Wydawnictwo: Sine Qua Non
Kraków 2015
Cykl: Stefan Gillespie, część 1
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 379
Tytuł oryginału: The City of
Shadows
Przekład (z angielskiego): Marcin Kiszela
ISBN: 978-83-7924-266-5
Klimatyczna okładka,
zaginiona kobieta oraz Gdańsk i Dublin lat trzydziestych XX wieku. Kryminał z
historią w tle. Wielkie oczekiwania z mojej strony. Czy „Miasto cieni” je
spełniło czy nie?
Wszystko
zaczyna się od aresztowania pewnego niemieckiego doktora, który w Dublinie
wykonuje nielegalne zabiegi aborcyjne. Właściwie tu historia mogłaby się
zakończyć, ponieważ co do jego winy nie ma najmniejszych wątpliwości. Problem
jest innego rodzaju. Doktora Kellera z komisariatu wyprowadzają funkcjonariusze
Wydziału Specjalnego, po czym zawożą go na... uroczystą imprezę
bożonarodzeniową, na której bawi się śmietanka towarzyska irlandzkich
faszystów. Stefan Gillespie nie wie, co się wokół niego dzieje i postanawia
dalej prowadzić śledztwo, od którego tak nagle został odsunięty. Podjęte działania
zaprowadzą go w niebezpieczne rejony, w tym do Wolnego Miasta Gdańska, gdzie
hitlerowcy, w tym Greiser i Forster, są przekonani, że w zbliżających się
wielkimi krokami wyborach zdobędą zdecydowaną większość głosów, co pozwoli im
na zmianę konstytucji i przyłączenie Gdańska do Rzeszy.
Organizacja,
która uzbraja Żydów w Palestynie, podbijający Europę (jeszcze „pokojowymi
metodami”) hitlerowcy, księża, którzy nie potrafią dotrzymać ślubów czystości,
nielegalne aborcje, skorumpowani policjanci, morderstwa i rodzinna tragedia w
domu Gillespiech. Wszystko to w trochę mrocznym, deszczowo-śnieżnym klimacie
Irlandii i Gdańska lat 30. Czy można chcieć czegoś więcej? Można, ale o tym
później.
Akcja toczy
się w umiarkowanie szybkim tempie. Nie wlecze się, ale też nie pędzi niczym rakieta
ziemia-powietrze. Czytelnik może poznać bohaterów, przyzwyczaić się do miejsc,
które z nimi odwiedza, wczuć w klimat czasów. Na to wszystko starcza czasu, a
jednocześnie nie sposób się znudzić licznymi dygresjami i spokojniejszymi
scenami. Przykładem takich fragmentów są opowieści o domu rodzinnym Stefana i
jego kilkuletnim synku, Tomie.
Niezależnie
jednak od tempa, powieść Russela wciąga i trzyma w napięciu. Chce się
koniecznie poznać rozwiązanie tych zagadek, które pojawiły się na jej początku.
Nie mniej interesujące są wszystkie te, które napotykamy w trakcie czytania.
Kiedy już bowiem wydaje się, że Stefan i Hannah są bliscy odkrycia prawdy
i postawienia winnych przed trybunałem... okazuje się, że nadepnęli komuś na
odcisk, albo się pomylili, albo... tych „albo” jest całkiem sporo, a Autor
nieźle sobie z nimi poczyna. W żadnym razie nie byłam w stanie przewidzieć
zakończenia tego śledztwa, ani samodzielnie dojść do tego, kto zabił Susan i
Vincenta. Wielki plus, bo niełatwo mnie tak całkowicie zaskoczyć.
„Miasto
cieni” to jednak coś więcej niż tylko kryminał. To niesamowita opowieść o dwóch
miastach, których już nie ma. Bo choć na mapach możemy bez problemu znaleźć
zarówno Dublin, jak i Gdańsk, są to już zupełnie inne miejsca. Inni ludzie,
inne nastroje, inne codzienne opowieści. Szczególnie w Gdańsku, który jest
teraz nie tylko miastem polskim, ale miastem niemal całkowicie zbudowanym od
nowa. Czy chodząc ulicami któregoś z nich jesteśmy w stanie poczuć tamten
klimat, usłyszeć tamte głosy, zrozumieć tamtych ludzi? Nie wydaje mi się.
Powieść może
być dla niektórych szokująca, czy nawet obrazoburcza z racji tego, w jakim
świetle Russell stawia Kościół i poszczególnych księży. Trzeba jednak wziąć pod
uwagę to, że opowiada historię zupełnie innych czasów, czasów, w których wielu
widziało w Hitlerze wybawcę i wielkiego męża stanu, czasów, kiedy kobieta mimo
wszystko miała niewiele do powiedzenia, jeśli nie zgadzała się całkowicie z
mężczyzną... I bez wątpienia takie czarne owce się zdarzały również i w
Kościele. Czarne owce... Dzisiaj tak łatwo szafować wyrokami i oceniać, nie znając
sytuacji. Oby nam nigdy nie przyszło żyć w miejscach takich jak ówczesny Dublin
czy Gdańsk.
Książka, jak
widać powyżej, rozpoczyna nowy cykl. Gdzie następnym razem zawędruje Stefan
Gillespie i jaką intrygę przyjdzie mu rozwikłać? Poczekamy, zobaczymy.
Tymczasem słów
kilka o wydaniu. Tu, niestety, jest zdecydowanie mniej kolorowo.
Powiedziałabym, że wręcz robi się naprawdę mrocznie. Z czego to wynika? W dużej
mierze z kiepskiego tłumaczenia. Nie czytałam oryginału, ale nawet bez tego
widać mnóstwo niedociągnięć. Brak sprawdzenia tekstu, jego niespójność,
poszarpanie. Najbardziej rzuca się to w oczy w dialogach. Poza tym redakcja i
korekta przysnęły snem sprawiedliwego. Dawno już nie miałam w rękach książki, w
której błędów było tyle, że po pierwszych kilku stronach przestałam liczyć,
ponieważ nie starczyłoby mi palców rąk i nóg – moich i pozostałych domowników.
Szkoda, bo potencjał powieści jest naprawdę wielki. Liczę na to, że kolejne
części cyklu będą lepiej dopracowane, bo krew się we mnie burzyła i to nie
dlatego, że ktoś próbował zabić Stefana, albo Hannah była śledzona przez
gestapo, ale dlatego, że nie mogłam znieść tej gramatyki i literówek... natomiast
bardzo chciałabym poznać dalsze przygody Stefana.
Na koniec
więc jeszcze jedno słowo pochwały. Za dodatek zatytułowany „Opowieść o dwóch
traktatach”, który znajduje się na końcu książki. Choć uważam, że lepiej by
było umieścić go na początku, bo wiele wyjaśnia i przydaje się czytelnikowi
nieobeznanemu z tematem (ja przeczytałam go na początku i był to naprawdę dobry
wybór, gdyż przynajmniej cokolwiek wiedziałam o sytuacji politycznej w
Irlandii). Choć wkradł się tam pewien głupi błąd związany z datami, to tekst
ten jest niesamowicie pomocny.
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Sine Qua Non
Książka przeczytana w ramach Wyzwania:
Tym razem to nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńRozumiem. Nie każda książka jest dla każdego :)
Usuń