Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 26 listopada 2021

Miłość na święta – Christina Lauren

 

Wydawnictwo: Poradnia K
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: In a Holidaze
Przekład (z j. angielskiego): Aleksandra Dzierżawska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 328
ISBN: 978-83-66555-85-3

 


 
 

Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, pomyślałam sobie, że chciałabym dostać szansę się wyspać. Odkąd mąż ma ortezę na dłoni i nie może prowadzić, właściwie wszytko na mojej głowie. A poranne wstawanie do przedszkola to dla mnie prawdziwy bój. I chciałabym móc rano pospać chwilę dłużej. Cóż, nic z tego. W środę, w dniu premiery „Miłości na święta”, nie jechałam do przedszkola, ponieważ czekała mnie rano wymiana opon na zimówki. Wstać i uszykować dzieci jednak i tak musiałam. Pojechałam, oddałam samochód mechanikom i pomyślałam, że teraz czeka mnie miły, półgodzinny spacer. Skoro nie mogę się wyspać, to chociaż dotlenię się w naszym rezerwacie przyrody. Kochani, uważajcie, czego sobie życzycie! Najpierw naskoczyły na mnie dwa psy (ja w ogóle boję się psów więc było to podwójnie stresujące). Dosłownie kilka minut później otrzymałam wiadomość, że cała nasza grupa przedszkolna trafiła właśnie na kwarantannę. Chciałam się wyspać? Proszę bardzo. Przez kolejny tydzień z okładem nie muszę po ciemku szykować dzieci na zajęcia. Zamiast tego mam zdalną racę z dwiema pięciolatkami, które cały czas chcą się ze mną bawić, wszystkie codzienne obowiązki bez chwili spokoju i jeszcze zdalną naukę. Brawo ja! 

Dlaczego w ogóle piszę o tym w recenzji książki? Ponieważ Maelyn też miała do wszechświata prośbę. Niby niepozorną, jako i moja. Chciała zrozumieć, co tak właściwie by ją w życiu uszczęśliwiło. Cóż, na kwarantannę nie trafiła (choćby dlatego, że powieść została napisana jeszcze przed pandemią), ale... wpadła w pętlę czasu. Wracała wciąż w ten sam moment, kiedy samolotem podróżowała w celu spędzenia spokojnego tygodnia świątecznego z rodziną i przyjaciółmi. Wydaje się, że można trafić gorzej, czyż nie? Szczególnie, że dla niej ten czas, ci ludzi i to miejsce to najprzyjemniejsze, co się trafia przez cały rok. Tyle że, pomijając w ogóle pomysł podróżowania w czasie, coś jest bardzo nie tak.

Zacznijmy jednak od początku i uporządkujmy sobie kilka spraw, byście mogli pojąć, dlaczego ta książka jest wyjątkowo mądra i naprawdę błyskotliwa.

Mae ma dwadzieścia sześć lat i nadal mieszka w rodzinnym domu. Z mamą, siedemnastoletnim bratem i nowym mężem mamy. Wyprowadziła się co prawda jakiś czas temu, ale wróciła, gdyż pierwsze zetknięcie z prawdziwym życiem nie okazało się dla niej łaskawe. Pracę ma beznadziejną, nie znosi jej, choć miała co do niej wielkie oczekiwania. Jest singielką, od trzynastu lat na zabój zakochaną w tym samym facecie, Andrew Hollisie. Spędziła w nim właśnie kilka wspaniałych dni okołoświątecznym. Są przyjaciółmi od pieluch, a on wcale nie zdaje sobie sprawy z jej uczuć. Do tego Maelyn już przywykła. Problem tkwi w czym innym. Po pierwsze, w stanie odurzenia alkoholowego obściskiwała się z jego młodszym bratem. Niezbyt komfortowo, nieprawdaż? Na domiar złego tuż przed powrotem do domu dowiaduje się, że ich ukochany domek, w który od kilku dekad parę zaprzyjaźnionych rodzin spędza każde ważniejsze święta razem, ma zostać sprzedany. Wszystko to doprowadza ją do cichej rozpaczy. Zła na wszechświat, na siebie, na brata, który ją irytuje, i pewnie na jeszcze kilka innych osób, wypowiada życzenie. Chciałaby dowiedzieć się, co mogłoby ją uszczęśliwić. Chwilę później, samochód, którym podróżuje bierze udział w kolizji. Gdy Mae otwiera oczy, nie widzi jednak roztrzaskanego auta, poranionych najbliższych, krwi i śniegu. Znów jest w samolocie, leci do chatki, cofnęła się w czasie o niemal cały tydzień i będzie musiała przemyśleć, co zrobić inaczej, by swoją szansę dobrze wykorzystać. Prób będzie kilka, a każda kolejna, choć zbliża ją do celu, przede wszystkim frustruje i ukazuje jej, że to nie wszystko wokół winno się zmienić, ale ona sama. To ona, Maelyn Jones, kieruje swoim losem i ona musi swoje życie poukładać. Przepracować wiele spraw i przede wszystkim zacząć myśleć bardziej o sobie, a mniej o tym, co pomyślą inni.

Bohaterów powieści spotka wiele ciekawych przygód, choć przecież nie wybierają się na wyprawę polarną, a jedynie pragną spędzić świąteczny tydzień zgodnie z wypracowanymi przez lata tradycjami. Bo tradycje w tym gronie urastają do miana świętości, których nie można zmieniać. Co więc stanie się, gdy budowanie śnieżnych potworów przemieni się w dziką bitwę na śnieżki, a po świąteczne drzewko pojadą do centrum ogrodniczego Mae i Andrew zamiast ich ojców? Przełamywanie rutyny, zmiana rytuałów to ważne zagadnienie w tej powieści. 

Chatka to miejsce, w którym Maelyn czuje się osadzona, bezpieczna. Rutyna towarzysząca corocznym spotkaniom, dokładna możliwość przewidzenia, co będzie się działo każdego dnia, wszystko to sprawia, że ciągnie do tej bezpiecznej przystani (słowo przystań będzie miało w powieści też inne, ważkie, znaczenie). 

Niesamowicie ważne jest w tej historii towarzystwo, w którym obraca się od małego Mae. Przyjaciele jej rodziców, przyjaciele, którzy są razem na dobre i na złe (rozwody, ciężkie choroby itd). Przyjaźnie, które kształtują kolejne pokolenia. I w tym właśnie otoczeniu Mae się wychowuje, dorasta, dojrzewa. W nim pozostaje jako dorosła. Bo choć większość z „dzieci” zbliża się już do trzydziestki i spokojnie mogłaby doczekać się własnego potomstwa, co roku gromadzą się w tym samym miejscu, by tradycji stało się z dość. To jednak coś znacznie więcej. Jest między nimi prawdziwa, głęboka więź. Każdy z ich naprawdę chce ten magiczny czas spędzić z pozostałymi, nawet jeśli konkretne działania uważa za nieco już nudne i przewidywalne.

To powieść nie tylko na okres świąteczny. Sprawdzi się w każdym czasie i miejscu. To nie tylko komedia romantyczna. Poszukiwanie siebie w wydaniu Mae jest niebanalne. Choć w pewnych momentach historia wydawała się być nieco naiwna (Mae i Andrew zachowują się nieraz jakby byli co najmniej o dziesięć lat młodsi) i przewidywalna, w innych zaskakiwała świeżym podejściem. Z pewnością napisana jest ładnie i zgrabnie, a wielkim atutem jest zdolność autorek (tak, bo pod pseudonimem kryje się pisarski duet) do dostrzegania cech ludzkich, o których niewielu innych pisze. Oczywiście, jest możliwe, że tak bardzo mi się ta lektura podobała, ponieważ dostrzegłam w Mae niesamowicie wiele moich własnych cech. Może dlatego płakałam w tych, a nie w innych momentach. Ale nie były to łzy typowe dla rozczulających romansów, ale takie subtelne połączenie bólu z odnalezienia siebie i radości z... odnalezienia siebie. 

„Miłość na święta” to napisana lekkim piórem, z ogromną dozą humoru, a jednocześnie bardzo dobrze punktująca ludzkie cechy, powieść okraszona sporą dawką magii i miłości. Nie tani romans do przeczytania i zapomnienia, ale książka, która – choć nie aspirująca do literatury nagradzanej za wybitność – jest mądra i skłania do przemyśleń. Co tak naprawdę mogło by uszczęśliwić ciebie? Gdzie i z kim czujesz się naprawdę bezpieczny? Co musi się zdarzyć, byś wziął życie we własne ręce i zmierzył się ze swoimi ograniczeniami, pozwolił się ponieść marzeniom, pokazał ludziom swoją prawdziwą twarz?



 

 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Poradnia K


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz