Wydawnictwo: Elipsa
Warszawa 2006 (1. wyd.) – 2007 (2. wyd.)
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Arvesynd
Poszczególne tomy przekładali różni tłumacze
Łączna liczba stron: ok. 5000
Dzisiaj urodziny bloga. Piąte, okrągłe. Zatem coś
specjalnego i zupełnie innego niż dotychczas. Nie recenzja pojedynczej książki,
ale całej serii, obejmującej, bagatela, 26 tomów!
Muszę przyznać, że zabieram się do tej recenzji od
bardzo dawna, mianowicie od lutego (a mamy już przecież drugą połowę
października). Dlaczego? Nie jest łatwo opisać tak rozległą historię, która
składa się w jedną całość, choć czytana jest, jakby nie spojrzeć, na raty.
Dodatkowo, jak pewnie już wiecie, na ten okres przypadła końcówka ciąży i
pojawienie się na świecie moich ślicznych Córeczek, więc czasu wciąż nie
starcza. Pomyślałam jednak, że to naprawdę dobra okazja, by opowiedzieć Wam o
Mali Buvik i jej życiu. O sadze, po której przez kolejne dwa miesiące nic mi
się nie podobało.
Wszystko rozpoczyna się od pewnego fatalnego
spotkania. Na weselu Mali wpada w oko bogatemu Johanowi, który, nawet jej nie
znając, postanawia, że zostanie ona jego żoną. Szanowany właściciel ziemski
jest wielką szansą dla młodziutkiej i biednej Mali, a szczególnie dla jej
zadłużonego ojca. I to właśnie dlatego dziewczyna ostatecznie zgadza się na
zamążpójście, choć przez wiele, wiele lat będzie tego żałowała. Życie u boku
pana ze Stornes to pasmo upokorzenia, bólu i nieszczęścia. Gdy więc w majątku
pojawia się pewnego dnia miły, czarujący, radosny i czuły Jo, Mali zaczyna czuć
motyle w brzuchu. Chwila zapomnienia zaważy na przyszłości całych pokoleń
zamieszkujących Stornes i okoliczne majątki.
Nie chciałabym zdradzać za wiele z fabuły, byście
mogli czerpać jak najwięcej radości z lektury. Napiszę jedynie, że akcja
rozgrywa się w pierwszej połowie XX wieku, w Norwegii i obejmuje cztery
pokolenia. Znajdziecie więc na stronach kolejnych tomów całą plejadę gwiazd –
część bohaterów pokochacie, część znienawidzicie. Niektórzy będą Was irytować,
innych będziecie żałowali. Z pewnością jednak na długo pozostaną w Waszej
pamięci. Och, do dzisiaj nie mogę Stornesów wyrzucić z głowy choć już tyle
miesięcy i lektur za mną.
Anne-Lise Boge pisze takim językiem, że strony się po
prostu połyka. Jej opisy są żywe, postaci naturalne, opowieść wielowątkowa i
zagmatwana jak na dobra sagę przystało. Jest tu miłość, wierność, zdrada,
śmierć, narodziny (Mali jest w pewnym stopniu również akuszerką). Jest spory
kawałek historii Norwegii, a poniekąd również całej Europy ogarniętej dwiema
wojnami i dwiema dekadami pokoju. W końcu piękne widoki, mroźne, ciemne zimy,
kiedy właściwie nie widać słońca i krótkie lata kończące się wspólnymi pracami
na pastwiskach. Połowy ryb i pewna szopa na łodzie, która wielokrotnie będzie
ważna dla całej opowieści. To również wspaniały portret norweskiego
społeczeństwa ówczesnych czasów – tradycji, kuchni, historii – jednym słowem,
codziennego życia doprawionego delikatnie szczyptą wielkiej polityki.
Jak dla mnie rewelacja! Niedługo zabieram się za
kolejną sagę Autorki. Mam nadzieję, że będzie równie wciągająca i zapadająca w
pamięć, szczególnie że pojawia się w niej również Mali.
Poniżej okładki kilku wybranych tomów.