Bydgoszcz 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 367
ISBN: 978-83-17995-025-6
Rewelacyjna okładka i zachęta ze strony Andrzeja Pilipiuka zupełnie wystarczyły, by zainteresować się powieścią Jacka Wróbla. Zastanawiałam się, czy "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" dorównają któremuś z, tak przeze mnie lubianych, tekstów Wielkiego Grafomana. Zainteresowani, co też wynikło z lektury tej książki? Czytajcie dalej.
Początkowo książka wydaje się zbiorem zupełnie ze sobą niepowiązanych opowiadań. Głównym bohaterem jest oczywiście tytułowy mistrz magii, który de facto ani magią nie włada, ani nawet magicznej szkoły nie ukończył. Zarabia... sprzedając niby-to-magiczne przedmioty, podróżując od wsi do wsi, od sioła do sioła, byleby z dala od ośrodków, w których mógłby napotkać członków Gildii magów. Nic dziwnego. Kiedy bowiem jego klienci orientują się, że za niezły majątek nabyli zwyczajny szpadel, a zamiast magicznej mikstury przykładowo trzy funty mąki... Cóż, nie są najszczęśliwsi i wielu z nich marzy o zemście. Niektórym się nawet taka sposobność nadarzy, ale o tym nie tutaj.
W pewnym momencie jednak te luźno dobrane opowiadania przeistaczają się w powieść. Jest więc i kolejny pierwszoplanowy bohater, jest i chronologia zdarzeń pomiędzy kolejnymi rozdziałami. Czy zmiana ta wychodzi na dobre, trudno orzec. Mistrz nadal jest irytujący i "niekoniecznie uczciwy". Fabuła wciąż ma wielki potencjał, który czasem zostaje wykorzystany, a innym razem totalnie zaprzepaszczony. Język bez zmian, bardzo obrazowy, a cuda i dziwy, które znajdują się w obwoźnym kramiku Haxerlina... niezbyt porywające.
Dużym plusem tej książki jest humor. Wróbel nawiązuje często i chętnie do popkultury, przeistaczając ją dla swych własnych celów, czasem puszczając do czytelnika oczko, innym razem śmiejąc się wraz z nim. W pewnym momencie weźmiecie więc udział w polowaniu na ciubakę, w innym zaś będziecie poszukiwać pewnej niecodziennej nimfy. Na stronicach książki odnajdziecie Łopatę Skarbu, Krwiopija, gobliny, nawiązania do He-Mana czy nawet Shreka. Przeżyjecie zarazę i poszukiwanie legendarnej groty wielkiego króla.
Wszystko to wygląda pięknie i emocjonująco, a jednak... czegoś zabrakło. Bohaterowie są ciekawi, ale poza kombinującym, niczym polski robotnik z czasów PRL (nikomu nie ubliżając), Haxerlinem i świetnie wykreowanym złośliwym Thuzem żaden nie zapadł mi w pamięć. Dobrze, może panna Rozgwiazdka, ale tylko ze względu na zakończenie opowieści o niej. Przygody zdają się być fascynujące, a jednak wcale nie czytasz z wypiekami na twarzy i męczącym głosikiem z tyłu głowy, który pogania, bo chce koniecznie dowiedzieć się, co dalej. Odkładasz książkę, idziesz spać, wstajesz rano i wcale o niej nie myślisz. Dlaczego? Chyba właśnie po tym można poznać dzieło – nie daje o sobie zapomnieć, nie pozwala spokojnie zasnąć. "Cuda i dziwy Mistrza Haxerlina", choć godne uwagi i dobrze napisane, dziełem nie są.
Zakładając, że ta książka to jednak powieść, a tytuły dotyczą rozdziałów, a nie opowiadań, najbardziej spodobały mi się następujące trzy rozdziały: "Nie wszystko złoto", "Succi vitalis" i "Śpiew przez łzy". Kompletnie nie wyszła Autorowi próba napisania fantasy w klimacie "Władcy Pierścieni". Grupie o (nie)wdzięcznej nazwie Trzecia Kompania daleko do Drużyny Pierścienia. Przygody w podziemiach ciągną się jak korytarze goblinów i są równie nudne. Współtowarzysze niedoli Haxerlina i Thuza natomiast... poza Rozgwiazdką i Gladiusem tak niecharakterystyczni, że nie potrafiłam ich nawet w trakcie lektury rozpoznać.
Świat przedstawiony jest niezmiernie ciekawy i widać, że Autor przyłożyć się do jego kreacji. Choć bywały momenty, że trochę się gubiłam w jego geografii. Przydałaby się jakaś mapka, ale ogólnie rzecz ujmując – jest interesująco i można by jeszcze do tego świata powrócić i trochę lepiej go poznać.
Kilka literówek nie zakłóciło mi odbioru tekstu, naprawdę było dobrze.
Podsumowując zatem: miałam wielkie nadzieje i sięgające szczytów Mount Everest oczekiwania. Dostałam natomiast książkę, która jest po prostu dobrze napisana. Ma ciekawy pomysł, bywa zabawna. Znalazłam w niej lepsze i gorsze fragmenty. Niektóre z nich rozbawiły mnie i urzekły, większości jednak zabrakło tego "czegoś", co tak chwyta za serce, gdy czytam utwory Pilipiuka. Cóż, Wróbel Pilipiukiem nie jest. Myślę, że ma duże szanse, by stać się poczytnym Autorem, ale jeszcze musi nad tym popracować.
Książka przeczytana w ramach Projektu:
Książka przeczytana w ramach Wyzwania:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz