Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

wtorek, 31 marca 2020

Niewidzialny człowiek – Herbert George Wells

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron: 196
Tytuł oryginału: The Invisible Man
Przekład (z j. angielskiego): Eugenia Żmijewska
ISBN: 978-83-8116-825-0





Tytuł, jak myślę, jest znany wszystkim, a przynajmniej zdecydowanej większości czytelników. Toż to żadna nowość, a klasyka sprzed ponad 120 lat. Z pewnością można wypożyczyć z biblioteki, ja jednak zawsze wolę mieć swoje egzemplarze "książek ważnych". 
Pamiętam, że czytałam "The Invisible Man" jakieś sześć, może siedem lat temu. W oryginale, jeszcze na czytniku. Bardzo mi się wówczas powieść spodobała, dlatego postanowiłam przeczytać ją ponownie, tym razem w przekładzie. Zacznę tym razem od innej strony niż zwykle (w końcu sama się tym zajmuję), czyli od tłumaczenia. To jest bardzo dobre, czytało mi się naprawdę przyjemnie. Klimat języka tamtych czasów został pięknie oddany, co przy takich klasykach ma niemałe znaczenie. Naprawdę można poczuć się jak na przełomie XIX i XX wieku. Jednak...
Jednak jest to bardzo trudna recenzja, ponieważ zupełnie nie wiem, co mam w niej napisać. Historyjka ciekawa, choć niespecjalnie wciągająca. Pomysł rewelacyjny jak na koniec XIX stulecia, ale już niekoniecznie jak na czasy nam współczesne. W czasie czytania nie czułam absolutnie nic. Zero emocji! Mając w pamięci satysfakcję z lektury sprzed lat i widząc opinie o powieści zamieszczone na końcu książki, czułam się tym bardziej zbita z tropu. Dlaczego mnie to nie rusza? Przecież to taka wielka powieść! Taka, ponoć, ponadczasowa, taka aktualna... Nic, chyba oślepłam. Może Wy znajdziecie w niej tę magię, którą potrafili dostrzec Paweł Deptuch Jerzy Rzymowski czy Monika Matura. Życzę Wam tego z całego serca, bo choć ja mam pustkę w sercu i umyśle, to uważam, że powieści Wellsa naprawdę powinno się poznać.
Pokrótce zatem o treści, byście w ogóle wiedzieli, z czym to się je. Pewnego dnia do gospody "Pod Dyliżansem" przybywa dziwny gość. Właścicielka jest jednak i tak zadowolona, bo w porze zimowej gość, który chce zatrzymać się na dłużej niż jedną noc to raczej rzadkość. Szczególnie, że ten chce dobrze zapłacić, byleby tylko mieć ciszę i spokój na przeprowadzenie swoich eksperymentów. Początkowo nie wiemy, na czym one polegają, choć oczywiście możemy się co nieco domyślać. Wszak tytuł powieści sporo podpowiada, a my aż tak głupi nie jesteśmy. Potem akcja mocno się rozkręca i poznajemy lepiej Niewidzialnego człowieka. Nie jest to jednak typ bohatera, którego można polubić. Ba, nawet współczuć mu trudno, czy go zrozumieć. Jest po prostu złym, nieczułym, wściekłym człowiekiem, który myśli jedynie o sobie. Można by powiedzieć, że jest człowiekiem nieludzkim, że niewidzialność, którą wynalazł odarła go z człowieczeństwa. To, co początkowo widział jako cud i nadzieję na lepsze jutro, okazało się jego prawdziwym przekleństwem i to w każdej sferze życia. Patrząc na powieść z tej perspektywy można rzeczywiście przyznać, że jest ona aktualna. Często, niestety, różne wynalazki, jeśli wpadną w łapska nieodpowiednich osób, mogą przynieśc więcej szkód niż korzyści, nawet jeśli z założenia są "dobre" i miały być przełomowe dla rozwoju ludzkości.
Jeśli chodzi o gatunek, to powiedziałabym, że to w pewnym sensie western z wątkiem fantastycznym niż fantastyka czy horror.  Może współczesnym Wellsowi jawił się jako ten ostatni, bo rzeczywiście postać niewidzialnego człowieka, który może wszystko i którego nijak nie można pochwycić za jego liczne zbrodnie jest przerażająca. Jednak ponad stulecie kolejnych powieści, opowiadań, filmów i gier komputerowych sprawiło, że "Niewidzialny człowiek" postarzał się raczej kiepsko. Smak dobrego wina na pewno zwietrzał. Zdecydowanie bardziej podobały mi się "Wyspa doktora Moreau" i "Wehikuł czasu".
Czy zatem warto? Uważam, że tak. Bo zawsze warto poznać klasykę, pionierów, tych, którzy przez lata i dekady byli inspiracją dla kolejnych. A jeśli nawet nie dlatego, to choćby po to, by nasycić się tym językowym pięknem, który tak trudno znaleźć we współczesnej literaturze, często nawet tej pretendującej do wyższej półki.


 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz