcze bardziej aktualna. Wówczas takich rodzin było stosunkowo niewiele, dziś są ich setki tysięcy. Ich sytuacja jest o wiele cięższa i to z wielu względów i myślę, że w czasie lektury należy i na to dzieciom zwrócić uwagę. Bo dzisiaj z rzadka już tylko zdarzyć się może, że polską granicę przekracza rodzina. Niemalże wszyscy ojcowie pozostają w Ukrainie. A i Polska, choć Polacy stają się jak mogą, ma ograniczone możliwości pomocowe i to, co udało się zorganizować dla rodziny Baranowskich to dzisiaj szczyt marzeń wielu. Marzeń, na których spełnienia przyjdzie im jeszcze bardzo długo poczekać.
Całą historię poznajemy z perspektywy Romka, najstarszego syna państwa Baranowskich. Spokojny dom, rodzinna atmosfera. Wszystko układa się dobrze. Rodzice pracują, mają stabilną sytuację. Tata często bywa w delegacji, ale kiedy wraca do domu jest wspaniałym mężem i ojcem. Niedaleko mieszkają dziadkowie, nieopodal ciotka z rodziną. Zwyczajne życie. Jednak w pewnym momencie rodzice zaczynają zamykać się w kuchni, wyłączać telewizor, kiedy dzieci są w pobliżu, szeptać, wymieniać ukradkowe spojrzenia. Tata coraz częściej siedzi w domu. Dzieci nie wiedzą jeszcze, co się dzieje, ale przecież czują. I boją się. A w szkole, w przedszkolu, na ulicy coraz częściej padają słowa: czołgi, bomby, wojsko, w końcu i to najgorsze: wojna. Ojciec jednego z Romkowych kolegów idzie walczyć. A rodzice, choć wciąż szepczą, w końcu muszą podjąć decyzję i przekazać ją dzieciom. Nikt nie chce wyjeżdżać. Ukraina to ich dom. Donieck to ich dom. Życie i bezpieczeństwo są jednak najważniejsze
Wyjeżdżają niemalże w ostatniej chwili. Już pod ostrzałem. I nie wszyscy. Romek nie może pojąć, dlaczego dziadkowie zostają. Mama tłumaczy mu, że "starych drzew się nie przesadza". Ale to tylko część ich rodzinnej prawdy. Tata czuje się Polakiem, mama raczej Ukrainką. A dziadkowie, cóż, nie mają nic przeciwko temu, żeby Donieck był rosyjski. Chcą tylko zostać w swoim domu.
Z wieloma niezrozumiałymi sytuacjami przyjdzie się dzieciom i ich rodzicom spotkać. Najpierw po drodze, później w ośrodku dla uchodźców. Mazury są piękne, lasy zielone, ludzie wokoło mili i pomocni... Ale to nie dom. To obce miejsce. tymczasowe. Choć do Romka, Mikołaja i Natalki coraz bardziej dociera, że tymczasowy jest jedynie ośrodek, nie Polska. Polska będzie już chyba na stałe. Do Ukrainy nie wrócą. Przynajmniej nie w najbliższych latach.
W Doniecku dzieje się coraz gorzej, a rozmowy telefoniczne są coraz smutniejsze, bardziej przerażające. Dzieci w końcu zostają dopuszczone do wielu spraw, które wcześniej przed nimi, dla ich spokoju, ukrywano. Teraz muszą wiedzieć, by móc zacząć życie od nowa. Nauczyć się języka, poczuć, że są u siebie.
Nauka języka najtrudniej przychodzi mamie, najłatwiej Natalce, najmłodszej z rodzeństwa. Polskie wierszyki działają cuda i dość szybko całkiem biegle posługuje się naszym językiem. Język to jednak nie wszystko. Ciągła zmiana miejsc, sąsiadów, nie ułatwiają aklimatyzacji. Dzieci z nowej szkoły zdają się zupełnie nieświadome sytuacji. Potrafią być podłe i wredne. Wyśmiewać, wyzywać. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co może czuć kilkuletni Ukrainiec, który waśnie uciekł przed rosyjskimi żołnierzami, a teraz, w nowym domu, jest wyzywany od Ruskich. Obawiam się jednak, że nawet dzisiaj, kiedy o wojnie w Ukrainie tyle się mówi, kiedy tych małych uchodźców jest już naprawdę wielu, takie sytuacje wciąż mogą się zdarzać. Dlatego tym bardziej należy uczulać, rozmawiać z dziećmi, czytać takie właśnie książki.
Reakcje dzieci od samego początku są różne. Najpierw na szepty rodziców, potem – gdy przychodzi im zmierzyć się z podjętą przez nich decyzją i w końcu, gdy są już w Polsce. Najbardziej szokujące może się zdawać zachowanie Mikołaja, jego mechanizm obronny. Warto, naprawdę warto pamiętać o tym, że każdy uchodźca – dziecko czy dorosły – walczy z przeżytą traumą na swój własny sposób, nieraz zupełnie dla postronnych niezrozumiały. Choć i czas i warunki, i osoba bohatera są zupełnie inne, nie mogłam odpędzić wspomnień innej książki, tym razem jednak tylko dla dorosłych, a mianowicie "Zaniemówienia" Justyny Wydry.
Co tu dużo pisać: to bardzo wartościowa książka, zarówno dla polskich, jak i ukraińskich dzieci. Ba, dla dorosłych również. Chyba bowiem najbardziej trafia do serca historia opowiedziana właśnie z perspektywy dziecka.
Nie mogę ocenić tłumaczenia, ponieważ nie władam ukraińskim. Jeśli jednak uda mi się czegoś więcej na ten temat dowiedzieć, napisze w komentarzu. Uważam pomysł tłumaczenia dobrej polskiej literatury dziecięcej za bardzo dobry. Wspieram całym sercem i tę i podobne akcje. Autorka całe swe honorarium przeznacza na pomoc dzieciom uciekającym przed wojną w Ukrainie. Również wydawnictwo dokłada 20% dochodu ze sprzedaży na ten sam cel. Może warto dołożyć swoją cegiełkę?
Teraz tu jest nasz dom (wydanie dwujęzyczne) – Barbara Gawryluk
Wydawnictwo Literatura
Łódź 2022
Liczba stron: 80
Przekład (z polskiego na ukraiński): Iryna Kotlarska-Fesiuk
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
ISBN: 978-83-8208-064-3
Bardzo dobra recenzja. To musi być niezwykle wartościowa książka
OdpowiedzUsuńJest taka. Naprawdę polecam. Myślę, że i dla Marysi by się już nadała :)
UsuńCzuje się dosyć słabo i niepewnie. To jest jasne. Nowy kraj, ludzie, emocje..
OdpowiedzUsuńTak, to prawda. Ale do tych emocji dochodzą też mniej oczywiste, jak na przykład chęć chronienia rodziców i nie dodawania im zmartwień swoimi problemami. Bo dziecko widzi, że tym rodzicom bardzo ciężko i też chce ich chronić na tyle, na ile może.
UsuńNa pewno to jest trudne doświadczenie
OdpowiedzUsuńNie życzę czegoś takiego nikomu. Szczególnie dzieciom.
UsuńTo na pewno nie jest przyjemne uczucie. W domu zawsze najlepiej!
OdpowiedzUsuńNiestety wielu z tych ludzi nie ma już do czego wracać. Nie ma domu innego jak ten, który dał im schronienie po ucieczce z Ukrainy :(
Usuń