Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 19 sierpnia 2015

Królowe – Sherry Jones

Wydawnictwo: Pascal
  Bielsko-Biała2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 432 
Tytuł oryginału: Four Sisters All Queens
Przekład (z angielskiego): Andrzej P. Zakrzewski
ISBN: 978-83-7642-224-4
 
 
 
 
 
 
Jak z pewnością zdążyliście się już przekonać, bardzo interesuję się historią. Mam, oczywiście, również swoje ulubione epoki i jedną z nich jest średniowiecze. Stąd też powieść "Królowe" przyciągnęła mnie niemal natychmiast, kiedy tylko zobaczyłam ją na półce wystawowej. Czy otrzymałam to, czego oczekiwałam?
Cztery siostry, którym matka składa obietnicę, że pewnego dnia zasiądą na europejskich tronach i będą kierowały losem świata. Cztery różne charaktery, marzenia, historie. I mężczyźni, którzy są przekonani, że to od nich zależy kobiecy los. Poniekąd mają rację. W niektórych przypadkach rzeczywiście ich wybranki nie mają nic do powiedzenia. Jednak Siostry prowansalskie zostały wychowane zupełnie inaczej niż większość współczesnych im kobiet. Rodzona matka wołała na nie "chłopcy", a poza tradycyjnym wyszywaniem i śpiewem, uczyły się również polowania i, przede wszystkim, władania. Czy poradzą sobie w nowych rolach żon i matek? Czy powtarzana im od dzieciństwa maksyma, że rodzina jest na pierwszym miejscu będzie przyświecała ich rządom? I, właściwie, kim jest rodzina, gdy zakłada się swoją własną?
Wartka akcja przenosi nas pomiędzy Prowansją, Francją, Anglią, dworem niemieckim i Sycylią, a w pewnym momencie, wraz z bohaterkami, przyjdzie nam wybrać się nawet na wyprawę krzyżową i zobaczyć XIII-wieczną Ziemię Świętą.
Jednak "Królowe" to nie tylko akcja. To również, a może nawet przede wszystkim, głęboka charakterystyka sióstr, w szczególności dwóch najstarszych, czyli Małgorzaty i Eleonory. Pierwsza zasiadła na tronie francuskim, druga na angielskim. Czy uda im się zakończyć wojnę pomiędzy tymi średniowiecznymi mocarstwami? Czy utrzymają siostrzaną więź? Autorka bardzo dokładnie nam je przedstawia i szkoda jedynie, że tak pogłębionej charakterystyki nie zastosowała również w stosunku do Sanchy i Beatrycze, które zostały przez nią potraktowane trochę po macoszemu, szczególnie ta ostatnia. 
Silne nadal pozostają "tylko" kobietami w świecie, w którym mężczyźni noszą koronę i władają mieczem. Czy delikatne podpowiedzi, rady i słowa pełne otuchy są w stanie zmienić mężczyznę, który uważa, że świat należy do niego? Trzeba przyznać, że Siostry nie miały łatwo i niejeden raz wątpiły, czy im się powiedzie. Szczególnie, że przecież każda z nich miała swoje marzenia i swoje życie, a także swój honor i nieraz nie potrafiły się dogadać nawet między sobą. Miłość nie zawsze stoi na przeszkodzie zawiści, zazdrości i do śmierci trzymanym urazom.
Bardzo podobało mi się to, że historię sióstr poznajemy z różnych perspektyw. Choć na początku zdecydowanie najwięcej ma do powiedzenia Małgorzata, to jej siostrzyczki też w końcu dochodzą do głosu. 
Powieść pełna jest dworskich intryg i różnych podchodów. Znajdziecie tu namiętność, miłość, zdradę, marzenia o wielkości, pragnienia spełnienia, nienawiść. Wszystko to w średniowiecznym, fantastycznie oddanym, klimacie. 
Dlaczego więc, choć książkę dostałam w maju i wówczas zaczęłam czytać, zakończyłam lekturę dopiero w sierpniu? Otóż po pierwszych kilku stronach przestałam liczyć błędy, bo na każdej było ich przynajmniej kilka. Niestety im dalej, tym gorzej. Literówki, źle zaznaczone dialogi, "drewniana" stylistyka... Nie jest dobrze. Kiedy już nawet przestałam zwracać uwagę na literówki, to i tak często łapałam się na tym, że nie wiedziałam, którą wypowiedź przypasować do którego bohatera, tak kiepsko były rozpisane dialogi. Czy to wina Autorki? Być może po części tak, ale z pewnością dużo leży tu po stronie tłumacza, korektora i redaktora. Niestety parę osób dało ciała.
Jeśli nie męczą Cię błędy w książkach, to pewnie powieść tę połkniesz szybko, ponieważ jest naprawdę wciągająca. Jeśli jednak minimum kilka błędów na stronę sprawia, że podnosi Ci się ciśnienie, to może lepiej przemyśl sprawę zanim rozpoczniesz lekturę i mimo wszystkich męczarni będziesz chciał(a) poznać dalsze losy córek Beatrycze z Sabaudii.
 
 
 
 
Książka przeczytana w ramach Wyzwania:
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Pascal
 
 

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Furia rodzi się w Sławie – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Nowa Sól 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 295
ISBN: 978-83-934831-8-1
 
 
 
 
 
 
Kolejny retro kryminał na mojej półce, który gorąco mogę polecić.  Wyśmienicie napisany, inteligentny, dla czytelnika wymagającego i oczytanego. Jeśli więc lubisz kryminały, a historia jest dziedziną, która Cię interesuje (albo przynajmniej nie odrzuca), to jest to książka dla Ciebie.
Akcja najnowszej powieści Krzysztofa Koziołka toczy się na przełomie sierpnia i września 1944 roku. Miejsce: tytułowa Sława, czyli po niemiecku Schlesiersee. Tam właśnie znajduje się uzdrowisko, do którego chętnie zaglądają ranni niemieccy żołnierze. Nieopodal można się natknąć na ośrodek szkoleniowy Hitlerjugend, natomiast w sławskim pałacu urzęduje specjalna grupa SS, która bada... procesy czarownic i próbuje stworzyć żołnierza doskonałego.
Cicha, spokojna mieścina nad tzw. Śląskim Morzem, na pozór z dala od wojennych działań jest na dodatek – co nie powinno dziwić – miejscem, w którym walkę przychodzi stoczyć wywiadom, polskiemu i niemieckiemu. Podoba Wam się? A to dopiero początek.
Pod koniec sierpnia w Cegłówce, pobliskiej miejscowości, dochodzi do morderstwa. Choć władze starają się ukryć ten fakt przed okoliczną ludnością, ciężko jest zaprzeczyć temu, że młodziutka dziewczyna, polska robotnica przymusowa, została brutalnie zamordowana. Jakby tego było mało, była w ciąży, a ojciec pozostaje nieznany. Sprawą zajmują się miejscowy żandarm Reiner oraz przedstawiciel Policji Kryminalnej z Głogowa, Habicht. Choć mają współpracować, każdy z nich ukrywa przed drugim swoje odkrycia i stara się za wszelką cenę rozwikłać paskudną kryminalną zagadkę na własną rękę. Dodatkowym "problemem" okazuje się również konieczność raportowania o postępach śledztwa Sturmbannführerowi SS Düchterowi, który rezyduje w pałacu i nadzoruje pracami grupy specjalnej.
Wiele się w tej powieści dzieje, aż trudno uwierzyć, że na tak niewielu stronach Autorowi udało się stworzyć tak przekonujących bohaterów, zarysować naprawdę interesującą i wciągającą akcję i jeszcze w genialny sposób przedstawić jej miejsce. Koziołek świetnie poradził sobie z narracją, dzięki czemu opisy miejsc i sytuacji geopolitycznej są wplecione w fabułę i ani trochę nie nudzą, ani nie wydają się tam na siłę wciśnięte. Wszystko jest na swoim miejscu, a na dodatek Autor serwuje jeszcze czytelnikowi kilka wyśmienitych twistów. Zakończenia, moim zdaniem, nie da się przewidzieć. 
Powieść czyta się na jednym tchu. I choć większość bohaterów to niemieccy okupanci, jakoś człowiek niektórych z nich w pewien sposób jest w stanie polubić. Zdecydowanie najciekawszą postacią jest jednak hrabina Franziska von Häften. W niektórych momentach aż wstrzymywałam oddech, kiedy ona pojawiała się "na scenie".
Jednym słowem – "Furia rodzi się w Sławie" to bardzo zgrabnie napisany kryminał retro, z genialną, intrygującą, mistyczną akcją, przekonującymi bohaterami i zagadką, na rozwiązanie której na pewno nie wpadniecie. Autor postarał się również o to, by język – zarówno narracji, jak i dialogów – był przyjemny dla czytelnika, a jednocześnie odbiegał od tego, co na co dzień spotykamy w prasie, telewizji, czy Internecie. 
Dodatkowymi atutami książki są: piękna okładka, rewelacyjna korekta, redakcja, skład (jeden błąd), mapka Sławy oraz indeks nazw topograficznych. To po prostu książka z najwyższej półki.
 
 
 
 
 

środa, 12 sierpnia 2015

Poczta do Nigdy-Nigdy. Reporter w kraju koala i białego człowieka – Lucjan Wolanowski

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  Poznań2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 717 (plus 72 strony ze zdjęciami)
ISBN: 978-83-7785-556-0

 
 
Australią pasjonuję się od lat i nie przepuszczam żadnej okazji poznania kolejnej książki o niej traktującej, czy obejrzenia jakiegoś filmu – zarówno o największym państwie świata, jak i po prostu australijskiego. Mam swoich ulubionych australijskich aktorów... 
Jakaż więc była moja radość, kiedy dotarła do mnie wiadomość i ukazaniu się na naszym rynku "Poczty do Nigdy-Nigdy...". Książka ta nie jest zupełną nowością, była już kilkakrotnie wydana (w tym przez, bardzo przeze mnie cenionego, Czytelnika) i choć została napisana w końcu lat '60 ubiegłego stulecia, a więc nie obejmuje ostatnich, bagatela, 50 lat, to wciąż zdaje się być bardzo aktualna.
Lucjan Wolanowski ujmuje już od pierwszej chwili, gdy przychodzi czytelnikowi zapoznać się ze spisem treści. Tytuły rozdziałów są bardzo rozbudowane, treściwe i... zabawne. Od razu widać, że nie będzie to zwyczajna sucha statystyka. Na szczęście, bo książka ma przecież ponad 700 stron. 
Czy można się przy tej lekturze nudzić? Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Zostaniecie w nią wciągnięci niczym w piaskową burzę na kontynencie "tam, na dole globusa", jak Australię określa nasz Reporter.
Wspaniałym, bogatym słownictwem, znawstwem tematu, dociekliwością godną najlepszych reporterów, wyczuciem sytuacji i przyjemnym poczuciem humoru posługuje się Autor, by przedstawić nam historie rodem z dalekiej ziemi. Opowiada o ludziach i zwierzętach, o roślinach, polityce, historii, budowie samolotów, polskich osadnikach, a także o sprytnych córach Koryntu i pewnym kangurze, który ukradł niemałą sumkę pieniędzy. Czytelnik znajdzie w tej książce wszystko. Nie, nie są to z pewnością suche dane, to wyśmienicie napisana gawęda, która przenosi nas do naprawdę innego świata. Świata, w którym przenikają się era kamienia łupanego i era odrzutowców. Świata, w którym rodowici mieszkańcy zamykani są w rezerwatach i w którym żony hodowców bydła latają samolotami, by zrobić codzienne zakupy. Choć z pewnością wiele się już od czasu, w którym Wolanowski spisywał reportaż zmieniło, to trzeba pamiętać, że niektóre sprawy nie podlegają zmianom, a przynajmniej nie na przestrzeni jednego czy dwóch pokoleń. 
Autor kilkakrotnie zaznacza, że dopiero ujrzeć, znaczy zrozumieć i żadnymi słowami nie jest w stanie przekazać prawdziwego klimatu i nastroju, jaki panuje w tym kraju, w którym północ kojarzona jest z ciepłem, a południe z zimnem, w którym środek lata wypada w grudniu, a środek zimy w lipcu. Udaje mu się jednak ukazać Australię, zdaje się, prawdziwą. Ze wszystkimi jej atutami i wszelkimi wadami. Nie boi się ostrej krytyki, ale też chwali, kiedy jest za co. 
Jeśli chcecie się dowiedzieć, jaki wpływ na losy stosunków na linii Australia-Rosja miało powstanie styczniowe... Jeśli jesteście zainteresowani tym, jak działa tytułowa Poczta do Nigdy-Nigdy... Jeśli pragniecie poznać historię rodowitych Tasmańczyków, których nijak nie można już na Ziemi spotkać... Jeśli chcecie zrozumieć, dlaczego Australijczycy masowo zabijają zwierzę, które wcześniej umieścili we własnym godle... to jest to książka w sam dla Was.
Piękne wydanie z dobrą korektą i redakcją, dodatkowo wzbogacone jest o ponad 70 stron ze zdjęciami, które Autor książki wykonał w czasie swych podróży na ląd "koali i białego człowieka". Do tego urzekająca, wręcz hipnotyzująca okładka i niespodzianka w postaci płyty z filmem Cejrowskiego. Fantastyczna pozycja, którą po prostu trzeba mieć i przeczytać. Życzę Wam przyjemnej lektury.





Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Zysk i S-ka:
http://www.zysk.com.pl/



Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

czwartek, 6 sierpnia 2015

Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina – Jacek Wróbel

Wydawnictwo: Genius Creations
Bydgoszcz 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 367
ISBN: 978-83-17995-025-6
 
 
 
 
 
 
 
Rewelacyjna okładka i zachęta ze strony Andrzeja Pilipiuka zupełnie wystarczyły, by zainteresować się powieścią Jacka Wróbla. Zastanawiałam się, czy "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" dorównają któremuś z, tak przeze mnie lubianych, tekstów Wielkiego Grafomana. Zainteresowani, co też wynikło z lektury tej książki? Czytajcie dalej.
Początkowo książka wydaje się zbiorem zupełnie ze sobą niepowiązanych opowiadań. Głównym bohaterem jest oczywiście tytułowy mistrz magii, który de facto ani magią nie włada, ani nawet magicznej szkoły nie ukończył. Zarabia... sprzedając niby-to-magiczne przedmioty, podróżując od wsi do wsi, od sioła do sioła, byleby z dala od ośrodków, w których mógłby napotkać członków Gildii magów. Nic dziwnego. Kiedy bowiem jego klienci orientują się, że za niezły majątek nabyli zwyczajny szpadel, a zamiast magicznej mikstury przykładowo trzy funty mąki... Cóż, nie są najszczęśliwsi i wielu z nich marzy o zemście. Niektórym się nawet taka sposobność nadarzy, ale o tym nie tutaj. 
W pewnym momencie jednak te luźno dobrane opowiadania przeistaczają się w powieść. Jest więc i kolejny pierwszoplanowy bohater, jest i chronologia zdarzeń pomiędzy kolejnymi rozdziałami. Czy zmiana ta wychodzi na dobre, trudno orzec. Mistrz nadal jest irytujący i "niekoniecznie uczciwy". Fabuła wciąż ma wielki potencjał, który czasem zostaje wykorzystany, a innym razem totalnie zaprzepaszczony. Język bez zmian, bardzo obrazowy, a cuda i dziwy, które znajdują się w obwoźnym kramiku Haxerlina... niezbyt porywające. 
Dużym plusem tej książki jest humor. Wróbel nawiązuje często i chętnie do popkultury, przeistaczając ją dla swych własnych celów, czasem puszczając do czytelnika oczko, innym razem śmiejąc się wraz z nim. W pewnym momencie weźmiecie więc udział w polowaniu na ciubakę, w innym zaś będziecie poszukiwać pewnej niecodziennej nimfy. Na stronicach książki odnajdziecie Łopatę Skarbu, Krwiopija, gobliny, nawiązania do He-Mana czy nawet Shreka. Przeżyjecie zarazę i poszukiwanie legendarnej groty wielkiego króla. 
Wszystko to wygląda pięknie i emocjonująco, a jednak... czegoś zabrakło. Bohaterowie są ciekawi, ale poza kombinującym, niczym polski robotnik z czasów PRL (nikomu nie ubliżając), Haxerlinem i świetnie wykreowanym złośliwym Thuzem żaden nie zapadł mi w pamięć. Dobrze, może panna Rozgwiazdka, ale tylko ze względu na zakończenie opowieści o niej. Przygody zdają się być fascynujące, a jednak wcale nie czytasz z wypiekami na twarzy i męczącym głosikiem z tyłu głowy, który pogania, bo chce koniecznie dowiedzieć się, co dalej. Odkładasz książkę, idziesz spać, wstajesz rano i wcale o niej nie myślisz. Dlaczego? Chyba właśnie po tym można poznać dzieło – nie daje o sobie zapomnieć, nie pozwala spokojnie zasnąć. "Cuda i dziwy Mistrza Haxerlina", choć godne uwagi i dobrze napisane, dziełem nie są.
Zakładając, że ta książka to jednak powieść, a tytuły dotyczą rozdziałów, a nie opowiadań, najbardziej spodobały mi się następujące trzy rozdziały: "Nie wszystko złoto", "Succi vitalis" i "Śpiew przez łzy". Kompletnie nie wyszła Autorowi próba napisania fantasy w klimacie "Władcy Pierścieni". Grupie o (nie)wdzięcznej nazwie Trzecia Kompania daleko do Drużyny Pierścienia. Przygody w podziemiach ciągną się jak korytarze goblinów i są równie nudne. Współtowarzysze niedoli Haxerlina i Thuza natomiast... poza Rozgwiazdką i Gladiusem tak niecharakterystyczni, że nie potrafiłam ich nawet w trakcie lektury rozpoznać.
Świat przedstawiony jest niezmiernie ciekawy i widać, że Autor przyłożyć się do jego kreacji. Choć bywały momenty, że trochę się gubiłam w jego geografii. Przydałaby się jakaś mapka, ale ogólnie rzecz ujmując – jest interesująco i można by jeszcze do tego świata powrócić i trochę lepiej go poznać.
Kilka literówek nie zakłóciło mi odbioru tekstu, naprawdę było dobrze.
Podsumowując zatem: miałam wielkie nadzieje i sięgające szczytów Mount Everest oczekiwania. Dostałam natomiast książkę, która jest po prostu dobrze napisana. Ma ciekawy pomysł, bywa zabawna. Znalazłam w niej lepsze i gorsze fragmenty. Niektóre z nich rozbawiły mnie i urzekły, większości jednak zabrakło tego "czegoś", co tak chwyta za serce, gdy czytam utwory Pilipiuka. Cóż, Wróbel Pilipiukiem nie jest. Myślę, że ma duże szanse, by stać się poczytnym Autorem, ale jeszcze musi nad tym popracować.







Książka przeczytana w ramach Wyzwania:

wtorek, 4 sierpnia 2015

Taka wspaniała wiadomość


Elżbieta Cherezińska, autorka takich bestsellerowych powieści jak Legion czy Korona śniegu i krwi oraz Niewidzialna korona, będące częścią cyklu Odrodzone królestwo, powraca z nową książką!


Lata 30. XIX wieku
Kluczem do panowania nad Azją jest Afganistan, o który Wielka Brytania rywalizuje z Rosją. W Wielką Grę, nazywaną przez Rosjan Turniejem Cieni wplątane są losy Polaków: Jana Witkiewicza – młodzieńca ułaskawionego z wyroku śmierci i zesłanego na Syberię, Adama Gurowskiego – ucznia Hegla i przyjaciela Heinego, arcyzdrajcy sprawy polskiej, a także Rufina Piotrowskiego – prostego żołnierza i najsłynniejszego uciekiniera z syberyjskiej katorgi. W śniegach Syberii, na gorących piaskach afgańskich pustyń i wybrzeżach Morza Czarnego trwa Wielka Gra. Bohaterowie rzucają cienie, ktoś jednak pociąga za sznurki marionetek. Fascynująca opowieść o Polsce. O ludzkich losach, przeznaczeniu, zdradach i niezłomności.


Dane techniczne dotyczące wydania w miękkiej i twardej oprawie:
Elżbieta Cherezińska
Turniej cieni
Liczba stron: około 816 stron
Format: 150x230mm
Wydanie: 1
Seria: -
Oprawa: miękka ze skrzydełkami/twarda z obwolutą
Gatunek: powieść historyczna
ISBN: 978-83-7785-669-7/978-83-7785-668-0
E-book: tak
Cena detaliczna: 45 zł/59 zł